Wpisy archiwalne w miesiącu

Sierpień, 2012

Dystans całkowity:421.38 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:b.d.
Średnia prędkość:b.d.
Liczba aktywności:9
Średnio na aktywność:46.82 km
Więcej statystyk

Zamilcz babo! Wskakuj na koń!

Niedziela, 26 sierpnia 2012 · Komentarze(2)
Wycieczka miała być na rybkę do Jamborka, ale z rano padało, więc plan się trochę zmienił.
Najpierw z Marysią pojeździliśmy po lesie w rejonie Grotnik, a potem udaliśmy się na zbiórkę pod blok Siwego.
Na zbiórce, o dziwo, stawili się wszyscy:
Magda, Iza, Monika, Łukasz, Marcin oraz oczywiście Marysia i ja.
Ruszyliśmy w drogę i pokręciwszy trochę po ścieżkach i drogach polnych, odwiedziwszy opuszczoną szkołę, dotarliśmy ostatecznie na dożynki w Dzierżąznej.
Na miejscu wyżerka, piwko (wodniste strasznie)...
Tam też sprawiłem sobie konia...

Koń (na imię mu Alfred) wzbudzał sensację gdziekolwiek się pojawił. Wszyscy chcieli siedzieć na mym koniu, ale głównie koń jechał na mnie.


Foty 1 i 2 autorstwa Magdy, a nr 4 autorstwa Łukasza. Ostatnią zrobił Alfred. Kopytkiem.












Maty

Piątek, 24 sierpnia 2012 · Komentarze(0)
Do bankoMATU, paczkoMATU itp.
Na koniec pyskówka z jebanym MATołem za kierownicą.
Patrząc wstecz, dochodzę do wniosku, że wyzwanie kierowcy autka pełnego łysych karków od kurew niekoniecznie jest najlepszym pomysłem. A jak jeszcze jedzie cała kolumna autek z karkami, to jeszcze gorszy pomysł...
Ale miałem rację. Pierwszeństwo przejazdu też miałem.
Upiekło mi się i mordobicia mi nie zorganizowali, ale chyba ochotę mieli.

Na końcu świata

Piątek, 10 sierpnia 2012 · Komentarze(0)
Ostatni (choć ruszając na tą wycieczkę jeszcze o tym nie wiedzieliśmy) dzień jazdy po czeskich górach. Tym razem, zamiast eksplorować Jeseníky, poznać mieliśmy dokładniej Góry Rychlebskie (czy jak kto woli, Złote).
Do tej pory kojarzyły się one nam głównie z Rychlebskimi Stezkami, ale teraz zapuścić mieliśmy się w dziksze rejony, a mianowicie na granicę polsko-czeską.
Wyprawa zaczęła się od dojazdu pociągiem do Ramzovej. Można było rowerem, ale zupełnie nie było warto. Ot 15km szoską. Po co?
Zamiast tego władowaliśmy się na pokład českego vlaka. Dla miłośnika kolei Czechy to prawdziwy raj. Pełno malowniczych linii kolejowych, którymi (w przeciwieństwie do polskich) jeżdżą regularnie pociągi. Nawet dla osoby, która w pociągu widzi jedynie sposób na dotarcie z punktu A do punktu B (ile tacy ludzie tracą...), podróż do Ramzovej może być atrakcją, bo widoki z okien przepiękne.





Z dworca ruszyliśmy na Smrk. Podjazd niebieskim szlakiem był łatwy, miły, przyjemny i niezbyt stromy.

Ot szutrowa droga.
Naprawdę ładnie zrobiło się, gdy dotarliśmy do granicy.




Miejsce urokliwe (drzewka, wiata pod którą można sobie przebiwakować, miejsce na ognisko) i do tego super widok na całkiem bliski już Masyw Śnieżnika. Wyraźnie widać Śnieżnik i Czarną Górę wraz z anteną, wyciągiem i trasami zjazdowymi.



Jak już sobie popatrzyliśmy, zaczęła się właściwa wycieczka.


Szlak przez wiele kilometrów wiedzie bez przerwy singlem.




Praktycznie cały w siodle. Na dobrą sprawą kompletnie nieprzejezdny jest jedynek odcinek prowadzący na szczyt Kowadła.
Właściwie, to chcieliśmy ominąć szczyt Kowadła zielonym, polskim szlakiem, który zgodnie z naszą mapą trawersował zachodnie zbocze i pozwalał nam oszczędzić sobie tachania rowerów. Nie wyszło. Okazało się, że w rzeczywistości przebieg szlaku odbiega od tego, co było w mapie. Ostatecznie rower kawałek na plecach jednak przebył i na szczyt Kowadła dotarł.


(a to taki eksperyment w postaci pionowej panoramki z widokiem spod Kowadła na polskie Bielice i Szeroką Kopę)


Żółtego szlaku trzymaliśmy się cały czas aż do rozdroża pod Špičákiem, gdzie opuściliśmy granicę, by czerwonym szlakiem dotrzeć do osady Hraničky, czyli do głównej atrakcji wycieczki.



Kiedyś była to ponoć normalna wieś, ale po drugiej wojnie światowej mieszkańców wysiedlono i została jedynie łąka, z pozostałościami po dawnych zabudowaniach.





Z tego miejsca mieliśmy dalej pojechać wzdłuż granicy na północ, ale jakoś zmęczenie i piękne okoliczności przyrody zachęcały do walnięcia się na zielonej trawce i trochę nam się przysnęło.



Po przebudzeniu, rozleniwieni, uznaliśmy, że nie ma mowy o dalszej walce z granicznym szlakiem. Wobec tego natrzaskaliśmy jeszcze zdjęć (niektóre robione nawet bez wstawania, bo aż tak nie chciało się dupska ruszyć z miejsca),...





... i w końcu pojechaliśmy.




Przez Červený Důl...




...zahaczając o Hrad Rychleby...

...dotarliśmy do Javornika, gdzie znów wsiedliśmy do pociągu (tym razem szynobusik serii 810) i pojechaliśmy do stacji Lipova Lazne. Podróż pociągiem znowu niesamowita. Linia niesamowicie kręta, widoki pierwsza klasa, tunel... Naprawdę warto było odbyć wycieczkę rowerową tylko po to, by się tym pociągiem przejechać :)
W Lipovej uwieczniłem troszkę taboru





... i pognaliśmy do domu, do Jesnieka.
W sobotę lało i z jazdy nic nie wyszło. Był więc ten piątek w Rychlebach ostatnim dniem naszych czeskich wakacji.


(profil bez dojazdu z kwatery na dworzec w Jeseniku i bez powrotu z Lipova lazne do Jesenika.

EDIT 28.09.2012: Dorzucam zmontowany wreszcie filmik z całego wyjazdu.


Jeseníky tour de force - Šerák-Keprnik-Praděd

Środa, 8 sierpnia 2012 · Komentarze(1)
Dzisiejsza wycieczka miała być ukoronowaniem naszego pobytu w Jeseníkach. O szlaku z Šeráka przez Keprnik czytałem wiele i zawsze były to rzeczy dobre. Małą skazą na tym pięknym obrazie był jedynie fakt, że szlak przebiega przez rezerwat i jest zamknięty dla ruchu rowerowego i za jazdę po nim grozi "pokuta" w wysokości 2000Kč.
Postanowiliśmy jednak pojechać. Z rejonu Jeseníka prowadzą na Šerák znakowane szlaki turystyczne, ale je sobie darowaliśmy i asfaltem pojechaliśmy do Ramzovej, gdzie płacąc niemałą kwotę 270Kč za jedną osobę i rower, władowaliśmy się na górę wyciągiem.





Na górze zatrzymaliśmy się jeszcze w schronisku, gdzie zjedliśmy tradycyjnie czeskie knedliky i zapiliśmy čajem.

Spod schroniska piękne widoki...

...więc ludzie walą tam jak szaleni (pewnie wyciąg też pomaga). Spodziewaliśmy się, że w środę przed południem będzie pusto,a tymczasem jest wręcz tłoczno. Rodzi to w nas obawy, że może być problem na "zakazanym" szlaku.
Mimo wszystko ruszyliśmy w kierunku Keprnika. Gdy szlak wkroczył na teren rezerwatu, pojawiła się tabliczka z zakazem jazdy. Z naprzeciwka szła spora grupa turystów, więc zsiedliśmy i przez chwilę wygładzaliśmy z buta, że niby to tacy praworządni jesteśmy. Serce się krajało, bo podjazd byłby zacny. Niezbyt stromy, ale ciekawy, z kamykami itp...
Gdy największa grupa nas minęła, wsiedliśmy i pojechaliśmy. Później przestaliśmy już tak bardzo obawiać się i już nie zsiadaliśmy więcej niepotrzebnie z rowerów.
Bardzo sprawnie dotarliśmy na Keprnik, gdzie znalazła się chwilka na postój.

Widok ze szczytu z gatunku tych, co głowę urywają. Wszystko jak na dłoni, spora częśc Hrubego Jesenika, Rychlebske Hory, Masyw Śnieżnika... wypas nad wypasami.

(panorama nie jest 360°, bo się jacyś ludzie ciągle plątali, ale i tak zapraszam do zerknięcia na pełen rozmiar)

Na tym wycinku widać dokładnie nasz dzisiejszy cel (choć jak robiłem to zdjęcie, to jeszcze celem nie był) i drogę doń.


Jak już nasyciliśmy oczy widokami, ruszyliśmy w dalszą drogę. Szlak był niesamowicie fajny. Nie za stromo, więc nie trzeba było cały czas wisieć na hamulcach, ale też nie za płasko, żeby się nie nakręcić :)










Od Sedla pod Vřesovkou zaczęło się robić pod górkę, ale mimo to był to jeden z fajniejszych odcinków. Nadal singielek, nadal widoki (i nadal niestety zakaz jazdy).




Zakaz kończy się przy Vřesovej studánce pod Červeną horą. Tam też kończy się niestety singiel na Červenohorské sedlo zjeżdza się już szeroką szutrówą.

Na przełeczy znów spiliśmy čaj (chłodno było) i zaczęliśmy zastanawiać się co zrobić dalej. Plan zakłądał powró z tego miejsca, połaczony z eksploracją różnych szlaków na stoku Seraka. Mi za bardzo ta idea nie odpowiadała, gdyż byłaby to taka rzeźba dla samego faktu rzeźbienia - trasa ułożona tylko tak, by nie jechać do Jesenika asfaltem. Mnie dużo bardziej ciągnęło na Pradziada. Niby sam szczyt nie jest za bardzo ciekawy, ale zawsze to jakiś symbol - w końcu najwyższa góra w Jeseníkach i jedna z wyższych w całych Sudetach.
W końcu udało mi się przekonać Marysię do mojej wersji i ruszyliśmy w drogę. Wybraliśmy rowerowy szlak 6075, bo trochę zaczynało się nam spieszyć - pojawiło się ryzyko, że jak nie wciśniemy trochę w pedały, to przyjdzie nam wracać po ciemku, co byłoby raczej niewskazane, bo świateł nie zabraliśmy.
Obecnie żałuję, że nie zdecydowaliśmy się jednak na czerwony szlak pieszy (pomimo zakazu jazdy rowerem po nim), ale cóż... Rowerowy też nie był tragiczny - wiódł szutrową drogą, ale widoki zapewniał bardzo ładne.






Końcówka niezbyt ciekawa, bo od schroniska Švýcarna to już asfalt, ale w końcu dotarliśmy.





W nagrodę za nabicie blisko 500m przewyższenia od Červenohorskégo sedla kolejny čaj w restauracji i sesja zdjęciowa (bo widoki super, a do tego nawet słońce wyszło).







Powrót początkowo wypadł tą samą drogą, czy niestety asfaltem do schroniska Švýcarna. Dalej zaś niesamowitym niebieskim szlakiem prowadzącym do Wysokiego Wodospadu. Do samego wodospadu nie dotarliśmy, tylko przesiedliśmy się na trasę rowerową 6154, ale szlak był super (i jak się okazało był na nim zakaz jazdy rowerem.
Był to wg. mnie jeden z fajniejszych odcinków na tym wyjeździe i jeden z najlepszych, jakimi miałem okazję kiedykolwiek jechać.
Zdjęcie za szlaku tylko jedno, bo żal był się zatrzymywać, ale na filmiku będzie.


Wspomnianą wcześniej trasą 6154 dojechaliśmy na przełęcz Videlský kříž, gdzie przesiedliśmy się na rowerówkę 6074 i nią pomknęliśmy w kierunku Jeseníka.
Ten docinek to już nic specjalnego - szuter, szuter i szuter, ale mając już sporo km w nogach nie chcieliśmy zaliczać już podjazdów, a z tym wiązałoby się szukanie ciekawszych tras. Żal jedynie ostatniego zjazdu do asfaltu - ponad 500metrów przewyższenia utracone na nudnym szutrowym zjeździe. Cóż... czasem tak trzeba. Zwłaszcza, że zaczynało się robić ciemno i zimno.
Smętne szutrzenie uprzyjemniały nam widoki na piętrzące się na lewo od naszej trasy odwiedzone dzisiaj szczyty, za którymi majestatycznie zachodziło słońce.




Ogólnie wycieczka wyszła naprawdę fajna i polecam trasę (tzn. odcinek Serak-Keprnik-Praded) każdemu, kto lubi jazdę po górach. Jest po prostu super.


550 metrów przewyższenia klepnięte wyciągiem, czyli w nogach zaledwie 1252m.

Pierwszy dzień w krainie niewinności

Poniedziałek, 6 sierpnia 2012 · Komentarze(0)
Wczoraj opuściliśmy Jakuszyce i przenieśliśmy się do Jeseníka. Mieliśmy pewne obawy przed urlopem w Czechach (po drodze rozwazaliśmy różne inne opcje - pojawiła się nawet przez chwilę Austria), ale ostatecznie padło jednak na Czechy.
Pogoda na miejscu super, więc wsiedliśmy dziś na rowery i pojechaliśmy w trasę zaplanowaną przez Marysię na podstawie dogłębnej analizy mapy na cykloserver.cz.
Miały być jakieś super szlaki, a były głównie strome leśne drogi, praktycznie bez widoków. Do tego upał. Zaowocowało u mnie to dość poważnym kryzysem. W pewnym momencie nawet położyłem się na ziemi i oświadczyłem, że "pierdolę, nie jadę". Pokonawszy jednak tą chwilową słabość zebrałem się w sobie i jednak pojechałem. Marysia prowadziła dzielnie, ale gdy okazało się, że szlak wcale nie zamierza zrobić się ciekawy, wziąłem sprawy w swoje ręce i zmodyfikowałem trasę. Ostatecznie skończyliśmy na Zlatým Chlumie, gdzie podziwiać mogliśmy kamienną wieżę widokową, oraz napić się czeskiego przysmaku, czyli Kofoli.
Potem nastąpił fajny zjazd szlakami niebieskim, żółtym i chyba zielonym do Jeseníka.
Łącznie wyszło kilometrów tyle co kot napłakał, ale przynajmniej druga połowa wycieczki jakoś ją uratowała i nie była to totalna porażka, na jaką zapowiadało się po kiepskiej pierwszej części. W sumie to zjazdowa część wyszła nawet sympatyczna:)













A tytuł jest taki, bo Czesi to albo naród z niesamowitym poczuciem humoru, albo naprawdę niewinny, bo nikogo najwyraźniej nie dziwi logo popularnego producenta wędlin, firmy Kostelecke Uzeniny, które można zobaczyć wszędzie - w sklepach, na szyldach skelpów...

Pod Smrkem przez Smrk i o Smrku

Sobota, 4 sierpnia 2012 · Komentarze(0)
 Na ostatni dzień pobytu w Jakuszycach były dwa pomysły. Chciałem ponownie odwiedzić Singletrek pod Smrkem i zobaczyć nowo otwarte odcinki, ale chciałem też zaliczyć wycieczkę z takim z lekka wyprawowym klimatem. W końcu postanowione zostało, że postaramy się jakoś połączyć oba plany.
Zaczęliśmy więc od podjazdu na Rozdroże pod Cichą Równią, z ktrego planowaliśmy dostać się na Halę Izerską nieoznakowaną ścieżką wzdłuż potoku Kobyłka. Udało się, choć po wczorajszych deszczach było bardzo mokro. Momentami wody powyżej kostek.
Dojechawszy do hali, ruszyliśmy na zachód.





Wspięliśmy się do Drwali i Drogą Telefoniczną pomknęliśmy do Przełęczy Łącznik. Stamtąd podjazd na Smrk. Nie wiem jak to jest z tym podjazdem. Ani on jakoś specjalnie stromy, ani przesadnie kamienisty, a zawsze znajdą się jakieś XC ogiery, które tam prowadzą... Tym razem też. Cóż.. widać na ciężkim rowerze lepiej się podjeżdża...
Sam szczyt sobie darowaliśmy, tylko skosztowaliśmy szlaku, który pomimo tylu wizyt w tych okolicach, zawsze jakoś nam umykał. Zielony do Czerniawy wzdłuż granicy, bo o nim mowa, okazał się świetny. Stromy, kamienisty i cały czas singlem. Naprawdę super.











Jego zaletą było też to, że prosto z niego mogliśmy przesiąść się na polski odcinek Singletreka pod Smrkem, a dokładnie na czarne single nad Czerniawą.
Nimi dojechaliśmy na czeską część, by zaliczywszy niesławny asfaltowy podjazd od Lomnickego Mostu, odwiedzić nowe czarne szlaki Okolo Medence. Tutaj zaliczyłem urokliwą glebę: na drewnianym mostku na zakręcie przedobrzyłem nieco z prędkością, oślizgnęło mi się przednie koło a ja walnąwszy w mostek cielskiem poleciałem do rowu. Wyglądało chyba groźnie, bo będący w pobliżu ludzie podbiegłszy do rowu, do którego wpadłem, miny mieli dosyć zaniepokojone. Całe szczęście skończyło się na paru malowniczych siniakach (np. mam do dziś lekko niebieski cyc prawy i również prawe biedro).




Dalej powrót singlami znów na Lomnicky Most i stamtąd dojazd do Centrum Singletrek. Na miejscu tłumy. Czesi to jednak lubią na rowerach jeździć. Dziesiątki (setki?) rowerów, atmosfera pikniku, piwko, grill, szkółka technicznej jazdy dla pań, sklepik z rowerowymi drobiazgami, serwis.. wypas. Skusiłem się na piwko. Na Czeszkę żadną się nie skusiłem, choć na pump tracku jeździła taka jedna, której bym z łóżka nie wyrzucił :D (na zdjęcie się jednak nie załapała).
Marysia skusiła się jedynie na rundkę na pump tracku. Na piwo nie. Na Czecha żadnego też się nie skusiła.







Jak już się nakusiliśmy, pojechaliśmy znów na czarnego singla wiodącego z powrotem do Polski.
Plan zakładał powrót do Świeradowa i ponowy wjazd na Stóg wyciągiem. Gdy dotarliśmy na miejsce, okazało się, że mamy jeszcze czas na część singli na Zajęczniku, więc jeszcze chwilkę pojeździliśmy,...


...a potem kolejką linową wjechaliśmy na Stóg. Dzisiaj już po ludzku, w godzinach pracy itp. czyli zupełnie inaczej niż przedwczoraj.

Od stacji wyciągu już klasyka - szczyt Stogu, zjazd na Przełęcz Łącznik, Droga Telefoniczna, Drwale i Chatka Górzystów na Hali Izerskiej.



Tu znowu byliśmy po godzinach otwarcia kuchni, więc znowu zjedliśmy to, co akurat zostało. Tym razem była to kartoflanka.

Potem już najprostsza drogą, przez Orle, wróciliśmy do Jakuszyc. Po drodze, na mostku nad Jagnięcym Potokiem natknęliśmy się na Malaucha (choć na hardtailu niełatwo było Go poznać:)).

Wieczorem pakowanie i przygotowania do zmiany miejsca "urlopowania".


440m przewyższenia wyciągiem, więc o własnych siłach 1207m.

Psim swędem.

Czwartek, 2 sierpnia 2012 · Komentarze(0)
W planach na dzisiaj powtórka z nieizerskich Izerów, czyli zjazd zielonym na rozdroże Izerskie i zjazd niebieskim z Sępiej Góry. Żeby jednak zaliczyć te odcinki, trzeba kawałek przejechać. Zaczęliśmy zatem od przejazdu do Orla czerwonym przez "Samolot". (Na tym odcinku towarzyszyło nam Grono Rodzicielskie)


Potem, już we dwoje,podjechaliśmy na Rozdroże pod Cichą Równią. Tutaj przyszła pora na mały bonusik dla mnie, w postaci nieplanowego powrotu do kwatery po jakieś imbusy. W tym czasie Marysia miała chwilę na podłubanie w nosie, poprawienie makijażu, walnięcie dużego klocka w krzakach, czy też cokolwiek dziewczyny robią, gdy zostaną same na świeżym powietrzu.
Jak już wróciłem, to podjechaliśmy w rejon kopalni Stanisław i wiodącym poniżej grani szlakiem rowerowym nr 2 dojechaliśmy do pierwszego zaplanowanego na dziś zjazdu, czyli do zielonego na Rozdroże Izerskie. Zaliczyliśmy go w zeszłym roku, ale wtedy jechaliśmy dzień po obfitych opadach, a dzisiaj wszędzie było sucho. Dzięki temu przyczepność byłą o niebo lepsze, jechało się dużo łatwiej i obyło się raczej bez gleb.


Z Rozdroża Izerskiego, jakimiś nieoznakowanymi drogami udaliśmy się w kierunku Sępiej Góry. Momentami był asfalt, momentami szuterek, a momentami głębokie po osie kałuże tętniące życiem.




(klik for ful sajz - panorama pyknięta gdzieś na Grzbiecie Kamienieckim. Widać m.in. Sępią Górę, a w oddali Stóg Izerski)

Gdy dotarliśmy ostatecznie na Sępią...

przytroczyliśmy ochraniacze i ruszyliśmy w dół niebieskim.
Szlak robimy zaliczmy już trzeci raz i za każdym razem bawi.
Zwłaszcza teraz, gdy było sucho. (nadal jednak baaaardzo daleko nam do takiego tempa, jakie miał na tym odcinku np. zwyciezca Enduro Trophy w Świeradowie-Zdroju w 2011r., Tomasz Dębiec - Klik)


Po drodze kilka mniej lub bardziej wymuszonych postojów, "błyskotliwa" wymiana zdań z podchodzącymi na górę turystami ("Skąd jedziecie?" "Z Łodzi" Duh!)...


W Świeradowie przeparadowaliśmy przez centrum, spiliśmy pićku pod sklepem i pojechaliśmy pod dolną stację wyciągu, by bez wysiłku odrobić straconą wysokość. Okazało się, że kapkę się spóźniliśmy i może być problem. Miny zrzedły nam straszliwie, bo klepanie kilkuset metrów przewyższenia asfaltowym, nudnym szlakiem zupełnie się nam nie widziało. Dzięki jednak interwencji Marysi udało się nam jakoś na górę jednak zabrać.


Psim swędem znalazłszy się na górze, czerwonym szlakiem...




...pojechaliśmy do osady Drwale, a stamtąd na do Chatki Górzystów na późny obiad. Tutaj okazało się, że kuchnia już nieczynna, ale znów mieliśmy farta i jakieś naleśniki jeszcze się znalazły.

Gładząc pełne brzuchy doszliśmy do wniosku, że szutrowa przeprawa przez Halę Izerską, Orle itp. nam nie pasi, więc władowaliśmy się na górę jadąc żółtym "rozwodowym" i niebieskim szlakiem po kładkach,


...by ostatecznie dotrzeć znów do Rozdroża pod Cichą Równią, z którego zjechaliśmy jakąś trasą narciarstwa biegowego.



Przewyższenie podane na profilu zawiera w sobie 440m zrobione wyciągiem. Do statsów wklepuję oczywiście bez tego, ale za to dodaję sobie wyliczone przez cykloserver.cz 110m za nadprogramowy podjazd do Rozdroża pod Cichą równią, niezarejestrowany na tym profilu. Łącznie 1117m.