Wieczorkiem wpadł Siwy i zaproponował rower. Niby już tego dnia jeździłem, ale... czemu nie. Pomysłu na trasę za bardzo nie było, ale pojawiła się myśl, by zaliczyć singletrack nad Lindą i tam właśnie pojechaliśmy - przez Brużycę i Aniołów, by ostatecznie w las wpaść w (nomen omen) Lućmierzu -Lesie. Potem singlami potoczyliśmy się do Grotnik. Tutaj zachciało się na m czegoś ciepłego, więc dalej droga zaprowadziła nas do całodobowego Baru Leśnego przy DK91 (byłem tam tydzień wcześniej, również w nocy), gdzie walnęliśmy po zestawie mistrzów (zupa+herbata). Potem doszliśmy do wniosku, że jednak trochę zimno i jakby późno (zbliżała się pierwsza w nocy) i przez Rosanów wróciliśmy do domu (Siwy do ZGR, a ja na Teo). Ostatnie kilometry po rozstaniu z Maricnem przejechałem trochę na autopilocie, bo przyznam, że nie do końca je zapamiętałem.
Zdjęć nie ma,bo..było ciemno. Zamiast tego - 64 odcinek "Roadkill" :)
Ojcostwo nie sprzyja jeździe na rowerze, więc (mimo, że dzień coraz dłuższy) ciągle jeżdżę po nocach,
Dzisiaj pomysłu na traskę za bardzo nie było, ale postanowiłem, że przejadę kawałek pociągiem, żeby trochę punkt startowy zmodyfikować i dzięki temu pojeździć gdzieś indziej. Decyzję tą podjąłem nie sprawdzając rozkładu jazdy i postawiłem na zupełny spontan. W efekcie, na szansę, by ta wycieczka była fajna, spóźniłem się 12 minut. Tyle przed moim dotarciem na dworzec odjechał skład ŁKA do Kutna (przez Grotniki). Jedynym co mi zostało, był pociąg na Łódź-Widzew. Cóż... na bezrybiu...
Wysiadłszy na Widzewie, ruszyłem na północ w kierunku PKWŁ. Ulicami Arniki, Iglastą, Hanuszkiewicza itp. dotarłem do Wzgórza "Radary". Stamtąd niedaleko już do Lasu Łagiewnickiego, więc też go odwiedziłem.
Ogólnie, to nocna jazda polnymi drogami jest trochę monotonna - świat ogranicza się do tych kilkunastu/kilkudziesięciu metrów błotnistej nawierzchni oświetlonej lampką na kierownicy. W lesie chociaż w polu widzenia śmigają z prawej i z lewej drzewa (dlatego Las Łagiewnicki był stanowczo punktem kulminacyjnym wycieczki).
Rozrywką (główną) była muzyka. Dziś powrót do "staroci". Najpierw Tool z krążków Ænima i Undertow, a pod koniec, Thursday z 2009, czyli "Common Existence".
Wycieczka z Siwym. Pojechaliśmy na punkt widokowy Dobra Nowiny, który pierwotnie chciałem odwiedzić w czwartek. Najpierw było trochę kłopotów ze znalezieniem go (obaj dawno już tam nie byliśmy, a rejon mocno się pozmieniał), a potem okazało się, że w nocy jest to średnio atrakcyjna miejscówka. Całe szczęście (?) szybko przegnał na stamtąd lodowaty wiatr. Po drodze chcieliśmy zahaczyć o bar "Modrzewiak" i ugrzać się przy herbacie, ale okazało się, że jest nieczynny i herbatkę musieliśmy wypić na stacji benzynowej. W drodze powrotnej zaliczyłem swoją pierwszą od dawna kupę na oponie.Ponieważ rower wisi na ścianie w salonie, zmuszony byłem pod domem bawić się w ostre skrobanie. Zrobiłem to tak dobrze, że jestem przekonany, że obecnie byłbym w stanie usunąć patykiem nawet ciąże, a kobieta nawet by nie zauważyła.
Na rower wybrałem się dopiero wieczorem (jak Tosia poszła spać). Chciałem pojechać na punkt widokowy Dobra Nowiny, za Lasem Łagiewnickim, ale po drodze plan ewoluował i ostatecznie skończyłem na Rudzkiej Górze. Zimno jak jasna cholera - gdy ruszałem, było jeszcze trochę widno i temperatura była pewnie w okolicy 5 stopni, ale później osiągnęła rejon zera, a na trawie zaczął robić się szron. Już najwyższa pora na odrobinę ciepła, bo inaczej te nocne jazdy mnie wykończą.
Walki z hamulcami Ojca ciąg dalszy. Ostatecznie miejsce Marty SL Magnesium zajęły Deore M615. Współczynnik bling-bling w dół, ale funkcjonalność +10. A do domu znowu wróciłem koło pierwszej w nocy.
Plan był taki: pojechać na Retkinię, odpowietrzyć Magury w rowerze Ojca i szybko wrócić. Wyszło trochę inaczej - pojechałem na Retkinię, rozbebeszyłem hamulce i okazało się, że coś w nich mocno nie bangla. Walczyłem z nimi dużo za długo, nic nie zdziałałem i do domu wróciłem koło pierwszej w nocy.
Śnieg tak ładnie padał, że musiałem wyjść na rower. Mieszczuch dzielnie walczył w parkach i na poligonie, ale szersze opony wiele by ułatwiły.
Pod koniec wycieczki zauważyłem, że dorobiłem się takich uroczych śniegowych owiewek. Z muzyką poszedłem dziś na całość - pojechałem w "domowych" słuchawkach AKG - jakość dźwięku niesamowita, jak na jazdę rowerem po śniegu, a do tego w uszy ciepło jak w nausznikach :)
Pierwszy raz w 2017r. Jak zwykle z nadzieją, że nadchodzący sezon rowerowy będzie lepszy niż poprzedni. Biorąc pod uwagę jak wyglądały poprzednie dwa lata, to nie powinno być zbyt trudno :)
Sama jazda nieciekawa - po mieście, głównie ścieżkami rowerowymi. Dopiero końcówka przez park fajna - zwłaszcza ta część po ośnieżonych ścieżkach, które na szosowych oponkach 700x23c są dość... rozrywkowe.
W uszach Fever Ray, czyli solowy projekt Karin Dreijer Andersson - piękniejszej połowy The Knife.
Po długiej przerwie wracam na bikestats'a.
W życiu ostanio działo się wiele dużych rzeczy i nie za bardzo była okazja by myśleć o blogu. W związku z tym w 2014r. skasowałem swoje konto, bo i tak na nie nawet nie zaglądałem. Zauważyłem jednak, że brakuje mi tej odrobiny rowerowego ekshibicjonizmu i że bez tego kołaczącego się po głowie zdanka: "Będzie fajny wpis", trudno skłonić się nieraz do wymyślenia ciekawej trasy, do zrobienia podczas wycieczki zdjęcia, czy w ogóle do wyjścia na rower.
Teraz pomału odtwarzam zawartość bloga z zapisanego kiedyś pliku csv (trochę się wpisów przez 8 lat uzbierało) i mam nadzieję, że będę miał tez okazję dodawać nowe wycieczki bo chciałbym bardzo wrócić do rowerowania :)