Ośmioosobową, trójwiejską grupą na obiad w "Czarnym Stawie". "Troszkę" czułem wczorajszy wyścig i tym razem to ja przez sporą część wycieczki obstawiałem tyły.
Po raz kolejny wystartowałem w wyścigu "Gravel po łódzku". W tym roku trasa urosła do 250km, więc w moim przypadku nie było mowy o jakimkolwiek ściganiu - był jeden prosty cel: przeżyć.
Na początku było całkiem nieźle W Lesie Łagiewnickim wszystkie podjazdy zrobiłem na kołach, czasem kogoś wyprzedzając, bawiąc się na zjazdach itp. a potem...
Jak zwykle pary starczyło na jakieś 70-80km. Później była już tylko walka z własną słabością i audiobooki :)
W rejonie Łasku, mając na liczniku 130km, podjąłem decyzję o zjechaniu z trasy i zakończeniu zabawy. Szamając hot-doga na stacji benzynowej wyliczyłem sobie trasę do bazy zawodów (w końcu tam zostało auto) i okazało się, że to też spory kawałek, więc uznałem, że jadę dalej. To była dobra decyzja, bo trochę później złapałem "drugi oddech" i gdzieś tak do dwusetnego kilometra jechało mi się nawet przyjemnie. Potem znów "zaczęły się schody", ale na tym etapie nie wypadało już odpuścić. Tragiczne okazała się sama końcówka - temperatura spadła do 0,5 - 1°C i zaczęła się jazda zygzakiem od pobocza do pobocza, bo organizm zaczął już bardzo wyraźnie protestować.
Ostatecznie udało się jednak dojechać do mety z czasem 17:42:24 (15:49:37 jazdy), co o dziwo nie było ostatnim czasem :) Zgodnie z ogłoszonymi oficjalnymi wynikami, mój końcowy wynik to 99/123 (M/93)
Przedobiednia setka nad Jeziorsko. Trasa raczej nudna i bez atrakcji - chodziło tylko o nabicie kilometrów. Odpaliłem sobie audiobooka i jakoś zleciało :)
Z okazji 1. maja wywiozłem rodzinę na Kaczawskie Singletracki i kazałem na rowerach jeździć. Auto zostawiliśmy w Gozdnie i zaliczyliśmy kolejno trasy "Pod Grzybkami", "Dwa Wąwozy", a potem "Gozdno 1". Z ostatniej trasy zjechaliśmy na żółty szlak, który zaprowadził nas do "Młyna Wielisław". Tam napełniliśmy brzuszyska i podzieliliśmy grupę - Panie zostały i jadły deser, a ja wróciłem do Gozdna po auto i zgarnąłem je spod restauracji.
Single Kaczawskie są dość średnio oceniane, bo wg. endurowych wymiataczy wieje od nich nudą, ale mi sie podobało. Trudność w sam raz na rodzinną wycieczkę, a poza jestem od dawna zakochany w zapomnianych, dolnośląskich wioskach, pełnych śladów dawnej, niemieckiej historii.
Zdjęcia głównie z szutrowego powrotu z Sędziszowej do Gozdna, ale jakoś na singlach nie było okazji na robienie zdjęć.
Z Jaśniemałżonką™ wystartowaliśmy na krótszym dystansie "Po Grudzie Bike Race", którego trasa wiodła po okolicach Zalewu Sulejowskiego. Wyścig ukończyliśmy - 69/109 (z czasem 6h 0min) ja i 71/109 (z czasem 6h 1min) Jaśniemałżonka™, która była 7. w klasyfikacji kobiet. (czas w statsach to czas jazdy)
Świąteczna wizyta u szwagra w Rydyznkach. Żeby to nie był dzień całkiem stracony, pojechaliśmy rowerami. Pierwotnie plan zakładał powrót pociągiem z Pabianic, ale rozkład był tak kiepski, że skończyło się na pedałowaniu w obie strony. Młodą w drodze powrotnej zostawiliśmy na przechowanie u Babci, więc Jej przejechany dystans, to około 65km.
Nam zabrakło tych sześciu kilometrów z hakiem do setki i nawet był plan, by dokręcić kawałek po lesie koło domu, ale zrobiło się chłodno i plan upadł :)
Był plan na jakąś stówkę w ten weekend, ale (jak w tytule) 'ni mo czasu'. Udało się tylko wyskoczyć na taką małą pojedżawkę po okolicy, ale i tak było fajnie. Znaleźliśmy fajne nowe ścieżki z atrakcjami, pogoda była gites, więc w sumie nie ma na co narzekać.
W planach mieliśmy środkową pętlę szlaku osad młyńskich i ekofarm nad Grabią. Wystartowaliśmy z parkingu w centrum Kolumny i początkowo jechaliśmy zaplanowaną trasą, ale Jamborku okazało się, że smażalnia ryb działa dopiero od kwietnia i z jedzenia nici. Dziecię nam się w związku z powyższym zbuntowało i trzeba było improwizować. Najbliższe sensowne żarcie było wg. Google Maps w Dłutowie i właśnie tam się udaliśmy.
Po napełnieniu brzuchów nastrój potomstwu się wyraźnie poprawił i powrót do Kolumny przebiegł raczej w dobrej atmosferze i nawet bez większych fochów .
Wycieczka z grupą trójwiejską. Celem był Grill Bar przy Strykowskiej, na skraju Lasu Łagiewnickiego. Cała grupa (7 osób) ruszyła o 12:30, a ja gdzieś godzinę później i dogoniłem ich w Arturówku. Wspólnie zaliczyliśmy singletrack na niebieskim szlaku, obżarliśmy się w barze a potem, wciąż kurczącą się grupką, wróciliśmy do domów. Ostatecznie całą trasę przejechało 5 osób.
Po długiej przerwie wracam na bikestats'a.
W życiu ostanio działo się wiele dużych rzeczy i nie za bardzo była okazja by myśleć o blogu. W związku z tym w 2014r. skasowałem swoje konto, bo i tak na nie nawet nie zaglądałem. Zauważyłem jednak, że brakuje mi tej odrobiny rowerowego ekshibicjonizmu i że bez tego kołaczącego się po głowie zdanka: "Będzie fajny wpis", trudno skłonić się nieraz do wymyślenia ciekawej trasy, do zrobienia podczas wycieczki zdjęcia, czy w ogóle do wyjścia na rower.
Teraz pomału odtwarzam zawartość bloga z zapisanego kiedyś pliku csv (trochę się wpisów przez 8 lat uzbierało) i mam nadzieję, że będę miał tez okazję dodawać nowe wycieczki bo chciałbym bardzo wrócić do rowerowania :)