Wpisy archiwalne w kategorii

Międzygórze 2010

Dystans całkowity:152.01 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:b.d.
Średnia prędkość:b.d.
Liczba aktywności:6
Średnio na aktywność:25.33 km
Więcej statystyk

W ciemnej dupie na Czarnej Kupie :)

Piątek, 20 sierpnia 2010 · Komentarze(2)
Dzisiaj pojechałem sam. No może niezupełnie sam, bo miałem Age of Ruin, Parkway Drive i jeszcze kilka innych. Do schroniska pod Śnieżnikiem wjechałem dokładnie ta samą drogą co wczoraj, a potem, nie tracąc czasu, przesiadłem się na zielony szlak na szczyt. Co mogłem przejechać, przejechałem, a gdy zrobiło się bardzo stromo i kamieniście, wrzuciłem rower na plecy i uderzyłem z buta. Dałoby się powalczyć więcej, ale nie chciałem tracić sił na trochę jałowa walkę. Na siodło wróciłem dopiero przed szczytem, na który wjechałem wśród entuzjastycznych okrzyków gawiedzi, witany przez półnagie, smukłe dziewczęta rzucające mi się na szyję... Tłumy uciszyłem gestem, opędziłem się od pięknych kobiet i usiadłem, by nacieszyć się widokami. Po kilku dniach kiepskich nareszcie zrobiło się ładnie. Wzrokiem sięgałem aż po Jeseniki i wieńczącą Pradziada wieżę telewizyjną. Chłonąc ten widok zastanawiałem się nad dalsza trasą. Pierwotnie planowałem udać się granicznym zielonym szlakiem w kierunku Przełęczy Płoszczyny, ale strona czeska nęciła zmysłowymi nazwami szczytów (Černá Kupa na ten przykład).
Ostatecznie wygrała wersja czeska. Najpierw, poznanym w zeszłym roku czerwonym szlakiem ze szczytu, by następnie przesiąść się na niebieski przez Mokrý hřbet. Po drodze złapałem gumę i miałem wielką przyjemność pompowania koła pompką do amortyzatorów.
Sam niebieski szlak był całkiem ok. Jeśli ktoś będzie w pobliżu i nie straszne będą mu zakazy obowiązujące w czeskim parku narodowym, to polecam. Jazda była raczej powolna, bo ciągle w błocie, po korzeniach i często pod górę, ale każdy zdobyty metr dawał dużo radości. Do tego co jakiś czas, w bardzie podmokłych rejonach szlak prowadził po drewnianych kładkach. Mała rzecz, a cieszy. Za szczytem Sušiny pojawiła się dodatkowa atrakcja w postaci bunkrów. Ja wypatrzyłem trzy, ale według mapy jest ich tam kilkanaście. Nie mam zielonego pojęcia z jakiego okresu pochodzą i kto je zbudował, ale stanowią chyba część linii umocnień, która zgodnie z moją mapa otacza Kotlinę Kłodzką. Jeśli zaglądają tu jacyś miłośnicy historii, militariów itp. to z chęcią dowiedziałbym się czegoś więcej.
Za bunkrami skręciłem na zielony szlak. Był on cudowny. Autentycznie przeszła mi przez głowę myśl, że był idealnym szlakiem rowerowym. Prowadził wąskim singlem, przecinającym niewielki strumień. W niektórych miejscach pokonywało się go po drewnianych kładkach, a gdzie indziej po prostu przejeżdżało przez wodę. Bajka. Szkoda, że krótka i do tego nielegalna. Na dole, oprócz tablic z obowiązującymi na terenie parku narodowego zakazami, oddzielna tablica z zakazem jazdy rowerem i informacją, że ścieżka ta jest wyłącznie dla pieszych... cóż...
Potem był szutrowy zjazd do Horni Moravy a potem asfaltowo-szutrowy przejazd do przejścia granicznego na Przełęczy Jodłowskiej. Stamtąd już raczej bez większych emocji przejazd kolejno czerwonym, niebieskim i żółtym do Międzygórza. Ostatni podjazd niebieskim doszczętnie mnie zniszczył, bo z mniej więcej 830 mnpm zabrał mnie na przeszło 1100. Na tym etapie był to już dla mnie wielki wysiłek i znać o sobie zaczął dawać brak picia (skończyło się trochę przed granicą) i jedzenia (ostatnim posiłkiem było śniadanie). Niemniej jednak dałem radę i wróciłem do Międzygórza, gdzie czekała półnaga, smukła Marysia, rzucajaca mi się na szyję... hmm... znów się zapędziłem. Po prostu czekała. Ubrana, ale na szyję się rzuciła, smukła była, a i buziak się znalazł i browarek jakiś i pizza... słowem: miło :)

God is an Astronaut też mi dzisiaj przygrywało
<object width="425" height="350"><param name="movie" value="http://www.youtube.com/v/ESK8hi1LyLc"> <embed src="http://www.youtube.com/v/ESK8hi1LyLc" type="application/x-shockwave-flash" wmode="transparent" width="425" height="350"></embed></object><lt>

Na szczycie Śnieżnika. Mimo dnia "roboczego" ludzi sporo.


Spoglądać lepiej więc w drugą stronę, bo widoczki całkiem niezłe. Widoczny np. Praděd z charakterystyczna wieżą telewizyjną na szczycie.


Równiez poniżej szczytu, na czerwonym szlaku widoczki są efektowne.


Zagapiam się jednak i w efekcie Prophet kończy z łapkami w powietrzu


Widok na Śnieżnik z niebieskiego szlaku przez Mokrý hřbet.


Na niebieskim szlaku. Po czeskiej stronie nadal wyraźnie (chyba dużo bardziej niz w polskich Sudetach) widać skutki katastrofy ekologicznej z lat '70/'80.








Bunkry na południowej stronie szlaku


Wbiegnięcie tam w ciągu 10 sekund, na które ustawiony był samowyzwalacz, było nie lada wyczynem :)


Zielony szlak






A dalej kilka fotek z dojazdu do Horni Moravy i dalej do Międzygórza.




Inny sposób na sciąganie drzewa z gór, zamiast wleczenia go po szlakach - wyciąg.




Muchomory są takie fotogeniczne i do tego cierpliwe. Chociaż zrobiłem kilka zdjęć, to przez ten czas żaden się nie poruszył :)




;feature=related

Magia

Czwartek, 19 sierpnia 2010 · Komentarze(0)
Miało być ambitnie, ale jakoś tak się od rana guzdraliśmy, że przygotowania skończyły się o 11. Mniej więcej wtedy też lunęło. Potem znowu... W efekcie na rower wsiedliśmy dopiero około 13. Niebo zaczynało się przecierać, pojawiało się słoneczko... Super.
Dwa kilometry od domu złapał nas deszcz. Liczyliśmy na to, że będzie to chwilowa "mżawka". Niestety lało cały czas aż do Przełęczy Śnieżnickiej. Do tego zrobiło się cholernie zimno. Wjechaliśmy więc do schroniska i ogrzaliśmy się przy herbacie.
Zupełnie przemoczeni i zmarznięci, uznaliśmy, że pogoda nie sprzyja eksploracji czeskich szlaków. Do tego pojawił się jeszcze problem natury, powiedzmy, technicznej i koniecznym stało się skrócenie wycieczki. Wybraliśmy niebieski szlak wiodący poniżej szczytów Małego Śnieżnika i Goworka (w zeszłym roku byliśmy twardzi i przejechaliśmy górą, zielonym), a następnie wskoczyliśmy na żółty do centrum Międzygórza (którego końcówka jest bardzo fajna).
Po drodze, w ciągu zaledwie kilku minut pogoda zmieniła się diametralnie - zniknęły chmury, wyszło słońce i zrobiło się cieplej. Dzięki temu: a) wyszło kilka ładnych zdjęć b) nie dygotaliśmy z zimna na zjeździe. Ale dlaczego ta poprawa pogody nie mogła nastąpić trochę wcześniej?
No nic... ponoć jutro ma być już ładnie.

Niebieski szlak poniżej szczytu Małego Śnieżnika. Zimno, mgliście i mokro.


A potem zaczynają się czary...








...i po kilku minutach znów jest lato.




Tylko takie zimne i mokre :)




Rychlebské stezky

Środa, 18 sierpnia 2010 · Komentarze(1)
O istnieniu Rychlebskich Ścieżek dowiedziałem się koło jesieni zeszłego roku. To była miłość od pierwszego wejrzenia - wiedziałem, że po prostu muszę tam zagościć. Okazja nadarzyła się teraz, bo z Międzygórza to tylko kilkadziesiąt kilometrów. Dlatego też rano (no powiedzmy, że prawie rano) władowaliśmy rowery na dach Srebrnej Dzidy i pomknęliśmy (no powiedzmy, że prawie pomknęliśmy) do Černej Vody. Na miejscu przebraliśmy się w "rowerowe" i pojechaliśmy szukać Ściezek. Na początku był dojazd asfalcikiem i szutrówkam,który nie nastrajał zbyt dobrze, ale potem na głazie pojawiła się zielona strzałka kierująca na ścieżkę wzdłuż strumienia i... się zaczęło... Najpierw singielek, przecinający kilkakrotnie strumień,a potem było jeszcze lepiej. To przejazd przez wodę, to mostek... bajka. Potem kładki wśród głazów w rozmiarze małego fiata... Dobrze, że na wizytę tutaj wybraliśmy środek tygodnia, bo było tak fajnie, że darliśmy z zachwytu paszcze jak głupi i fakt, że mieliśmy całą górę dla siebie, oszczędził nam kilku wstydliwych momentów.
Na rozjeździe wybraliśmy górna pętlę, a potem pojechaliśmy trasą oznaczoną znakami "New Trail".
Każdego odcinka nie ma co opisywać, bo wyszłaby cała powieść. Mogę (ba! muszę) jednak powiedzieć, że trasa robi ogromne wrażenie. Każdy odcinek jest dokładnie przemyślany, a ogrom pracy włożonej w jej wybudowanie powala. Wszystko zrobione jest tak, żeby wycisnąć ze szlaku maksimum radości (no może oprócz początkowej sekcji górnej pętli, która trochę nas wypłoszyła). Miejscami jest trudno, ale tak, że chce się powalczyć, a zaliczenie bardziej technicznych kawałków daje ogromną satysfakcję.
Warto jechać przez pół Polski (i kawałek Republiki Czeskiej) byle tylko tam pojeździć.

Dojazd drogą za hotelem Černej Hora. Bacznie zerkamy w GPS, bo tak naprawdę to nie do końca jesteśmy pewni, czy to właściwie miejsce.




Zaczyna się. Pierwsze metry, pierwszy przejazd przez strumyk, z ust Marysi pada pierwsze z wielu dzisiejszego dnia "Ja pier..lę! Nie wierzę" :)


Zaczynają się mostki i kłądki...




...a kulminacyjnym punktem podjazdu są te drewniane arcydzieła wśród głazów.






Górna część trasy
















Się gdzieś prawie domknął :)


Gdzieś tam, na tych stokach kryją się właśnie największe skarby Černej Vody :)


Na pożegnianie kupiliśmy sobie po pamiątce... niestety oba (obie) okazały się całkiem obleśne w smaku.. zwłaszcza to jagodowe.


Górski rower wodny

Wtorek, 17 sierpnia 2010 · Komentarze(0)
Wtorek powitał nas pogodą iście jesienną - zachmurzonym niebem i temperaturą rzędu 12 stopni. Do tego nastroje też niebezpiecznie krązyły w rejonach zarezerwowanych zwykle dla jesiennej depresji. Wszystko z powodu, Marysi, która nie mogła wybaczyć mi, że gdy spała pożarłem jej orzechowe chrupki... W końcu jednak udało się jakoś Ją udobruchać (wystarczył kilkukilometrowy spacer do sklepu po nową paczkę) i poszliśmy na rower.
Plan wyjazdu nie był do końca sprecyzowany (a właściwie, to nie było go wcale). Uznaliśmy, że wjedziemy na Przełęcz Śnieżnicką i tam ocenimy sytuację pogodowo-siłowo-nastrojową.
Na miejscu okazało się, że jest mokro i zimno, a rejony już kilkanaście metrów powyżej przełęczy toną w chmurach (więc pewnie jest tam jeszcze bardziej mokro i zimno). W związku zpowyższym zjechaliśmy sobie do Kletna szlakiem narciarstwa biegowego. Tam podjechaliśmy pod Jaskinię Niedźwiedzią, gdzie ogrzaliśmy sie herbatą i pożarotwaliśmy z przysmaków serwowanych w lokalnym barze. W naszych wspomnieniach wciąż żywy był zjedzony tu w zeszłym roku legendarny hamburger, który chyba był knyszą, ale właściwie to nikt nic nie wie, poza tym, ze był obleśny. W tym roku przy pawilonie wejściowym cos strasznie śmierdziało i podejrzewaliśmy, że to właśnie wita nas On...
Po tych przygodach kulinarnych bryknęliśmy w kierunku Siennej. W planach był zjazd na sam dół i wjazd na Czarną Górę wyciągiem. Całe szczęście po drodze coś nas tknęło i postanowiliśmy zadzwonić i upewnić się, ze w dniu dzisiejszym wyciąg działa. Okazało się, że nie. Darowalismy sobie zatem niezbyt pasjonujący zjazd asfaltem i nie tracąc cennych metrów nad poziomem morza wskoczyliśmy na szlak rowerowy wiodący na Żmijową Polanę. Wiódł szutrówką przecinająca narciarskie trasy zjazdowe i trasę downhillową z Czarnej Góry. Po drodze okazało się, że od zeszłego roku bikepark na Czarnej Górze trochę się rozbudował. Oprócz trasy DH (raczej nie na nasze umiejętności) powstała np. trasa oznaczona jako "FR", będąca sympatycznym singlem. Normalnie wypadałoby nią zjechać, ale to byłoby odrobinę nie po drodze, więc poznaliśmy ja "od dupy strony", czyli jako podjazd. W każdy inny dzień byłoby to nierozsądne i naraziłoby nas na czołowe zderzenie z pędzącymi w dół rowerzystami, ale teraz przy niedziałającym wyciągu i w strugach deszczu (gdzieś w Kletnie nieśmiała mżawka zmieniła się w normalną ulewę) na Czarną Górę nie zaglądał nawet pies z kulawą nogą i bylismy bezpieczni.
Trasa FR okazała się fajna i wielce polecam. Ale raczej jednak w dół :)
Gdy wreszcie dotarliśmy na Żmijowa Polanę, byliśmy tak nakręceni jazdą fajnym singielkiem, ze ochota na dalszą jazde była ogromna. Rozważalismy różne mozliwości - wjazd z powrotem do Schroniska pod Snieznikiem i ekspoloracja niebieskiego szlaku na zboczu Goworka, wizyta na szczycie Czarnej Góry... Jednak chmury spowijające wszystko w połączeniu z zacinającym deszczem i niska temperaturą szybko ostudziły nasz zapał. Zapadła decyzja o powrocie. Dojechaliśmy do zielonego szlaku wiodącego z Jaworowej Kopy na Igliczną i zjechalismy nim do niebieskiego, który ostatecznie zawiódł nas do centrum Międzygórza. Oba te szlaki zasługują na własne wypracowanko. Były bowiem super i polecam każdemu, kto choć odrobine lubi jazdę terenową na rowerze górskim. Zielony był w miare szybki i niestromy, ale za to ze sporą dawką kamieni i korzeni - jakby szyty na miarę dla rowerów górskich. Niebieski zaś, mimo zupełnie niewinnego początku szutróweczką, szybko zmienił się w orgiastyczną walkę z kamieniami i nastromieniem. Dwa razy strzeliłem orzechami w tył siodła, raz poślizgnąłem sie i wpakowałem po kostki w strumyk i raz przefrunąłem przez kierownicę, a i tak było zajebiście. Marysia zaś zawstydzała mnie i przemykała po kamieniach z gracja kozicy.
No ogólnie, to było tak fajnie, że prawie wrócilismy na górę, by przejechać je jeszcze raz. Ale tylko prawie :)

Fotek dużo, ale raczej średnich, bo światło tego kiepskawe i nasz kompakcik nie za bardzo sobie radził.

Widoczek z podjazdu niebieskim szlakiem na Przełęcz Śnieżnicką. Chmury wisza nisko, więc szanse na jakieś porywające widoki są dosyć marne.


Trochę poniżej przełęczy. Chmury już prawie na wyciągnięcie ręki.


Zaczęło padać. Podjeżdżamy na Czarną Górę. Najpierw szlakiem rowerowym, czyli szutrowo-kamienną autostradą...


...a później pod prąd trasą "FR"






Wracamy w chmury




"Mokrość" :)


Zjazd zielonym i niebieskim szlakiem z Czarnej Góry








Bez deszczu (prawie)

Poniedziałek, 16 sierpnia 2010 · Komentarze(1)
Dzisiejsza wycieczka miała być już "normalna". Poznanymi w zeszłym roku stokówkami wdrapaliśmy się do Schroniska pod Snieżnikiem, gdzie czekały na nas... naleśniki z jagodami (kiepskie, ale przynajmniej czekały). Posiliwszy się musieliśmy zdecydować co dalej. Przy schronisku zbiegają się liczne szlaki turystyczne, więc można pojechać w prawie każdą część Masywu Śnieżnika.
Nasz wybór padł na czerwony szlak przez Żmijowiec. W zeszłym roku mieliśmy okazję przejechać się nim dwa razy i zapamiętaliśmy go jaki przyjemny i z widoczkami. Taki też był. Jechało się przyjemnie i były widoczki :) A potem sprawy "się rypły" i na Żmijowej Polanie dogoniły nas chmury i trochę spłoszyły. Jakimś rowerowym szlakiem zjechaliśmy do... gdzieś. W każdym bądź razie dotarliśmy pod Igliczną, po drodze zaliczając naszą "ulubioną" ściankę na zielonym szlaku. A potem... był zjazd żółtym...mmm :)
Na końcu, koło Ogrodu Bajek była sympatyczna sekcja po korzeniach, która każde z nas zaliczyło po kilka razy, bo a) było fajnie, b) zdjęcia musiały być:)
A potem znów spadł deszcz.

Góry, rower i piękne kobiety (sztuk: 1)... Jest miło :)


Atrakcje "hydrologiczne"




i znowu góry :)


Czerwony szlak przez Żmijowiec (prawie jak w zeszłym roku)


Kilka fotek z zielonego i żółtego szlaku w rejonie Iglicznej










Pokrzyżowane plany (po raz pierwszy)

Niedziela, 15 sierpnia 2010 · Komentarze(0)
Pobyt w górach zainaugurowaliśmy wczoraj nierowerowo - pizzą i piwkiem (no dobra... piwko w jakimś stopniu było rowerowe). Dzisiaj więc wypadało ruszyć tyłki i wybrać się w góry.
Niestety świetna w dniu wczorajszym pogoda poszła się... zabawiać gdzieś indziej.
Gdy upuściliśmy centrum Międzygórza, z nieba spadły pierwsze krople. Kilkanaście minut później zrobiła się z tego solidna mżawka, a w rejonie Góry Parkowej mieliśmy już normalny deszcz. Postanowiliśmy więc wrócić do domu. Decyzja okazała się słuszna, bo kilka minut po powrocie zrobiła się z tego wszystkiego niezła burza, z piorunami, grzmotami i innymi atrakcjami.



Porażka...