Skąd 570? Ano coś koło 570km trzeba przejechać, żeby pojeździć sobie w górach i tego samego dnia wrócić do domu :) Tyle też zrobiliśmy, bo w piątek przy obiedzie (Dedorsz, Panie. Dedorsz był) pojawił się pomysł, żeby wybrać się w Beskid Śląski na krótką sobotnią przejażdżkę. Plan nie do końca wypalił, bo ruszyliśmy trochę później niż planowaliśmy, a i sama podróż trwała dłużej niż założyliśmy (nakurwing Yarisem z dwoma rowerami na dachu jest trudny, średnio przyjemny i raczej niewskazany), ale ostatecznie stanęliśmy w BB i władowaliśmy się na Szyndzielnię kolejką linową. Puryści i miłośnicy uphillu pewnie po przeczytaniu tego zaczną toczyć pianę z pyska, ale w sumie to mogą się iść pierdolić. Na Szyndzielni inauguracyjna kupa (Like a Sir!) i jazda. Jazda sama miła, zjazdy kamieniste i szybsze niżbym to lubił (jakoś za nakurwiającą w dół prawieżoną musiałem nadążyć), a podjazdy z tętnem 200 i zroszone krwawymi łzami.
Dziś audio to znów Bring Me the Horizon, bo... Marysia jest w stanie spać zawsze, wszędzie i w każdych warunkach. Całą drogę do BB kimała na tylnej kanapie, ja mogłem bezkarnie katować BMTH i realizować się wokalnie. W aucie zawsze śpiewam :) Inny album mi/nam przygrywał, ale dziś mam nastrój na to: <object width="100%" height="450"><param name="movie" value="http://www.youtube.com/v/kynUSL8fr_4">
<embed src="http://www.youtube.com/v/kynUSL8fr_4" type="application/x-shockwave-flash" wmode="transparent" width="100%" height="450"></embed></object>
2013-07-17 21,3 Po pracy, z Marysią, Mateuszem i Marcinem do "Maćka zwanego Józkiem" a potem do "Kufelka". Piw kilka, śmiechu sporo, jazdy nie za wiele :) ... <object width="100%" height="450"><param name="movie" value="http://www.youtube.com/v/ICcfpV85QkY">
<embed src="http://www.youtube.com/v/ICcfpV85QkY" type="application/x-shockwave-flash" wmode="transparent" width="100%" height="450"></embed></object>
Jakiś czas temu, po wieloletniej przerwie zacząłem znowu jeździć na rolkach. To już nie są takie szaleństwa jak drzewiej - żadnych murków, poręczy i innych atrakcji na starość nie będę już atakował, ale pojeździć jeszcze mogę czasem. Zawsze to jakaś forma ruchu, a poza tym jestem zajebisty :D. Marysia też się dała namówić i tak sobie razem śmigamy. Skoro zaś jest możliwość notowania tego na BS, to czemu nie?
Ponieważ zaś zdjęć z takiej jazdy zbyt wielu nie będzie, to zapodam w roli zapchajdziury zdjęć kilka z wypadu do Zakopanego w weekend 6-7.VII. (panoramki w pełnej wersji jak zwykle dostępne po kliknięciu)
Z Zakopca wraca się albo z ciupagą, albo z karykaturą z Krupówek. Ciupagi są chujowe, więc... ...
Ostatnio ogarnął mnie leń jakiś okropny i obawiałem się, że skończę tak:
Żeby temu zapobiec wybrałem się z Mari'ą na rower. Bez planu, bez celu. Byleby tylko wyjść z domu. Trochę po mieście, trochę po lasach... Miło, ale tak bez piwa ? :(
Wycieczkę na punkt widokowy w Kleszczowie planowałem od dawna. Byliśmy na Górze Kamieńsk, byliśmy koło elektrowni, ale jakoś wszystkie nasze wycieczki w tamten rejon omijały tą konkretną atrakcję okolicy. Tym razem zaś poszliśmy jak burza i zaliczyliśmy wszystko, co się tylko dało. Była elektrownia, Góra Kamieński i wreszcie odkrywka. Zwieńczeniem wycieczki był browarek i buły z serem oraz tańce na stacji w Kamieńsku :)
32 Powrót pod Smrk W Izery pojechaliśmy, gdyż: a) miało być lajtowo, bo forma zimuje b) miała być wizyta na Singletreku pod Smrkem
O mały włos "b" by się nie udał, bo pogoda wyjątkowo nie sprzyjała - lało cały czas. Po czwartkowej ulewie, piątek nie zapowiadał się lepszy i zamiast na rower, wybraliśmy się do Jeleniej Góry. Autem. Ma to swoje zalety, zwłaszcza, gdy wybranie się jest na pokładzie całkiem miłego Civica Type-S (niby to nie Type-R, ale dla kierowcy Yarisa z litrowym silnikiem od kosiarki, to i tak potwór). W JG lody, spacerki, wyżerka i inne rozrywki tak typowe dla wakacjujących trzydziestolatków. Jednak gdzieś pomiędzy wpierniczaniem pierożków, a poszukiwaniami jednorazowego grilla na wieczorną kulinarną orgietkę na tarasie, zauważyliśmy, że pogoda się poprawia. W związku z tym władowaliśmy się do auta i wróciliśmy do Świeradowa, co by jednak choć trochę singli skosztować.
Michał jechał niczem szatan jaki ;) ale dotarliśmy cało, przebraliśmy się i ruszyliśmy. Na poważniejsze jeżdżenie było trochę późno, ale troszkę ponad 20km po singlach udało się pyknąć. Wątpliwa przez cały dzień pogoda, oraz wieczorowa pora spowodowała, że mieliśmy całą trasę dla siebie i prawie nie spotkaliśmy innych rowerzystów. Jak zwykle miło i jak zwykle stwierdzam, że jeszcze tam wrócimy. (tylko może z lepsza formą, bo pod koniec tej krótkiej przejażdżki zdychałem jakbym maraton przebiegł).
Po długiej przerwie wracam na bikestats'a.
W życiu ostanio działo się wiele dużych rzeczy i nie za bardzo była okazja by myśleć o blogu. W związku z tym w 2014r. skasowałem swoje konto, bo i tak na nie nawet nie zaglądałem. Zauważyłem jednak, że brakuje mi tej odrobiny rowerowego ekshibicjonizmu i że bez tego kołaczącego się po głowie zdanka: "Będzie fajny wpis", trudno skłonić się nieraz do wymyślenia ciekawej trasy, do zrobienia podczas wycieczki zdjęcia, czy w ogóle do wyjścia na rower.
Teraz pomału odtwarzam zawartość bloga z zapisanego kiedyś pliku csv (trochę się wpisów przez 8 lat uzbierało) i mam nadzieję, że będę miał tez okazję dodawać nowe wycieczki bo chciałbym bardzo wrócić do rowerowania :)