Wpisy archiwalne w miesiącu

Czerwiec, 2010

Dystans całkowity:204.00 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:b.d.
Średnia prędkość:b.d.
Liczba aktywności:3
Średnio na aktywność:68.00 km
Więcej statystyk

Mordor

Sobota, 26 czerwca 2010 · Komentarze(0)
Po długiej przerwie, Marysia postanowiła skorzystać z dobrodziejstw roweru. Pozwolono mi wziąć udział w owym korzystaniu. Miałem być nadwornym obmyślaczem trasy. Zgodnie z życzeniem tej piękniejszej części dzisiejszego duetu rowerowego, miało nie być po Lesie Łagiewnickim, więc po wyjściu z domu skierowaliśmy się na południe. Wzdłuż "poligonu", przez Smulsko, Lublinek i Łaskowice doturlaliśmy się do Pabianic (tu postój na wyżerkę w KFC), a dalej do sąsiadujących z tym miastem lasów ciągnących się w kierunku południowo-zachodnim. Tutaj pokręciliśmy się po całkiem fajnych ścieżkach i leśnych drogach, by ostatecznie, zahaczając o Ldzań i Barycz, dostać się do Kolumny. Tu nastąpiła konsumpcja lodów i płynów (bezalkoholowych dla odmiany), która to konsumpcja rozleniwiła nas wielce i pomogła podjąć decyzję o powrocie do łodzi na pokładzie EN57 (czy co tam innego by przyjechało). na stacji okazało się, że czasu jest jeszcze sporo, więc pokręciliśmy do Dobronia i dopiero tu wsiedliśmy do pociągu. Kolej okazała się hojna i podróż kosztowała nas nic złotych i nic groszy. Wysiedliśmy na Lublinku , by jakiś zbłąkany konduktor na ostatnim odcinku nie zepsuł nam tego nad wyraz korzystnego wrażenia, i przez Smulsko wróciliśmy na Teo.
Było jak na czerwiec przystało, czyli wakacyjnie :)

Elektrociepłownia (?) w Pabianicach. Na ogół widywałem ją od strony drogi i z tej perspektywy nie wyróżniała się niczym. Tym razem jednak dotarliśmy do niej od strony pól i trochę nie pasowała...
Mordor :)


Lans.. po prostu lans










"Osz fak! Dogania mnie!"


A na koniec dwie maszyny napotkane w Pabianicach. Zardzewiałe złomy to nie jest widok szokujący i zdjęcia warty, ale kreatywny sposób przywrócenia połysku sztycy podsiodłowej i części górnych goleni amortyzatora przez owinięcie folią aluminiową (sreberkiem z czekolady?) warto było uwiecznić :)

Wiejski post-industrial

Czwartek, 17 czerwca 2010 · Komentarze(0)
Popołudniowa "szosza". Bez ładu i składu i nadspodziewanie przyjemnie. Błędem był jedynie wyjazd bez picia i bez kasy na zakup takowego, co zaowocowało czymś w stylu zgonu pod koniec.





Przy drogach wylotowych to zawsze jakieś d..y stoją:)


<object width="425" height="350"><param name="movie" value="http://www.youtube.com/v/2e2e3QU4ft0"> <embed src="http://www.youtube.com/v/2e2e3QU4ft0" type="application/x-shockwave-flash" wmode="transparent" width="425" height="350"></embed></object><br>...

Close, but no cigar, czyli 360° w szponach alergii.

Sobota, 5 czerwca 2010 · Komentarze(0)
Dzisiejsza wycieczka odbyła się pod znakiem grubszej wyżerki. Już blisko tydzień temu padło hasło "Jedziemy na golonkę do Gieczna", więc jak mogło być inaczej?
Pierwotnie trasa miała być leśno-polna, ale wczoraj okazało się, że grupa będzie większa, ale też bardziej nastawiona na jazdę po nawierzchniach bitumicznych. Trudno... Slicki zatem na koła i w sobotę przed południem ziuuu w drogę.
Na zbiórce przed "Teofilem" stawiło się łącznie dziewięć osób. Ja, Marysia, Ociec oraz z mocna grupa z Sekty: Słwek z synem, Jerry, Dominik oraz Piotr z Iloną.
Bez niepotrzebnej zwłoki (tak typowej dla zbiórek sekciarskich) ruszyliśmy w świat, by przemierzać gorące drogi Asfaltostanu i dotrzeć do Gieczna, gdzie ponoć golonka z wody jest dobra i tania.
Na miejscu okazało się, że golonka jest owszem dobra (trzy zjadłem... ale małe były) i tania (ponoć... nie wiem... obiad zasponsorował rodzic mój). Było tez piwo, którego niestety tym razem nie skosztowałem. Być może był to błąd, gdyż wierzę głęboko w lecznicze jego działanie. Być może pomogłoby mi trochę na objawy jakiejś parszywej alergii, która to męczyła mnie tego dnia okrutnie. Na tyle mocno, że w pewnym momencie odłączyłem się od grupy i pojechałem do domu, by skorzystać z dobrodziejstw medycyny ludowej. Ekipa pojechała dalej i dzięki temu Marysia mogła z dobić do upragnionej setki.
Mi niewiele zabrakło, ale jak mówią Amerykanie (i ja w tytule też) "Close, but no cigar".
Zawsze jest następny raz i następna golonka...

A po drodze był klimat miejscami bardzo łindołsowy...


W Giecznie Marysia pozowała do rozkładówki z epoki Gomułki.


Drewniany kościół w Białej.

W sumie, to kilka drewnianych kościołów po drodze było, ale jakoś tak nie chciało mi się ich uwieczniać.