Wpisy archiwalne w kategorii

Jakuszyce 2010

Dystans całkowity:163.83 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:b.d.
Średnia prędkość:b.d.
Liczba aktywności:4
Średnio na aktywność:40.96 km
Więcej statystyk

Deszcz? A jakże!

Piątek, 27 sierpnia 2010 · Komentarze(0)
Dzisiaj przed południem dołączył do naszej wesołej gromadki Michał. Odebraliśmy go z dworca w Szklarskiej Porębie i wrócilismy do kwatery. Tutaj szybko zalałem przedni hamulec Michała (tego, ktry był juz wczoraj :)) i po zerknięciu za okno postanowiliśmy jednak wybrać się na rower.
Pogoda była lekko niepewna, ale mieliśmy nadzieję, że wszystko się jakoś wyklaruje i uda się taka fajna wycieczka jak wczoraj.
Postanowiłem po raz kolejny spróbować szczęścia i zabrać grupę do kopalni. Niestety nad tym miejscem wisi chyba jakieś pogodowe fatum. Ze trzy kilometry od celu złapał nas deszcz. Niewinna mżawka zmieniła się w klasyczna ulewę, która zagoniła nas pod drzewa. Poczekaliśmy chwilę i gdy deszcz trochę osłabł, ruszylismy dalej, by... po chwili znów się zatrzymać. Gosia złapała gumę. Dizsiaj jechała już na swoim rowerku z duzymi kołami i niestety wąskie opony nie za bardzo polubiły się z kamienistym szlakiem. Ponieważ w każdej chwili mogło znów zacząć mocno padać, postanowiliśmy naprawę przeprowadzić gdzies pod dachem. Wybrałem opuszczony skład materiałów wybuchowych w pobliżu kopalni (a dokładnie stróżówkę przy wejściu, bo tunel prowadzący do składu był zalany woda po kostki).
Rozbebeszylismy koło, zakleiliśmy dziurę, złozyliśmy wszystko do kupy i... okazało się, że powietrze nadal schodzi. No to cały zabieg od nowa (tym razem już przy użyciu awaryjnej, ostatniej łatki) i.. dalej schodzi. Nie pozostąło nam nic inneggo jak wrócic do domu. Na początku Gosia próbowała jechać, co chwile dopompowując koło, ale gdy "międzydymaniowy" odcinek skrócił się do kilkunastu metrów, postanowiliśmy rozdzielić się. Ja, Michał, Magda i Marysia zjechaliśmy do kwatery, a Gosia z Michałem (nazwijmy Go dla rozróżnienia Michałem II) zostali w rejonei kopalni i mieli czekać na nasz powrót wozem serwisowym.
Naszej czwórce zjazd minął błyskawicznie (od kopalni do Jakuszyc prawie cały czas asfaltem) i dośc szybko wrócilismy na górę po naszych niefortunnych kochanków :)

Pada...


...ale nam, na naszej zajebistej miejscówce, deszcz nie straszny.


Zmarzliśmy strasznie, więc później trzeba było podjechać do Szkalrskiej Poręby, by porządnie się ugrzać i uzupełnić trochę kalorii. Całe szczęście pod ręką znalazła się mega-pizza :)


Po obiedzie Marysia zawarła nową znajomość...



Swoją drogą śmieszny ten profil, bo koło ósmego kilometra załamała się pogoda, spadło ciśnienie, a wysokościomierz barometryczny zarejestrował to jako prawie pionową ściankę. Po najgorszym dezczy znów ścianka, ale teraz w dół :)

Rozrywki grupowe

Czwartek, 26 sierpnia 2010 · Komentarze(0)
W nocy ze środy na czwartek dołączyli do nas w Jakuszycach Michał z Magdą oraz Gosia. Po krótkim (przyjechali dobrze po pierwszej w nocy) śnie, zebraliśmy się rano przy śniadaniu i ustaliliśmy, że mimo fatalnej pogody (niskie chmury i zacinający deszcz) idziemy na rower.
Dla nowo przybyłych był to pierwszy rowerowy kontakt z górami i nie za bardzo wiedziałem na co mogę sobie pozwolić przy planowaniu trasy. Postanowiłem więc, że po prostu pojedziemy przed siebie, a trasa będzie ewoluowała sama, w zależności od pogody oraz nastrojów uczestników wycieczki.
Najpierw wpakowaliśmy się na zniszczona asfaltową drogę wiodącą przez Rozdroże pod Cichą Równią do kopalni "Stanisław". Jechało się nieźle, gdyż delikatny podjazd pozwolił szybko się rozgrzać, a stok i drzewa zasłaniały nas przed południowym wiatrem i deszczem. Niestety tak komfortowych warunków nie zapewniał już rejon kopalni. Podjechaliśmy od górnej strony do kamieniołomu, ale przy tej widoczności ledwie dało się wypatrzeć krawędź otwierającej się pod nogami przepaści, a co dopiero delektować się widokami. Szybko więc czmychnęliśmy stamtąd i wróciliśmy na Rozdroże. Stamtąd Dolnym Duktem Końskiej Jamy dotarliśmy do żółtego (?) szlaku i nim dalej do Chatki Górzystów. Po drodze
wymieniliśmy dętkę w rowerze Michała i odkryliśmy, że w dość tajemniczych okolicznościach stracił on cały płyn w przednim hamulcu i skazany będzie tylko na tył.
W schronisku zrobiliśmy dłuższy postój, by pokazać znajomym jedną z największych atrakcji Hali Izerskiej - naleśniki biszkoptowe z jagodami. Pycha. Obżerając się z zadowoleniem patrzyliśmy na niebo, na którym działy się rzeczy dobre. Chmury rozwiewały się i zaczynało pojawiać się słońce.
Gdy już wszyscy się najedli, przez Halę Izerską pojechaliśmy do kładki nad Izerą, którą przedostaliśmy się na czeską stronę i poznany dzień wcześniej szlak do Jizerki. Tym razem jednak nie przejechaliśmy go w całości, tylko szybko odbiliśmy na Harrachow. Tutaj nastąpił krótki kawałek, który trochę grupę spieszył. Mi udało się przejechać, a już Marysia zapierniczała pod górę jak mała ciuchcia. Niestety szybko szlak zmienił się w typowy dla czeskiej strony asfalcik, którym to dojechaliśmy do Harrachova.
Stamtąd wróciliśmy do Polski i pokręciliśmy "na Orle" (po drodze kolejna guma w rowerze Michała). Tu znów postój, konsumpcja piwek i dyskusje o końskiej pornografii...
Całość zakończył deszczowy przejazd do Jakuszyc.

Z podjazdu do kopalni nie mam ani jednej foty. Widoczność rzędu kilku metrów nie zachęcała do postojów na pstrykanie. Zdjęcia zaczęliśmy robić dopiero na pierwszym postoju na wymianę dętki.

Gwiazdorski Duet: Marysia i Stanisław


- Cóżeś uczynił, by olej mineralny tak haniebnie zapodziać? - zawołał zdziwiony Adam.
- Nie wiem - odpowiedział młody wojownik Michał, wyraźnie zniesmaczony zachowaniem swojego przedniego hamulca.


Panie walczą ze szlakiem...


...a Michał wygrywa z nim, ot tak. Rzekłbym wręcz, że szlak poddał się bez walki :)


I znów Gwiazdorski Duet


Hala Izerska. Tak jak dzień wcześniej, tylko w drugą stronę.


Stanisław leżał w trawie, więc zająłem jego miejsce i załapałem się na zdjęcie z połową Gwiazdorskiego Duetu :)


Izera


Tunel...


...i most na linii kolejowej Jakuszyce-Korenov


Widziane z mostu: Izera...


...i uczestnicy dzisiejszej wycieczki.


Moja dziewczyna jest cyborgiem

Środa, 25 sierpnia 2010 · Komentarze(0)
Po bardzo udanej pod względem rowerowym niedzieli, zrobiliśmy sobie w poniedziałek dzień samochodowo-pieszy. Pobyczyliśmy się, odwiedziliśmy Jelenia Górę, a wieczorem poszliśmy na spacer w kierunku dawnego przejścia granicznego w Jakuszycach. Niestety podczas tego spaceru, pewnie ze 300-400 metrów od domu, Marysia skręciła kostkę. Poszkodowana (kostka, nie cała Marysia) szybko spuchła uniemożliwiając nawet chodzenie. Do domu Marysia dotarła niesiona przeze mnie, a perspektywy rowerowe na najbliższe dni zaczęły wyglądać dosyć marnie.
Wtorek był dniem kurowania, okładów z Altacetu oraz innych tajemnych zabiegów i ku mojemu zdziwieniu wieczorem usłyszałem "Jutro idziemy na rower!"... Podszedłem do tej deklaracji dosyć sceptycznie, ale rano, zgodnie z wyraźnym poleceniem Marysi, wyniosłem na dwór Stanisława i odbyła się jazda próbna. Sprawne przemieszczanie wymagało usunięcia
zupełnie śrub napinających sprężynę w pedałach, ale ku mojemu zdziwieniu jazda próbna się udała. No to dawaj w góry...
Myślałem, ze szutro-asfalcikiem wtoczymy się do Rozdroża pod Cichą Równią (może nawet zaszalejemy i pykniemy do kopalni "Stanisław") i wrócimy. Ale nie! Na rozdrożu decyzja o zjeździe do Orla (Orlego?) a tam gorąca czekolada. Marysia wciąga ją, zamraża kostkę jakimś tajemniczym sprejem do kontuzji, poprawia bandaż elastyczny i mówi: "Jedziemy dalej". No to pojechaliśmy. Najpierw do Chatki Górzystów na słynne naleśniki, a potem (po kolejnym mrożeniu) dalej w kierunku Przełęczy Łącznik, bo "to już blisko". Może i blisko, ale jak dla
osoby ze skręconą kostką, to wysiłek i tak spory. Marysia jednak łyknęła ten odcinek bez zająknięcia, podobnie kamienisty podjazd z przełęczy do granicy polsko-czeskiej i dalej na sam szczyt. W mojej głowie zaczęła powoli świtać myśl, że moja dziewczyna jest cyborgiem.
Na szczycie wizyta na wieży (z tym było już gorzej niż z jazdą, bo trzeba było podejść po schodach) kolejne mrożenie i co dalej? Usłyszałem, że tą samą drogą nie warto wracać i że mam szukać trasy przez Czechy.
Coś tam znalazłem, ale był mały problem kawałek poniżej szczytu Smrka poziomice na mapie były niepokojąco blisko siebie. Uznałem jednak, że szczyt jest tak popularnym celem wycieczek, a szlak w rejonie wieży
widokowej tak lajtowy, że będzie to pewnie taka bardziej stroma szutróweczka, czy szeroka ścieżka. Skończyło się na stromej pełnej wymytych przez wodę kamieni rynnie, tak miejscami zniszczonej, że o jeździe nie było mowy. Te około 600 metrów nieźle dało nam w kość. Marysi z powodu kostki, a mi z powodu konieczności wracania się w
trudniejszych miejscach po rower Marysi. W końcu dotarliśmy do jakiegoś szlaku rowerowego (asfaltowego, bo
Czesi jakąś słabość do asfaltu mają i wylewają go w górach gdzie się tylko da). Nim dojechaliśmy, nudząc się jak mopsy, do czerwonego szlaku i nagle zrobiło się super. Szlak powiódł nas przez Český Vrch na Jelení Stráň. Jechało się super, bo Czesi, oprócz asfaltu) lubią również drewniane kładki nad podmokłymi terenami. Było tego po drodze pełno. Niektóre nawet długie. Do tego trasa obfitowała w atrakcje w postaci monumentalnych formacji skalnych wyrastających obok (a
miejscami i na) szlaku. Kilka miejsc było absolutnie nieprzejezdnych, ale 99% pokonywaliśmy w siodle, z wielkimi uśmiechami na paszczach.
Ostatecznie szlak zawiódł nas do Jizerki, która jest chyba najbardziej malowniczą osada, jaką miałem do tej pory oglądać. Położona na hali nad strumieniem, otoczona górami, prezentuje się jak coś żywcem
wyjętego z bajki. Z Jizerki, niesamowicie sympatyczną i lajtową dróżka nad brzegiem Jizerki dotarliśmy do kładki na Izerze, którą przekraczając wróciliśmy do Polski. Od rzeki śmignęliśmy do Orla (na Orle? :)) i stamtąd już
spokojnie, asfalcikiem dojechaliśmy do naszej kwatery w Jakuszycach. Przekraczając próg domu wiedziałem już na pewno: Marysia stanowczo jest cyborgiem

Widok z podjazdu na Rozdroże pod Cichą Równią


Hala Izerska




Na Smrku








Zjazd niebieskim szlakiem. Pozycja taka jakaś nie "pro" a i mina jakaś wypłoszona, ale nie zdążyłem się wpiąć :)






A tu czerwony:












Jizerka (Jako ciekawostkę dodam, że widoczna na zdjęciu góra to Bukovec - zgodnie z Wikipedią jedno z najwyższych wzniesień bazaltowych w Europie)




Marysia (vel Kuternoga) nad Izerą


Odrodzenie, czyli polska edycja MythbusterS

Niedziela, 22 sierpnia 2010 · Komentarze(0)
Wczoraj na pokładzie Srebrnej Dzidy przefrunęliśmy z Międzygórza do Jakuszyc, rozładowaliśmy graty i wypiliśmy piwo z gołą babą (na etykiecie była, a nie towarzyszyła nam w piciu. Niestety). Dzisiaj przyszła zaś kolej na jazdę na rowerze.
Postanowiliśmy wybrać się na Przełęcz Karkonoską. Cel niezbyt może ciekawy, ale skoro ten kawałek asfaltowego podjazdu owiany jest taką legendą, to wypada go zaliczyć.
Na początek zupełny lajcik, bo droga z Jakuszyc do Przesieki to przeszło dwadzieścia kilometrów leśnych duktów i do tego praktycznie cały czas delikatnie w dół. Dosyć szybko więc zameldowaliśmy się w Przesiece w rejonie "Złotego Widoku". Tam uzupełniliśmy kalorie, przygotowując się na podjazd i ruszyliśmy...
... i jakiś czas później zdobyliśmy przełęcz. Kiedyś szedłem tą drogą pieszo (jakoś w podstawówce jeszcze) i zapamiętałem ją jako asfaltową ścianę bez końca, a tymczasem, poza kilkoma momentami, nachylenie było całkiem rozsądne. Może dla szosowców ta droga może byc czymś w rodzaju Świętego Graala, ale dla kogoś kto choć kilka razy podjechał gdzieś pieszym szlakiem podjazd ten nie jest trudny tylko jest monotonny. Moze mój brak szacunku dla tego podjazdu wynika, że mam, w przeciwieństwie do szosowców, do dyspozycji zestawik 22/34, ale co tam...
Podjazd zaliczylismy i to się liczy.
W schronisku "Odrodzenie" zażyliśmy po dawce benzoesanu sodu i pojechaliśmy w kierunku "Petrovej Boudy", ciesząc się niesamowitymi widokami. Plan zakładał dojazd do schodzącego do Jagniątkowa czarnego szlaku i przedostanie się nim do stokówek wiodących do Szklarskiej Poręby. Przed wjazdem na szlak zagadał do nas jakiś turysta i ostrzegł przed patrolem KPN polującym gdzieś poniżej na motocyklistów. Wizja sklejenia mandatu za jazdę po terenie parku narodowego nie za bardzo mi się podobała, ale mimo to pojechaliśmy czarnym, a nie wróciliśmy na czerstwy asfalt do Przesieki. Jednak przez sporą część zjazdu miałem serce na ramieniu. Udało się jednak i nikt z KPN'u nie uszczuplił stanu naszych kont. Sam czarny szlak zaś był w początkowej części świetnym singielkiem urozmaiconym tu i ówdzie kamieniami. Jechało się fajnie, aż do momentu, gdzie zrobiła się z niego droga, a do tego strasznie zniszczona przez wodę i zawalona co kawałek wypłukanymi z ziemi rynnami odprowadzającymi wodę.
Potem były już raczej leśne drogi do Szklarskiej i dalej do Jakuszyc.
W domu kąpiel, piwko i seans z Arnoldem Braunschweiger'em ;)

Zdjęcie legendy - podjazdu na Przełęcz Karkonoską... ot taki sobie asfalcik


Marysia kończy walkę z podjazdem. W tle schronisko "Odrodzenie" i Mały Szyszak


"A mówiłeś, chamie, że nie podjadę!" :)










W drodze powrotnej nie obyło się bez małego dymanka.. dętki ofkors










Powrót do naszej kwatery w Jakuszycach.