Wpisy archiwalne w miesiącu

Maj, 2013

Dystans całkowity:243.73 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:b.d.
Średnia prędkość:b.d.
Liczba aktywności:6
Średnio na aktywność:40.62 km
Więcej statystyk

Powrót pod Smrk

Piątek, 31 maja 2013 · Komentarze(0)
32 Powrót pod Smrk W Izery pojechaliśmy, gdyż:
a) miało być lajtowo, bo forma zimuje
b) miała być wizyta na Singletreku pod Smrkem

O mały włos "b" by się nie udał, bo pogoda wyjątkowo nie sprzyjała - lało cały czas. Po czwartkowej ulewie, piątek nie zapowiadał się lepszy i zamiast na rower, wybraliśmy się do Jeleniej Góry. Autem. Ma to swoje zalety, zwłaszcza, gdy wybranie się jest na pokładzie całkiem miłego Civica Type-S (niby to nie Type-R, ale dla kierowcy Yarisa z litrowym silnikiem od kosiarki, to i tak potwór). W JG lody, spacerki, wyżerka i inne rozrywki tak typowe dla wakacjujących trzydziestolatków. Jednak gdzieś pomiędzy wpierniczaniem pierożków, a poszukiwaniami jednorazowego grilla na wieczorną kulinarną orgietkę na tarasie, zauważyliśmy, że pogoda się poprawia. W związku z tym władowaliśmy się do auta i wróciliśmy do Świeradowa, co by jednak choć trochę singli skosztować.



Michał jechał niczem szatan jaki ;) ale dotarliśmy cało, przebraliśmy się i ruszyliśmy.
Na poważniejsze jeżdżenie było trochę późno, ale troszkę ponad 20km po singlach udało się pyknąć. Wątpliwa przez cały dzień pogoda, oraz wieczorowa pora spowodowała, że mieliśmy całą trasę dla siebie i prawie nie spotkaliśmy innych rowerzystów. Jak zwykle miło i jak zwykle stwierdzam, że jeszcze tam wrócimy. (tylko może z lepsza formą, bo pod koniec tej krótkiej przejażdżki zdychałem jakbym maraton przebiegł).





Saga o grząskim asfalcie i kocie samobójcy.

Sobota, 18 maja 2013 · Komentarze(0)
Mimo zapowiadanej na dziś burzy straszliwej, która to utopić miała ziemię łódzką w potokach deszczu i spalić ją piorunami, wybraliśmy się dziś na rower. Cel wymyśliłem może niezbyt ambitny, bo knajpę (lub jak głosi szyld "zajazd") "Pod Dębami" w Kwiatkowicach, ale co tam. Na zbiórce stawiło się nas wszystkiego pięć osób (ja, Marysia, Iza, Marcin i Mateusz). Marysia z bliżej niewyjaśnionych przyczyn jednak zmyła się szybko do domu i zostaliśmy w czwórkę.
Pomknęliśmy do baru, jadąc (wbrew temu, co pewnie inni napiszą i co sugerują zdjęcia) głównie asfaltem, na miejscu nażarliśmy się słusznie (choć specjalność zakładu, czyli golonkę, wziąłem tylko ja) i wróciliśmy szczęśliwie wróciliśmy do domu, o mało co nie zabijając kota samobójcy na szosie w Łobodziu? Łobódziu?... we wsi Łobódź.

Środki...

...które, że tak powiem, uświęcił...

...cel :)


A burzy nie było.

Będę brał Cię w aucie

Wtorek, 14 maja 2013 · Komentarze(0)
2013-05-14 19,4  Po pracy, w mocnym gronie (ja, Marysia, Marcin i Mateusz) wybraliśmy się na piwko i wyżerę z grilla w barze "u Józka". Iza (co widać na zdjęciu) była z nami duszą, powiedzmy...



Rozmowy o przygodach samochodowych i o przestawianiu ścian ;)

Piosenka ze specjalną dedykacją dla Mateusza :)
<object width="100%" height="450"><param name="movie" value="http://www.youtube.com/v/b6Gdg9hhOas"> <embed src="http://www.youtube.com/v/b6Gdg9hhOas" type="application/x-shockwave-flash" wmode="transparent" width="100%" height="450"></embed></object>

Cerveza

Wtorek, 7 maja 2013 · Komentarze(0)
Miało być popracowe kręcenie na piwo z naciskiem na "kręcenie" a wyszedł nacisk na "piwo", które to "piwo" złoiliśmy z Marysią i Siwym prawie że pod domem, jak najgorsze menele :)
(i zmieściłem się w jednym zdaniu)

Z braku zdjęć, muzyka:
Mała podróż w przeszłość (dzięki magii last.fm wiem, że utwór ten w moim WinAmp'ie odtworzony został po raz pierwszy 25.04.2005r.) - Hopesfall - "The Bending".

<object width="100%" height="450"><param name="movie" value="http://www.youtube.com/v/et9fD8JS_nw"> <embed src="http://www.youtube.com/v/et9fD8JS_nw" type="application/x-shockwave-flash" wmode="transparent" width="100%" height="450"></embed></object>

It's where dirt meets water, alright? Is that that fucking amazing to you?

Piątek, 3 maja 2013 · Komentarze(0)
Kategoria Polskie morze
Majówki, zgodnie z nową świecką tradycją, robimy sobie z Marysią lajtowe wielce, więc gdy jakiś czas temu pojawił się pomysł wyjazdu nad morze, przystałem nań ochoczo. Z wyborem rejonu nie było problemu, bo dzięki rekomendacji Mateusza jedyną rozważaną opcją był rejon Ustka-Rowy.
Kwaterę znaleźliśmy sobie w Orzechowie (choć niestety okazało się, że to jednak bardziej Zapadłe, niż Orzechowo) i drugiego maja, po pracy, na pokładzie Yaromobila pomknęliśmy na północ. Sama podróż samochodem barwna była, długa i sama w sobie warta oddzielnego wpisu, ale tutaj dość napisać tylko, że około 1.30 w nocy dotarliśmy na miejsce cali, zdrowi i pełni obaw o pogodę (wybrzeże powitało nas temperaturą 1°C - słownie: jeden stopień Celsjusza) a przez spora część drogi lało.
Rano okazało się jednak, że obawy nasze były niepotrzebne, bo o poranku niebo przywitało nas błękitem nieskalanym najmniejszą chmurką.
Ruszyliśmy więc w drogę, by podążając szlakiem zwiniętych torów dotrzeć do góry Rowokół. Zdobywszy jej szczyt mogliśmy po raz pierwszy zobaczyć w oddali morze. Przyznam, że z daleka wielkiego wrażenia jakoś na mnie nie zrobiło, ale za to miłe wrażenie zrobił zjeździk ze szczytu do Smołdzina i dalsza jazda brzegiem jeziora Gardno aż do Rowów. Tutaj wszamaliśmy po rybce, wypiliśmy po piwie i ruszyliśmy, dalej, by zaliczyć to, co miało być kulminacją całej wycieczki.

Powiem tylko, że rzeczywiście ową kulminacją było. Singielek wiodący krawędzią klifu, poniżej plaża i morze, złociste słońce malujące mchy na złoty kolor... Nie do opisania. Nawet nie będę za bardzo próbował, bo słów mi braknie.
W każdym bądź razie, warto było wybrać się po tylu latach (wychodzi mi, ze nad Bałtykiem byłem ostatnio gdzieś 8 lat temu) nad morze i zobaczyć coś równie pięknego jak góry, choć diametralnie innego.

Zdjęcia dodaję w trochę losowej kolejności i wrzucam kilka z drugiego (pieszego) dnia, bo... mam taki kaprys :P