Wpisy archiwalne w miesiącu

Lipiec, 2012

Dystans całkowity:346.46 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:b.d.
Średnia prędkość:b.d.
Liczba aktywności:7
Średnio na aktywność:49.49 km
Więcej statystyk

Nieprzewidziane konsekwencje przerwanej gumy

Wtorek, 31 lipca 2012 · Komentarze(0)
 Ochotę na rower to ja miałem raczej średnią, więc wymyśliłem, że owszem, pójdziemy, ale tak, żeby cały czas było w dół. Zaczęliśmy więc od dojazdu do czarnego szlaku wzdłuż Kamieńczyka, który doprowadził nas do Szklarskiej Poręby, gdzie przesiedliśmy się na zielony (a dalej niebieski) wzdłuż Kamiennej. Mieliśmy dojechać do Piechowic, a potem albo wrócić pociągiem do Jakuszyc, albo przeskoczyć na drugi brzeg Kamiennej (czyli już w Izery) i wrócić rowerem.
Wszystko szło dobrze, do momentu, gdy zaliczyłem głupią glebę - za późno zdecydowałem się, czy z małego uskoku zjechać, czy zeskoczyć, a chwilę potem przeciąłem na kamieniach oponę w dwóch miejscach. Przekonawszy się, że oponki Schwalbe w wersji Evo na kamienie się nie nadają, postanowiłem udać się do Jeleniej Góry po inną gumę na tył (ta miała od teraz już trzy rozcięcia).
Do Piechowic dotarliśmy zgodnie z planem, świetnym szlakiem wzdłuż rzeki, a potem już asfaltem, przez Cieplice, pojechaliśmy do JG szukać sklepu rowerowego. Po drodze trafił się Formicki, u którego znalazł się pasujący mi bardzo Nobby Nic 2.4.
Powrót pociągiem. Do Szklarskiej Poręby Górnej na pokładzie SA135 Kolei Dolnośląskich, a dalej w czeskim wagonie motorowym serii 810. Przejazd pociągiem zajebisty, widoki przednie, choć ostatnia część już o zmroku i w lesie ciemno, więc za wiele z okien czeskiego "technopárty" już nie zobaczyliśmy.











A Wanda Niemca nie chciała...

Poniedziałek, 30 lipca 2012 · Komentarze(0)
O cudzie takim, jak Zittauer Gebirge (tudież z polska Góry Żytawskie), wiedziałem do niedawna niewiele, a dokładnie nic. Za sprawą jednak Marysi dowiedziałem się ostatnio np. ze odbył się tam któryś zlot emtb.pl i że się Panom podobało. Fotki krążące tu i ówdzie były ciekawe, więc będąc na wywczasie w Jakuszycach, postanowiliśmy sprawdzić "o co kaman".
Uzbrojeni w rowery, kanapki i (co okazało się dość istotne) ojro w ilości 0,00 (słownie: zero), władowaliśmy się w dwoje do Yaromobila i pojechaliśmy do Zittau.
Trasa wesoła i międzynarodowa wielce (Polska-Czechy-Polska-Niemcy) minęła szybko i wkrótce mogliśmy przekonać się, że wyjazd do "zagranicy" bez waluty obowiązującej to tak jakby błąd. Problem w postaci znalezienia darmowego parkingu ostatecznie udało się jakoś jednak pokonać (Lang lebe Kaufland!) i mogliśmy wreszcie przesiąść się na rowery. Kolejnym problemem była niespecjalna znajomość tych regionów, brak papierowej mapy i jedynie mglisty zarys tego, co właściwie chcemy zobaczyć. Dysponowaliśmy jedynie trackiem gps z jakiegoś niemieckiego MTB magazynu i kiepską mapą w Garminie (wg owej mapy w miejscu Olbersdorfer See były tory kolejowe :)) Z tego powodu nieplanowaną atrakcją fazy pre-beta wycieczki był przejazd przez plażę dla nudystów (dlaczego korzystają z niej sami starzy i otyli kolesie?) i nudne drogi przez pola.
Gdy już jednak dotarliśmy gdzieś w góry, to zrobiło się fajnie.


Fajnie było jednak niezbyt długo, bo track wiódł nas dalej (leśnymi duktami głównie) i czasami wiało nudą. Władowaliśmy się na górę Hochwald, gdzie nawet nie mogliśmy wejść na wieżę widokową (ach, te ojro). Do tego niebo zachmurzyło się i widoki raczej głowy nie urywały.

Niby było widać górę Oybin i zamek na niej, ale wszystko szare i smutne. Na pociechę pozostał zjazd z Hochwaldu w stronę Hein. Całę szczęście to chociaż nie była smętna leśna dróżka (choć zdjęte na fotach odcinki wyszły na niewiele lepsze)




Nad wsią Hein zatrzymaliśmy się na Johanisstein - bazaltowym jęzorze wżynającym się w sielską łączkę i zjedliśmy po kanapce (ach, te ojro). Żując rozciapciane między kromkami pomidorki, myślałęm sobie, że wycieczka będzie raczej taka sobie, ale od zjazdu z Johanisstein (-a? -u?) zaczęło się robić lepiej.


(panoramkę powyższą proponuję sobie myszknąć, by w pełnym rozmiarze zoczyć - miejsce ładne, dziewczyna młoda, do tego na rowerze, to i warto zerknąć)

Pojawiły się singielki...


...i w końcu wróciły skałki, które jakoś w rejonie Hochwaldu się pochowały.
Najpierw nieśmiało, ale gdy w końcu postanowiliśmy opuścić trasę wyznaczoną przez zgranego tracka, zaczęła się istna skalna orgia. Skalne bloki wyrastały na prawo i lewo od szlaku, urozmaicając jazdę i zachęcając do odbijania na bok, w celu znalezienie swojej własnej linii (czy tam powiedzmy choćby linijki).











Do tego znów wyszło słońce.

W końcu, uśmiechnięci od ucha do ucha, wjechaliśmy do Oybin. Tutaj obejrzeliśmy z zewnątrz urocze restauracyjki i ogródki piwne (ach, te ojro) i zerknęliśmy na piętrzącą się nad miasteczkiem górę/skałę Oybin i ruiny zamku na jej szczycie.


Z Oybin podjechaliśmy na południe, by zobaczyć najsłynniejszą chyba skałę w okolicy - Kelchstein.


Na miejscu okazało się, że to nie jest jeden grzybek, bo zaraz obok jest następny. A potem jeszcze jeden, a potem znów i tak dalej...






[img]http://images.photo.bikestats.eu/zdjecie,pelne,305784,20120809,skaly-wokol-oybin.jpg[/mg]



Natrzaskałem zdjęć, objechaliśmy fajne ścieżki w pobliżu skał i wróciliśmy do Zittau, gnani przez głód i pragnienie (ach, te ojro), choć może lepiej napisać, że przez tęsknotę za ojczyzną.

Powrót z Zittau jeszcze bardziej międzynarodowy niż droga do, bo na skutek małej nawigacyjnej pomyłki trasa była Niemcy-Polska-Czechy-Polska-Czechy-Polska :)

Ostatecznie uważam, że wycieczka wyszła super. Mimo smętnego początku (ach ci nadzy Niemcy), mimo smętnego Hochwaldu, rejon wokół Oybin wystarczył, żebym uznał, że było warto tłuc się autem prawie 100km w jedną stronę z Jakuszyc.

A i byłbym zapomniał - między miejscowościami Zittau, Jonsdorf i Oybin jeździ kolej wąskotorowa ciągnięta przez najprawdziwsze parowozy. Super!


Góry Izerskie familijnie

Niedziela, 29 lipca 2012 · Komentarze(0)
W Górach Izerskich wypada być przynajmniej raz w roku. To już taka moja tradycja od 2007r. Tym razem w grupie czteroosobowej - Marysia, ja oraz delegacja z grona rodzicielskiego - Ojciec i "Teściowa". Wszyscy z rowerami, więc w niedzielę, mimo kiepskawej pogody ruszyliśmy w tan.
Najpierw podjazd do Rozdroża pod Cichą Równią.


Potem dalej na zachód i atak na tonące w chmurach Sine Skałki.


Momentami, by dostać się na górę, wymagana była współpraca...


...ale ostatecznie wszyscy dotarli na szczyt,...


...gdzie nagrodą za trudy były "piękne widoki".


W ładniejsze dni widać stąd aż Góry Żytawskie w Niemczech, dzisiaj nie było widać nic.

Skoro nie było widoków, to pojechaliśmy na naleśniki do Chatki Górzystów.
Po drodze był żółty szlak, który niektórzy znają jako "rozwodowy". Grono rodzicielskie walczyło dzielnie.




Po wyżerce...


...uderzyliśmy przez Halę Izerską (z obowiązkowym postojem nad Izerą)...


...do Czech.


My nie za bardzo sesedliśmy z kola, tylko podjechaliśmy do Jizerki, okrążyliśmy Bukowiec i zjechaliśmy z powrotem do mostu nad Izerą.
Na zjeździe były odcinki godne.


"Grono" też się starało.


Potem szybko, gonieni przez burzę, przez Orle popędziliśmy do kwatery w Jakuszycach.

A potem była noc, pogoda się wyklarowała i można było knuć plan na kolejny dzień na rowerze.


Na koniec dodam jeszcze, że na wyjeździe tym (choć nie na tej wycieczce) był też nasz pies, który chyba polubił góry.

Na skrzydłach wiatru

Sobota, 14 lipca 2012 · Komentarze(0)
Cel dzisiejszej wycieczki, Rylsk, wymyśliła Marysia. Ponoć podczas okupacji jej dziadek w tej wsi coś tam, gdzieś tam.
Z powodu braku celu alternatywnego, z bólem serca i z wielką niechęcią, zgodziłem się i pojechaliśmy.
Po drodze było nawet kilka malowniczych miejsc,...


...ale generalnie, to jechaliśmy, jechaliśmy, jechaliśmy i nic się nie działo. Największą atrakcją był tir, który gdzieś za Rawą Mazowiecką postanowił zepchnąć mnie z jezdni.
Dojechawszy do Ryslska zobaczyliśmy starą gorzelnię,




...opuszczony dworek,


a potem jeszcze drewniany kościół w sąsiednim Lewinie.




Na drzewach przy kościele pełno było budek lęgowych dla ptaków. Każda podpisana :)




Po wizycie w Lewinie trzeba było podjąć decyzję o kolejnym celu. Mieliśmy do Łodzi wrócić pociągiem, ale nie było jeszcze pewne skąd. Do wyboru były Skierniewice (bliżej), bądź Żyrardów. Decyzję podjęła za nas pogoda.


Wiatr od południa wzmagał się i niósł ze sobą bardzo nieładne chmury. Uznaliśmy, że wykorzystamy wiatr i uderzymy prawie dokładnie na północ do Żyrardowa. Z wiatrem w plecy.

Wybór okazał się przedni, bo pustymi drogami na Żyrardów gnaliśmy cały czas powyżej 30km/h praktycznie bez pedałowania ;)
Po drodze mijaliśmy niezliczone sady, w których drzewa uginały się pod ciężarem jabłek (niedojrzałych jeszcze) i wiśni (jak najbardziej dojrzałych - sam sprawdziłem).


Do Żyrardowa dotarliśmy około 20.40. W samą porę, by zobaczyć jak odjeżdża pociąg do Łodzi. Całe szczęście nie ostatni. Do następnego była ponad godzina, ale dworzec był bardzo ładny, to i czekało się miło.






Pociąg przyjechał, władowaliśmy się i wysiedliśmy w Łodzi na Kaliskim. Potem kilka km do domu i koniec wycieczki. Gdyby pociąg kończył bieg na Widzewie, to byłaby życiówka, a tak - close, but no cigar.

Na koniec jeszcze Tamara zdjęta w Koluszkach. Zawsze stoi, gdy jestem w tam przy/na dworcu, ale po raz pierwszy trafiła się z bliska.

Miastowo, obiadowo

Wtorek, 10 lipca 2012 · Komentarze(0)
Na obiad do Ojca.
A ponieważ taki wpis byłby nad wyraz nieciekawy, to dorzucę jeszcze to:

Kolega Siwy lubi lansować się, gdzie tylko się da, to nie przepuścił okazji by wrzucić mojego autorstwa zdjęcie siebie na portal bikeBoard'u. Fotka najwyraźniej się spodobała i nawet trafiła do druku w lipcowym numerze. W rozmiarze znaczka pocztowego, ale zawsze.





Zapraszam też do lektury wpisu z wycieczki, z której pochodzi wydrukowana fotka.

Sos jagodowy

Niedziela, 8 lipca 2012 · Komentarze(0)
2012-07-08 47,54  Wybrałem się solo na rower, by w spokoju, z muzyczką w uszach, zobaczyć dwa najnowsze łódzkie murale. Na pierwszy ogień poszło dzieło Przemysława Blejzyka "Sainer" z Etam Cru na Uniwersyteckiej. Mural jest częścią jego pracy dyplomowej na ASP.



Potem pojechałem na Wojska Polskiego 82, żeby uwiecznić mural Australijczyka o polskich korzeniach - twórcy o pseudonimie Shida.



Mural jest na ścianie przylegającej do miejsca znanego jako "Kuźnia Romów".
W czasie II Wojny Światowej istniał w tym rejonie wyodrębniony z łódzkiego getta obóz cygański.
Obecnie przy Wojska Polskiego znajduje się miejsce upamiętniające zagładę Romów.




Z racji swojego położenia mural z Wojska Polskiego zyskał trochę przedziwnego rozgłosu, bo jeden ze "światłych" łódzkich radnych dopatrzył się na nim smoka ziejącego ogniem prosto w starą kuźnię. Uznał, że to znieważenie pamięci zabitych Romów...
Cóż... Z powodu porównywalnego rozmiarami napisu chwalącego jeden z łódzkich klubów, znajdującego się na ścianie naprzeciwko jakoś nie protestował...

Osobiście uważam, że to głupota. Łódzkie getto obejmowało sporą część starych Bałut i to nie jest powód, by już na zawsze było tam szaro i brzydko...

Ale starczy dygresji - na rower poszłem. Z Wojska Polskiego pojechałem do Lasu Łagiewnickiego, gdzie spotkałem się z Małą Marysią i z Dużą Marysią i już z nimi zaliczyłem niebieski szlak, piwko w Modrzewiaku i dwa zjazdy na jagodach. Na "szosówce" mają zupełnie odmienny urok :)

Audio na niedzielę: YACHT :)
<object width="425" height="350"><param name="movie" value="http://www.youtube.com/v/itZ8d-1BN8o"> <embed src="http://www.youtube.com/v/itZ8d-1BN8o" type="application/x-shockwave-flash" wmode="transparent" width="425" height="350"></embed></object><br>
A i jeszcze jedno. Pisałem o tym we wpisie z soboty, ale warto to podkreślić:
MAM NOWY WIDELEC!

Rychlebskie ścieki :)

Niedziela, 1 lipca 2012 · Komentarze(0)
Z Wałbrzycha do Cernej Vody jest zaledwie rzut beretem (musiałby to być beret o napędzie rakietowym, ale zawsze...), więc władowaliśmy się we czwórkę w auto i wybraliśmy się na Rychlebské Stezky. Upał okropny, więc podjazd zabijał, ale trasa super to i jazda miła.

Tym razem nie było kamerki, a aparat został w aucie. W efekcie zero zdjęć.

W ramach wspierania wspaniałego przedsięwzięcia jakim są Rychlesbske Stezky, zakupiliśmy w Infocentrum RS takąż oto koszulkę.


Poprzednio kupiliśmy naklejkę na klapę bagażnika (jak zobaczycie w trasie białego Yarisa z naklejka RS na klapie, to My:)), więc wspieramy regularnie :)