Wpisy archiwalne w miesiącu

Sierpień, 2009

Dystans całkowity:412.34 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:b.d.
Średnia prędkość:b.d.
Liczba aktywności:11
Średnio na aktywność:37.49 km
Więcej statystyk

Arrivederci

Sobota, 15 sierpnia 2009 · Komentarze(0)
2009-08-15 41,33 Minął kolejny tydzień i z Beskidem Sądeckim też przyszło się pożegnać. Na tapetę poszło Pasmo Jaworzyny Krynickiej. Niby kawałek przejechałem we wtorek, ale dzisiaj miało być lajtowo i przy ładniej pogodzie. No i przede wszystkim z minimalną ilością podjazdów :)
Rano (no.. prawie rano, bo kilka minut po 10-tej) wsiedliśmy do pociągu do Krynicy-Zdrój i tam zaczęliśmy właściwą wycieczkę. Przez centrum przejechaliśmy kilka kilometrów do stacji kolei gondolowej na Jaworzynę Krynicką. Fajna sprawa taka kolej. Nie dość, że jako rowerzyści ominęliśmy całą długaśną kolejke, to jeszcze bilet "osoba+rower" jest tańszy niż bilet dla zwykłego turysty.
Na górze szybka fota tłumów, plastikowych dinozaurów i całego tego koszmarnego g...na i szybko ruszyliśmy w stronę Hali Łabowskiej. Kilka dni wcześniej jechałem tym odcinkiem w przeciwną stronę. Wtedy, w desczu szlak był całkiem zajmujący. Obecnie, na sucho, wydawał sie być autostradą dla całych rodzin. Szeroki, bez dłuższych stromizn. Komfortowo, przyjemnie...
Na Hali Łabowskiej tłumy. Całkiem sporo rowerzystów, kilka piesków... ruch jak na Marszałkowskiej. Chwilę posiedzieliśmy, Marysia zjadła naleśnika, a potem pojechaliśmy. Cały czas podążaliśmy czerwonym szlakiem, który po opuszczeniu Hali Łabowskiej stopniowo robił się coraz ciekawszy - zwężał się i co chwilę przecinał hale, z których otwierały sie bardzo ładne widoczki. Końcówka, zaraz przed Rytrm to już zupełny hardzik, bo zrobiło się bardzo stromo. Spotkaliśmy tam grupę niemieckich turystów. Któryś z idących z tyłu kolesi zawołał do idących z przodu panienek, by zeszły z drogi i przepuściły rowerzystów. One powiedziały, że nie muszą, bo jest stromo i że i tak rowerzyści (czyli my) będą musieli pchać. Jeszcze czego! Śmignęliśmy obok nich w strumyczku płynącym wymytą rynną na środku szlaku i zatrzymaliśmy się dopiero na dole w Rytrze, roztaczając wokół siebie zapach palonych klocków hamulcowych. Niemcy-Polska 0:1 :D
Potem już spokojny dojazd wzdłuż Popradu do Piwnicznej, gdzie zjedlismy obiadek i strzeliliśmy po pożegnalnym browarku (no... może po dwóch)

TRASA: Piwniczna-Zdrój, Łomnickie - Piwniczna PKP ...... Krynica-Zdrój PKP - Dolna stacja kolei gondolowej ...... Jaworzyna Krynicka (1113 mnpm) - Runek (1079 mnpm) - Cisowy Wierch (982 mnpm) - Hala Łabowska (1064 mnpm) - Roztocka Hala - Hala Barnowska - Hala Pisana - Schronisko "Cyrla" (844 mnpm) - Sucha Struga - Piwniczna-Zdrój, Centrum - Piwniczna-Zdrój, Łomnickie

Suma przewyższeń: 619 m.

Na szczycie Jaworzyny Krynickiej


Knajpy, plastikowe dinozaury, tłumy... tragedia


Kilka fot z czerwonego szlaku


















Nie wiem, czy to był Harnaś (pewnie i tak wlali Żubra) ale komplet jest: góra, rowery i bronek :)


"The Holy Trail"

Piątek, 14 sierpnia 2009 · Komentarze(0)
Tyle naczytałem się o pętli przez Małe Pieniny i Pasmo Radziejowej (opis np. tu), że musiałem sam spróbować. Przekonać się, czy rzeczywiście jest to ścisła czołówka polskich górskich szlaków.
Autorzy w/w opisów ruszali zwykle gdzieś od strony Dunajca, ale nam przyszło zacząć pętlę w innym miejscu - na Przełęczy Gromadzkiej (Obidza). Tym razem darowaliśmy sobie terenowy podjazd przez Eliaszówkę i zdecydowaliśmy, że wjedziemy w najmniej uciążliwy, choć niestety również najnudniejszy sposób. Dokulaliśmy się od nas z Łomnickiego do centrum i wsiedliśmy na czerwony szlak, który przez Kosarzyska i Suchą Dolinę zawiódł nas na górę. 100% asfaltu i betonowych płyt. Nuda.
Na Przełęczy Gromadzkiej zaczęliśmy właściwą wycieczkę, ładując się na niebieski szlak. Początek był średni - droga wykorzystywana miejscami do zwózki drewna nie była zbyt pasjonująca. Szybko jednak "sytuacja nawierzchniowa" poprawiła się, a do tego pojawiły się widoczki. Najpierw na Pasmo Radziejowej, a kawałek przed Przełęczą Rozdziela również na Małe Pieniny i Pieniny. Na przełęczy opuścilismy Beskid Sądecki i wjechaliśmy w Małe Pieniny. Na dzień dobry mocny akcent w postaci podjazdu pod szczyt Wierchliczki (stromo, ale przejezdnie). Następnie "przemknęliśmy" przez szczyt Watriska i znaleźliśmy się pod Smerkową. W tym rejonie opuściliśmy na chwilę niebieski szlak, bo zakupiony jakiś czas temu przewodnik "Najlepsze wycieczki rowerowe na rowerze Górskim - Beskid Sądecki" sugerował ominięcie Wysokiej. Po przejechaniu kilku metrów uznałem jednak, że ja właśnie trawers Wysokiej niebieskim szlakiem chcę zobaczyć i że trzeba wrócić na niebieski szlak. Chwila pchania pod górę, a potem jazdy na przełaj przez łąkę i znów bylismy gdzie trzeba i zmierzalismy do Wysokiej. Tu zaczęła sie poezja. Niebieski trawersuje zbocze malowniczym singlem. Najpierw przez halę, a potem juz lasem. Część lesna nie była zbyt miła, bo po kilku dniach deszczu rower pływał jak na lodowisku, ale ta część poza lasem... aż pozwolę sobie zacytować: "ziewanie to 1/16 orgazmu. To jest 1/1 orgazmu".
Podobnie jak orgazm, singielek skończył się stanowczo za szybko i trzeba było wtaszczyć rowery na cholernie śliskim podejściu pod szczyt. Potem jeszcze kawałek z buta i znów jazda i znów widok zwalający prawie z siodła. Wypadliśmy na Durbaszkę i tu "Bach" - widok na Pieniny, a potem Tatry (trochę zamglone, ale jednak widoczne). Do tego profil szlaku zdrowo w dół. Zupełnie nie było wiadomo, czy jechać ile fabryka dała, czy też zatrzymać się i chłonąć widoki. Znaleźliśmy chyba złoty środek i dotarlismy ostatecznie na Szafranówkę, z której żółtym odbiliśmy na Palenicę. Tutaj tłumy, gwar itp. więc szybko opuściliśmy szczyt, jadąc jakimiś nieoznakowanymi ścieżynami. Wybierałem na chybił-trafił, ale ostatecznie dotarliśmy gdzie trzeba, a zjazd był konkretny, stromy i kamienisty (niestety zgubiłem gdzieś na nim pokrętło od ETA. Odnalezienie go było nierealne, więc musiałem uznać, że było ono daniną pobraną przez Małe Pieniny za zgodę na przebycie Ich grzbietu).
Mój mega-hiper zjazd doprowadził nas dokładnie do Szczawnicy, na sam brzeg Dunajca.
Sama Szczawnica... Okropna. Dzikie tłumy na złomach z wypożyczalni, w "śmiesznych" koszulkach ze straganów, z watą cukrową, ciupagami ze stoisk z Souvenirami... tragedia.
Uzupełniliśmy kalorie i daliśmy nogę. Marysię wysłałem na Obidzę przez Biała Wodę, a sam postanowiłem pojechać przez Pasmo Radziejowej (zgodnie z przebiegiem "Tej Najlepszej").
Wysokości nabrałem jadąc najpierw jakimś szlakiem rowerowym, a potem niebieskim pieszym. Przed szczytem Czeremchy zaliczyłem mały kryzys (w Szczawnicy nie napełniłem pustego już bukłaka) i kilkadziesiąt metrów przed szczytem pokonałem niestety uderzając z buta :( Na szczycie wsiadłem i pomknąłem w kierunku schroniska na Przechybie, fantazjując lubieżnie na temat płynnego asortymentu tamtejszego bufetu. Niestety bufet był już nieczynny, więc bukłak napełniłem wodą z kranu w kiblu, którą to wodę pieszczotliwie ochrzciłem "Przechybianką". Jaka by nie była, przywróciła mi ona siły i pozwoliła cieszyć się czerwonym szlakiem przez kolejne szczyty. A był on z tych na piątkę z plusem. To w górę, to w dół, po korzeniach i kamieniach i nie za szeroko. Super. Do tego co chwilę zerkać mogłem w prawo na odwiedzone wcześniej pasmo Małych Pienin oraz na Pieniny i na nadal widoczne Tatry. Na Długiej Przełęczy niestety tak zajęty byłem czerpaniem przyjemności z jazdy, że przeoczyłem znaki i zamiast czerwonym pieszym wjechać na Radziejową, zrobiłem trawers jej zbocza czerwonym szlakiem narciarstwa biegowego :( Błąd swój zauważyłem dość szybko i nawet planowałem cofnięcie się na Radziejową od Przełęczy Żłobki. Niestety nie wyszło. Zadzwoniła Marysia i powiedziała, że złapała gumę, a jedyna pompka tego wypadu zwiedzała Beskid Sądecki w moim plecaku.
W związku z tym Radziejową zostawiłem na inny raz, a sam przez Wielki Rogacz dotarłem na Obidzę, gdzie czekała już Marysia z rozbebeszonym tylnym kołem. Zakleiłem, napompowałem i już razem zjechaliśmy do Piwnicznej w szybko zapadającym zmroku.
Trasa była rzeczywiście świetna. Nie wiem, czy, jak uważają niektórzy, najpiękniejsza w polskich górach, ale na pewno umieszczę ją bardzo wysoko w swoim prywatnym rankingu. Jak tylko zacznę taki prowadzić ;) Żałuje, że przez nieuwagę ominąłem Radziejową. W tym roku już nie ma szans na jej zdobycie. Cóż... kolejny powód, by jeszcze w Beskid Sądecki wrócić :)

Dzisiaj bez śladu i sumy przewyższeń, bo GPS jechał na swoim miejscu, czyli na rowerze Marysi, więc ślad zgadzałby się tylko w połowie wycieczki.

TRASA: Piwniczna-Zdrój, Łomnickie (ca.360 mnpm) - Kosarzyska - Sucha Dolina - Obidza (930 mnpm) - [niebieski szlak] - Szczob (936 mnpm) - Przeł. Rozdziela (802 mnpm) - Wierchliczka (966 mnpm) - Watrisko (960 mnpm) - trawers Wysokiej (na sam szczyt - 1050mnpm się nie pchaliśmy) - Borsuczyny (939 mnpm) - Durbaszka (942 mnpm) - Huściawa (818 mnpm) - Witkula (730 mnpm) - Szafranówka (742 mnpm) - [żółty szlak] - Palenica (719 mnpm) - [ścieżki] Szczawnica Niźna, przystań flisacka - Szczawnica Wyźna - Sewerynówka - Czeremcha (1124 mnpm) - Przehyba (1175 mnpm) - [czerwony szlak] - Złomisty Wierch Płn. i Płd (1226 i 1207 mnpm) - Długa Przełęcz (1161 mnpm) - czerwona trasa narciarstwa biegowego] - Przełęcz Żłobki - Wielki Rogacz (1182 mnpm) - [niebieski szlak] - Obidza (930 mnpm) - Sucha Dolina - Kosarzyska - Piwniczna-Zdrój, Łomnickie

Zdjęć z podjazdu na Obidzę nie ma, ale i tak wiałoby z nich nudą. Tu już wtaczamy się z przełęczy na Szczob. Marysia akurat zasłoniła, ale dokładnie za nią widać Radziejową :)



Ja, a w tle Pieniny


Przełęcz Rozdziela - od tego miejsca śmigamy w Małych Pieninach








We wpisie podsumowującym zeszły rok napisałem, że w 2009r. chcę pojawić sie w tym miejscu. Oto jestem (ta mała kropeczka) :) Trawers Wysokiej.


Przed szczytem Wysokiej. Zrobiło się mocno pieszo.






Widoczek z mojego "radosnego" podjazdu na Przechybę


Uwalony rower czeka pod schroniskiem, ja uzupełniam płyny w kiblu... góry :)


A tu już Przechyba widziana z okolic Złomistego Wierchu


Zjazd z Wielkiego Rogacza na Obidzę. Tatry troche zachmurzone, ale jeszcze widoczne.


Podczas gdy ja jechałem pasmem Radziejowej, Marysia wjeżdżała po raz kolejny na Przeł. Rodziela i miała takie bajeczne widoczki, których trochę Jej zazdroszczę.


Początek zjazdu z Obidzy... Zmrok zapadał, ale tempo i tak trzymaliśmy niezłe. W górę chyba ponad półtorej godziny, w dół poniżej 15 minut.

Softcore :)

Środa, 12 sierpnia 2009 · Komentarze(0)
Po deszczowym wtorku postanowiłem dać szlakom trochę przeschnąć. W związku z tym byczyliśmy się rano do godziny bardzo nieprzyzwoitej, a potem tylko przejechaliśmy się kawałek wzdłuż Popradu na lody i oranżadę. Lajtowo było zwłaszcza w moim wykonaniu, bo miałem przemoczone obuwie spd i musiałem męczyć się w "cywilnych" butach.
Po powrocie Marysia przesiadła się z roweru na konia i wszystko byłoby fajnie, gdyby nie to, że zaczęło lać i ze schnięcia szlaków nici.

"Inne siodło i mogłabym na tym jeździć" ...a niedoczekanie! :)


Relaks nad Popradem


Na tym innym rumaku (w sumie to była to rumaczyca, ale mniejsza o to)

Kwestia honoru

Wtorek, 11 sierpnia 2009 · Komentarze(0)
 Od rana pogoda była niepewna, a prognozy mówiły o deszczu. W trasę wyruszyłem więc sam. Zakupiłem baterie do odtwarzacza mp3 i byłem gotów walczyć z górami. Najpierw niebieskim szlakiem przez Bucznik dotarłem do Łomnicy-Zdrój. Stamtąd, dalej niebiekim, skierowałem się w kierunku Hali Łabowskiej. Wszystko szło super, dopóki jechało się leśną drogą. Potem jednak, gdy tylko szlak ją opuścił, zaczął sie koszmar. Zrobiło się cholernie stromo (zgodnie z zapisem śladu z GPS'a - ca. 38%), po korzeniach i kamieniach. Nawet nie było mowy o pchaniu rowru. Targałem go na ramieniu, plecach i czym tam jeszcze się dało. W ten sposób wspiąłem się z około 640 mnpm na prawie 900. Gdyby nie to, że powrót w dół wiązałby się z koniecznością znoszenia roweru, to pewnie bym zawrócił.
Nie napisałem jeszcze, że gdzieś za Łomnicą zaczęło padać i padało już prawie do końca wycieczki, a na podjeździe pojawiły się wszędobylskie muchy.
Gdy dotarłem na Halę Łabowską, zmęczony targaniem roweru na plecach i mokry na wylot, poważnie rozważałem powrót przez PisanąHalę do domu, ale uznałem, że taki dystans byłby dla mnie hańbiący. Postanowiłem, że dojadę na Runek i wtedy się zobaczy co dalej.
Szlak na Runek był z tych zajebistych - nie za trudny, nie za stromy, ale w sporej części w dół, a do tego z racji deszczu prawie zupełnie pusty.
Deszcz oprócz wymiecenia turystów ze szlaku miał też jedną wadę - zamieniał nawierzchnię w błotko, które nie specjalnie podobało się mojemu napędowi. Gdzieś przed Runkiem rower zbuntował się. Na małej zębatce zaczęło mi zabierac łańcuch i od tej pory skazany byłem na podjeżdżanie w niezbyt miły na fullu sposób - na tarczy 32 i z mała kadencją. Całe szczęście podjazdów już tego dnia zbyt wielu w planach nie było.
Dotarłem na Runek i tam postaniowiłem, że, mimo deszczu i problemów z napędem, jadę pełną wersję, czyli na Jaworzynę Krynicką (jak mogłem zorbić inaczej, gdy na drogowskazie widniało tylko 3,5 km?) Zatem szybki transfer na Jaworzynę (z niemiłym z racji ograniczonych przełożeń podjazdem wzdłuż wyciągu) i już mogłem na termometrze na górnej stacji kolei gondolowej przekonać się, że na serio jest zimno oraz kupić 1,5l wody mineralnej za dychę (a myślałem, że ta za szóstkę kupiona podczas ostatniego pobytu na Stogu Izerskim była droga...). Trochę wypiłem, a trochę wylałem na zębatki i hamulce, by pozbyć się błota, a potem... wróciłem na Runek, bo z jaworzyny żaden szklak mi nie pasował.
Z Runka już lajtowo, bo w dół, do Bacówki nad Wierchomlą, gdzie dostałem foliówkę, która pomogła mi uratować aparat przed utonięciem w przemoczonym na wylot plecaku. Potem zielonym rowerowym w dół do Wierchomli, a stamtąd już niestety asfaltem do Piwnicznej.
Trochę żałuję, że końcówkę walnąłem po asfalcie, ale brak możliwości korzystania z tarczy 22z spowodował, że jakoś nie czułem chęci do walki z kolejnymi podjazdami.

TRASA: Piwnicza-Zdrój, Łomnickie (ca.360mnpm) - [niebieski szlak] - Bucznik (640 mnpm) - Łomnica-Zdrój - [niebieski szlak] - Hala Groń - Hala Skotarki - Hala Łabowska - [czerwony szlak] - Cisowy Wierch (982 mnpm) - Runek (1079 mnpm) - Jaworzyna Krynicka (1113 mnpm) - Runek (1079 mnpm) - [niebieski szlak] - Schr. PTTK "Bacówka nad Wierchomlą - [zielony szlak rowerowy] - Wierchomla Wielka - Wierchomla Wielka PKP - Piwniczna-Zdrój, Łomnickie (ca.360 mnpm)

EDIT: Wrzucam profil trasy wygenerowany na bikebrother.com. W związku z tym trochę inna będzie tez suma przewyższeń (1431m z Trackan wydawało się jednak trochę zbyt optymistyczne)


Prophet pławi się w Łomniczance. Zadowolony, drań, bo zaraz to ja go będę nosił


Niebieski szlak pieszy (wybitnie pieszy!)


Piękne widoki na Hali Łabowskiej


Zwózka na szlaku - przyjaciel każdego rowerzysty :/


Tłumy na Jaworzynie :)




Warunki się polepszają :) - widoczek ze schroniska nad Wierchomlą


I na koniec dwie foty z "Myjni nad Popradem" (w sumie to sporo błota zmyło się podczas ostatnich kilometrów asfaltem)


Inauguracja / Spotkanie na szczycie

Poniedziałek, 10 sierpnia 2009 · Komentarze(0)
Pierwszy dzień pobytu w Beskidzie Sądeckim i pierwsza wycieczka. Już w niedzielę wieczorem naszkicowałem w MapSource jakąś traskę o odpowiedniej długości. Profil trasy nie wyglądał zbyt zachęcająco, Domin z onthebike.com ostrzegał nas przed zielonym na Eliaszówkę, w przewodniku rowerowym po Beskidzie Sądeckim szlak ten był opisany jako bardzo trudna wersja zjazdu do Piwnicznej, ale uznałem, że tak źle nie będzie.
Ruszyliśmy prawie o poranku i przeotczyliśmy się przez centrum do zielonego szlaku. Pierwsze spojrzenie nań i... daliśmy y spokój z pierwszym odcinkiem. Za stromo. Uznaliśmy, że podjedziemy niebieskim rowerowym, który kawałek wyżej łączy się z zielonym pieszym.
Podjazd był masakrycznie nudny. Stromo i mocno pod górę, ale cały czas po betonowych płytach. Do tego nie przez las, tylko cały czas przez pola, lub wśród zabudowań. klimat średnio mi przypasował, bo czułem się jak w przerosniętej wersji parku Krajobrazowego Wzniesień Łódzkich. Gdy zaczął się las, pojawił się kolejny powód do narzekań - muchy. Wokół nas pojawiły sie ich całe roje. Latały wokół, siadały na nas i na rowerach, wlatywały do ust, nosa i uszu i ogólnie czyniły pobyt na szlaku nieznośnnym. Jakoś udwało mi się je ignorować, ale Marysi wyraźnie działały na nerwy - co chwile gdzieś zza pleców słyszałem soczyste "Ku..wa!". Poza tym szlak miejscami szlak był w tą stronę wybitnie pieszy i fakt wyznaczenia tam szlaku rowerowego świadczy o sporym poczuciu humoru ludzi za to odpowiedzialnych (nachylenie miejscami ponad 22% po zniszczonej przez wodę, kamienistej scieżce). Chciałbym móc powiedzieć, że szczyt Eliaszówki wart był tej walki, ale... cóż... nie był. Zalesiony, bez widoków i innych atrakcji. Poprawiło się dopiero na zjeździe do Przełęczy Gromadzkiej. Udało sie nam zgubić namolne owady i była nagroda w postaci browarka :)
Podczas uzupełniania płynów dostaliśmy sms'a od Domina. Okazało sie, że we dwójkę (z Anią) przebyli właśnie niebieski szlak przez Małe Pieniny i wkrótce dojadą na Obidzę. Poczekaliśmy więc chwilę na nich i już we czwórkę ruszyliśmy na Wielki Rogacz.
Tu już jechało się lepiej. Nie było pól, był las, były widoczki - no jakby wreszcie zrobiło się jak w górach :) Jeśli chodzi o widoczki, to nie był na nie najlepszy dzień, ale zarys Tatr było widać, więc bez tragedii.
Na (a właściwie pod) Wielkim Rogaczu pożegnalismy się z ekipą onthebike.com i pomknęlismy czerwonym szlakiem przez Międzyradziejówki na Niemcową, gdzie wsiedliśmy na żółty szlak. Początkowy jego odcinek to czysta poezja. Prowadzi singielkiem przez halę, by następnie zagłębić się w lesie i klucząc między drzewami znów wypaść na łąki. Bajka.
Dalej było już mniej fajnie, ale też nieźle - polne drogi o słusznym nachyleniu. Dopiero wraz z pierwszymi zabudowaniami pojawiły się znienawidzone płyty betonowe, ale i tak prędkości oraz widok na Piwniczną i Poprad pozwalały zapomnieć o niedoskonałej nawierzchni :)
Ogólnie, to zjazd był zajebiaszczy - z 1182 mnpm prawie bez przerwy w dół do kwatery na ca. 360 mnpm.
Wycieczka wyszła trochę mniej lajtowa niż pierwotnie planowałem, ale dzieki miłemu spotkaniu "na szczycie" oraz słusznej dawce zjazdów wystawiam jej piatkę (no... powiedzmy 4+) :D

TRASA: Piwniczna-Zdrój, Łomnickie (ca.360 mnpm) - [niebieski rowerowy] - Eliaszówka (1020 mnpm) - Przeł. Gromadzka (Obidza) (930mnpm) - Wielki Rogacz (1182 mnpm) - [czerwony szlak] - Międzyradziejówki (1035 mnpm) - Niemcowa (1001 mnpm) - [żółty szlak] - Piwniczna-Zdrój, Łomnickie (ca.360 mnpm)



Na dzień dobry wysokość zdobywamy taką drogą z płyt. Mało to przyjemne, ale diabelnie efektywne. W tle zabudowania Piwnicznej i Pasmo Jaworzyny


Widoczków z podjazdu odsłona kolejna


Czasem trzeba było wygładzać z buta (foto jak zwykle nie oddaje nachylenia)


Obidza. Ania i Domin z onthebike.com. W tle Małe Pieniny oraz Tatry, których to zupełnie na tej focie nie widać :)


W drodze na Wielki Rogacz, a z tyłu m.in. Przełęcz Rozdziela


Grupowa fota pod Wielkim Rogaczem


i ziuuuu.... w dół :)




Masywne pożegnanie

Sobota, 8 sierpnia 2009 · Komentarze(0)
Nasz pobyt w Międzygórzu powoli dobiega końca. Dzisiaj zrobiliśmy więc sobie pożegnalną wycieczke rowerową w Masywie Śnieżnika.
Zaczęlismy od podjazdu do schroniska pod Śnieżnikiem leśną drogą trawersującą zbocze Małego Śnieżnika, którą poleciał nam poznany na kwaterze GOPRowiec. Ponieważ nie prowadziły nią żadne szlaki, mimo weekendu nie spotkalismy żadnych turystów aż do samego schroniska. W schronisku zjedliśmy późne drugie śniadanie i czerwonym szlakiem zjechaliśmy na Przełęcz Śnieżnicką (po raz pierwszy mieliśmy okazję przejechać ten odcinek w tym kierunku - na ogół tędy podjeżdżaliśmy) i dalej podążylismy nim w kierunku Czarnej Góry przez grzbiet Żmijowca. Odcinek ten poznalismy już we wtorek, ale dzisiaj dla odmiany widoki były zajebiste. Czerwonym dojechaliśmy do Żmijowej Polany i przesiedliśmy sie na zielony rowerowy wiodący w dół do Siennej. Po drodze, pod wyciągiem krzesełkowym złapałem gumę w tylnym kole i zmuszony byłem zrobić mały serwis. Trwało długo, bo co chwila z góry słyszałem: "Guma?" no i wypadało odpowiedzieć :)
W miejscu gdzie stalismy przechodziła też wytyczona wzdłuż wyciągu trasa DH. Przemykali nią co chwilę kolesie na całkiem konkretnych sprzętach (Iron Horse Sunday, Trek Session i inne takie). Wmieniłem dętkę i zjechaliśmy. Nie trasą downhillową, ale też szybko (cały czas ca. 50km/h).
W Siennej kupilismy bilety na wyciąg, poczekaliśmy chwile w kolejce (pogadaliśmy ze zjazdowcami... kurczę! To tez ludzie!) i w bardzo komfortowy sposób odrobilismy straconą wysokość siedząc wygodnie na krzesełkach wyciągu. Obsługa bardzo miła, spowalniała wyciąg by ułatwić władowanie się bikerom ze sprzętem, pomagała powiesić rowery na krzesełkach, zaopatrzonych zresztą w odpowiednie wieszaczki na rower... no full serwis!
Na górze darowaliśmy sobie wieżę widokową, bo trzeba byłoby rowery wnieść na plecach, i nartostradą B1 dojechalismy znów na Żmijowa Polanę. Tu spojrzenie w mapę, gadka z Panem na rowerze i jazda żółtym szlakiem do niebieskiego. Na tym odcinku na liczniku pojawiło mi sie 64,96 km/h - bez żadnego kręcenia. Spokojnie byłoby więcej, ale bałem się przeoczyć zjazd na niebieski szlak.
Potem już bryknęliśmy stokówkami na Górę Parkową i dalej niebieskim do domu.
Wycieczka wyszła megaprzyjemna i sympatyczna. W sam raz na pożegnanie z "Królem"
Jutro transfer do Piwnicznej. Beskid Sądecki czeka.

TRASA: Międzygórze "Kaskada" (640 mnpm) - Hala pod Śnieżnikiem (1218 mnpm) - [czerwony szlak] - Przełęcz Snieżnicka (1123 mnpm) - Żmijowiec (1153 mnpm) - Przeł. Żmijowa Polana (1049 mnpm) - [zielony szlak rowerowy] - Sienna - [wyciąg krzesełkowy] - Czarna Góra (górna stacja wyciągu - ca.1160 mnpm) - [trasa narciarska B1] - Przeł. Żmijowa Polana (1049 mnpm) - [zielony szlak rowerowy] - [niebieski szlak] - [stokówki] - Góra Parkowa - Międzygórze "Kaskada" (640 mnpm)



Pożegnalny podjazd do Halę pod Śnieżnikiem






Na czerwonym przez Żmijowiec, a w tle wieczne czujny Śnieżnik.




Idziemy na łatwiznę? :)


Przełęcz Puchaczówka widziana z wyciągu krzesełkowego na Czarną Górę


Rower + góry, ale z takiej trochę innej perspektywy :)


Trasa DH wzdłuż wyciągu (Park Rowerowy Czarna Góra)

Sudeckie Bieszczady

Piątek, 7 sierpnia 2009 · Komentarze(0)
Z braku pomysłu na kolejną traskę w Masywie Śnieżnika, postanowiliśmy zwiedzić sąsiadujące z nim Góry Bialskie. Machalasem śmignęliśmy na Przełęcz Płoszczynę (którą odwiedziliśmy też podczas niedzielnej wycieczki), a stąd (już na rowerach, oczywiście) ruszyliśmy na graniczny, zielony szlak. Dzisiaj coś nastrój mi nie dopisywał i jakoś nie umiałem czerpać radości z jazdy. Szkoda, bo sam szlak był całkiem niezły (wręcz bardzo niezły). Początkowo była to kamienista, bądź pozarastana trawą droga, która dosyć szybko zmieniła się w pięknego singla, który przez kilka kilometrów wił się po korzeniach, wśród wielkich połaci porośniętych krzaczkami jagód.
Pomału toczyliśmy się, zdobywając wysokość, aż osiągnęlismy najwyższy punkt tego dnia - Rudawiec. Zaraz za nim szlak zagłebił się w las i poprowadził nas przez rezerwat "Puszcza Śnieżnej Białki". Byłby to w mojej ocenie najlepszy na tym wyjeździe zjazd, bo choć niezbyt stromy, to wiódł przez piękną puszczę jaworową (no i cały czas singielkiem). Byłby, bo co chwilę drogę blokowały zwalone drzewa. Przez niektóre dało się przejechać, ale większość zmuszała do opuszczenia siodła i tachania roweru na plecach.
Po opuszczeniu rezerwatu miejsce singla zajęły stokówki, ale trochę bardziej zapuszczone niż te w Masywie Śnieżnika (ale równie miejscami strome). Czyniło to jazdę nimi całkiem emocjonującą. Zawiodły nas one do doliny Białej Lądeckiej. Tu posiedzieliśmy chwilę na głazach, a potem szlakiem rowerowym ruszyliśmy na Przełęcz Suchą. Nieco przed przełęczą przyszło nam jechać kawałek asfaltem i to do tego przeprowadzonym prawie idealnie wzdłuż poziomic. Dziwne uczucie jechać po raz pierwszy od pewnego czasu "po płaskim" :)
Z przełęczy znów leśna droga (Droga Marianny), którą wytraciliśmy sporo wysokości i dojechaliśmy do asfaltu prowadzącego z powrotem na Przełęcz Płoszczynę. Tu Marysia postanowiła się poopalać, a ja asfalcikiem bryknąłem pod górę po samochód.
Było ładnie, ale ja stanowczo przechodziłem dzisiaj kryzys. Niemniej jednak rejony te polecam :)

A wieczorem bryknąłem jeszcze z kwatery do centrum Miedzygórza po napoje odkwaszające i tez dobiłem ze 3 km :)

TRASA: Przełęcz Płoszczyna (817 mnpm) - [zielony szlak] - Jelenia Kopa - Jawornik Graniczny (1026 mnpm) - Rude Krzyże (1053 mnpm) - Rudawiec (1106 mnpm) - [zielony szlak do Baiłej Lądeckiej] - [czerwony szlak rowerowy] - Przełęcz Sucha (1002 mnpm) - [Droga Marianny (zielony szlak)] - [Droga Morawska] - Przełęcz Płoszczyna (817 mnpm)



Najpierw mega-seks-lans filmik... No dobra. Jest czerstwy, ale za to gra Kyuss :)
... co w sumie niekoniecznie jest zaletą...
<object width="425" height="350"><param name="movie" value="http://www.youtube.com/v/emlrDPm38kE"> <embed src="http://www.youtube.com/v/emlrDPm38kE" type="application/x-shockwave-flash" wmode="transparent" width="425" height="350"></embed></object><br>
Singielkiem przez morze jagód




Raczę się jagodami pod szczytem Rudawca, a gdzieś tam daleko, na tym przepalonym horyzoncie widać Śnieżnik

... o właśnie tam.


Gdzies na zielonym, na zjeździe z Rudawca.




Biała Lądecka


Pod górę, wśród zielonej zieloności.


Wieczorne odkwaszanie ;)

Na Kłapiące Głazy

Czwartek, 6 sierpnia 2009 · Komentarze(0)
 Choćbym ten rower musiał cała drogę z Międzygórza na plecach niesć - dla takich chwil warto.

ale... może od początku:

Wczoraj pogoda była jeszcze gorsza niż we wtorek, więc darowaliśmy sobie rowerowanie i regenerowaliśmy siły.
Na dzisiaj prognozy były lepsze, więc wieczorkiem uknułem jakąś trasę i rano zarządziłem pobudkę.
Wycieczkę zaczęliśmy od wjazdu na Przełęcz Śnieżnicką (tym razem zawiodły nas tam nieoznakowane stokówki). Po drodze z nadzieją zerkaliśmy na niebo, gdzie spomiędzy chmur wyzierało tu i ówdzie niebieskie, czyste niebo.
Z przełęczy śmignęlismy na Halę Pod Snieznikiem i w schronisku pożarliśmy po naleśniku z jagodami i bitą śmietaną. Przy stoliku siedzieliśmy z bikerem z Wrocławia, który objeżdżał Masyw Śnieznika na nomadzie (Pozdrawiamy). Pogadaliśmy chwilę, skonsultowaliśmy naszą dzisiejszą trasę, a potem każdy ruszył w swoja stronę.
Gdy wychodziliśmy ze schroniska, nadciągnęły chmury i wydawało się, że wycieczka będzie powtórką z tej wtorkowej, ale jakoś tak kawałek za Małym Śnieżnikiem dopadł nas atak ładnej pogody i pozwolił cieszyć sie pięknymi widokami.
Na dzisiaj plan zakładał blizsze zapoznanie sie z granicznym szlakiem zielonym, który zaprowadzić miał nas na Trójmorski Wierch. Początkowo trasa była banalnie łatwa, ale gdy zielony szlak odłaczył się od niebieskiego zrobiło się ciekawie. Miejsce szerokiej (choć trochę podmokłej i wymytej) drogi zajął wąziutki singielek urozmaicony korzeniami i wszelkiej maści kamieniami. W miejscach gdzie udawało mi się jechać (jakieś 60-70% odcinka do Przełęczy Puchacza) szlak był kwintesencją kolarstwa górskiego - trudno i z widoczkami. Tam gdzie się nie dało był gorzką lekcją pokory. Na tych odcinkach nadających się do "wygładzania z buta" Marysia dorobiła się kilku siniaków na ciele, a ja poważnie zweryfikowałem swoje pojęcie o własnych umiejętnościach. Mimo to warto było wybrać tą wersję, a nie łatwy trawers niebieskim.
Z Przełęczy Puchacza, dalej zielonym szlakiem (tu już wyraźnie łatwiejszym i w 100% przejezdnym) wspięliśmy się na Puchacza, a z niego udaliśmy się na Trójmorski Wierch. Szczyt ten jest jedynym w Polsce miejscem, gdzie zbiegają się zlewiska trzech mórz: na zachodnich zboczach mają swoje źródła dopływy Nysy Kłodzkiej w zlewisku Morza Bałtyckiego, z południowo-wschodniego zbocza spływa Lipkovský potok, dopływ Cichej Orlicy w zlewisku Morza Północnego, a u stóp wschodniego zbocza znajduje się dolina Morawy w zlewisku Morza Czarnego.
Ze szczytu był bardzo ładny widok, ale nie siedzielismy zbyt długo. Obecnie jest tam budowana wieza widokowa i hałas narzędzi i generatora pradotwórczego szybko nas stamtąd wypłoszył. Bardzo nie żałowaliśmy, bo dalsza droga wiodła w dół, dalej zielonym, który teraz nie był już taki okrutny i pokazał bardziej ludzką twarz :) Dotarlismy nim do dawnego przejścia granicznego Jodłów - Horni Morava. Stamtąd żółtym szlakiem zjechaliśmy do Jodłowa. Nie było trudno, ale było szybko, zwłaszcza gdy szlak wypadł z lasu i przez pola powiódł nas do samej wsi.
Smutne było tylko, to, że stracilismy w ten sposób kilkaset cennych metrów w pionie i przeszło nam to później odrobić na żmudnym podjeździe przez Jodłów, czyli wieś, w której psy jeżdżą kaszlakami :)
Z Jodłowa niebieskim szlakiem wspięlismy się prawie z powrotem na Przełęcz Puchacza, a potem przesiedliśmy sie na żółty szlak (na którym to Marysia zakończyła piękny i beztroski okres bezserwisowy i zmasakrowała tylna detkę, dobijając ją przy czterdziestukilku km/h). Mieliśmy opuścić go w rejonie Jawora i trochę jeszcze pokrązyć, ale jedna z pałętających się po niboskłonie chmur spłoszyła nas i w efekcie żółty szlak zawiódł nas do centrum Międzygórza. Tu zjedliśmy małe co nieco i jeszcze, by dobić kilka kaemów, podjechaliśmy zielonym szlakiem na Górę Parkową i z niej zjechaliśmy na kwaterę.

TRASA: Międzygórze - Przeł. Śneiznicka (1123 mnpm) - Schronisko pod Śnieznikiem (1218 mnpm) - [zielony szlak] - Mały Śnieznik (1326 mnpm) - Goworek (1320 mnpm) - Przeł. Puchacza (1100 mnpm) - Puchacz (1190 mnpm) - Trójmorski Wierch (1198 mnpm) - Przejście graniczne Jodłów/Dolni Morava - [żółty szlak] - Jodłów - [niebieski szlak] - [żółty szlak] - Międzygórze - [zielony szlak] - Góra Parkowa - [niebieski szlak] - Międzygórze



A dlaczego tytuł taki, a nie inny? Po wyjaśnienie zapraszam tutaj

I wreszcie fotki... Dużo fotek... Sorry...

Sielski widoczek z podjazdu wzdłuż Wilczki


Opuszczamy Halę Pod Śnieżnikiem i ruszamy na spotkanie z zielonym szlakiem


...ale póki co, niebieski


Zaczyna się robić ciekawie - zielony szlak przez Mały Śnieżnik i Goworek






Gdzieś za Małym Śnieżnikiem... a może już za Goworkiem?








Zjazd na Przełęcz Puchacza


...i spojrzenie nań (to ta jasnozielona krecha) ze szlaku prowadzacego na Trójmorski Wierch


Trójmorski Wierch


Spojrzenie na Śnieżnik (oraz odwiedzone wcześniej Mały Śnieżnik i Goworek),...

...na Kotlinę kłodzką,...

...i na tablice informacyjną


Przyjemność, za którą przyszło później zapłacić - zjazd do Jodłowa (na drugiej focie zdrowo ponad 50km/h, a w tle Trójmorski Wierch).




Widoczek z sennego Jodłowa


I znowu podjazd. Cholera! ;)


Nadciągająca od Czarnej Góry chmura - znak, że pora zbierać klocki i kończyć wycieczkę :)

Z głową w chmurach

Wtorek, 4 sierpnia 2009 · Komentarze(0)
Oprócz głowy, w dniu dzisiejszym były i nogi i ręce i dupsko, bo tak pogoda dopisała. W niedzielę w nocy nad Kotlina Kłodzka (i ponoć nad sporą częścią Polski) przeszła spora burza. W związku z tym postanowilismy dać szlakom jeden dzień na przeschnięcie i na rowery wsiąść dopiero we wtorek. Liczyliśmy, że wtedy znów wróci pogoda z gatunku zajebiaszczych.
Niestety nie wróciła. O dziewiątej temperatura wynosiła 16 stopni i jakoś uparcie nie chciała za bardzo wzrosnąć. Dodajmy do tego niski pułap chmur, a otrzymamy receptę na wycieczkę w iście jesiennych klimatach.
Na dzisiaj plan nie był w 100% wyklarowany, a ostateczną decyzję o doborze trasy podjąć mieliśmy dojechawszy na Przełęcz Śnieżnicką. Tym razem wjechaliśmy na nia zielonym szlakiem z centrum Międzygórza, przez przełęcz między Smrekowcem a Żmijowcem. Na Przełęczy Snieżnickiej postanowiliśmy zmierzyć się z Czarną Górą. Nie był to chyba najlepszy wybór... Zwykle z zcerwonego szlaku prowadzący przez Żmijowiec i Przełęcz Żmijowa Polana oraz z samego szczytu Czarnej Góry roztaczają się pewnie świetne widoki. Dzisiaj widoczność była miejscami rzędu kilkunastu metrów, więc za wiele nie zobaczyliśmy. Wdrapaliśmy się na szczyt (końcówka trudna, do "wygładzenia z buta", ale i tak sporo jazdy), zobaczyliśmy wieżę widokową (dzisiaj niezbyt widokową) a potem dostaliśmy się, to jadąc, to prowadząc rowery po mokrych kamieniach i korzeniach, do nadajnika. Tu Marysia uznała, że szuterkiem zjeżdżać nie chce i że mamy zjechać jakąś drogą (przynajmniej na mapie było to zaznaczone jako droga leśna) prawie bezpośrednio na Przełęcz Puchaczówkę. "Droga" ta okazała się być kamienistym, błotnistym itp. szlakiem, który na odcinku około 700 metrów miał nachylenie około 32%. Siodło w dół i ogień....
Na dole uśmiech na twarzy oraz syczenie kropli wody, które wrzały na rozgrzanych tarczach hamulcowych. Potem już lajtowy (v max 54,96km/h) zjazd Na Puchaczówkę i dalej Do siennej. Tu miał być obiad, ale jedyną knajpą okzała się "Karczma" z cenami stanowczo nie na nasza kieszeń i z eleganckim wnętrzem stanowczo nie na nasze zabłocone tyłki. Ruszyliśmy więc w drogę i zielonym szlakiem rowerowym wróciliśmy na Przełęcz Żmijowa Polana. Z niej już prawie cały czas w dół, najpierw czerwonym, a potem zielonym pieszym na Igliczną. Tutaj po zapiekance a potem żółtym szlakiem w dół do Międzygórza z małym międzylądowaniem w Ogrodzie Bajek (ultra kiczowatym, acz sympatycznym).
Wyszło nam za mało kilometrów, więc leśnymi duktami wspięlismy się jeszcze na Górę Parkową i z niej śmignęliśmy do domu niebieskim szlakiem.
Rowery były solidnie ubłocone, więc zafundowaliśmy im jeszcze na koniec mycie w potoku.

TRASA: Międzygórze - [zielony szlak] - Góra Parkowa - [zielony szlak] - Przeł. Śnieżnicka (1123 mnpm) - Żmijowiec (1153 mnpm) - Przeł. Żmijowa Polana (1049 mnpm) - Przeł. Pod Jaworową Kopą (1132 mnpm) - Czarna Góra (1205 mnpm) - Przeł. Puchaczówka (862 mnpm) - Sienna - Przeł. Żmijowa Polana (1049 mnpm) - Lesieniec - Igliczna (845 mnpm) - Międzygórze - [stokówki] - Góra Parkowa - Międzygórze




Żmudnie zdobywamy kolejne mnpm'y zielonym szlakiem.








Na czerwonym szlaku przez Żmijowiec


Podjazd na Czarną Górę




Z braku widoków, największą atrakcją Czarnej góry były wielkie ilosci krzaczków jagód. Jak widać, skusiłem się:)


Czerwony szlak poniżej szczytu




"Przełajowy" zjazd poza szlakiami. Nie widać, ale cały czas około 30% nachylenia.




Nieczynny w dniu dzisiejszym wyciąg na Czarną Górę


Atrakcje Ogrodu Bajek :)




Moje "stanowisko pracy" :)


Mycie rowerów w Wilczce. Dużo fajniej niż w domu w wannie :)


Nowe hampelki Marysi na myjni. XT rulez! Na pohybel Soczystym!:)

Z wizytą u Króla Śniegu

Niedziela, 2 sierpnia 2009 · Komentarze(0)
Dzień wcześniej, widoczny z wielu punktów na trasie Śnieżnik zdawał się mówić "Przybywaj". Odpowiedziałem oczywiście "Spoko, spoko!" :)
Wstaliśmy więc dzisiaj rano i po skromnym śniadaniu ruszyliśmy w drogę. Początek był dość intensywny, bo z około 640 mnpm dostać mieliśmy się na 1425 mnpm.
Wbiliśmy się na niebieski szlak i powoli toczyliśmy się pod górę. Po drodze na chwilę opuściliśmy niebieski szlak, bo spotkani rowerzyści powiedzieli, że jest "łatwy i przyjemny". Łatwo i przyjemnie to my nie lubimy :) Odbiliśmy więc na czerwony rowerowy, który na Przełęcz Śnieżnicką powiódł nas drogą prowadzącą poniżej szczytu Smrekowca. Stamtąd do Schroniska pod Śnieżnikiem był tylko rzut beretem, więc chwilę później się tam znaleźlismy. Pogadaliśmy chwile z kilkoma rowerzystami, wciągnęliśmy po gofrze i ruszyliśmy zielonym na górę.
Szlak był w części nawet przejezdny, szli ludzie i wypadało się trochę ponapinać. Wcisnąłem wiec w pedały i Marysia została nieco z tyłu. Pod szczytem postanowiłem na nią poczekać poczekać. Najwyraźniej wtedy, podróżując inną trochę ścieżką, Marysia wyprzedziła mnie i powędrowała na szczyt. Ja zaś zestresowany długim czekaniem i zaniepokojony jej nieobecnością, wróciłem aż pod samo schronisko. Gdy wreszcie udało się nam ze sobą skontaktować (zasięg telefonii komórkowej w górach do najlepszych nie nalezy), nie pozostało mi nic innego jak ponownie władować się na górę.
Trochę jazdy, trochę pchania i spotkaliśmy się na Śnieżniku.
Zrobiliśmy kilka fotek i czerwonym szlakiem ruszyliśmy na czeską stroną. Szlak ten, wg. wszelkich relacji znalezionych w necie, zacnym miał być wielce. Rzeczywiście taki był. Ładne widoczki, ciekawa nawierzchnia i kilkaset metrów utraconej wysokości. Po drodze zahaczyliśmy o miejsce dawnego czeskiego schroniska pod Śnieżnikiem i sfotografowaliśmy sie pod stojąca tam rzeźbą słonia, stojącą obok ruin dawnego schroniska księcia Liechtensteina na Śnieżniku.
Podczas dalszego zjazdu Marysia prawie została skasowana przez czeską turystkę, która postanowiła pokazać nam, że szlak ten nie jest otwarty dla ruchu rowerowego. Zrobiła to za pomocą wielkiego drąga (służącego jej za laskę), którym dość gwałtownie zagrodziła jej drogę tuż przed nosem. Ominęliśmy tą wstrętną, gruba babę na butach i kawałek dalej wsiedliśmy znów na rowery i pomknęliśmy szlakiem jak należy - w siodle.
Czerwonym dojechaliśmy do asfaltowej drogi na Staré Město i wspięliśmy sie nią do granicy czesko-polskiej. Stamtąd leśnymi duktami dojechaliśmy do Kletna, gdzie pod Jaskinią Niedźwiedzią zatrzymaliśmy sie na popas.
Uzupełniwszy kalorie wspięliśmy się znów na Przełęcz Śnieżnicką (1123mnpm) i z niej zjechaliśmy do Międzygórza. Zjazd niebieskim szlakiem nie był zbyt trudny technicznie (znaczy się nie był wcale trudny technicznie), ale bez wątpienia był szybki. 58km/h (hamowałem) na kamienistej drodze wynagrodziło mi wysiłek, jaki włożyłem w drugie tego dnia zdobycie przełęczy Śnieżnickiej.
Wycieczka wyszła solidna. Śnieżnik to póki co nasz rekord rowerowej wysokości (do tej pory była Barania Góra).


Trasa: Międzygórze "Kaskada" (ca.640mnpm) - Góra Parkowa [niebieski szlak] - rozdroże pod Smrekowcem - [czerwony rowerowy+zielony pieszy] - Przeł. Śnieżnicka (1123mnpm) - Schr. pod Śnieżnikiem - Śnieżnik (1425mnpm) - [czerwony szlak] - 720mnpm - [asfalt-czeska droga 446] - Przeł. Płoszczyna (817mnpm) - Przeł. Staromorawska (794mnpm) - Porębek - Kletno - Jaskinia Niedźwiedzia - Przeł. Śnieżnicka (1123mnpm) [niebieski szlak]- Międzygórze "Kaskada" (ca.640mnpm)



Widok spod schroniska pod Śnieżnikiem


W drodze na szczyt Śnieznika




Szczytowy lans na rekorodowej jak dotąd wysokości (1425 mnpm woot!)


Widoczek z czerwonego szlaku poniżej Śnieżnika. Widać Mały Śnieżnik, Goworek i Trójmorski Wierch.


Śnieżnicki słonik