Dziś pojechaliśmy z Młodą na single.
Jaśnieżona™ nie znosi raczej tras Sinngletrack Glacensis, bo na wielu z nich nie ma wyraźnego podziału na część podjazdową i zjazdową. Zamiast długich podjazdów i następującej po nich nagrody, jest wrażenie, że cały czas się podjeżdża, a potem jest koniec :)
Trochę ją rozumiem, ale z drugiej strony trasy są łatwe i raczej bezpieczne, więc w sam raz dla naszej niskopiennej góralki, zwanej potocznie córką.
Na tapetę poszła pętla Pod Śnieżnikiem i Ostoja.
Młodzież zaczęła jazdę z fochem, bo całą drogę dojazdową w aucie spędziła w telefonie i w efekcie, na górskich serpentynach zaliczyła ostrą chorobę lokomocyjną i rzyganko.
Wraz z upływem czasu i kilometrów, nastrój jednak się poprawiał i radziła sobie świetnie. Jaśnieżona™ weszła natomiast w tryb podjazdowy i mieliła wszystkie podjazdy o nachyleniu powyżej 1% na przełożeniu 22/51. W efekcie musieliśmy z Bejborem czekać na Nią dość długo na zakończeniu każdego podjazdu.
Finał był w Międzygórzu. Tradycyjnie w pizzerii "Wilczy Dół".
Na wakacyjny wyjazd zaniosło nas w tym roku w Góry Stołowe. Rowery też zaniosło.
Trasa to wariacja na temat zielonego szlaku rowerowego, wzbogacona przez dodanie prawdziwie "górskich" elementów. Bez tego całość byłaby praktycznie po leśnych drogach i szutrówkach.
Odcinek prowadzący przez Skalne Grzyby okazał się wybitnie nierowerowy i niestety tam było sporo pchania, ale za to wynagrodziła nam to możliwość oglądania fantazyjne skał, w pobliżu których prowadził szlak.
Młodzież radziła sobie nadspodziewanie dobrze, pokonując korzenie, kamienie i podajzdy, czy wreszcie pchając rower bez większego narzekania.
Ponieważ schronisko było dopiero pod koniec trasy (a bejbor z pustym brzuchem szybko traci wolę walki), taszczyłem w plecaku mini kuchenkę gazową, by gdzieś po drodze zrobić sobie postój na ciepłe żarcie. Ponieważ nie zabrałem ze sobą sztućców, to mieliśmy niepowtarzalną okazję, by spożyć Gorące Puree Knorra za pomocą łyżek do opon :)
Druga (i ostatnia) w te wakacje sobota, gdy mamy wolne od Bejbora i możemy trzaskać kilometry.
Chcieliśmy przejechać cały Szlak Rowerowy Gorących źródeł (z kilkoma modyfikacjami), ale ostatecznie odpuściliśmy sobie końcówkę, bo upał dał nam ostro w kość. Wielkiego żalu z tego powodu nie odczuwam, bo trasa była głównie szosowa, a najciekawsze miejsca, to były te moje modyfikacje :)
Wycieczka trasą tegorocznego "Gravela po łódzku" (w wersji 150km). Dla mnie trochę nudna, bo prowadząca drogami, które wielokrotnie zjeździłem z okazji dwóch startów w w "Gpł" i dwóch samodzielnych przejazdów po trasie wyścigu. Dla Marysi ciekawsza, bo zaliczana pierwszy raz, a do tego dla Niej był to atak na życiowy rekord dystansu. Żeby się nie nudzić, postanowiłem urozmaicić sobie jazdę zatruciem pokarmowym, które za Andrespolem zaowocowało zgonem, a w Tuszynie osiągnęło punkt kulminacyjny, którego nie będę opisywał, ale myślę, że tytuł wpisu może być wskazówką... Potem wszystko przeszło jak ręką odjął i dalej jechało się dobrze. Na końcu trochę zjechaliśmy z trasy, bo z racji długiej przerwy na "tornado", czas mieliśmy kiepski i mocno zaczęły się nam dawać we znaki, nazwijmy to, deficyty oświetleniowe. Mimo tej modyfikacji, rekord Jaśnieżonie udało się pobić i wrócić do domu z poczuciem dobrze wykorzystanej soboty.
Po długiej przerwie wracam na bikestats'a.
W życiu ostanio działo się wiele dużych rzeczy i nie za bardzo była okazja by myśleć o blogu. W związku z tym w 2014r. skasowałem swoje konto, bo i tak na nie nawet nie zaglądałem. Zauważyłem jednak, że brakuje mi tej odrobiny rowerowego ekshibicjonizmu i że bez tego kołaczącego się po głowie zdanka: "Będzie fajny wpis", trudno skłonić się nieraz do wymyślenia ciekawej trasy, do zrobienia podczas wycieczki zdjęcia, czy w ogóle do wyjścia na rower.
Teraz pomału odtwarzam zawartość bloga z zapisanego kiedyś pliku csv (trochę się wpisów przez 8 lat uzbierało) i mam nadzieję, że będę miał tez okazję dodawać nowe wycieczki bo chciałbym bardzo wrócić do rowerowania :)