Góry Izerskie rodzinnie + ze znajomymi. Dla nich była to pierwsza jazda rowerami po górach i patrząc na to jak się umęczyli, to mogła być też ostatnia.
Pojechaliśmy do "Enrgylandii". Tzn. pojechaliśmy do oddalonej do Zatoru o godzinę jazdy samochodem miejscowości w Beskidzie Małym, gdzie wynajęliśmy domek. Następnie Panie z dziećmi, w sobotę pojechały do "Energylandii", a ja z kolegą wsiedliśmy na rowery i pojechaliśmy w góry. Proste, czyż nie?
Pierwsza dyszka na luzaku, potem ostry podjazd/wypych do Gibasówki. Dalej fajnym szlakiem po grani, w kierunku Leskowca. Po postoju w schronisku zjazd do domu w strugach deszczu i wśród walących chyba całkiem blisko piorunów. Fajnie, ale wolę Sudety.
Dziś pojechaliśmy z Młodą na single.
Jaśnieżona™ nie znosi raczej tras Sinngletrack Glacensis, bo na wielu z nich nie ma wyraźnego podziału na część podjazdową i zjazdową. Zamiast długich podjazdów i następującej po nich nagrody, jest wrażenie, że cały czas się podjeżdża, a potem jest koniec :)
Trochę ją rozumiem, ale z drugiej strony trasy są łatwe i raczej bezpieczne, więc w sam raz dla naszej niskopiennej góralki, zwanej potocznie córką.
Na tapetę poszła pętla Pod Śnieżnikiem i Ostoja.
Młodzież zaczęła jazdę z fochem, bo całą drogę dojazdową w aucie spędziła w telefonie i w efekcie, na górskich serpentynach zaliczyła ostrą chorobę lokomocyjną i rzyganko.
Wraz z upływem czasu i kilometrów, nastrój jednak się poprawiał i radziła sobie świetnie. Jaśnieżona™ weszła natomiast w tryb podjazdowy i mieliła wszystkie podjazdy o nachyleniu powyżej 1% na przełożeniu 22/51. W efekcie musieliśmy z Bejborem czekać na Nią dość długo na zakończeniu każdego podjazdu.
Finał był w Międzygórzu. Tradycyjnie w pizzerii "Wilczy Dół".
Na wakacyjny wyjazd zaniosło nas w tym roku w Góry Stołowe. Rowery też zaniosło.
Trasa to wariacja na temat zielonego szlaku rowerowego, wzbogacona przez dodanie prawdziwie "górskich" elementów. Bez tego całość byłaby praktycznie po leśnych drogach i szutrówkach.
Odcinek prowadzący przez Skalne Grzyby okazał się wybitnie nierowerowy i niestety tam było sporo pchania, ale za to wynagrodziła nam to możliwość oglądania fantazyjne skał, w pobliżu których prowadził szlak.
Młodzież radziła sobie nadspodziewanie dobrze, pokonując korzenie, kamienie i podajzdy, czy wreszcie pchając rower bez większego narzekania.
Ponieważ schronisko było dopiero pod koniec trasy (a bejbor z pustym brzuchem szybko traci wolę walki), taszczyłem w plecaku mini kuchenkę gazową, by gdzieś po drodze zrobić sobie postój na ciepłe żarcie. Ponieważ nie zabrałem ze sobą sztućców, to mieliśmy niepowtarzalną okazję, by spożyć Gorące Puree Knorra za pomocą łyżek do opon :)
Dzień zaczęliśmy od dojazdu do Tatrzańskiej Kotliny. Trochę jechaliśmy Drogą Wolności, a trochę biegnącą wzdłuż niej trasą rowerową. W Tatrzańskiej Kotlinie wróciliśmy na trasę SWT i właściwie trzymaliśmy się jej już do końca, czyli do Nowego Targu (odbijając z niej rzadko i na niezbyt długo).
Teraz trochę tego żałuję, bo wg. mnie SWT od granicy do Nowego Targu był wg. mnie nudny. Lepszą opcją byłby wjazd do Polski dopiero w Sromowcach i dojazd do Nowego Targu trasą Velo Dunajec (
jak zrobiliśmy to w 2023r.)
Ostatecznie jednak dotarliśmy do auta, spakowaliśmy graty i pojechaliśmy do domu.
Tatry objechałem po raz drugi i na kolejne razy nie mam za bardzo ochoty. Inne trasy czekają.
Dzień drugi objazdu Tatr z Żoną. Tutaj tez wprowadziłem dużo zmian względem poprzedniego razu. Chciałem odpuścić sobie Poprad i Kieżmark i Białą Spiską (bo ten rejon był raczej nudny), a zamiast tego odwiedzić Štrbské Pleso i Popradské pleso.
Ruszyliśmy po skromnym śniadaniu i mniej więcej trzymając się oficjalnej trasy SWT dojechaliśmy do Szczyrby. Po drodze był nieodzowny postój w Ranč Kráľova Lehota w dolinie Czarnego Wagu i jazda starą trasą kolei leśnej.
Na podjeździe do Szuniawy zacząłem mieć rozterki natury moralnej - czy uczciwie młynkować do Szczyrbskeigo Jeziora, czy skorzystać z dojazdu koleją. Za rozwiązaniem drugim przemawiało kwękanie żony, oraz fakt, że jedzie się najprawdziwszą koleją zębatą, czyli czymś co w naszej części świata należy do rzadkości.
Gdy za Szuniawą opuściliśmy trasę SWT, skręciliśmy na zachód i zaczęło wiać jak skurczysyn, wątpliwości same się rozwiały i w Tatrzańskiej Szczyrbie wsiedliśmy w pociąg :)
Jazda trwała bodajże 11 minut i kupiła nam około 400metrów przewyższeń.
Na górze ubraliśmy się w grubsze rzeczy, bo na tej wysokości już nie było upału, zjedliśmy obiad i ruszyliśmy w dalszą drogę.
Chciałem objechać dookoła jezioro, ale wszędzie były zakazy jazdy rowerem, więc to się niestety nie udało. Poczłapaliśmy kawałek brzegiem, zrobiliśmy kilka zdjęć i pojechaliśmy dalej.
Spodziewałem się, że podjazd nad Popradzki staw będzie katorgą, a był po porstu... nudny. Owszem sapałem jak lokomotywa, ale w sumie nie było nigdzie ryzyka, że zacznę wygładzać z buta.
Na górę dotarliśmy niestety dość późno, gdy słońce schowało się już za górami. A może za chmurami... Tak czy siak wszystko było w cieniu, było zimno i widoki niestety były mocno ograniczone. Rozgrzeliśmy się herbatą i zaczęliśmy ostatni etap dzisiejszego dnia. Przed nami było ponad 20km zjazdu i około 600m wysokości do stracenia. Dość powiedzieć, że za dużo się nie napedałowaliśmy :) Kiedyś zżymałbym się, że tyle podjeżdżania, a zjazd po asfalcie, ale teraz (dwa dni przed 43. urodzinami) po prostu cieszyłem się, że rower sam jedzie.
Momentami, jak asfalt za bardzo się znudził, zjeżdżaliśmy na dróżkę wiodącą wzdłuż szosy, by urozmaicić sobie trochę jazdę. czasem była tam utwardzona nawierzchnia, a czasem zmieniała się w fajny singletrack. Gównie jednak popylaliśmy szosą, bo tak było najefektywniej.
Nocleg mieliśmy w Tatrzańskiej Leśnej - wielka łazienka, sypialnia wielka jak sala balowa i tylko nie udało się nam po drodze znaleźć czynnego sklepu i nie mieliśmy za bardzo żarcia. W efekcie trzeba było pójść spać bez kolacji, śniąc o wykupionym na rano śniadaniu.
Po dwóch latach powróciłem na Szlak Wokół Tatr. Tym razem jednak w towarzystwie Jaśniemałżonki™.
W środę po pracy pojechaliśmy autem do Nowego Targu i w czwartek rano, wyruszyliśmy w drogę.
Początek, z Nowego Targu do granicy ze Słowacja niesamowicie mi się tym razem dłużył. i dopiero po słowackiej stronie zaczęło się robić fajnie. Przejechaliśmy się odcinkami, które z przeróżnych powodów zostały poprzednio ominięte. Były tam takie perełki jak odcinek SWT wzdłuż Orawy przed Niżną (na pierwszym zdjęciu) czy znaleziony przeze mnie na jakiejś mapie, świetny singielek między wsiami Krivá i Dlhá nad Oravou (z niego nie ma zdjęć, bo żal się było zatrzymać).
Dojechaliśmy do Zamku Orawskiego, lecz tym razem odpuściliśmy sobie zwiedzanie.
Kawałek, za zamkiem, zaliczywszy palący hamulce zjazd przez pole, odbiliśmy na drugi brzeg Orawy i na dłużej opuściliśmy oficjalną trasę SWT.
Zamiast zjeżdżać do Dolnego Kubina, a następnie wspinać się przez Vyšný Kubín, Leštiny i Osádkę, podjechaliśmy przez Pucov i Pokryváč...
...by dotrzeć na Bačov stolec. Rozciąga się stamtąd świetny widok na Mała i Wielką Fatrę oraz Pogórze Orawskie. Trochę tam posiedzieliśmy, porobiliśmy zdjęcia a potem już praktycznie bez postojów, pojechaliśmy do Liptowskiego Mikułasza, gdzie mieliśmy wykupiony na dziś nocleg.
Z okazji 1. maja wywiozłem rodzinę na Kaczawskie Singletracki i kazałem na rowerach jeździć. Auto zostawiliśmy w Gozdnie i zaliczyliśmy kolejno trasy "Pod Grzybkami", "Dwa Wąwozy", a potem "Gozdno 1". Z ostatniej trasy zjechaliśmy na żółty szlak, który zaprowadził nas do "Młyna Wielisław". Tam napełniliśmy brzuszyska i podzieliliśmy grupę - Panie zostały i jadły deser, a ja wróciłem do Gozdna po auto i zgarnąłem je spod restauracji.
Single Kaczawskie są dość średnio oceniane, bo wg. endurowych wymiataczy wieje od nich nudą, ale mi sie podobało. Trudność w sam raz na rodzinną wycieczkę, a poza jestem od dawna zakochany w zapomnianych, dolnośląskich wioskach, pełnych śladów dawnej, niemieckiej historii.
Zdjęcia głównie z szutrowego powrotu z Sędziszowej do Gozdna, ale jakoś na singlach nie było okazji na robienie zdjęć.
Arcysmętna wycieczka. Jazda asfaltową ścieżką rowerową, wśród tłumu rowerzystów średnio pasuje do mojej definicji dobrej zabawy.
Nie bardzo mogę kogoś o to obwiniać, bo w sumie to wiedziałem, że tak będzie i wiedziałem, że dziś musi być lajcik, po dwudziestokilkukilometrowym marszu przez Małe Pieniny dzień wcześniej.
Jezioro objechaliśmy, punkt programu zaliczony, ale nie chciałbym tego jakoś w przewidywalnej przyszłości powtarzać.
Pierwszy raz na rowerze z Bejborem w górach innych niż Izerskie.
Rano zjechaliśmy rowerami z naszej kwatery w Kosarzyskach do dworca w Piwnicznej i pociągiem dojechaliśmy do Krynicy-Zdroju, gdzie (znów rowerem) dojechaliśmy do kolei linowej na Jaworzynę Krynicką.
Wjechawszy kolejką na szczyt, czerwonym szlakiem pojechaliśmy w stronę Hali Łabowskiej. Pasmo Jaworzyny Krynickiej jest bardzo pro-rowerowe - brak dużych stromizn i dużych podjazdów, więc jedzie się całkiem fajnie. Mimo to jest ot jednak prawdziwy górski szlak, a nie gładziutki singielek przygotowany pod rower. Dlatego też miałem trochę obaw o to, jak poradzi sobie nasza 9-letnia potomkini. Okazało się, że martwiłem się niepotrzebnie, bo Młodzież zasuwała jak mała lokomotywka, znakomitą częśc trasy pokonując w siodle, a nie prowadząc.
W schronisku na Hali Łabowskiej zjedliśmy obiad i ruszyliśmy w dół żółtym szlakiem w stronę Łomnicy-Zdroju. Tutaj już był kawałek, na którym Młoda nie dała zupełnie rady i musiałem znosić jej rower, ale nachylenie było wg. Garmina w rejonie 30%, a szlak prowadził wymyta przez wodę, kamienistą rynną.
Na dole rozdzieliliśmy się - Panie pojechały do kawiarni w Piwnicznej-Zdroju, a ja walnąłem pięciokilometrowy, asfaltowy podjazd do kwatery, by wrócić po Nie autem.
Po długiej przerwie wracam na bikestats'a.
W życiu ostanio działo się wiele dużych rzeczy i nie za bardzo była okazja by myśleć o blogu. W związku z tym w 2014r. skasowałem swoje konto, bo i tak na nie nawet nie zaglądałem. Zauważyłem jednak, że brakuje mi tej odrobiny rowerowego ekshibicjonizmu i że bez tego kołaczącego się po głowie zdanka: "Będzie fajny wpis", trudno skłonić się nieraz do wymyślenia ciekawej trasy, do zrobienia podczas wycieczki zdjęcia, czy w ogóle do wyjścia na rower.
Teraz pomału odtwarzam zawartość bloga z zapisanego kiedyś pliku csv (trochę się wpisów przez 8 lat uzbierało) i mam nadzieję, że będę miał tez okazję dodawać nowe wycieczki bo chciałbym bardzo wrócić do rowerowania :)