Wpisy archiwalne w kategorii

Beskid Sądecki

Dystans całkowity:198.62 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:b.d.
Średnia prędkość:b.d.
Liczba aktywności:5
Średnio na aktywność:39.72 km
Więcej statystyk

"Podaruj mi trochę słońca" :/

Wtorek, 26 lipca 2011 · Komentarze(0)
Jakiś czas temu doszedłem do wniosku, że wolę Sudety, bo takie "mroczne" i "klimat" mają. Beskid Sądecki zaś, to takie słoneczne, radosne górki. Uznałem też, że może gdyby pogoda z dupy była, to by się i w Sądeckim klimat znalazł. No i kuwa mam klimat. Deszczem zapierdziela (wczoraj, czyli w poniedziałek, opady były iście "epickie") a i dziś klimat mi z lekka bokiem wychodził. Ruszyliśmy rano czerwonym szlakiem na przez Pasmo Radziejowej i nawet jakoś tak do Dzwonkówki niezgorzej szło. Potem zaczęło mżyć, by w rejonie Złomistego Wierchu deszczem już na całego przywalić. To jakoś skutecznie zniechęciło nas i przegoniło z Długiej Przełęczy na dół. Zjazd był na czuja, drogami zwózkowymi, więc mieliśmy okazję utaplać się w błocie pierwszego sortu, we wszystkich możliwych odmianach.
Jakoś bardzo nie narzekam, bo wycieczka była słuszna, ale jakbym może jednak tego radosnego i słonecznego Sądeckiego w najbliższych dniach zakosztował, to nikomu by się chyba krzywda nie stała.

Coś prawie jak widok na Pieniny i Małe Pieniny z podjazdu na Dzwonkówkę. Potem sprawy się rypły i taka mgła (chmury?) miejscami była, że człowiek własnej dupy po omacku szukał.


Nawet jednak te widoki nie do końca można było podziwiać, bo trzeba było pod górę poginać i nie było jak się w dal pogapić.


Ja chwile na widoki znalazłem, bo jak czekałem na Marysię, to się na trawce (z hamerykańska) relaksowałem. Rower też.


A teraz kilka losowych fot, co to niby ten "klimat" oddać miały... Pieprzę "klimat". Dajcie trochę słońca!








Na dole, w Jaworkach, pogoda oczywiście gites i o deszczu nikt chyba nie słyszał. Opłukaliśmy trochę rowery w potoku, pyknęliśmy fotę przed wejściem do Wąwozu Homole...

... i pojechaliśmy asfaltem do Krościenka.

Na miejscu podłączyliśmy wąż ogrodniczy i umyliśmy nim rowery, a po chwili zastanowienia również siebie, bo inaczej błoto z ciuchów by pralkę zapchało.



Miałem inny wpis, wesoły i bez narzekań na pogodę, ale mi się cały skasował, więc będzie taki :P

"The Holy Trail"

Piątek, 14 sierpnia 2009 · Komentarze(0)
Tyle naczytałem się o pętli przez Małe Pieniny i Pasmo Radziejowej (opis np. tu), że musiałem sam spróbować. Przekonać się, czy rzeczywiście jest to ścisła czołówka polskich górskich szlaków.
Autorzy w/w opisów ruszali zwykle gdzieś od strony Dunajca, ale nam przyszło zacząć pętlę w innym miejscu - na Przełęczy Gromadzkiej (Obidza). Tym razem darowaliśmy sobie terenowy podjazd przez Eliaszówkę i zdecydowaliśmy, że wjedziemy w najmniej uciążliwy, choć niestety również najnudniejszy sposób. Dokulaliśmy się od nas z Łomnickiego do centrum i wsiedliśmy na czerwony szlak, który przez Kosarzyska i Suchą Dolinę zawiódł nas na górę. 100% asfaltu i betonowych płyt. Nuda.
Na Przełęczy Gromadzkiej zaczęliśmy właściwą wycieczkę, ładując się na niebieski szlak. Początek był średni - droga wykorzystywana miejscami do zwózki drewna nie była zbyt pasjonująca. Szybko jednak "sytuacja nawierzchniowa" poprawiła się, a do tego pojawiły się widoczki. Najpierw na Pasmo Radziejowej, a kawałek przed Przełęczą Rozdziela również na Małe Pieniny i Pieniny. Na przełęczy opuścilismy Beskid Sądecki i wjechaliśmy w Małe Pieniny. Na dzień dobry mocny akcent w postaci podjazdu pod szczyt Wierchliczki (stromo, ale przejezdnie). Następnie "przemknęliśmy" przez szczyt Watriska i znaleźliśmy się pod Smerkową. W tym rejonie opuściliśmy na chwilę niebieski szlak, bo zakupiony jakiś czas temu przewodnik "Najlepsze wycieczki rowerowe na rowerze Górskim - Beskid Sądecki" sugerował ominięcie Wysokiej. Po przejechaniu kilku metrów uznałem jednak, że ja właśnie trawers Wysokiej niebieskim szlakiem chcę zobaczyć i że trzeba wrócić na niebieski szlak. Chwila pchania pod górę, a potem jazdy na przełaj przez łąkę i znów bylismy gdzie trzeba i zmierzalismy do Wysokiej. Tu zaczęła sie poezja. Niebieski trawersuje zbocze malowniczym singlem. Najpierw przez halę, a potem juz lasem. Część lesna nie była zbyt miła, bo po kilku dniach deszczu rower pływał jak na lodowisku, ale ta część poza lasem... aż pozwolę sobie zacytować: "ziewanie to 1/16 orgazmu. To jest 1/1 orgazmu".
Podobnie jak orgazm, singielek skończył się stanowczo za szybko i trzeba było wtaszczyć rowery na cholernie śliskim podejściu pod szczyt. Potem jeszcze kawałek z buta i znów jazda i znów widok zwalający prawie z siodła. Wypadliśmy na Durbaszkę i tu "Bach" - widok na Pieniny, a potem Tatry (trochę zamglone, ale jednak widoczne). Do tego profil szlaku zdrowo w dół. Zupełnie nie było wiadomo, czy jechać ile fabryka dała, czy też zatrzymać się i chłonąć widoki. Znaleźliśmy chyba złoty środek i dotarlismy ostatecznie na Szafranówkę, z której żółtym odbiliśmy na Palenicę. Tutaj tłumy, gwar itp. więc szybko opuściliśmy szczyt, jadąc jakimiś nieoznakowanymi ścieżynami. Wybierałem na chybił-trafił, ale ostatecznie dotarliśmy gdzie trzeba, a zjazd był konkretny, stromy i kamienisty (niestety zgubiłem gdzieś na nim pokrętło od ETA. Odnalezienie go było nierealne, więc musiałem uznać, że było ono daniną pobraną przez Małe Pieniny za zgodę na przebycie Ich grzbietu).
Mój mega-hiper zjazd doprowadził nas dokładnie do Szczawnicy, na sam brzeg Dunajca.
Sama Szczawnica... Okropna. Dzikie tłumy na złomach z wypożyczalni, w "śmiesznych" koszulkach ze straganów, z watą cukrową, ciupagami ze stoisk z Souvenirami... tragedia.
Uzupełniliśmy kalorie i daliśmy nogę. Marysię wysłałem na Obidzę przez Biała Wodę, a sam postanowiłem pojechać przez Pasmo Radziejowej (zgodnie z przebiegiem "Tej Najlepszej").
Wysokości nabrałem jadąc najpierw jakimś szlakiem rowerowym, a potem niebieskim pieszym. Przed szczytem Czeremchy zaliczyłem mały kryzys (w Szczawnicy nie napełniłem pustego już bukłaka) i kilkadziesiąt metrów przed szczytem pokonałem niestety uderzając z buta :( Na szczycie wsiadłem i pomknąłem w kierunku schroniska na Przechybie, fantazjując lubieżnie na temat płynnego asortymentu tamtejszego bufetu. Niestety bufet był już nieczynny, więc bukłak napełniłem wodą z kranu w kiblu, którą to wodę pieszczotliwie ochrzciłem "Przechybianką". Jaka by nie była, przywróciła mi ona siły i pozwoliła cieszyć się czerwonym szlakiem przez kolejne szczyty. A był on z tych na piątkę z plusem. To w górę, to w dół, po korzeniach i kamieniach i nie za szeroko. Super. Do tego co chwilę zerkać mogłem w prawo na odwiedzone wcześniej pasmo Małych Pienin oraz na Pieniny i na nadal widoczne Tatry. Na Długiej Przełęczy niestety tak zajęty byłem czerpaniem przyjemności z jazdy, że przeoczyłem znaki i zamiast czerwonym pieszym wjechać na Radziejową, zrobiłem trawers jej zbocza czerwonym szlakiem narciarstwa biegowego :( Błąd swój zauważyłem dość szybko i nawet planowałem cofnięcie się na Radziejową od Przełęczy Żłobki. Niestety nie wyszło. Zadzwoniła Marysia i powiedziała, że złapała gumę, a jedyna pompka tego wypadu zwiedzała Beskid Sądecki w moim plecaku.
W związku z tym Radziejową zostawiłem na inny raz, a sam przez Wielki Rogacz dotarłem na Obidzę, gdzie czekała już Marysia z rozbebeszonym tylnym kołem. Zakleiłem, napompowałem i już razem zjechaliśmy do Piwnicznej w szybko zapadającym zmroku.
Trasa była rzeczywiście świetna. Nie wiem, czy, jak uważają niektórzy, najpiękniejsza w polskich górach, ale na pewno umieszczę ją bardzo wysoko w swoim prywatnym rankingu. Jak tylko zacznę taki prowadzić ;) Żałuje, że przez nieuwagę ominąłem Radziejową. W tym roku już nie ma szans na jej zdobycie. Cóż... kolejny powód, by jeszcze w Beskid Sądecki wrócić :)

Dzisiaj bez śladu i sumy przewyższeń, bo GPS jechał na swoim miejscu, czyli na rowerze Marysi, więc ślad zgadzałby się tylko w połowie wycieczki.

TRASA: Piwniczna-Zdrój, Łomnickie (ca.360 mnpm) - Kosarzyska - Sucha Dolina - Obidza (930 mnpm) - [niebieski szlak] - Szczob (936 mnpm) - Przeł. Rozdziela (802 mnpm) - Wierchliczka (966 mnpm) - Watrisko (960 mnpm) - trawers Wysokiej (na sam szczyt - 1050mnpm się nie pchaliśmy) - Borsuczyny (939 mnpm) - Durbaszka (942 mnpm) - Huściawa (818 mnpm) - Witkula (730 mnpm) - Szafranówka (742 mnpm) - [żółty szlak] - Palenica (719 mnpm) - [ścieżki] Szczawnica Niźna, przystań flisacka - Szczawnica Wyźna - Sewerynówka - Czeremcha (1124 mnpm) - Przehyba (1175 mnpm) - [czerwony szlak] - Złomisty Wierch Płn. i Płd (1226 i 1207 mnpm) - Długa Przełęcz (1161 mnpm) - czerwona trasa narciarstwa biegowego] - Przełęcz Żłobki - Wielki Rogacz (1182 mnpm) - [niebieski szlak] - Obidza (930 mnpm) - Sucha Dolina - Kosarzyska - Piwniczna-Zdrój, Łomnickie

Zdjęć z podjazdu na Obidzę nie ma, ale i tak wiałoby z nich nudą. Tu już wtaczamy się z przełęczy na Szczob. Marysia akurat zasłoniła, ale dokładnie za nią widać Radziejową :)



Ja, a w tle Pieniny


Przełęcz Rozdziela - od tego miejsca śmigamy w Małych Pieninach








We wpisie podsumowującym zeszły rok napisałem, że w 2009r. chcę pojawić sie w tym miejscu. Oto jestem (ta mała kropeczka) :) Trawers Wysokiej.


Przed szczytem Wysokiej. Zrobiło się mocno pieszo.






Widoczek z mojego "radosnego" podjazdu na Przechybę


Uwalony rower czeka pod schroniskiem, ja uzupełniam płyny w kiblu... góry :)


A tu już Przechyba widziana z okolic Złomistego Wierchu


Zjazd z Wielkiego Rogacza na Obidzę. Tatry troche zachmurzone, ale jeszcze widoczne.


Podczas gdy ja jechałem pasmem Radziejowej, Marysia wjeżdżała po raz kolejny na Przeł. Rodziela i miała takie bajeczne widoczki, których trochę Jej zazdroszczę.


Początek zjazdu z Obidzy... Zmrok zapadał, ale tempo i tak trzymaliśmy niezłe. W górę chyba ponad półtorej godziny, w dół poniżej 15 minut.

Softcore :)

Środa, 12 sierpnia 2009 · Komentarze(0)
Po deszczowym wtorku postanowiłem dać szlakom trochę przeschnąć. W związku z tym byczyliśmy się rano do godziny bardzo nieprzyzwoitej, a potem tylko przejechaliśmy się kawałek wzdłuż Popradu na lody i oranżadę. Lajtowo było zwłaszcza w moim wykonaniu, bo miałem przemoczone obuwie spd i musiałem męczyć się w "cywilnych" butach.
Po powrocie Marysia przesiadła się z roweru na konia i wszystko byłoby fajnie, gdyby nie to, że zaczęło lać i ze schnięcia szlaków nici.

"Inne siodło i mogłabym na tym jeździć" ...a niedoczekanie! :)


Relaks nad Popradem


Na tym innym rumaku (w sumie to była to rumaczyca, ale mniejsza o to)

Kwestia honoru

Wtorek, 11 sierpnia 2009 · Komentarze(0)
 Od rana pogoda była niepewna, a prognozy mówiły o deszczu. W trasę wyruszyłem więc sam. Zakupiłem baterie do odtwarzacza mp3 i byłem gotów walczyć z górami. Najpierw niebieskim szlakiem przez Bucznik dotarłem do Łomnicy-Zdrój. Stamtąd, dalej niebiekim, skierowałem się w kierunku Hali Łabowskiej. Wszystko szło super, dopóki jechało się leśną drogą. Potem jednak, gdy tylko szlak ją opuścił, zaczął sie koszmar. Zrobiło się cholernie stromo (zgodnie z zapisem śladu z GPS'a - ca. 38%), po korzeniach i kamieniach. Nawet nie było mowy o pchaniu rowru. Targałem go na ramieniu, plecach i czym tam jeszcze się dało. W ten sposób wspiąłem się z około 640 mnpm na prawie 900. Gdyby nie to, że powrót w dół wiązałby się z koniecznością znoszenia roweru, to pewnie bym zawrócił.
Nie napisałem jeszcze, że gdzieś za Łomnicą zaczęło padać i padało już prawie do końca wycieczki, a na podjeździe pojawiły się wszędobylskie muchy.
Gdy dotarłem na Halę Łabowską, zmęczony targaniem roweru na plecach i mokry na wylot, poważnie rozważałem powrót przez PisanąHalę do domu, ale uznałem, że taki dystans byłby dla mnie hańbiący. Postanowiłem, że dojadę na Runek i wtedy się zobaczy co dalej.
Szlak na Runek był z tych zajebistych - nie za trudny, nie za stromy, ale w sporej części w dół, a do tego z racji deszczu prawie zupełnie pusty.
Deszcz oprócz wymiecenia turystów ze szlaku miał też jedną wadę - zamieniał nawierzchnię w błotko, które nie specjalnie podobało się mojemu napędowi. Gdzieś przed Runkiem rower zbuntował się. Na małej zębatce zaczęło mi zabierac łańcuch i od tej pory skazany byłem na podjeżdżanie w niezbyt miły na fullu sposób - na tarczy 32 i z mała kadencją. Całe szczęście podjazdów już tego dnia zbyt wielu w planach nie było.
Dotarłem na Runek i tam postaniowiłem, że, mimo deszczu i problemów z napędem, jadę pełną wersję, czyli na Jaworzynę Krynicką (jak mogłem zorbić inaczej, gdy na drogowskazie widniało tylko 3,5 km?) Zatem szybki transfer na Jaworzynę (z niemiłym z racji ograniczonych przełożeń podjazdem wzdłuż wyciągu) i już mogłem na termometrze na górnej stacji kolei gondolowej przekonać się, że na serio jest zimno oraz kupić 1,5l wody mineralnej za dychę (a myślałem, że ta za szóstkę kupiona podczas ostatniego pobytu na Stogu Izerskim była droga...). Trochę wypiłem, a trochę wylałem na zębatki i hamulce, by pozbyć się błota, a potem... wróciłem na Runek, bo z jaworzyny żaden szklak mi nie pasował.
Z Runka już lajtowo, bo w dół, do Bacówki nad Wierchomlą, gdzie dostałem foliówkę, która pomogła mi uratować aparat przed utonięciem w przemoczonym na wylot plecaku. Potem zielonym rowerowym w dół do Wierchomli, a stamtąd już niestety asfaltem do Piwnicznej.
Trochę żałuję, że końcówkę walnąłem po asfalcie, ale brak możliwości korzystania z tarczy 22z spowodował, że jakoś nie czułem chęci do walki z kolejnymi podjazdami.

TRASA: Piwnicza-Zdrój, Łomnickie (ca.360mnpm) - [niebieski szlak] - Bucznik (640 mnpm) - Łomnica-Zdrój - [niebieski szlak] - Hala Groń - Hala Skotarki - Hala Łabowska - [czerwony szlak] - Cisowy Wierch (982 mnpm) - Runek (1079 mnpm) - Jaworzyna Krynicka (1113 mnpm) - Runek (1079 mnpm) - [niebieski szlak] - Schr. PTTK "Bacówka nad Wierchomlą - [zielony szlak rowerowy] - Wierchomla Wielka - Wierchomla Wielka PKP - Piwniczna-Zdrój, Łomnickie (ca.360 mnpm)

EDIT: Wrzucam profil trasy wygenerowany na bikebrother.com. W związku z tym trochę inna będzie tez suma przewyższeń (1431m z Trackan wydawało się jednak trochę zbyt optymistyczne)


Prophet pławi się w Łomniczance. Zadowolony, drań, bo zaraz to ja go będę nosił


Niebieski szlak pieszy (wybitnie pieszy!)


Piękne widoki na Hali Łabowskiej


Zwózka na szlaku - przyjaciel każdego rowerzysty :/


Tłumy na Jaworzynie :)




Warunki się polepszają :) - widoczek ze schroniska nad Wierchomlą


I na koniec dwie foty z "Myjni nad Popradem" (w sumie to sporo błota zmyło się podczas ostatnich kilometrów asfaltem)


Inauguracja / Spotkanie na szczycie

Poniedziałek, 10 sierpnia 2009 · Komentarze(0)
Pierwszy dzień pobytu w Beskidzie Sądeckim i pierwsza wycieczka. Już w niedzielę wieczorem naszkicowałem w MapSource jakąś traskę o odpowiedniej długości. Profil trasy nie wyglądał zbyt zachęcająco, Domin z onthebike.com ostrzegał nas przed zielonym na Eliaszówkę, w przewodniku rowerowym po Beskidzie Sądeckim szlak ten był opisany jako bardzo trudna wersja zjazdu do Piwnicznej, ale uznałem, że tak źle nie będzie.
Ruszyliśmy prawie o poranku i przeotczyliśmy się przez centrum do zielonego szlaku. Pierwsze spojrzenie nań i... daliśmy y spokój z pierwszym odcinkiem. Za stromo. Uznaliśmy, że podjedziemy niebieskim rowerowym, który kawałek wyżej łączy się z zielonym pieszym.
Podjazd był masakrycznie nudny. Stromo i mocno pod górę, ale cały czas po betonowych płytach. Do tego nie przez las, tylko cały czas przez pola, lub wśród zabudowań. klimat średnio mi przypasował, bo czułem się jak w przerosniętej wersji parku Krajobrazowego Wzniesień Łódzkich. Gdy zaczął się las, pojawił się kolejny powód do narzekań - muchy. Wokół nas pojawiły sie ich całe roje. Latały wokół, siadały na nas i na rowerach, wlatywały do ust, nosa i uszu i ogólnie czyniły pobyt na szlaku nieznośnnym. Jakoś udwało mi się je ignorować, ale Marysi wyraźnie działały na nerwy - co chwile gdzieś zza pleców słyszałem soczyste "Ku..wa!". Poza tym szlak miejscami szlak był w tą stronę wybitnie pieszy i fakt wyznaczenia tam szlaku rowerowego świadczy o sporym poczuciu humoru ludzi za to odpowiedzialnych (nachylenie miejscami ponad 22% po zniszczonej przez wodę, kamienistej scieżce). Chciałbym móc powiedzieć, że szczyt Eliaszówki wart był tej walki, ale... cóż... nie był. Zalesiony, bez widoków i innych atrakcji. Poprawiło się dopiero na zjeździe do Przełęczy Gromadzkiej. Udało sie nam zgubić namolne owady i była nagroda w postaci browarka :)
Podczas uzupełniania płynów dostaliśmy sms'a od Domina. Okazało sie, że we dwójkę (z Anią) przebyli właśnie niebieski szlak przez Małe Pieniny i wkrótce dojadą na Obidzę. Poczekaliśmy więc chwilę na nich i już we czwórkę ruszyliśmy na Wielki Rogacz.
Tu już jechało się lepiej. Nie było pól, był las, były widoczki - no jakby wreszcie zrobiło się jak w górach :) Jeśli chodzi o widoczki, to nie był na nie najlepszy dzień, ale zarys Tatr było widać, więc bez tragedii.
Na (a właściwie pod) Wielkim Rogaczu pożegnalismy się z ekipą onthebike.com i pomknęlismy czerwonym szlakiem przez Międzyradziejówki na Niemcową, gdzie wsiedliśmy na żółty szlak. Początkowy jego odcinek to czysta poezja. Prowadzi singielkiem przez halę, by następnie zagłębić się w lesie i klucząc między drzewami znów wypaść na łąki. Bajka.
Dalej było już mniej fajnie, ale też nieźle - polne drogi o słusznym nachyleniu. Dopiero wraz z pierwszymi zabudowaniami pojawiły się znienawidzone płyty betonowe, ale i tak prędkości oraz widok na Piwniczną i Poprad pozwalały zapomnieć o niedoskonałej nawierzchni :)
Ogólnie, to zjazd był zajebiaszczy - z 1182 mnpm prawie bez przerwy w dół do kwatery na ca. 360 mnpm.
Wycieczka wyszła trochę mniej lajtowa niż pierwotnie planowałem, ale dzieki miłemu spotkaniu "na szczycie" oraz słusznej dawce zjazdów wystawiam jej piatkę (no... powiedzmy 4+) :D

TRASA: Piwniczna-Zdrój, Łomnickie (ca.360 mnpm) - [niebieski rowerowy] - Eliaszówka (1020 mnpm) - Przeł. Gromadzka (Obidza) (930mnpm) - Wielki Rogacz (1182 mnpm) - [czerwony szlak] - Międzyradziejówki (1035 mnpm) - Niemcowa (1001 mnpm) - [żółty szlak] - Piwniczna-Zdrój, Łomnickie (ca.360 mnpm)



Na dzień dobry wysokość zdobywamy taką drogą z płyt. Mało to przyjemne, ale diabelnie efektywne. W tle zabudowania Piwnicznej i Pasmo Jaworzyny


Widoczków z podjazdu odsłona kolejna


Czasem trzeba było wygładzać z buta (foto jak zwykle nie oddaje nachylenia)


Obidza. Ania i Domin z onthebike.com. W tle Małe Pieniny oraz Tatry, których to zupełnie na tej focie nie widać :)


W drodze na Wielki Rogacz, a z tyłu m.in. Przełęcz Rozdziela


Grupowa fota pod Wielkim Rogaczem


i ziuuuu.... w dół :)