Gravel - / ˈgræv əl / - przwlekła choroba dotykająca głównie osoby po 35 roku życia. Może pojawiać się samoistnie, jako powikłanie po kolarstwie szosowym bądź MTB przechodzonym w okresie młodości, bądź może być przenoszona drogą płciową.
Mnie złapało w 2022r., a w zeszłym roku zaraziłem żonę. Na dniach choroba się rozwinęła i Jaśnie Małżonka dostała od mnie prawdziwego gravela, w miejsce wcześniejszych przerabianych rowerów MTB. Dziś była jazda inauguracyjna. Nie było czasu na dluższą jazdę, ale zażylismy nieco szutrowych dróg, leśnych ścieżek i asfaltów i chyba się spodobało.
Pierwszy raz po jakimś choróbsku.
Dzień mocno zawalony pracami domowymi i udało się tylko taką chwilkę wygospodarować.
Zrobiłem rundkę po lesie i jestem głęboko zniesmaczony - mimo licznych protestów lokalnych społeczności, uwag zgłaszanych do Planu Urządzenia Lasu, rżnięcie idzie na całego.
Lasy Państwowe dbają o las aż wióry lecą.
Tak jakby znów kupiłem sobie nową ramę. ICAN był ok ale nie do końca był przystosowany do widelca amortyzowanego i po założeniu RS Rudy geometria zrobiła się trochę dziwna. Pierwotnie myślałem o czymś stalowym, może robionym na zamówienie, ale ceny takich atrakcji szybko mnie z tego wyleczyły. Ostatecznie padło znów na carbon w postaci GT Grade. Ze swoimi ca. 180cm wzrostu wpasowuję gdzieś między M a L. Wybrałem rozmiar M bo pasowała mi długość - 581mm, co i tak jest dość dużą wartością wobec 560mm, które były w Marinie i 565mm w ICAN (L-ka od GT to już 609mm, czyli naprawdę sporo) . Problemem jest bardzo niska główka i co za tym idzie Stack. Nawaliłem tonę podkładek pod mostkiem i jest ok. Cała rama ma wizualnie dosyć spory odchył w stronę roweru MTB. Przy raczej raczej konserwatywnie wyglądających poprzednich moich gravelach wygląda trochę dziwnie i mimo że wszystkie punkty styku z rowerem są mniej więcej tam gdzie być powinny (a przynajmniej tam gdzie mi wygodnie), to rower wydaje się malutki i pewnie długo zajmie mi przyzwyczajenie się do jego wyglądu.
Sama jazda, to szybka rundka regulacyjna po najbliższej okolicy, celem sprawdzenia czy dobrze przykręciłem wszystkie śrubki podczas przerzucania części z poprzedniego roweru. Nic się nie urwało, więc chyba przykręciłem dobrze :)
Rodzinnie do Sokolnik. Jak zwykle, żeby wyciągnąć Córkę z na rower, trzeba obiecać jej żarcie :) Dziś obiecane żarcie było w restauracji "Nasza Chata" w Sokolnikach.
Temperatura niby spora, ale jednak te 17-19 stopni w październiku to jakoś nie to samo co ta sama temperatura wiosną, czy latem - zmarzłem nieprzyzwoicie.
Pojechałem do Lasu Łagiewnickiego, którego już bardzo dawno nie odwiedzałem. Zrobiłem kilka rundek, odwiedziłem działkę Teścia i cały czas za pośrednictwem Messengera próbowałem wyciągnąć na rower kolegę. Nie udało się.
W drodze powrotnej dołączyłem do Jąsnieżony®, która z trójwsiowymi znajomymi jechała na hambuksy do Brzózki.
Planowałem przejechać trasę "Gravela po łódzku" z 2023r. Przejechałem ją w lipcu 2023 i przez część pętli towarzyszył mi Ojciec. Była to chyba nasza ostatnia wspólna jazda przed Jego nagłą śmiercią w październiku zeszłego roku. Z powodu wieczornego deszczu, nie zrobiłem pełnej pętli, ale ten przejechany wtedy razem odcinek między Lutomierskiem a Wiśniową Górą udało się zaliczyć.
Jadąc rowerem lubię mieć jakiś cel. Może to być jakieś ciekawe miejsce czy zabytek, ale równie dobrze może to być buda z hot-dogami, albo powiedzmy mostek nad polnym rowem. Ważne, żeby było coś. Dziś padło na skrzyżowanie polnych dróg koło Dzierżanowa. Nic ciekawego, ale w tym miejscu kręcono ponoć ostatnią scenę "Zimnej Wojny" Pawła Pawlikowskiego. Film zupełnie nie z mojej bajki, ale cel jakiś jest. Do tego obok znajduje się stary cmentarz ewangelicki, który mogłem dodać do swojej "kolekcji". Gdy dojechałem na miejsce, słońce właśnie schowało się za horyzontem i zaczęło się robić zimno. Druga połowa wycieczki to już raczej jednocyfrowe temperatury, na które, jak się okazało, nie byłem do końca gotowy.
Cały weekend wypełniły prace domowe i dopiero w niedzielę po zmierzchu udało się znaleźć chwilkę na rower. Pojechałem elektrykiem, bo w sumie, czemu nie? Zaliczyłem rundkę po okolicznych leśnych drogach, zahaczając o Karolew, Chrośno i Rudę Bugaj. Śmieszna jest ta jazda na elektryku, jeśli chce się pojechać szybciej niż te 25 z hakiem. Wspomaganie nagle odcina i trzeba ciągnąć tą kotwicę ważącą dobrze ponad dwadzieścia kilogramów . W efekcie, jakbym wziął gravela, to mniej bym się pewnie zmęczył :).
Po długiej przerwie wracam na bikestats'a.
W życiu ostanio działo się wiele dużych rzeczy i nie za bardzo była okazja by myśleć o blogu. W związku z tym w 2014r. skasowałem swoje konto, bo i tak na nie nawet nie zaglądałem. Zauważyłem jednak, że brakuje mi tej odrobiny rowerowego ekshibicjonizmu i że bez tego kołaczącego się po głowie zdanka: "Będzie fajny wpis", trudno skłonić się nieraz do wymyślenia ciekawej trasy, do zrobienia podczas wycieczki zdjęcia, czy w ogóle do wyjścia na rower.
Teraz pomału odtwarzam zawartość bloga z zapisanego kiedyś pliku csv (trochę się wpisów przez 8 lat uzbierało) i mam nadzieję, że będę miał tez okazję dodawać nowe wycieczki bo chciałbym bardzo wrócić do rowerowania :)