Wpisy archiwalne w kategorii

Beskid Śląski

Dystans całkowity:159.32 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:b.d.
Średnia prędkość:b.d.
Liczba aktywności:5
Średnio na aktywność:31.86 km
Więcej statystyk

570

Sobota, 20 lipca 2013 · Komentarze(2)
Skąd 570? Ano coś koło 570km trzeba przejechać, żeby pojeździć sobie w górach i tego samego dnia wrócić do domu :) Tyle też zrobiliśmy, bo w piątek przy obiedzie (Dedorsz, Panie. Dedorsz był) pojawił się pomysł, żeby wybrać się w Beskid Śląski na krótką sobotnią przejażdżkę. Plan nie do końca wypalił, bo ruszyliśmy trochę później niż planowaliśmy, a i sama podróż trwała dłużej niż założyliśmy (nakurwing Yarisem z dwoma rowerami na dachu jest trudny, średnio przyjemny i raczej niewskazany), ale ostatecznie stanęliśmy w BB i władowaliśmy się na Szyndzielnię kolejką linową. Puryści i miłośnicy uphillu pewnie po przeczytaniu tego zaczną toczyć pianę z pyska, ale w sumie to mogą się iść pierdolić. Na Szyndzielni inauguracyjna kupa (Like a Sir!) i jazda.
Jazda sama miła, zjazdy kamieniste i szybsze niżbym to lubił (jakoś za nakurwiającą w dół prawieżoną musiałem nadążyć), a podjazdy z tętnem 200 i zroszone krwawymi łzami.











Pożegnalny duckface...


...i do domu.


Dziś audio to znów Bring Me the Horizon, bo... Marysia jest w stanie spać zawsze, wszędzie i w każdych warunkach. Całą drogę do BB kimała na tylnej kanapie, ja mogłem bezkarnie katować BMTH i realizować się wokalnie. W aucie zawsze śpiewam :)
Inny album mi/nam przygrywał, ale dziś mam nastrój na to:
<object width="100%" height="450"><param name="movie" value="http://www.youtube.com/v/kynUSL8fr_4"> <embed src="http://www.youtube.com/v/kynUSL8fr_4" type="application/x-shockwave-flash" wmode="transparent" width="100%" height="450"></embed></object>

Ułańska fantazja vs. Rzeczywistość - 0:1

Sobota, 9 października 2010 · Komentarze(0)
Miałem w wielkim stylu zakończyć sezon górski, ale nie wyszło. Przebyta niedawno choroba sprawiła, że forma zapadła w sen zimowy i w efekcie każdy podjazd pokonywałem z buta, lub tocząc pianę z ust, a na zjazdach nie miałem siły, by porządnie się skoncentrować. Ostatecznie skróciłem wycieczkę o przeszło połowę i z podkulonym ogonem wróciłem do Łodzi.

TRASA: Szczyrk - [zielony szlak] - [czerwony szlak] - Magura (1109 mnpm) - Przeł. Kowiorek (1042 mnpm) - [zielony szlak] - [żółty szlak] - Szyndzielnia (1028 mnpm) - [żółty szlak] - [czarny szlak] - [nieoznakowana droga zwózkowa. miejscami 30% nachylenia] - [zielony szlak] - Szczyrk

Beskid Węgierski i Pasmo Baraniej widziane spod Klimczoka (po kliknięciu otworzy się w pełnym rozmiarze)


Skrzyczne widziane z podjazdu na Magurę (po kliknięciu otworzy się w pełnym rozmiarze)












Na koniec dowód na to, że było widać Tatry i że naprawdę obiektyw wymaga czyszczenia :)


Pośpieszny Łódź-Teofilów - Skrzyczne odjeżdża o 4:20

Sobota, 17 kwietnia 2010 · Komentarze(0)
Połowa kwietnia, więc pora najwyższa jakieś góry pod oponami POCZUĆ. W zeszłym roku padło na mikro górki, ale w tym miałem ochotę na ostrzejszy debiut.
Postanowiłem zacząć tam, gdzie w zeszłym roku skończyłem, czyli zdobyć Skrzyczne.
Plan był prosty: pobudka wcześnie rano/w nocy, graty w Srebrną Dzidę i ziuuu do Szczyrku. Jak zaplanowałem, tak zrobiłem i o ósmej z małymi minutami zameldowałem się na miejscu. Dłuższą chwilę zajęło mi przebranie się i złożenie roweru do "kupy", a potem w drogę. Najpierw, przez Halę Skrzyczeńską skierowałem się na Skrzyczne. Kusiło mnie, by spróbować innej drogi, ale wiedziałem, że ta wersja jest na 100% przejezdna, a że czas miałem ograniczony, to nie ryzykowałem.
Podjazd był rzeczywiście taki jak go zapamiętałem, czyli bezproblemowy. W pół drogi zaczęły pojawiać się większe i mniejsze placki śniegu, ale albo dało się je ominąć, albo przejechać po nich.
Na szczycie zafundowałem sobie herbatę i puściłem się zielonym szlakiem w kierunku Malinowskiej Skały. We wrześniu ogołocone z lasu połacie w Paśmie Baraniej Góry wyglądały jeszcze jako tako. Teraz pozbawione jakichkolwiek prawie kolorów i skąpane w błocie sprawiały przygnębiające wrażenie. Do tego szlak na Malinowską Skałę nabrał charakteru wybitnie pieszego (śnieg powyżej kostek + zwalone drzewa). Całe szczęście zimowy odcinek długi nie był i właściwie więcej tego dnia po śniegu nie łaziłem.
Dalej zacny zjazd na Przełęcz Salmpopolską, ubarwiony wspinaczką na Malinów i łataniem dętki po zaliczeniu snejka (Ultralighty + MK Supersonic, to niekoniecznie zestaw na Beskid Śląski). Dalej Grabowa, Hyrców i Przełęcz Karkoszczonka. Wszystko miło i w siodle, w przeciwieństwie następnego do odcinka z Karkoszczonki na Przełęcz Kowiorek. Nachylenie wg. tracka z GPS miejscami 29%. Do tego luźne kamienie. W dół szlak byłby ciekawy, pod górę przywodził na myśl słowa takie jak np. "Golgota" i "K...a mać!". Prawie całą drogę z Chaty Wuja Toma tyrałem z buta. Podejście tak mnie wykończyło, że Klimczok zwiedziłem w trybie "Pier...olę, z dołu tez widać". Potem ciacho w schronisku, szybki (choć nudny) zjazd zielonym do Szczyrku, graty w auto i z powrotem 270km do Łodzi.
Zaczynam doceniać Srebrną Dzidę. Bez niej taki wypad byłby trudny do zorganizowania. Następnym razem trzeba ino w jakimś towarzystwie śmignąć, by koszt Podtelnku LPG się lepiej rozłożył.

TRASA: Szczyrk (Czyrna) - Hala Skrzyczeńska - Skrzyczne (1257 mnpm) - Małe Skrzyczne (1211 mnpm) - Kopa Skrzyczeńska (1189 mnpm)) - Malinowska Skała (1152 mnpm)) - Malinów (1115 mnpm) - Przeł. Salmopolska (916 mnpm) - Biały Krzyż (940 mnpm) - Grabowa (907 mnpm) - Kotarz (964 mnpm) - Hyrca (929 mnpm) - Przeł. Karkoszczanka (736 mnpm) - Przeł. Kowiorek (1042 mnpm) - [zielony szlak] - Szczyrk (centrum) - Szczyrk (Czyrna)



Ot widoczek. Tak na mój gust pierwsze pasmo, to Beskid Węgierski, drugie to Grupa Klimczoka, ale co za trójkątny szczyt widać z tyłu po lewej stronie foty?


Atrakcje nawierzchniowe przed szczytem Skrzycznego


Pierwszy punkt wycieczki zaliczony :)


Spojrzenie na Pasmo Baraniej Góry




Mokro...


...szaro...


...ponuro.


Do tego śnieg głęboki...






Pasmo Baraniej, ale tym razem widziane spod szczytu Malinowa.


a tu z podjazdu na Kotarz.


Podejście na Przeł. Kowiorek. Tak bluźniłem, że jest przynajmniej jedna "K..wa" na każde z tych ślicznych drzew porastających stoki Klimczoka :)




Miał być przerysowany, karykaturalny, szeroki uśmiech, ale przesadziłem i wygląda jakbym walnął mokrego bąka podczas akademii na rozpoczęcie roku szkolnego w podstawówce

Rowerem w krainie smarków - dzień 2

Sobota, 27 września 2008 · Komentarze(0)
Ten dzień stał pod znakiem Baraniej Góry. To właśnie ona była powodem, dla którego przez pół Polski tłukliśmy się z rowerami. To ją trzeba było zdobyć. Według pierwotnej wersji dotrzeć mieliśmy na nią od strony schroniska na Przysłopie. Skoro jednak dzień wcześniej ta wersja nie wypaliła...
Na górę postanowiliśmy dostać się niebieskim szlakiem, któy prowadzi na nią od zachodniej strony.
Na wspomnianej wcześniej all-mountain.pl o niebieskim przeczytać można, że "to jeden z najlepszych i najtrudniejszych zjazdów, jakie mieliśmy w ogóle okazję pokonywać. Duże głazy i korzenie dbają o to, żeby nam się nie nudziło" oraz, że jego dolna część "jest dość szeroką, leśną drogą - a ta po największych trudościach daje odpocząć zmęczonym na zjeździe dłoniom". Po takim opisie pogodziliśmy się z faktem, że całkiem sporą część będziemy musieli prowadzić, ale troszkę też sobie pojedziemy. Tymczasem...
Gdy tylko opuściliśmy asfalt, władowaliśmy się w okrutnie rozjeżdżone błoto.
Z tablic ustawionych obok szlaku dowiedzieć mogliśmy się, że "Istotą trzebieży jest sukcesywne usuwanie z drzewostanu nadmiaru drzew, głównie z powodu ich stopniowo wzrastających potrzeb życiowych. W ten sposób poprawia się warunki wzrostu i rozwoju pozostałym drzewom." Wszystko super, ale... Zabiegi takie najwyraźniej wymagają sporej ilości sprzetu, który zamienia drogi w zupę.
Taki właśnie był pierwszy etap drogi na Baranią.
Nie takie rzeczy jednak z Maryśką robiliśmy, więc... ślizgając się i walcząc z buksującymi kołami pomalutku podjeżdżaliśmy. Potem jednak zrobiło się stromo. To co w jedną stronę byłoby niesamowicie fajnym zjazdem po korzeniach, zmianiało się w wyczerpujące podejście, które skłóci kochanków, rozbije małżeństwo, poróżni braci i takie tam :) Chwilami dało się jechać, z której to możliwości skwapliwie korzystałem (mimo zakazu jazdy na terenie rezerwatu Barania Góra), ale na ogół to rower jechał na mnie. Panowie z all-mountain piszą, że szlak polecają "Tylko nie w jakiś wolny dzień, bo pewnie będzie sporo turystów." i oczywiście mają rację. Pogoda byłą w miarę ładna, więc w obie strony grzało sporo ludzi. Najgorsi byli Ci schodzący, którzy bezczelnie siali defetyzm, mówiąc, że na szczycie to tylko "kamienie, góra i nie ma gdzie jeździć".
Na górze oczywiście okazało się, że 1) jednak jest gdzie jeździć, 2) trzeba było jechać od strony Przysłopu, bo... wtedy by się jechało, a nie szło.
Na szczycie był cholerny tłum, wycieczki, grupy dzieci i inny szajs. Wszystko to hałasowało, śmieciło, komentowało rowery, jazdę po górach itp. Nie pozostało nic innego, jak ruszyć w drogę. Pojechaliśmy na północ, zielonym szlakiem, któy trawersuje wschodni stok Baraniej. Jazda była ciekawa, a z racji stromego stoku po prawej stronie ściezki, bardzo emocjonująca. Szlak doprowadził nas na Magurkę Wiślaną z której zjechaliśmy na Gawlas. Tutaj zapadła decyzja o skróceniu wycieczki. Przeziębienie Marysi dało o sobie znać i uznaliśmy, że jednak nie ma co szarżować. Zjechać postanowiliśmy żółtym szlakiem przez Cienków Wyżni i Cienków Postrzedni. Gdyby nie leśnicy, to szlak ten byłby niesamowity. Niezbyt trudny technicznie, ale baaardzo szybki. obecnie jednak, za sprawą zwózki drzewa, nawierzchnia była błotnista (delikatnie ujmując ) i z lekka śliska. Tam gdzie jednak było w miarę sucho można było troszkę się rozerwać i grzać ile fabryka dała :)
Wycieczka wyszła krótka, ale treściwa. Średnia kiepskawa przez całe to pchanie niebieskim szlakiem, ale... kogo obchodzi średnia? (pytanie retoryczne, nie odpowiadajcie)

Trasa: "Biały Potok" (Wisła Czarne) - Barania Góra (1220 m.n.p.m.) - Magurka Wiślańska (1140 m.n.p.m.) - Gawlas (1077 m.n.p.m.) - Cienkó Wyżni (957 m.n.p.m.) - Cienków Postrzedni (716 m.n.p.m.) - "Biały Potok" (Wisła Czarne)

Niebieski szlak - Kaskady Rodła na Białej Wisełce



Za cudowną nawierzchnię dziękujemy leśnikom - niebieski szlak


Sporo czasu później... rower jedzie na mnie na szczyt Baraniej Góry (już bliski)


Na szczycie


Widoczki z Baraniej Góry:
Zachód


Północ (widać Skrzyczne)


Wschód (wg. mnie to tam za drzewami Rysiankę i Romankę, ale głowy nie dam)


Południe


Zjazd z Baraniej Góry

Tu widać, jak niemiłe mogłyby być konsekwencje upadku na prawą stronę szlaku. (na żywo było bardziej stromo)






Panorama, na której Marysia wcale nie wyszła jak chłopiec :)


Na Magurce Wiślańskiej (a w tle Skrzyczne)


Marysia śmiga z Magurki Wiślańskiej...


...a tu już wjeżdża na Gawlas (w Tle Magurka Wiślańska, a głębiej Barania Góra)



Żółty szlak przez Cienków... pozdrowienia dla leśników / drwali






Niedziela - brudasy gotowe do mycia przed załadowaniem do machalasa



Myju, myju...:)


Pożegnalne spojrzenie na Skrzyczne od strony Żywca... Może następnym razem...

Rowerem w krainie smarków - dzień 1

Piątek, 26 września 2008 · Komentarze(0)
Mimo choroby, planowany wyjazd jednak doszedł do skutku i piątkowy poranek zastał nas w Wiśle. Oczywiście z rowerami.
Zaplanowałem przejazd trasą "U źródeł Wisły", opisaną na all-mountain.pl. W związku z brakiem formy (od połowy lipca do końca sierpnia nie miałem roweru), chorobą (na wyjazd jechałem z antybiotykiem) i coraz krótszymi dniami, zakładałem, że całości w jeden dzień nie objedziemy. Postanowiliśmy jednak niczego nie skracać i jechać pełną wersję od początku i ewentualnie zjechać gdzieś po drodze, by dokońćzyć pętlę w sobotę.

Z naszej kwatery w Wiśle Czarne, nad Zalewem Czerniańskim (w którym łączą się Biała i Czarna Wisełka) ruszyliśmy w stronę centrum Wisły. Kilometry leciały szybko, bo praktycznie cały czas mknęliśmy w dół (Vmax bez kręcenia korbą blisko 55km/h). W Centrum postój, napełnienie bukłaków i dalej w drogę do Wisły Jawornik. Tytaj wjechaliśmy na czarny szlak i... dostaliśmy w dupę :P Momentami brakowało sił by powalczyć z nachyleniem terenu i musieliśmy część szlaku pokonać z buta. Gdy już w pocie czoła osiągnęliśmy Przełęcz Beskidek, zrobiło się lepiej. Czerwonym szlakiem ruszyliśmy na południe. Przez Soszów Mały dojechaliśmy do schroniska na Soszowie. Tutaj szubka herbatka z cytryną, poprzedzona kąpielą błotną. Buduje się tutaj wyciąg krzesełkowy i na odcinku kilkuset metrów i rozjeżdżona przez ciężarówki nawierzchnia miała konsystencję gęstej zupy).
Ze schroniska podjazd na Soszów Wielki i dalej na Cieślar. Tutaj chwila zjazdu (czyli tego, co w górach chyba najfajniejsze) przed osiągnięciem Małego Stożka. Za Małym Stożkiem znów w dół. Niestety chwile takiej rozkoszy przychodzi później odpokutować i wytraconą wysokość znowu trzeba nadrobić. Kilkadziesiąt metów przyszło nam pchać rowery, a potem na szutrówce zmagać się ze stromym podjazdem do schroniska na Stożku Wielkim. Swoją drogą, to ciekawe, jak cholernie trudno zmotywaować się do ponownego władowania się na siodło, gdy już raz zaczęło się prowadzić. Gdyby nie mijający nas turyści, pewnie do samego schroniska wlókłbym się obok roweru, a tak wypadało trochę powalczyć... i nawet się udało :)
Na Stożku znów wypiliśmy po herbacie. Tutaj bardziej wiało, więc gorący płyn wydawał się jeszcze smaczniejszy niż ten na Soszowie (chociaż podali obleśny Earl Gray...a fe).
Wypiliśmy i ruszyliśmy dalej w drogę. Za stożkiem zmienił się charakter szlaku. Do tej pory byłą to główne dosyć szeroka droga, która, choć kamienista i stroma, byłą przejezdna dla samochodów. Od stożka zrobiło się naprawdę fajnie, bo czerowny szlak powiódł nas szlakiem prawdziwie pieszym. Na Kiczory powiódł nas niesamowity singletrack, po którym sam szczyt był nieco antyklimatyczny, bo ogołocony przez ścinkę drzew i rozjeżdzony przez ciężki sprzęt. Całe szczęście zjazd czerwonym szlakiem w kierunku Przełęczy Łączecko szybko pozwolił zapomnieć o tych niedoskonałościach. Po dordze Marysia prawie zaliczyła glebę, a ja, gdy nagle mostek obrócił mi się o 30 stopni w lewo względem koła, przekonałem się, że nie wszystkie śrubuy w rowerze mocne przykręciłęm :)
Potem też nieźle się jechało, choć przed Kubalonką zaczęły się drogi dostępne dla czterokołowców, a wraz z nimi wielkie kałuże i błoto zmuszające nieraz do opuszczania drogi i szukania drogi między drzewami. Na ostatnich metrach nawet to nie pomogło i mieliśmy powtórkę z błota na Soszowie.
Na Kubalonce wchłonęliśmy obiad i doszliśmy do wniosku, że na Baranią jednak nie dotrzemy. Tempo mieliśmy raczej średnie, więc mogłoby okazać się, że zmrok zastanie nas gdzieś na górze. Do tego zachmurzyło się nieco i zaczęło się robić zimno. Postanowiliśy jednak pojechać kawałwk dalej czerwonym. Tak też zrobiliśmy, zaliczając kolejno Dorkową Skałę, Beskidek, Stecówkę. W miejscu nad Pietraszonka, gdzie zaczyna sie czarny szlak wiodący przez Karolówkę na Przysłop przez chwilę walczyłęm z pokusą, by jeszcze troche pociągnąć w kierunku Baraniej Górzy, ale... rozsądek wygrał. Oboje zdrowo pociągaliśmy nosami, głosy z racji chrypki nam "zmężniały", a temperatura wciąż spadała. Zjechaliśmy do Czarnej Wisełki i wzdłuż jej biegu dotarliśmy z powrotem nad Zalew Czerniański.
Jak na pierwszą od dłuższego czasu solidną wycieczkę rowerową dwójki schorowanych duszyczek... było całkiem nieźle :)
A Barania została na sobotę.

Trasa: "Biały Potok" (Wisła Czarne) - Wisła (Centrum) - Wisła Jawornik) - Przełęcz Beskidek (684 m.n.p.m.) - Soszów Wielki (886 m.n.p.m.) - Cieślar (920 m.n.p.m.) - Stożek Mały (843 m.n.p.m) - Stożek Wielki (978 m.n.p.m.) - Kiczory (989 m.n.p.m.) - Przełęcz Łączecko (774 m.n.p.m.) - Przełęcz Kubalonka (761 m.n.p.m.) - Przełęcz Szarcula (760 m.n.p.m.) - Stecówka - skrzyżowanie szlaków czarnego i czerwonego nad Pietraszonką - [droga wzdłuż Czarnej Wisełki] - "Biały Potok" (Wisła Czarne)

Się rozpisałem, ale ja każdą jazdę po górach bardzo przeżywam :) Fotek też będzie sporo...

W drodze na Przełęcz Beskidek





Widok z Soszowa



W drodze ze Stożka na Kiczory




Kiczory...

... i zjazd z w/w




Podjeżdżam na Beskid (na mojej mapie jest taki szczyt, choć w necie ani słowa o nim)


Widok ze Stecówki w kierunku południowym




Nad Zalewem Czerniańskim