Po wcześniejszej przejażdżce wykąpałem się, przebrałem w czyste ciuch i wtedy wróciła Żona™ z Córką®. Oświadczyły, że jedziemy rowerem na obiad, bo w domu w lodówce jest tylko światło. No to pojechaliśmy na hambuksy u Brzóski. Powrót już po ciemku, bo niestety dzień już się wyraźnie skrócił :(
Na wyraźne życzenie Córki, w ostatni dzień wakacji pojechaliśmy bić Jej życiowy rekord dystansu (poprzedni był 48km). Pojechaliśmy pociągiem do Zgierza, a potem, głównie szuterkami, ruszyliśmy w stronę Głowna. Na miejscu zjedliśmy obiad i mając już koło 40km w nogach, pojechaliśmy z powrotem do Zgierza. Prowadziłem cały czas wzdłuż torów kolejowych, aby w razie czego można było przerwać wycieczkę i w miarę szybko wrócić pociągiem. Okazało się to niepotrzebne - przy każdym mijanym przystanku kolejowym, Młoda mówiła, że jedziemy dalej, więc dotarliśmy aż do Zgierza, gdzie wsiedliśmy w pociąg do domu, poprawiwszy poprzedni jej rekord o przeszło 25km. Jak na dziewięcioletnią dziewczynkę, to... wow!!! Chapeau bas!
Arcysmętna wycieczka. Jazda asfaltową ścieżką rowerową, wśród tłumu rowerzystów średnio pasuje do mojej definicji dobrej zabawy.
Nie bardzo mogę kogoś o to obwiniać, bo w sumie to wiedziałem, że tak będzie i wiedziałem, że dziś musi być lajcik, po dwudziestokilkukilometrowym marszu przez Małe Pieniny dzień wcześniej.
Jezioro objechaliśmy, punkt programu zaliczony, ale nie chciałbym tego jakoś w przewidywalnej przyszłości powtarzać.
Pierwszy raz na rowerze z Bejborem w górach innych niż Izerskie.
Rano zjechaliśmy rowerami z naszej kwatery w Kosarzyskach do dworca w Piwnicznej i pociągiem dojechaliśmy do Krynicy-Zdroju, gdzie (znów rowerem) dojechaliśmy do kolei linowej na Jaworzynę Krynicką.
Wjechawszy kolejką na szczyt, czerwonym szlakiem pojechaliśmy w stronę Hali Łabowskiej. Pasmo Jaworzyny Krynickiej jest bardzo pro-rowerowe - brak dużych stromizn i dużych podjazdów, więc jedzie się całkiem fajnie. Mimo to jest ot jednak prawdziwy górski szlak, a nie gładziutki singielek przygotowany pod rower. Dlatego też miałem trochę obaw o to, jak poradzi sobie nasza 9-letnia potomkini. Okazało się, że martwiłem się niepotrzebnie, bo Młodzież zasuwała jak mała lokomotywka, znakomitą częśc trasy pokonując w siodle, a nie prowadząc.
W schronisku na Hali Łabowskiej zjedliśmy obiad i ruszyliśmy w dół żółtym szlakiem w stronę Łomnicy-Zdroju. Tutaj już był kawałek, na którym Młoda nie dała zupełnie rady i musiałem znosić jej rower, ale nachylenie było wg. Garmina w rejonie 30%, a szlak prowadził wymyta przez wodę, kamienistą rynną.
Na dole rozdzieliliśmy się - Panie pojechały do kawiarni w Piwnicznej-Zdroju, a ja walnąłem pięciokilometrowy, asfaltowy podjazd do kwatery, by wrócić po Nie autem.
W ramach testu bagażnika rowerowego na hak, pojechaliśmy zobaczyć trasę XC w lasach koło Rokitnicy. Kiedyś te rejony znałem bardzo dobrze i często tam jeździłem rowerem, ale w związku z ciążą Jaśniemałżonki™ i pojawieniem się Bejbora, przestałem koło 2014r, a właśnie wtedy powstała ta traska.
Przejechaliśmy ją jeden raz z Córką, a potem pojechaliśmy na obiad do Kolumny.
Po długiej przerwie wracam na bikestats'a.
W życiu ostanio działo się wiele dużych rzeczy i nie za bardzo była okazja by myśleć o blogu. W związku z tym w 2014r. skasowałem swoje konto, bo i tak na nie nawet nie zaglądałem. Zauważyłem jednak, że brakuje mi tej odrobiny rowerowego ekshibicjonizmu i że bez tego kołaczącego się po głowie zdanka: "Będzie fajny wpis", trudno skłonić się nieraz do wymyślenia ciekawej trasy, do zrobienia podczas wycieczki zdjęcia, czy w ogóle do wyjścia na rower.
Teraz pomału odtwarzam zawartość bloga z zapisanego kiedyś pliku csv (trochę się wpisów przez 8 lat uzbierało) i mam nadzieję, że będę miał tez okazję dodawać nowe wycieczki bo chciałbym bardzo wrócić do rowerowania :)