Wybrałem się na działkę, by podlać świeżo posianą trawę.
Wracając władowałem się na drogę techniczna wzdłuż budowy S14 i podróż ze Zgierza do Łodzi odbyłem jadąc tą szutrową autostradą.
Po drodze zaliczyłem postój w takim uroczym miejscu. Aż trudno uwierzyć, że jakieś 500 metrów za moimi plecami znajduje się niesławne składowisko odpadów niebezpiecznych "Eko-Boruta" a ze 200 metrów w prawo są stare osadniki gdzie przez dziesięciolecia wylewały się syfy ze zgierskiej "Boruty".
Mattoc wrócił z kolejnego serwisu w Spider Suspension. Olejem już nie rzyga, ale teraz tłumik nie działa jak powinien. Fachowców tam mają, że aż szkoda słów. Trzeci raz widelca do nich nie wyślę, bo ceny samych przesyłek kurierskich mnie zjedzą.
Ale... dość narzekań! Na rower poszedłem w końcu, więc wszystko jest dobrze, prawda?
Pojechałem do Lasu Łagiewnickiego i żyjąc w błędnym przekonaniu, że jestem wiracha i mam full wypas fulla, władowałem się na hopki na jagodach. Do pewnego momentu było ok, ale na którejś z kolej nie doleciałem do lądowania i teraz ja będę miał w wielu miejscach kolor dojrzałej jagody. Dobrze, że chociaż rower się nie porysował, ale najwyraźniej w tym wieku to powinienem dzieci (wnuki?) bawić, a nie na rowerze fruwać.
Auto wróciło z warsztatu i po kilku dniach trafiło do niego znowu (ach te uroki starych aut). Zrobione zostało co trzeba, a po odbiór znów wybrałem się rowerem.
Pierwsza jazda na Zumbi. Przejechałem 300 metrów i widelec wyrzygał się olejem przez regulator tłumienia powrotu na dole prawej goleni. Historia podwójnie smutna, bo była to pierwsza jazda po pełnym serwisie w Spider Suspensions (który to serwis kosztował nieprzyzwoicie dużo pieniędzy). Nie mam coś szczęścia do tego Manitou...
W lutym kupiliśmy starą Toyotę Avensis. "Na budowę". Miał to być rzęch, do którego nie żal będzie włożyć np. worka cementu i w utrzymanie którego nie będzie się pakowało za bardzo kasy.
Fast forward o jeden miesiąc i auto jedzie do warsztatu, by zapakować weń trochę kasy.
Wrzuciłem rower na dach. Pojechałem do naszego mechaniora. Zostawiłem auto i do domu wróciłem rowerem.
BTW była to pierwsza jazda na On-One w wersji softcore/gravel ,czyli po zabraniu z niej kupy gratów, które przerzuciłem do fulla. Okazało się, że pół śrubek było niedokręconych i po kilkuset metrach musiałem zrobić serwis na skraju drogi. Dokręcić korby, mostek, siodło.... Takie tam, drobiazgi :)
Zimówka dostała chińską kasetę, chińską przerzutkę (obie z aliexpress) i jakąś tanią manetkę suntour.
Pojechałem sprawdzić, czy ten mocno budżetowy zestaw działa w Śniegu.
Działa.
Temperatura w rejonie -14°C + śnieg, czyli piękna pogoda na rower. Wybrałem się na obiad do Mamy, przejeżdżając przez przysypany śniegiem "poligon". Powrót już po zmierzchu, przy świetle wiekowej Bocialarki, która nadal daje radę.
Pogoda trochę kupowata - w tygodniu była zima, a na weekend przyszło coś jakby odwilż. Mimo to Bejbor uparł się na bałwana i sanki.
Bejbor z Jaśnieżoną na miejsce dojechały autem, a ja rowerem.
Po długiej przerwie wracam na bikestats'a.
W życiu ostanio działo się wiele dużych rzeczy i nie za bardzo była okazja by myśleć o blogu. W związku z tym w 2014r. skasowałem swoje konto, bo i tak na nie nawet nie zaglądałem. Zauważyłem jednak, że brakuje mi tej odrobiny rowerowego ekshibicjonizmu i że bez tego kołaczącego się po głowie zdanka: "Będzie fajny wpis", trudno skłonić się nieraz do wymyślenia ciekawej trasy, do zrobienia podczas wycieczki zdjęcia, czy w ogóle do wyjścia na rower.
Teraz pomału odtwarzam zawartość bloga z zapisanego kiedyś pliku csv (trochę się wpisów przez 8 lat uzbierało) i mam nadzieję, że będę miał tez okazję dodawać nowe wycieczki bo chciałbym bardzo wrócić do rowerowania :)