Wpisy archiwalne w miesiącu

Styczeń, 2012

Dystans całkowity:136.50 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:b.d.
Średnia prędkość:b.d.
Liczba aktywności:3
Średnio na aktywność:45.50 km
Więcej statystyk

Hipotermia

Środa, 25 stycznia 2012 · Komentarze(0)
Umówiłem się z Panem "nie-myślę-że-jestem-zajebisty"'m w Swędowie. Miałem jakieś graty rowerowe dla niego od wujka z hameryki, a i przejechać się chciałem. Pierwotnie chciałem podjechać do niego pod fabrykę i udawać jego chłopaka (uściski, buziaczki, szczypasek w pupę i takie tam), żeby chłopakowi "szakunec" w robocie podskoczył, ale dałem sobie spokój.
Ostatecznie dojechałem do Swędowa, usiadłem na miejscówce koła "dworca" i poczekałem. Jak już się zjawił, pojechaliśmy do Zgierza, gdzie Siwy oddał mi klucz do suportu i zniknął w ciepłym mieszkaniu, a ja rozpocząłem mozolny powrót do Łodzi. Byłem tak zmarznięty, że zaliczyłem taki zgon, jakiego już dawno nie miałem (bolały mnie ręce, ledwo jechałem prosto i byłem tak otępiały, że nawet za bardzo nie widziałem czegokolwiek poza własną kierownicą). Ledwo doturlałem się do domu, a jak wlazłem do wanny z ciepłą wodą, to w niej zasnąłem.

Zdjęcie z mojej super miejscówy w Swędowie.


A tak w innym temacie, to niedawno dotarł do mnie zamówiony jakiś czas temu zestawik Cult of Luna - Eternal Kingdom CD + koncertowe DVD "Fire Was Born". Z tej okazji:

<object width="425" height="350"><param name="movie" value="http://www.youtube.com/v/4U9c9gv_zns"> <embed src="http://www.youtube.com/v/4U9c9gv_zns" type="application/x-shockwave-flash" wmode="transparent" width="425" height="350"></embed></object>

(K)night rider

Środa, 18 stycznia 2012 · Komentarze(0)
Pojechałem rowerem do mamy, ale w drodze powrotnej jechało mi się tak miło, że nadłożyłem drogi i trochę zwiedziłem "poligon". Tak mi się spodobała jazda z Bocialarką po lesie, że wróciłem do domu, wypiłem herbatę, zjadłem kanapkę (albo dwie) i poszedłem znowu na rower.
W ramach tej nocnej improwizacji zaliczyłem Torfowisko Rabień, Babiczki, Krzywiec, zahaczyłem o Żabiczki i przez Niesięcin wróciłem do domu. Spora część była po lesie. Jechało się miło, bo przy leżącym wszędzie śniegu 30% mocy latarki spokojnie wystarczało na jazdę z prędkościami, które ograniczały tylko nie za bardzo radzące sobie ze śniegiem i lodem szosowe oponki w rozmiarze 700x23C.
Zaliczyłem dwie niegroźne gleby i bawiłem się bardzo dobrze. Do domu wróciłem kilkanaście minut przed pierwszą. Bocialarka odkrywa przede mną uroki nocnej jazdy.



Ponieważ w komentarzach pod ostatnim wpisem obiecałem, że będzie muzyka, to proszę:
<object width="425" height="350"><param name="movie" value="http://www.youtube.com/v/qGPaY5yQNH0"> <embed src="http://www.youtube.com/v/qGPaY5yQNH0" type="application/x-shockwave-flash" wmode="transparent" width="425" height="350"></embed></object><br>Jakiś czas temu posłuchałem sobie trochę Baroness, ale ich muzyka jakoś nie przypadła mi do gustu. Na dniach postanowiłem dać im kolejną szansę i... Nie powiem, że nagle coś w mym mózgu zaskoczyło i zostałem fanem, ale z kolejnymi przesłuchaniami dochodzę do wniosku, że może zbyt pochopnie kiedyś ich przekreśliłem.

My name is Dziad. Stary Dziad.

Niedziela, 15 stycznia 2012 · Komentarze(2)
A dlaczego? Bo ostatnio jeżdżę z herbatą w termosie i uważam, że picie jej na zimnie, to punkt kulminacyjny wycieczki :)


Skoro już zaś tytuł wyjaśniłem, mogę przejść do opisu samej wycieczki.
Wraz z Siwym otwieraliśmy sezon 2012.
Umówiliśmy się w rejonie Castoramy na Sikorskiego i stamtąd ruszyliśmy na podbój miasta. Cel wyklarował się dopiero po przejechaniu kilku kilometrów i została nim Rudzka Góra. Nie było łatwo do niej dotrzeć, bo rower Marcina protestował zrzucając regularnie łańcuch, a raz nawet zrywając tenże.


Jak już dotarliśmy na ten dumny szczyt, to strzeliliśmy po piwku z okazji rozpoczęcia sezonu, rozejrzeliśmy się i pojechaliśmy do domu. A żeby nie było nudno, Marcin glebnął na zjeździe z Rudzkiej (nie wiem, czy liczy się to jako w pełni kontrolowany zjazd, gdy żadna z nóg nie pozostaje na pedałach) i urwał błotnik. Poza tym obyło się bez ofiar.





BTW to była chyba moja najdłuższa w życiu trasa na rowerze SS.