bendus.bikestats.plblog rowerowy

avatar bendus
Jedlicze A

Informacje

baton rowerowy bikestats.pl

Znajomi

wszyscy znajomi(5)

Moje rowery

GT Grade 78 km
Epic EVO 412 km
MotoRower 238 km
Supernormal 370 km
[A] Moon 180 km
[A] Mike 1113 km
[A] Canyon 116 km
[A] Zumbi 182 km
[A] Spitfire 104 km
[A] Chińczyk 2104 km
[A] 45650b 2709 km
[A] Tomac 2998 km
[A] Prophet 3754 km
[A] Enduro 903 km
[A] Poison 330 km
[A] Scraper 2525 km
[A] Amstaff 1239 km
ŁRP 249 km
[A] Kryptoszosa 656 km
[A] Mongoose
[A] Stevens 310 km
[A] Mieszczuch 632 km
[A] Marin 1479 km

Szukaj

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy bendus.bikestats.pl

Archiwum

Linki

Wpisy archiwalne w kategorii

Góry

Dystans całkowity:4267.82 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:21:11
Średnia prędkość:17.11 km/h
Maksymalna prędkość:37.90 km/h
Suma podjazdów:614 m
Liczba aktywności:115
Średnio na aktywność:37.11 km i 5h 17m
Więcej statystyk

Biergebirge?

Sobota, 27 lipca 2013 | dodano: 05.01.2017Kategoria Wałbrzych 2013, Góry Sowie, Góry
Żar z nieba, w nogach zakwasy po intensywnym dniu wczorejszem, więc i wycieczka odpowiednio spokojna. Już od początku cel był jasny - obiad i zimne piwo. Iza coś tam plotła o ruinach, zamkach i podjazdach, ale dzięki bogu nikt nie dał się skusić :)
Pierwsze (i drugie chyba też) piwo dopadło nas w schronisku Andrzejówka, kolejne zaś zrównały się z nami już gdzieś w knajpie po czeskiej stronie. Tam też dorwał się do nas smażony syr i jakieś Siwego houbowe risotto, czy coś :)
Efekt był taki, ze reszta trasy przebyta została w lekko przymulonym stanie.
Z atrakcji takich, co to się ich do buzi nie bierze, to były jakieś single powyżej Głuszycy, Osówka no i oczywiście Moszna (a mówiłem, że do buzi się nie bierze...hmm). Ponadto pęknięte gumy (dla odmiany, u mnie), gleby Marysi (ale w przeciwieństwie do dnia wczorajszego, nie poleciała na, ze tak powiem, atrybuty, tylko na giczoły).

Foty jakieś takie niemrawe, ale tak w upale za bardzo stawać się nie chciało.
W sumie, to tylko panoramka kamieniołomu, która ustrzelił Mateusz nadaje się do czegokolwiek.


U mnie na karcie z tego dnia same słitfocie...

...grupowe...



...i indywidualne (zwracam uwagę na piękny kurzowy monobrow od okularów :))


Może jak Iza wspólnie się jakimś zdjęciem, to jeszcze coś będzie. Póki co, koniec.



I na zupełny koniec izowe foto na Autobahnie nach Uć.
U góry, od lewej: Tomac, Poison, Spec :P
U dołu: Yaroslau II
Rower:[A] Tomac Dane wycieczki: 51.27 km (0.00 km teren), czas: h, avg: km/h, prędkość maks: 0.00 km/h
Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)

Úžasný den - Rychlebské stezky

Piątek, 26 lipca 2013 | dodano: 05.01.2017Kategoria Góry, Wałbrzych 2013, Rychlebské hory
Podobnie jak w zeszłym roku, ojczyznę odwiedził nasz norweski łącznik - Tobo. Z tej okazji ponownie odwiedziliśmy okolice Wałbrzycha. Tym razem jednak nie władowaliśmy się Tomkowi do domu, lecz wynajęliśmy kwaterę w Jedlinie-Zdroju. Skład w tym roku był szerszy nieco i już nie całkiem męski (tak - Marysię to po trochu jako chłopa można liczyć).
Siwy z Izą szaleli już z wraz Tomkiem po Górach Sowich od środy, my (czyli ja + Marysia + Mateusz) wyruszyliśmy z Łodzi dopiero w czwartek po pracy, by na pokładzie Yarosława Drugiego przemierzyć pół Polski i dołączyć do tego szanownego grona.
Jeżdżenie zaczęło się dla nas w piątek od wyprawy na Rychlebské stezky.
Nie ma co pisać o tym jak było, bo generalnie te szlaki to takie ucieleśnienie słowa "awesome". Od naszego ostatniego pobytu tam, przybył nowy szlak, a mianowicie supermiodny Superflow. Z tej okazji wycisnęliśmy z siebie resztki sił, ale zaliczyliśmy dwie pętle. Za pierwszym razem, po podjeździe szlakiem dr. Wiessnera i zjechaliśmy zestawem: Wales, Biskupsky, Velryba, Tajemny, Mramorovy, Sjezdy. Za drugim razem zjazd w całości po Superflow (który jest wypasiony, czy też po czesku: wpśncz!)

Zdjęć jak zwykle mniej niżbym chciał (kilka pożyczonych od Mateusza), ale tak żal się było zatrzymywać...










Na koniec uroczy dowód na to, że rozmiar ma znaczenie i nie zawsze większy znaczy lepszy. Zwłaszcza w przypadku spasowania sztycy w ramie :)



...
Długo zastanawiałem się, jaką muzyką okrasić ten wpis, ale wniosek mógł być tylko jeden i każdy, kto odbył tego dnia podróż na trasie Jedlina-Zdrój - Černá Voda na pokładzie naszego wesołego Yarisa, chyba się ze mną zgodzi :)

Dodam też, że obejrzawszy ten filmik, widzieliście już około 50% tego, co jest warte obejrzenia w "Big Lebowsky" więc możecie sobie jeszcze obejrzeć TO i darować sobie resztę filmu :)
Rower: Dane wycieczki: 34.22 km (0.00 km teren), czas: h, avg: km/h, prędkość maks: 0.00 km/h
Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)

570

Sobota, 20 lipca 2013 | dodano: 05.01.2017Kategoria Z muzyką, Góry, Beskid Śląski
Skąd 570? Ano coś koło 570km trzeba przejechać, żeby pojeździć sobie w górach i tego samego dnia wrócić do domu :) Tyle też zrobiliśmy, bo w piątek przy obiedzie (Dedorsz, Panie. Dedorsz był) pojawił się pomysł, żeby wybrać się w Beskid Śląski na krótką sobotnią przejażdżkę. Plan nie do końca wypalił, bo ruszyliśmy trochę później niż planowaliśmy, a i sama podróż trwała dłużej niż założyliśmy (nakurwing Yarisem z dwoma rowerami na dachu jest trudny, średnio przyjemny i raczej niewskazany), ale ostatecznie stanęliśmy w BB i władowaliśmy się na Szyndzielnię kolejką linową. Puryści i miłośnicy uphillu pewnie po przeczytaniu tego zaczną toczyć pianę z pyska, ale w sumie to mogą się iść pierdolić. Na Szyndzielni inauguracyjna kupa (Like a Sir!) i jazda.
Jazda sama miła, zjazdy kamieniste i szybsze niżbym to lubił (jakoś za nakurwiającą w dół prawieżoną musiałem nadążyć), a podjazdy z tętnem 200 i zroszone krwawymi łzami.











Pożegnalny duckface...


...i do domu.


Dziś audio to znów Bring Me the Horizon, bo... Marysia jest w stanie spać zawsze, wszędzie i w każdych warunkach. Całą drogę do BB kimała na tylnej kanapie, ja mogłem bezkarnie katować BMTH i realizować się wokalnie. W aucie zawsze śpiewam :)
Inny album mi/nam przygrywał, ale dziś mam nastrój na to:
<object width="100%" height="450"><param name="movie" value="http://www.youtube.com/v/kynUSL8fr_4"> <embed src="http://www.youtube.com/v/kynUSL8fr_4" type="application/x-shockwave-flash" wmode="transparent" width="100%" height="450"></embed></object>
Rower:[A] Tomac Dane wycieczki: 27.56 km (0.00 km teren), czas: h, avg: km/h, prędkość maks: 0.00 km/h
Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(2)

Rolki, Tatry i takie tam...

Poniedziałek, 15 lipca 2013 | dodano: 24.01.2017Kategoria Góry, Z muzyką, Rolki
Jakiś czas temu, po wieloletniej przerwie zacząłem znowu jeździć na rolkach. To już nie są takie szaleństwa jak drzewiej - żadnych murków, poręczy i innych atrakcji na starość nie będę już atakował, ale pojeździć jeszcze mogę czasem. Zawsze to jakaś forma ruchu, a poza tym jestem zajebisty :D. Marysia też się dała namówić i tak sobie razem śmigamy.
Skoro zaś jest możliwość notowania tego na BS, to czemu nie?

Ponieważ zaś zdjęć z takiej jazdy zbyt wielu nie będzie, to zapodam w roli zapchajdziury zdjęć kilka z wypadu do Zakopanego w weekend 6-7.VII.
(panoramki w pełnej wersji jak zwykle dostępne po kliknięciu)











Z Zakopca wraca się albo z ciupagą, albo z karykaturą z Krupówek. Ciupagi są chujowe, więc...

...
Rower: Dane wycieczki: 16.55 km (0.00 km teren), czas: h, avg:0:00 min/km, prędkość maks: min/km
Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)

Powrót pod Smrk

Piątek, 31 maja 2013 | dodano: 17.01.2017Kategoria Świeradów-Zdrój 2013, Góry Izerskie, Góry
32 Powrót pod Smrk W Izery pojechaliśmy, gdyż:
a) miało być lajtowo, bo forma zimuje
b) miała być wizyta na Singletreku pod Smrkem

O mały włos "b" by się nie udał, bo pogoda wyjątkowo nie sprzyjała - lało cały czas. Po czwartkowej ulewie, piątek nie zapowiadał się lepszy i zamiast na rower, wybraliśmy się do Jeleniej Góry. Autem. Ma to swoje zalety, zwłaszcza, gdy wybranie się jest na pokładzie całkiem miłego Civica Type-S (niby to nie Type-R, ale dla kierowcy Yarisa z litrowym silnikiem od kosiarki, to i tak potwór). W JG lody, spacerki, wyżerka i inne rozrywki tak typowe dla wakacjujących trzydziestolatków. Jednak gdzieś pomiędzy wpierniczaniem pierożków, a poszukiwaniami jednorazowego grilla na wieczorną kulinarną orgietkę na tarasie, zauważyliśmy, że pogoda się poprawia. W związku z tym władowaliśmy się do auta i wróciliśmy do Świeradowa, co by jednak choć trochę singli skosztować.



Michał jechał niczem szatan jaki ;) ale dotarliśmy cało, przebraliśmy się i ruszyliśmy.
Na poważniejsze jeżdżenie było trochę późno, ale troszkę ponad 20km po singlach udało się pyknąć. Wątpliwa przez cały dzień pogoda, oraz wieczorowa pora spowodowała, że mieliśmy całą trasę dla siebie i prawie nie spotkaliśmy innych rowerzystów. Jak zwykle miło i jak zwykle stwierdzam, że jeszcze tam wrócimy. (tylko może z lepsza formą, bo pod koniec tej krótkiej przejażdżki zdychałem jakbym maraton przebiegł).





Rower:[A] Tomac Dane wycieczki: 32.00 km (0.00 km teren), czas: h, avg: km/h, prędkość maks: 0.00 km/h
Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)

Sanus per aquam?

Czwartek, 30 maja 2013 | dodano: 17.01.2017Kategoria Świeradów-Zdrój 2013, Góry Izerskie, Góry
Góry Izerskie, miłe towarzystwo, dobre żarcie w Chatce Górzystów. Czego więcej potrzeba do szczęścia? Otóż przydałaby się jeszcze lepsza pogoda.







Rower:[A] Tomac Dane wycieczki: 38.07 km (0.00 km teren), czas: h, avg: km/h, prędkość maks: 0.00 km/h
Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)

Zakopane - dzień 2

Sobota, 6 października 2012 | dodano: 30.01.2017Kategoria Góry, Tatry, Zakopane 2012
Drugi dzień pobytu w Zakopanem i główna atrakcja, czyli podjazd do schroniska "Murowaniec" na Hali Gąsiennicowej. Szlak niezbyt fajny, ale liczyliśmy na niesamowite widoki na górze. Nie zawiedliśmy się. Pogoda była świetna, więc dane nam było zerknąć na praktycznie wszystkie szczyty od Żółtej Grani aż po Kasprowy Wierch. Od czasu ostatniego mojego pobytu w tym miejscu minęło bardzo wiele lat, więc widok zrobił na mnie wielkie wrażenie. Na tyle duże, że byłem w stanie zapomnieć o kiepskim podjeździe (znów te "kocie łby") i o tłumach turystów walących od górnej stacji kolei liniowej na Kasprowym w kierunku Kuźnic.
Zjazd niestety tą samą drogą co podjazd. Miałem zamiar trochę pokombinować, ale uznałem że w sobotę, przy ładnej pogodzie byłoby to zbyt ryzykowne, bo ktoś z tłumu turystów mógłby się przyczepić (w końcu zakaz itp...) i byłyby kłopoty.
Zjechaliśmy więc do Brzezin (znów zagrzany damper, jak wczoraj przy zjeździe z Kalatówek) i pojechaliśmy na Antałówkę.
Z Antałówki żółtym szlakiem (lajtowym, ale z widokiem na całe polskie Tatry) bryknęliśmy do Harendy i zaczęliśmy wspinać się na pasmo Gubałówki. W tym czasie słońce schowało się za Gubałówką i Tatry zniknęły w cieniu. Wobec tego zniknął główny powód, by ładować się na Gubałówke, czyli zajebisty widok.
Zjechaliśmy więc do Zakopca i wróciliśmy przez Bystre na Antałówkę, zerkając jeszcze raz na tonące w mroku Tatry i rozświetloną Wielką Krokiew, na której miały odbywać się jakieś zawody.

Wyjazd się skończył - objeździliśmy w Tatrach wszystko co można legalnie i tyle. Pewnie nieprędko wrócę do Zakopanego z rowerem, ale być może, zachęcony widokami, wrócę kiedyś by znów pozwiedzać Tatry na butach?

A! Jeszcze jedno: rekord wysokości na rowerze. 1510 mnpm, czyli 19m wyżej niż zaliczone w sierpniu tego roku 1491 mnpm Pradziada.

Fotki w trochę losowej kolejności. Panoramki oczywiście dostępne po kliknięciu w większym rozmiarze)




Na tej trochę mnie photoshop przy klejeniu panoramy zdeformował :)


























I specjalnie dla k4r3l'a dodaję muzyczkę.
Coś co co kiedyś, dawno bardzo lubiłem, czyli Coheed nad Cambria i tytułowy utwór z albumu z "In Keeping Secrets of Silent Earth: 3" będącego kolejną (z 4-ech) częścią epickiej, kosmicznej opowieści wymyślonej przez wokalistę Claudio Sancheza, czyli człowieka o najgorszej fryzurze w showbiznesie. Pompatyczne dzieło z chórkami, klawiszami i wszelkim "oooooaaa" i "uuuha" i "lalala", Ostentacyjnie monumentalne... trochę jak Tatry :)
<object width="425" height="350"><param name="movie" value="http://www.youtube.com/v/hlhmRJ8N4tU"> <embed src="http://www.youtube.com/v/hlhmRJ8N4tU" type="application/x-shockwave-flash" wmode="transparent" width="425" height="350"></embed></object>
Rower:[A] Tomac Dane wycieczki: 41.30 km (0.00 km teren), czas: h, avg: km/h, prędkość maks: 0.00 km/h
Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)

Rajtki pod Giewontem

Piątek, 5 października 2012 | dodano: 30.01.2017Kategoria Tatry, Zakopane 2012, Góry
Decyzja o wyjeździe do Zakopanego zapadła w środę (początkowo miała być Wisła), a już w czwartek siedzieliśmy w aucie i mknęliśmy na południe. Na miejscu zaopatrzyliśmy się w mapę (wszystkie moje mapy Tatr pochodzą sprzed kilkunastu lat) i zaczęliśmy snuć plany na piątek. Wybór zbyt duży nie jest, bo na terenie TPN'u szlaków otwartych dla rowerzystów jest tyle co kot napłakał. Na dobra sprawę szłoby to w jeden dzień objechać.
Nam się nie udało, ale też za bardzo się nie staraliśmy, bo co byśmy potem w sobotę robili?
Pierwsza wycieczka w Tatrach to przejazd z naszej kwatery na Antałówce pod Wielką Krokiew, a następnie Droga pod Reglami i Dolina Chochołowska. Lajtowa wycieczka, ale widoki (na Polanie Chochołowskiej, bo reszta prawie cały czas przez las) niczego sobie. Powrót tą samą drogą i na zakończenie podjazd dennym szlakiem na Kalatówki. Nagrodą za 1,5km podjazdu po kocich łbach rodem z koszmaru był świetny widok na Myślenickie Turnie i Kasprowy Wierch. Niestety za długo się nim nie nacieszyliśmy, bo słońce się schowało, a wiatr chciał nam głowy pourywać. Szybko więc zebraliśmy klocki i przez polanę dojechaliśmy do wschodniej nitki niebieskiego szlaku i zjechaliśmy do Kuźnic. Zjazd po kocich łbach nieprzyjemny, by ująć to delikatnie. Zawiecha się napracowała strasznie (damper na dole był gorący), a i tak wytrzęsło mnie niesamowicie.
Potem asfalcik z Kuźnic na Antałówkę i tyle. Pierwszy dzień minął pozostawiając po sobie pewien niedosyt.

Na zakończenie powiem jeno jeszcze, że zapomniałem spakować szortów i jeździłem w samych kolarskich rajtkach. Okropne uczucie. Wiem, że ponad pół BikeStats'a tak śmiga, ale nie zmienia to faktu, że czułem się jakbym normalnie gołym tyłkiem świecił. Porażka i nigdy więcej! :)

























Rower:[A] Tomac Dane wycieczki: 48.40 km (0.00 km teren), czas: h, avg: km/h, prędkość maks: 0.00 km/h
Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)

Na końcu świata

Piątek, 10 sierpnia 2012 | dodano: 24.01.2017Kategoria Góry, Jeseník 2012, Rychlebské hory, Wideło
Ostatni (choć ruszając na tą wycieczkę jeszcze o tym nie wiedzieliśmy) dzień jazdy po czeskich górach. Tym razem, zamiast eksplorować Jeseníky, poznać mieliśmy dokładniej Góry Rychlebskie (czy jak kto woli, Złote).
Do tej pory kojarzyły się one nam głównie z Rychlebskimi Stezkami, ale teraz zapuścić mieliśmy się w dziksze rejony, a mianowicie na granicę polsko-czeską.
Wyprawa zaczęła się od dojazdu pociągiem do Ramzovej. Można było rowerem, ale zupełnie nie było warto. Ot 15km szoską. Po co?
Zamiast tego władowaliśmy się na pokład českego vlaka. Dla miłośnika kolei Czechy to prawdziwy raj. Pełno malowniczych linii kolejowych, którymi (w przeciwieństwie do polskich) jeżdżą regularnie pociągi. Nawet dla osoby, która w pociągu widzi jedynie sposób na dotarcie z punktu A do punktu B (ile tacy ludzie tracą...), podróż do Ramzovej może być atrakcją, bo widoki z okien przepiękne.





Z dworca ruszyliśmy na Smrk. Podjazd niebieskim szlakiem był łatwy, miły, przyjemny i niezbyt stromy.

Ot szutrowa droga.
Naprawdę ładnie zrobiło się, gdy dotarliśmy do granicy.




Miejsce urokliwe (drzewka, wiata pod którą można sobie przebiwakować, miejsce na ognisko) i do tego super widok na całkiem bliski już Masyw Śnieżnika. Wyraźnie widać Śnieżnik i Czarną Górę wraz z anteną, wyciągiem i trasami zjazdowymi.



Jak już sobie popatrzyliśmy, zaczęła się właściwa wycieczka.


Szlak przez wiele kilometrów wiedzie bez przerwy singlem.




Praktycznie cały w siodle. Na dobrą sprawą kompletnie nieprzejezdny jest jedynek odcinek prowadzący na szczyt Kowadła.
Właściwie, to chcieliśmy ominąć szczyt Kowadła zielonym, polskim szlakiem, który zgodnie z naszą mapą trawersował zachodnie zbocze i pozwalał nam oszczędzić sobie tachania rowerów. Nie wyszło. Okazało się, że w rzeczywistości przebieg szlaku odbiega od tego, co było w mapie. Ostatecznie rower kawałek na plecach jednak przebył i na szczyt Kowadła dotarł.


(a to taki eksperyment w postaci pionowej panoramki z widokiem spod Kowadła na polskie Bielice i Szeroką Kopę)


Żółtego szlaku trzymaliśmy się cały czas aż do rozdroża pod Špičákiem, gdzie opuściliśmy granicę, by czerwonym szlakiem dotrzeć do osady Hraničky, czyli do głównej atrakcji wycieczki.



Kiedyś była to ponoć normalna wieś, ale po drugiej wojnie światowej mieszkańców wysiedlono i została jedynie łąka, z pozostałościami po dawnych zabudowaniach.





Z tego miejsca mieliśmy dalej pojechać wzdłuż granicy na północ, ale jakoś zmęczenie i piękne okoliczności przyrody zachęcały do walnięcia się na zielonej trawce i trochę nam się przysnęło.



Po przebudzeniu, rozleniwieni, uznaliśmy, że nie ma mowy o dalszej walce z granicznym szlakiem. Wobec tego natrzaskaliśmy jeszcze zdjęć (niektóre robione nawet bez wstawania, bo aż tak nie chciało się dupska ruszyć z miejsca),...





... i w końcu pojechaliśmy.




Przez Červený Důl...




...zahaczając o Hrad Rychleby...

...dotarliśmy do Javornika, gdzie znów wsiedliśmy do pociągu (tym razem szynobusik serii 810) i pojechaliśmy do stacji Lipova Lazne. Podróż pociągiem znowu niesamowita. Linia niesamowicie kręta, widoki pierwsza klasa, tunel... Naprawdę warto było odbyć wycieczkę rowerową tylko po to, by się tym pociągiem przejechać :)
W Lipovej uwieczniłem troszkę taboru





... i pognaliśmy do domu, do Jesnieka.
W sobotę lało i z jazdy nic nie wyszło. Był więc ten piątek w Rychlebach ostatnim dniem naszych czeskich wakacji.


(profil bez dojazdu z kwatery na dworzec w Jeseniku i bez powrotu z Lipova lazne do Jesenika.

EDIT 28.09.2012: Dorzucam zmontowany wreszcie filmik z całego wyjazdu.


Rower:[A] Tomac Dane wycieczki: 41.72 km (0.00 km teren), czas: h, avg: km/h, prędkość maks: 0.00 km/h
Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)

Jeseníky tour de force - Šerák-Keprnik-Praděd

Środa, 8 sierpnia 2012 | dodano: 24.01.2017Kategoria Góry, Jeseniky, Jeseník 2012
Dzisiejsza wycieczka miała być ukoronowaniem naszego pobytu w Jeseníkach. O szlaku z Šeráka przez Keprnik czytałem wiele i zawsze były to rzeczy dobre. Małą skazą na tym pięknym obrazie był jedynie fakt, że szlak przebiega przez rezerwat i jest zamknięty dla ruchu rowerowego i za jazdę po nim grozi "pokuta" w wysokości 2000Kč.
Postanowiliśmy jednak pojechać. Z rejonu Jeseníka prowadzą na Šerák znakowane szlaki turystyczne, ale je sobie darowaliśmy i asfaltem pojechaliśmy do Ramzovej, gdzie płacąc niemałą kwotę 270Kč za jedną osobę i rower, władowaliśmy się na górę wyciągiem.





Na górze zatrzymaliśmy się jeszcze w schronisku, gdzie zjedliśmy tradycyjnie czeskie knedliky i zapiliśmy čajem.

Spod schroniska piękne widoki...

...więc ludzie walą tam jak szaleni (pewnie wyciąg też pomaga). Spodziewaliśmy się, że w środę przed południem będzie pusto,a tymczasem jest wręcz tłoczno. Rodzi to w nas obawy, że może być problem na "zakazanym" szlaku.
Mimo wszystko ruszyliśmy w kierunku Keprnika. Gdy szlak wkroczył na teren rezerwatu, pojawiła się tabliczka z zakazem jazdy. Z naprzeciwka szła spora grupa turystów, więc zsiedliśmy i przez chwilę wygładzaliśmy z buta, że niby to tacy praworządni jesteśmy. Serce się krajało, bo podjazd byłby zacny. Niezbyt stromy, ale ciekawy, z kamykami itp...
Gdy największa grupa nas minęła, wsiedliśmy i pojechaliśmy. Później przestaliśmy już tak bardzo obawiać się i już nie zsiadaliśmy więcej niepotrzebnie z rowerów.
Bardzo sprawnie dotarliśmy na Keprnik, gdzie znalazła się chwilka na postój.

Widok ze szczytu z gatunku tych, co głowę urywają. Wszystko jak na dłoni, spora częśc Hrubego Jesenika, Rychlebske Hory, Masyw Śnieżnika... wypas nad wypasami.

(panorama nie jest 360°, bo się jacyś ludzie ciągle plątali, ale i tak zapraszam do zerknięcia na pełen rozmiar)

Na tym wycinku widać dokładnie nasz dzisiejszy cel (choć jak robiłem to zdjęcie, to jeszcze celem nie był) i drogę doń.


Jak już nasyciliśmy oczy widokami, ruszyliśmy w dalszą drogę. Szlak był niesamowicie fajny. Nie za stromo, więc nie trzeba było cały czas wisieć na hamulcach, ale też nie za płasko, żeby się nie nakręcić :)










Od Sedla pod Vřesovkou zaczęło się robić pod górkę, ale mimo to był to jeden z fajniejszych odcinków. Nadal singielek, nadal widoki (i nadal niestety zakaz jazdy).




Zakaz kończy się przy Vřesovej studánce pod Červeną horą. Tam też kończy się niestety singiel na Červenohorské sedlo zjeżdza się już szeroką szutrówą.

Na przełeczy znów spiliśmy čaj (chłodno było) i zaczęliśmy zastanawiać się co zrobić dalej. Plan zakłądał powró z tego miejsca, połaczony z eksploracją różnych szlaków na stoku Seraka. Mi za bardzo ta idea nie odpowiadała, gdyż byłaby to taka rzeźba dla samego faktu rzeźbienia - trasa ułożona tylko tak, by nie jechać do Jesenika asfaltem. Mnie dużo bardziej ciągnęło na Pradziada. Niby sam szczyt nie jest za bardzo ciekawy, ale zawsze to jakiś symbol - w końcu najwyższa góra w Jeseníkach i jedna z wyższych w całych Sudetach.
W końcu udało mi się przekonać Marysię do mojej wersji i ruszyliśmy w drogę. Wybraliśmy rowerowy szlak 6075, bo trochę zaczynało się nam spieszyć - pojawiło się ryzyko, że jak nie wciśniemy trochę w pedały, to przyjdzie nam wracać po ciemku, co byłoby raczej niewskazane, bo świateł nie zabraliśmy.
Obecnie żałuję, że nie zdecydowaliśmy się jednak na czerwony szlak pieszy (pomimo zakazu jazdy rowerem po nim), ale cóż... Rowerowy też nie był tragiczny - wiódł szutrową drogą, ale widoki zapewniał bardzo ładne.






Końcówka niezbyt ciekawa, bo od schroniska Švýcarna to już asfalt, ale w końcu dotarliśmy.





W nagrodę za nabicie blisko 500m przewyższenia od Červenohorskégo sedla kolejny čaj w restauracji i sesja zdjęciowa (bo widoki super, a do tego nawet słońce wyszło).







Powrót początkowo wypadł tą samą drogą, czy niestety asfaltem do schroniska Švýcarna. Dalej zaś niesamowitym niebieskim szlakiem prowadzącym do Wysokiego Wodospadu. Do samego wodospadu nie dotarliśmy, tylko przesiedliśmy się na trasę rowerową 6154, ale szlak był super (i jak się okazało był na nim zakaz jazdy rowerem.
Był to wg. mnie jeden z fajniejszych odcinków na tym wyjeździe i jeden z najlepszych, jakimi miałem okazję kiedykolwiek jechać.
Zdjęcie za szlaku tylko jedno, bo żal był się zatrzymywać, ale na filmiku będzie.


Wspomnianą wcześniej trasą 6154 dojechaliśmy na przełęcz Videlský kříž, gdzie przesiedliśmy się na rowerówkę 6074 i nią pomknęliśmy w kierunku Jeseníka.
Ten docinek to już nic specjalnego - szuter, szuter i szuter, ale mając już sporo km w nogach nie chcieliśmy zaliczać już podjazdów, a z tym wiązałoby się szukanie ciekawszych tras. Żal jedynie ostatniego zjazdu do asfaltu - ponad 500metrów przewyższenia utracone na nudnym szutrowym zjeździe. Cóż... czasem tak trzeba. Zwłaszcza, że zaczynało się robić ciemno i zimno.
Smętne szutrzenie uprzyjemniały nam widoki na piętrzące się na lewo od naszej trasy odwiedzone dzisiaj szczyty, za którymi majestatycznie zachodziło słońce.




Ogólnie wycieczka wyszła naprawdę fajna i polecam trasę (tzn. odcinek Serak-Keprnik-Praded) każdemu, kto lubi jazdę po górach. Jest po prostu super.


550 metrów przewyższenia klepnięte wyciągiem, czyli w nogach zaledwie 1252m.
Rower:[A] Tomac Dane wycieczki: 71.50 km (0.00 km teren), czas: h, avg: km/h, prędkość maks: 0.00 km/h
Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(1)