Wpisy archiwalne w kategorii

Okolice Warszawy

Dystans całkowity:216.98 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:b.d.
Średnia prędkość:b.d.
Liczba aktywności:4
Średnio na aktywność:54.25 km
Więcej statystyk

Grillum humanum est!

Sobota, 27 sierpnia 2011 · Komentarze(0)
Przez Bikestatsa Izka pisze, w cichym życiu burzy ciszę:
„Ejże dziady! Ejże lenie! Mam ja dla Was polecenie:
Bierzcie zaraz w troki dupę. Wrzućcie w plecak piwek kupę
W pociąg, w auto wnet wsiadajcie i do Pieniek przybywajcie!”

(Bendus rzecze:)
„Kończmy łódzką więc drętwotę. Na działeczkę mam ochotę!
Mario, pakuj nasze graty: weź rowery, jakieś szmaty.
Zaraz w Yarka się wbijemy i do Pieniek pojedziemy”

Jako rzekli, tak zrobili i do Pieniek w noc przybyli.
Tam się piwo, wódka lała mącąc myśli durząc ciała.
Siwy skry z espedów krzesał, Adam Marię na się wieszał.
Iza zaś z spryciula mała, wciąż do zdjęć nam pozowała.

(Przyszedł ranek)
Kaca z wczoraj lekko lecząc, wyruszyli nogi wlecząc.
Do pałacu dojechali, posiedzieli, pozwiedzali.
Dalej drogą do Tarczyna miała udać się drużyna,
Lecz nad stawem gdzieś utknęli i w nim kąpać się zaczęli.
Kąpiel całkiem miła sprawa, lecz gdy długa ta zabawa,
to na jazdę nie za wiele mają czasu przyjaciele.
Efekt kąpielowej draki: niepoznane liczne szlaki.
Te co jednak zobaczone, zdjęły z głowy mej koronę
władcy nieprzetartych szlaków, pełnych błota, syfu krzaków.
Izy szlak wiódł przez pokrzywy. Tam dopiero były dziwy!
Krzaki, błoto i komary, a ich ilość nie do wiary.
Wszystko to nas przeraziło i na asfalt przegoniło.
Potem jeszcze były Skuły. Tam też Siwy swe muskuły
prężył, rower mając w kroku i orszaku ani kroku
weselnego nie puszczając i wódeczki wciąż żądając.
Potem sklepik zwiedziliśmy, gdzie se mięcho kupiliśmy,
I na grilla zawieźliśmy.

(A wieczorem…)
Gdy się płyny nam skończyły, mówi Siwy „Bendziu miły!
W paszczy mojej sucho cosik, lecz w kieszeni został grosik.
Wsiądźmy zatem na rowery i przejedźmy kilo cztery.
Browce kupim sobie złote, bo coś na nie mam ochotę”
Tak więc za Jego namową na wycieczkę całkiem nową
ruszyliśmy w nocy mroki jak najgorsze dwa pijoki,
lecz szczęśliwie wróciliśmy, zimne piwko przywieźliśmy.



















Wiadoma rzecz – stolyca

Poniedziałek, 2 maja 2011 · Komentarze(0)
Plany na majówkę były wielkie: większą ekipą w góry! A co!
Niestety splot przeróżnych okoliczności spowodował, że trochę nie wyszło.
Zamiast tego, w sobotę po pracy wpakowaliśmy mandżur do auta i na zaproszenie Magdy i Michała ruszyliśmy do Warszawy.
Mimo nizinnego charakteru rejonu, w który się wybieraliśmy, plany były ambitne - rowery, kajaki na Wkrze...
Cóż... Niedzielne osiem stopni zakrapiane deszczem trochę nas uziemiło.
W poniedziałek pogoda była lepsza - nadal temperatura jednocyfrowa, ale przynajmniej bez deszczu.
Pojechaliśmy więc i było miło. Zimno, ale miło :)
Najpierw wzdłuż Kanału Żerańskiego udaliśmy się nad Jezioro Zegrzyńskie, by ostatecznie dotrzeć do punktu, gdzie Bug łączy się z Narwią.
Potem obiad (niesamowicie smaczna karkówka w barze w Borkach) i w drogę, by zahaczając o Fort Beniaminów, przez Lasy Drewnickie, szlakami rowerowymi dotrzeć z powrotem do naszej przeuroczej kwatery :)

Pora na foty. Dla odmiany wszystkie zrobione jako pseudo HDR'y

Na początek napotkany w Porcie Police indor. Pasuje, bo początkowo pogoda raczej na Indoor Cycling była :)


Dotarliśmy do punktu widokowego, w rejonie ujścia Bugu. Usiedliśmy na kłodzie, zrobiłem ze dwa zdjęcia i szybko zwialiśmy bo zimno.


Żurawie nad zalewem


Jakoś do tej pory nie miałem okazji pochwaleniem się kolejną odsłoną piwnych gadżetów w rowerze, więc proszę: Beer-Bomber w drodze na obiad :)


A tu... nie wiem... Beer-Marysia?


Fort Beniaminów


Wnętrze.. Nie wiedziałem, którą fotkę wolę, więc wrzucam obie :)




I na koniec moi radośni towarzysze i towarzyszki :)

Weak-end warriors.

Niedziela, 2 maja 2010 · Komentarze(0)
 Dzień drugi majowego "łikendu" w Warszawie zaczął się od śniadania i sprzątania po karaoke :)
Potem można było wsiąść na rowery.
Tak samo jak dzień wcześniej przeprawiliśmy się przez Wisłę na pokładzie "Turkawki" i najkrótszą drogą dojechaliśmy do lasu. Tym razem nie bawiliśmy się w zwiedzanie, tylko zajęliśmy się objeżdżaniem okolicznych pagórków. W rejonie Góry Ojca Michał z Gosią odłączyli się, by pojeździć we dwójkę, a my we trójkę (Marysia, Michał i ja) pojechaliśmy w kierunku Izabelina. Tutaj mały postój na picie i dalej w drogę, w kierunku cmentarza Palmiry. Jechało się świetnie, bo ostatnie deszcze spowodowały, że osławione kampinoskie piaski nie były wielkim problemem. Do tego w wielu miejscach wzdłuż dróg przebiegały bardzo sympatyczne singielki, którymi można było pomykać z wielkim uśmiechem na paszczy :)
W Palmirach zatrzymaliśmy się na małe zwiedzanie, a potem czerwonym szlakiem pojechaliśmy w kierunku partyzanckiego cmentarza w Wierszach. Nie dane nam było jednak do niego dotrzeć, gdyż musieliśmy wyrobić się na ostatni kurs promu. Zatrzymaliśmy się tylko na chwilę w miejscu, w którym nie było zbyt wielu komarów (chmary tych bezczelnych krwiopijców uprzykrzały prawie każdy postój w lesie), zjedliśmy zakupione w Izabelinie ciacho jogurtowe (które miało cholernie wiele cech sernika) i wróciliśmy do Palmir. Stamtąd, ciągle czerwonym szlakiem,pojechaliśmy do Łomianek. Ten odcinek był bardzo atrakcyjny, bo najpierw prowadził przez pagórkowaty teren (znów fajne singielki wzdłuż drogi) a potem przez bagno w rezerwacie Sieraków. Fotek zbyt wielu nie ma, gdyż na każdym postoju atakowały nas takie stada komarów, że staraliśmy się unikać zatrzymywania się. Na koniec przeprawa promem, podjazd na wał i... tak zakończyło się nasze rowerowanie w rejonie stolicy.
Mamy nadzieję, że nie ostatnie :)

Wieża obserwacyjna na Górze Ojca


Cmentarz w Palmirach




Gdzieś na szlaku












Trzej Muszkieterowie

Wycieczka klasowa :)

Sobota, 1 maja 2010 · Komentarze(0)
Nareszcie nadszedł długo oczekiwany długi weekend :] Zostaliśmy zaproszeni przez Michała na kręcenie po KPN'ie w wesołym gronie starych znajomych, z którego to zaproszenia z miłą chęcią skorzystaliśmy.
Do Warszawy dotarliśmy już w piątek wieczorem i przy wiosennym browarku zaplanowaliśmy z Michałem trasę na sobotę.
Rano pojechaliśmy autem na Pragę po Michała i Gosię, władowaliśmy ich nowe rowerki na pakę i zawieźliśmy do Kwatery Głównej, by zrealizować Plan. Niestety Plan wziął troszkę w łeb, bo zaczęło padać. Ale nie tak łatwo było nas zniechęcić. Przeczekaliśmy deszcz, a potem postąpiliśmy zgodnie z Planem :)
Wesołą gromadką wsiedliśmy na rowery i udaliśmy się na poszukiwanie Wojskowego Centrum Dowodzenia z okresu PRL położonego na terenie Puszczy Kapinoskiej. W wycieczce wydatnie pomógł nam prom Turkawka, dzięki któremu w miły i szybki sposób przeprawiliśmy się przed Wisłę. Potem przez Łomianki dokręcilismy do lasu i tam troszkę pojeździliśmy. Centrum dowodzenia znaleźliśmy (choć w całej swej mądrości nie wgrałem do GPS'a mapy okolic Wa-wy) i zwiedziliśmy przy wątłym świetle lampki rowerowej za 10zł, a przy okazji mieliśmy okazję przekonać się, że Kampinos to całkiem fajny teren na rower. Fajne ścieżki, pagórki... miło.
A tak poza tym, to Gosia zarządziła i zawstydziła nas wszystkich, na swojej dameczce wjeżdżając wszędzie tam, gdzie my na rowerach tzw. "górskich".
Na końcu przeprowadziliśmy się znów promem na Białołękę i zakończyliśmy w "Przystanku Tarchomin" przy piwku i kiełbasce z grilla.
...a potem było Karaoke a la Shrek :)

Nasza wesoła gromada, czyli uczestnicy wycieczki i wieczora pieśni :)




W bunkrze - Michał, Panie...


...i stwór bez ręki


Uroki Kampinosu


Rowery wodne


"Przystanek Tarchomin". Na grillu "robi się" nasza wyżerka :)


...bywa i tak :)