Wpisy archiwalne w kategorii

Jakuszyce 2012

Dystans całkowity:244.81 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:b.d.
Średnia prędkość:b.d.
Liczba aktywności:5
Średnio na aktywność:48.96 km
Więcej statystyk

Pod Smrkem przez Smrk i o Smrku

Sobota, 4 sierpnia 2012 · Komentarze(0)
 Na ostatni dzień pobytu w Jakuszycach były dwa pomysły. Chciałem ponownie odwiedzić Singletrek pod Smrkem i zobaczyć nowo otwarte odcinki, ale chciałem też zaliczyć wycieczkę z takim z lekka wyprawowym klimatem. W końcu postanowione zostało, że postaramy się jakoś połączyć oba plany.
Zaczęliśmy więc od podjazdu na Rozdroże pod Cichą Równią, z ktrego planowaliśmy dostać się na Halę Izerską nieoznakowaną ścieżką wzdłuż potoku Kobyłka. Udało się, choć po wczorajszych deszczach było bardzo mokro. Momentami wody powyżej kostek.
Dojechawszy do hali, ruszyliśmy na zachód.





Wspięliśmy się do Drwali i Drogą Telefoniczną pomknęliśmy do Przełęczy Łącznik. Stamtąd podjazd na Smrk. Nie wiem jak to jest z tym podjazdem. Ani on jakoś specjalnie stromy, ani przesadnie kamienisty, a zawsze znajdą się jakieś XC ogiery, które tam prowadzą... Tym razem też. Cóż.. widać na ciężkim rowerze lepiej się podjeżdża...
Sam szczyt sobie darowaliśmy, tylko skosztowaliśmy szlaku, który pomimo tylu wizyt w tych okolicach, zawsze jakoś nam umykał. Zielony do Czerniawy wzdłuż granicy, bo o nim mowa, okazał się świetny. Stromy, kamienisty i cały czas singlem. Naprawdę super.











Jego zaletą było też to, że prosto z niego mogliśmy przesiąść się na polski odcinek Singletreka pod Smrkem, a dokładnie na czarne single nad Czerniawą.
Nimi dojechaliśmy na czeską część, by zaliczywszy niesławny asfaltowy podjazd od Lomnickego Mostu, odwiedzić nowe czarne szlaki Okolo Medence. Tutaj zaliczyłem urokliwą glebę: na drewnianym mostku na zakręcie przedobrzyłem nieco z prędkością, oślizgnęło mi się przednie koło a ja walnąwszy w mostek cielskiem poleciałem do rowu. Wyglądało chyba groźnie, bo będący w pobliżu ludzie podbiegłszy do rowu, do którego wpadłem, miny mieli dosyć zaniepokojone. Całe szczęście skończyło się na paru malowniczych siniakach (np. mam do dziś lekko niebieski cyc prawy i również prawe biedro).




Dalej powrót singlami znów na Lomnicky Most i stamtąd dojazd do Centrum Singletrek. Na miejscu tłumy. Czesi to jednak lubią na rowerach jeździć. Dziesiątki (setki?) rowerów, atmosfera pikniku, piwko, grill, szkółka technicznej jazdy dla pań, sklepik z rowerowymi drobiazgami, serwis.. wypas. Skusiłem się na piwko. Na Czeszkę żadną się nie skusiłem, choć na pump tracku jeździła taka jedna, której bym z łóżka nie wyrzucił :D (na zdjęcie się jednak nie załapała).
Marysia skusiła się jedynie na rundkę na pump tracku. Na piwo nie. Na Czecha żadnego też się nie skusiła.







Jak już się nakusiliśmy, pojechaliśmy znów na czarnego singla wiodącego z powrotem do Polski.
Plan zakładał powrót do Świeradowa i ponowy wjazd na Stóg wyciągiem. Gdy dotarliśmy na miejsce, okazało się, że mamy jeszcze czas na część singli na Zajęczniku, więc jeszcze chwilkę pojeździliśmy,...


...a potem kolejką linową wjechaliśmy na Stóg. Dzisiaj już po ludzku, w godzinach pracy itp. czyli zupełnie inaczej niż przedwczoraj.

Od stacji wyciągu już klasyka - szczyt Stogu, zjazd na Przełęcz Łącznik, Droga Telefoniczna, Drwale i Chatka Górzystów na Hali Izerskiej.



Tu znowu byliśmy po godzinach otwarcia kuchni, więc znowu zjedliśmy to, co akurat zostało. Tym razem była to kartoflanka.

Potem już najprostsza drogą, przez Orle, wróciliśmy do Jakuszyc. Po drodze, na mostku nad Jagnięcym Potokiem natknęliśmy się na Malaucha (choć na hardtailu niełatwo było Go poznać:)).

Wieczorem pakowanie i przygotowania do zmiany miejsca "urlopowania".


440m przewyższenia wyciągiem, więc o własnych siłach 1207m.

Psim swędem.

Czwartek, 2 sierpnia 2012 · Komentarze(0)
W planach na dzisiaj powtórka z nieizerskich Izerów, czyli zjazd zielonym na rozdroże Izerskie i zjazd niebieskim z Sępiej Góry. Żeby jednak zaliczyć te odcinki, trzeba kawałek przejechać. Zaczęliśmy zatem od przejazdu do Orla czerwonym przez "Samolot". (Na tym odcinku towarzyszyło nam Grono Rodzicielskie)


Potem, już we dwoje,podjechaliśmy na Rozdroże pod Cichą Równią. Tutaj przyszła pora na mały bonusik dla mnie, w postaci nieplanowego powrotu do kwatery po jakieś imbusy. W tym czasie Marysia miała chwilę na podłubanie w nosie, poprawienie makijażu, walnięcie dużego klocka w krzakach, czy też cokolwiek dziewczyny robią, gdy zostaną same na świeżym powietrzu.
Jak już wróciłem, to podjechaliśmy w rejon kopalni Stanisław i wiodącym poniżej grani szlakiem rowerowym nr 2 dojechaliśmy do pierwszego zaplanowanego na dziś zjazdu, czyli do zielonego na Rozdroże Izerskie. Zaliczyliśmy go w zeszłym roku, ale wtedy jechaliśmy dzień po obfitych opadach, a dzisiaj wszędzie było sucho. Dzięki temu przyczepność byłą o niebo lepsze, jechało się dużo łatwiej i obyło się raczej bez gleb.


Z Rozdroża Izerskiego, jakimiś nieoznakowanymi drogami udaliśmy się w kierunku Sępiej Góry. Momentami był asfalt, momentami szuterek, a momentami głębokie po osie kałuże tętniące życiem.




(klik for ful sajz - panorama pyknięta gdzieś na Grzbiecie Kamienieckim. Widać m.in. Sępią Górę, a w oddali Stóg Izerski)

Gdy dotarliśmy ostatecznie na Sępią...

przytroczyliśmy ochraniacze i ruszyliśmy w dół niebieskim.
Szlak robimy zaliczmy już trzeci raz i za każdym razem bawi.
Zwłaszcza teraz, gdy było sucho. (nadal jednak baaaardzo daleko nam do takiego tempa, jakie miał na tym odcinku np. zwyciezca Enduro Trophy w Świeradowie-Zdroju w 2011r., Tomasz Dębiec - Klik)


Po drodze kilka mniej lub bardziej wymuszonych postojów, "błyskotliwa" wymiana zdań z podchodzącymi na górę turystami ("Skąd jedziecie?" "Z Łodzi" Duh!)...


W Świeradowie przeparadowaliśmy przez centrum, spiliśmy pićku pod sklepem i pojechaliśmy pod dolną stację wyciągu, by bez wysiłku odrobić straconą wysokość. Okazało się, że kapkę się spóźniliśmy i może być problem. Miny zrzedły nam straszliwie, bo klepanie kilkuset metrów przewyższenia asfaltowym, nudnym szlakiem zupełnie się nam nie widziało. Dzięki jednak interwencji Marysi udało się nam jakoś na górę jednak zabrać.


Psim swędem znalazłszy się na górze, czerwonym szlakiem...




...pojechaliśmy do osady Drwale, a stamtąd na do Chatki Górzystów na późny obiad. Tutaj okazało się, że kuchnia już nieczynna, ale znów mieliśmy farta i jakieś naleśniki jeszcze się znalazły.

Gładząc pełne brzuchy doszliśmy do wniosku, że szutrowa przeprawa przez Halę Izerską, Orle itp. nam nie pasi, więc władowaliśmy się na górę jadąc żółtym "rozwodowym" i niebieskim szlakiem po kładkach,


...by ostatecznie dotrzeć znów do Rozdroża pod Cichą Równią, z którego zjechaliśmy jakąś trasą narciarstwa biegowego.



Przewyższenie podane na profilu zawiera w sobie 440m zrobione wyciągiem. Do statsów wklepuję oczywiście bez tego, ale za to dodaję sobie wyliczone przez cykloserver.cz 110m za nadprogramowy podjazd do Rozdroża pod Cichą równią, niezarejestrowany na tym profilu. Łącznie 1117m.

Nieprzewidziane konsekwencje przerwanej gumy

Wtorek, 31 lipca 2012 · Komentarze(0)
 Ochotę na rower to ja miałem raczej średnią, więc wymyśliłem, że owszem, pójdziemy, ale tak, żeby cały czas było w dół. Zaczęliśmy więc od dojazdu do czarnego szlaku wzdłuż Kamieńczyka, który doprowadził nas do Szklarskiej Poręby, gdzie przesiedliśmy się na zielony (a dalej niebieski) wzdłuż Kamiennej. Mieliśmy dojechać do Piechowic, a potem albo wrócić pociągiem do Jakuszyc, albo przeskoczyć na drugi brzeg Kamiennej (czyli już w Izery) i wrócić rowerem.
Wszystko szło dobrze, do momentu, gdy zaliczyłem głupią glebę - za późno zdecydowałem się, czy z małego uskoku zjechać, czy zeskoczyć, a chwilę potem przeciąłem na kamieniach oponę w dwóch miejscach. Przekonawszy się, że oponki Schwalbe w wersji Evo na kamienie się nie nadają, postanowiłem udać się do Jeleniej Góry po inną gumę na tył (ta miała od teraz już trzy rozcięcia).
Do Piechowic dotarliśmy zgodnie z planem, świetnym szlakiem wzdłuż rzeki, a potem już asfaltem, przez Cieplice, pojechaliśmy do JG szukać sklepu rowerowego. Po drodze trafił się Formicki, u którego znalazł się pasujący mi bardzo Nobby Nic 2.4.
Powrót pociągiem. Do Szklarskiej Poręby Górnej na pokładzie SA135 Kolei Dolnośląskich, a dalej w czeskim wagonie motorowym serii 810. Przejazd pociągiem zajebisty, widoki przednie, choć ostatnia część już o zmroku i w lesie ciemno, więc za wiele z okien czeskiego "technopárty" już nie zobaczyliśmy.











A Wanda Niemca nie chciała...

Poniedziałek, 30 lipca 2012 · Komentarze(0)
O cudzie takim, jak Zittauer Gebirge (tudież z polska Góry Żytawskie), wiedziałem do niedawna niewiele, a dokładnie nic. Za sprawą jednak Marysi dowiedziałem się ostatnio np. ze odbył się tam któryś zlot emtb.pl i że się Panom podobało. Fotki krążące tu i ówdzie były ciekawe, więc będąc na wywczasie w Jakuszycach, postanowiliśmy sprawdzić "o co kaman".
Uzbrojeni w rowery, kanapki i (co okazało się dość istotne) ojro w ilości 0,00 (słownie: zero), władowaliśmy się w dwoje do Yaromobila i pojechaliśmy do Zittau.
Trasa wesoła i międzynarodowa wielce (Polska-Czechy-Polska-Niemcy) minęła szybko i wkrótce mogliśmy przekonać się, że wyjazd do "zagranicy" bez waluty obowiązującej to tak jakby błąd. Problem w postaci znalezienia darmowego parkingu ostatecznie udało się jakoś jednak pokonać (Lang lebe Kaufland!) i mogliśmy wreszcie przesiąść się na rowery. Kolejnym problemem była niespecjalna znajomość tych regionów, brak papierowej mapy i jedynie mglisty zarys tego, co właściwie chcemy zobaczyć. Dysponowaliśmy jedynie trackiem gps z jakiegoś niemieckiego MTB magazynu i kiepską mapą w Garminie (wg owej mapy w miejscu Olbersdorfer See były tory kolejowe :)) Z tego powodu nieplanowaną atrakcją fazy pre-beta wycieczki był przejazd przez plażę dla nudystów (dlaczego korzystają z niej sami starzy i otyli kolesie?) i nudne drogi przez pola.
Gdy już jednak dotarliśmy gdzieś w góry, to zrobiło się fajnie.


Fajnie było jednak niezbyt długo, bo track wiódł nas dalej (leśnymi duktami głównie) i czasami wiało nudą. Władowaliśmy się na górę Hochwald, gdzie nawet nie mogliśmy wejść na wieżę widokową (ach, te ojro). Do tego niebo zachmurzyło się i widoki raczej głowy nie urywały.

Niby było widać górę Oybin i zamek na niej, ale wszystko szare i smutne. Na pociechę pozostał zjazd z Hochwaldu w stronę Hein. Całę szczęście to chociaż nie była smętna leśna dróżka (choć zdjęte na fotach odcinki wyszły na niewiele lepsze)




Nad wsią Hein zatrzymaliśmy się na Johanisstein - bazaltowym jęzorze wżynającym się w sielską łączkę i zjedliśmy po kanapce (ach, te ojro). Żując rozciapciane między kromkami pomidorki, myślałęm sobie, że wycieczka będzie raczej taka sobie, ale od zjazdu z Johanisstein (-a? -u?) zaczęło się robić lepiej.


(panoramkę powyższą proponuję sobie myszknąć, by w pełnym rozmiarze zoczyć - miejsce ładne, dziewczyna młoda, do tego na rowerze, to i warto zerknąć)

Pojawiły się singielki...


...i w końcu wróciły skałki, które jakoś w rejonie Hochwaldu się pochowały.
Najpierw nieśmiało, ale gdy w końcu postanowiliśmy opuścić trasę wyznaczoną przez zgranego tracka, zaczęła się istna skalna orgia. Skalne bloki wyrastały na prawo i lewo od szlaku, urozmaicając jazdę i zachęcając do odbijania na bok, w celu znalezienie swojej własnej linii (czy tam powiedzmy choćby linijki).











Do tego znów wyszło słońce.

W końcu, uśmiechnięci od ucha do ucha, wjechaliśmy do Oybin. Tutaj obejrzeliśmy z zewnątrz urocze restauracyjki i ogródki piwne (ach, te ojro) i zerknęliśmy na piętrzącą się nad miasteczkiem górę/skałę Oybin i ruiny zamku na jej szczycie.


Z Oybin podjechaliśmy na południe, by zobaczyć najsłynniejszą chyba skałę w okolicy - Kelchstein.


Na miejscu okazało się, że to nie jest jeden grzybek, bo zaraz obok jest następny. A potem jeszcze jeden, a potem znów i tak dalej...






[img]http://images.photo.bikestats.eu/zdjecie,pelne,305784,20120809,skaly-wokol-oybin.jpg[/mg]



Natrzaskałem zdjęć, objechaliśmy fajne ścieżki w pobliżu skał i wróciliśmy do Zittau, gnani przez głód i pragnienie (ach, te ojro), choć może lepiej napisać, że przez tęsknotę za ojczyzną.

Powrót z Zittau jeszcze bardziej międzynarodowy niż droga do, bo na skutek małej nawigacyjnej pomyłki trasa była Niemcy-Polska-Czechy-Polska-Czechy-Polska :)

Ostatecznie uważam, że wycieczka wyszła super. Mimo smętnego początku (ach ci nadzy Niemcy), mimo smętnego Hochwaldu, rejon wokół Oybin wystarczył, żebym uznał, że było warto tłuc się autem prawie 100km w jedną stronę z Jakuszyc.

A i byłbym zapomniał - między miejscowościami Zittau, Jonsdorf i Oybin jeździ kolej wąskotorowa ciągnięta przez najprawdziwsze parowozy. Super!


Góry Izerskie familijnie

Niedziela, 29 lipca 2012 · Komentarze(0)
W Górach Izerskich wypada być przynajmniej raz w roku. To już taka moja tradycja od 2007r. Tym razem w grupie czteroosobowej - Marysia, ja oraz delegacja z grona rodzicielskiego - Ojciec i "Teściowa". Wszyscy z rowerami, więc w niedzielę, mimo kiepskawej pogody ruszyliśmy w tan.
Najpierw podjazd do Rozdroża pod Cichą Równią.


Potem dalej na zachód i atak na tonące w chmurach Sine Skałki.


Momentami, by dostać się na górę, wymagana była współpraca...


...ale ostatecznie wszyscy dotarli na szczyt,...


...gdzie nagrodą za trudy były "piękne widoki".


W ładniejsze dni widać stąd aż Góry Żytawskie w Niemczech, dzisiaj nie było widać nic.

Skoro nie było widoków, to pojechaliśmy na naleśniki do Chatki Górzystów.
Po drodze był żółty szlak, który niektórzy znają jako "rozwodowy". Grono rodzicielskie walczyło dzielnie.




Po wyżerce...


...uderzyliśmy przez Halę Izerską (z obowiązkowym postojem nad Izerą)...


...do Czech.


My nie za bardzo sesedliśmy z kola, tylko podjechaliśmy do Jizerki, okrążyliśmy Bukowiec i zjechaliśmy z powrotem do mostu nad Izerą.
Na zjeździe były odcinki godne.


"Grono" też się starało.


Potem szybko, gonieni przez burzę, przez Orle popędziliśmy do kwatery w Jakuszycach.

A potem była noc, pogoda się wyklarowała i można było knuć plan na kolejny dzień na rowerze.


Na koniec dodam jeszcze, że na wyjeździe tym (choć nie na tej wycieczce) był też nasz pies, który chyba polubił góry.