Wpisy archiwalne w kategorii

Rychlebské hory

Dystans całkowity:218.36 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:b.d.
Średnia prędkość:b.d.
Liczba aktywności:7
Średnio na aktywność:31.19 km
Więcej statystyk

RS1

Poniedziałek, 11 sierpnia 2014 · Komentarze(0)
Pierwsza czeska wycieczka tego wyjazdu musiała być na Rychlebské stezki. W niedzielę darowaliśmy sobie jazdę, bo był upał, bo na RS byłoby sporo ludzi, bo jesteśmy leniwi. W poniedziałek nie było już wymówek i pojechaliśmy - przez Jeseník Lazne i prosto na Superflow. W tym roku wydawał się fajniejszy niż ostatnio :)

Úžasný den - Rychlebské stezky

Piątek, 26 lipca 2013 · Komentarze(0)
Podobnie jak w zeszłym roku, ojczyznę odwiedził nasz norweski łącznik - Tobo. Z tej okazji ponownie odwiedziliśmy okolice Wałbrzycha. Tym razem jednak nie władowaliśmy się Tomkowi do domu, lecz wynajęliśmy kwaterę w Jedlinie-Zdroju. Skład w tym roku był szerszy nieco i już nie całkiem męski (tak - Marysię to po trochu jako chłopa można liczyć).
Siwy z Izą szaleli już z wraz Tomkiem po Górach Sowich od środy, my (czyli ja + Marysia + Mateusz) wyruszyliśmy z Łodzi dopiero w czwartek po pracy, by na pokładzie Yarosława Drugiego przemierzyć pół Polski i dołączyć do tego szanownego grona.
Jeżdżenie zaczęło się dla nas w piątek od wyprawy na Rychlebské stezky.
Nie ma co pisać o tym jak było, bo generalnie te szlaki to takie ucieleśnienie słowa "awesome". Od naszego ostatniego pobytu tam, przybył nowy szlak, a mianowicie supermiodny Superflow. Z tej okazji wycisnęliśmy z siebie resztki sił, ale zaliczyliśmy dwie pętle. Za pierwszym razem, po podjeździe szlakiem dr. Wiessnera i zjechaliśmy zestawem: Wales, Biskupsky, Velryba, Tajemny, Mramorovy, Sjezdy. Za drugim razem zjazd w całości po Superflow (który jest wypasiony, czy też po czesku: wpśncz!)

Zdjęć jak zwykle mniej niżbym chciał (kilka pożyczonych od Mateusza), ale tak żal się było zatrzymywać...










Na koniec uroczy dowód na to, że rozmiar ma znaczenie i nie zawsze większy znaczy lepszy. Zwłaszcza w przypadku spasowania sztycy w ramie :)



...
Długo zastanawiałem się, jaką muzyką okrasić ten wpis, ale wniosek mógł być tylko jeden i każdy, kto odbył tego dnia podróż na trasie Jedlina-Zdrój - Černá Voda na pokładzie naszego wesołego Yarisa, chyba się ze mną zgodzi :)

Dodam też, że obejrzawszy ten filmik, widzieliście już około 50% tego, co jest warte obejrzenia w "Big Lebowsky" więc możecie sobie jeszcze obejrzeć TO i darować sobie resztę filmu :)

Na końcu świata

Piątek, 10 sierpnia 2012 · Komentarze(0)
Ostatni (choć ruszając na tą wycieczkę jeszcze o tym nie wiedzieliśmy) dzień jazdy po czeskich górach. Tym razem, zamiast eksplorować Jeseníky, poznać mieliśmy dokładniej Góry Rychlebskie (czy jak kto woli, Złote).
Do tej pory kojarzyły się one nam głównie z Rychlebskimi Stezkami, ale teraz zapuścić mieliśmy się w dziksze rejony, a mianowicie na granicę polsko-czeską.
Wyprawa zaczęła się od dojazdu pociągiem do Ramzovej. Można było rowerem, ale zupełnie nie było warto. Ot 15km szoską. Po co?
Zamiast tego władowaliśmy się na pokład českego vlaka. Dla miłośnika kolei Czechy to prawdziwy raj. Pełno malowniczych linii kolejowych, którymi (w przeciwieństwie do polskich) jeżdżą regularnie pociągi. Nawet dla osoby, która w pociągu widzi jedynie sposób na dotarcie z punktu A do punktu B (ile tacy ludzie tracą...), podróż do Ramzovej może być atrakcją, bo widoki z okien przepiękne.





Z dworca ruszyliśmy na Smrk. Podjazd niebieskim szlakiem był łatwy, miły, przyjemny i niezbyt stromy.

Ot szutrowa droga.
Naprawdę ładnie zrobiło się, gdy dotarliśmy do granicy.




Miejsce urokliwe (drzewka, wiata pod którą można sobie przebiwakować, miejsce na ognisko) i do tego super widok na całkiem bliski już Masyw Śnieżnika. Wyraźnie widać Śnieżnik i Czarną Górę wraz z anteną, wyciągiem i trasami zjazdowymi.



Jak już sobie popatrzyliśmy, zaczęła się właściwa wycieczka.


Szlak przez wiele kilometrów wiedzie bez przerwy singlem.




Praktycznie cały w siodle. Na dobrą sprawą kompletnie nieprzejezdny jest jedynek odcinek prowadzący na szczyt Kowadła.
Właściwie, to chcieliśmy ominąć szczyt Kowadła zielonym, polskim szlakiem, który zgodnie z naszą mapą trawersował zachodnie zbocze i pozwalał nam oszczędzić sobie tachania rowerów. Nie wyszło. Okazało się, że w rzeczywistości przebieg szlaku odbiega od tego, co było w mapie. Ostatecznie rower kawałek na plecach jednak przebył i na szczyt Kowadła dotarł.


(a to taki eksperyment w postaci pionowej panoramki z widokiem spod Kowadła na polskie Bielice i Szeroką Kopę)


Żółtego szlaku trzymaliśmy się cały czas aż do rozdroża pod Špičákiem, gdzie opuściliśmy granicę, by czerwonym szlakiem dotrzeć do osady Hraničky, czyli do głównej atrakcji wycieczki.



Kiedyś była to ponoć normalna wieś, ale po drugiej wojnie światowej mieszkańców wysiedlono i została jedynie łąka, z pozostałościami po dawnych zabudowaniach.





Z tego miejsca mieliśmy dalej pojechać wzdłuż granicy na północ, ale jakoś zmęczenie i piękne okoliczności przyrody zachęcały do walnięcia się na zielonej trawce i trochę nam się przysnęło.



Po przebudzeniu, rozleniwieni, uznaliśmy, że nie ma mowy o dalszej walce z granicznym szlakiem. Wobec tego natrzaskaliśmy jeszcze zdjęć (niektóre robione nawet bez wstawania, bo aż tak nie chciało się dupska ruszyć z miejsca),...





... i w końcu pojechaliśmy.




Przez Červený Důl...




...zahaczając o Hrad Rychleby...

...dotarliśmy do Javornika, gdzie znów wsiedliśmy do pociągu (tym razem szynobusik serii 810) i pojechaliśmy do stacji Lipova Lazne. Podróż pociągiem znowu niesamowita. Linia niesamowicie kręta, widoki pierwsza klasa, tunel... Naprawdę warto było odbyć wycieczkę rowerową tylko po to, by się tym pociągiem przejechać :)
W Lipovej uwieczniłem troszkę taboru





... i pognaliśmy do domu, do Jesnieka.
W sobotę lało i z jazdy nic nie wyszło. Był więc ten piątek w Rychlebach ostatnim dniem naszych czeskich wakacji.


(profil bez dojazdu z kwatery na dworzec w Jeseniku i bez powrotu z Lipova lazne do Jesenika.

EDIT 28.09.2012: Dorzucam zmontowany wreszcie filmik z całego wyjazdu.


Rychlebskie ścieki :)

Niedziela, 1 lipca 2012 · Komentarze(0)
Z Wałbrzycha do Cernej Vody jest zaledwie rzut beretem (musiałby to być beret o napędzie rakietowym, ale zawsze...), więc władowaliśmy się we czwórkę w auto i wybraliśmy się na Rychlebské Stezky. Upał okropny, więc podjazd zabijał, ale trasa super to i jazda miła.

Tym razem nie było kamerki, a aparat został w aucie. W efekcie zero zdjęć.

W ramach wspierania wspaniałego przedsięwzięcia jakim są Rychlesbske Stezky, zakupiliśmy w Infocentrum RS takąż oto koszulkę.


Poprzednio kupiliśmy naklejkę na klapę bagażnika (jak zobaczycie w trasie białego Yarisa z naklejka RS na klapie, to My:)), więc wspieramy regularnie :)

Powrót na Rychlebské stezky

Sobota, 9 czerwca 2012 · Komentarze(0)
Rano nasi towarzysze (i jedna towarzyszka) wyjechali do domu i w Miedzygórzu zostałem tylko z Marysią. Ponieważ dwie osoby z rowerami na luzie wchodzą do naszego samochodu, to wybraliśmy się na Rychlebskie Ścieżki.
Kolejna (pierwszy raz byliśmy w 2010r.) wizyta, więc tym razem wiemy już co, gdzie i jak, zatem nie marnujemy czasu na szukanie początku traski, nie błądzimy po wsi w poszukiwaniu parkingu, a sama jazda płynna, miła, przyjemna i praktycznie bez postojów.
Podjechaliśmy szlakiem im. dr Wiessnera, potem Wales, Proklety, Tajemny, Mramrovy i Sjesdy.
Wyruszyliśmy trochę za późno, więc nie starczyło czasu ani na nowy fragment nad Czarnym Potokiem, ani na kolejną pętelkę po szlakach pod Sokolim Wierchem, ale i tak było zajebiście.

Niektóre zdjęcia to stop-klatki z kamerki, bo postojów na zdjęcia za bardzo nie było.

<object width="425" height="350"><param name="movie" value="http://www.youtube.com/v/0NqyAchr8yM"> <embed src="http://www.youtube.com/v/0NqyAchr8yM" type="application/x-shockwave-flash" wmode="transparent" width="425" height="350"></embed></object><br>










Rychlebské stezky

Środa, 18 sierpnia 2010 · Komentarze(1)
O istnieniu Rychlebskich Ścieżek dowiedziałem się koło jesieni zeszłego roku. To była miłość od pierwszego wejrzenia - wiedziałem, że po prostu muszę tam zagościć. Okazja nadarzyła się teraz, bo z Międzygórza to tylko kilkadziesiąt kilometrów. Dlatego też rano (no powiedzmy, że prawie rano) władowaliśmy rowery na dach Srebrnej Dzidy i pomknęliśmy (no powiedzmy, że prawie pomknęliśmy) do Černej Vody. Na miejscu przebraliśmy się w "rowerowe" i pojechaliśmy szukać Ściezek. Na początku był dojazd asfalcikiem i szutrówkam,który nie nastrajał zbyt dobrze, ale potem na głazie pojawiła się zielona strzałka kierująca na ścieżkę wzdłuż strumienia i... się zaczęło... Najpierw singielek, przecinający kilkakrotnie strumień,a potem było jeszcze lepiej. To przejazd przez wodę, to mostek... bajka. Potem kładki wśród głazów w rozmiarze małego fiata... Dobrze, że na wizytę tutaj wybraliśmy środek tygodnia, bo było tak fajnie, że darliśmy z zachwytu paszcze jak głupi i fakt, że mieliśmy całą górę dla siebie, oszczędził nam kilku wstydliwych momentów.
Na rozjeździe wybraliśmy górna pętlę, a potem pojechaliśmy trasą oznaczoną znakami "New Trail".
Każdego odcinka nie ma co opisywać, bo wyszłaby cała powieść. Mogę (ba! muszę) jednak powiedzieć, że trasa robi ogromne wrażenie. Każdy odcinek jest dokładnie przemyślany, a ogrom pracy włożonej w jej wybudowanie powala. Wszystko zrobione jest tak, żeby wycisnąć ze szlaku maksimum radości (no może oprócz początkowej sekcji górnej pętli, która trochę nas wypłoszyła). Miejscami jest trudno, ale tak, że chce się powalczyć, a zaliczenie bardziej technicznych kawałków daje ogromną satysfakcję.
Warto jechać przez pół Polski (i kawałek Republiki Czeskiej) byle tylko tam pojeździć.

Dojazd drogą za hotelem Černej Hora. Bacznie zerkamy w GPS, bo tak naprawdę to nie do końca jesteśmy pewni, czy to właściwie miejsce.




Zaczyna się. Pierwsze metry, pierwszy przejazd przez strumyk, z ust Marysi pada pierwsze z wielu dzisiejszego dnia "Ja pier..lę! Nie wierzę" :)


Zaczynają się mostki i kłądki...




...a kulminacyjnym punktem podjazdu są te drewniane arcydzieła wśród głazów.






Górna część trasy
















Się gdzieś prawie domknął :)


Gdzieś tam, na tych stokach kryją się właśnie największe skarby Černej Vody :)


Na pożegnianie kupiliśmy sobie po pamiątce... niestety oba (obie) okazały się całkiem obleśne w smaku.. zwłaszcza to jagodowe.