bendus.bikestats.plblog rowerowy

avatar bendus
Jedlicze A

Informacje

baton rowerowy bikestats.pl

Znajomi

wszyscy znajomi(5)

Moje rowery

GT Grade 32 km
Epic EVO 412 km
MotoRower 289 km
Supernormal 310 km
[A] Moon 180 km
[A] Mike 1113 km
[A] Canyon 116 km
[A] Zumbi 182 km
[A] Spitfire 104 km
[A] Chińczyk 2104 km
[A] 45650b 2669 km
[A] Tomac 2998 km
[A] Prophet 3754 km
[A] Enduro 903 km
[A] Poison 330 km
[A] Scraper 2525 km
[A] Amstaff 1239 km
ŁRP 249 km
[A] Kryptoszosa 656 km
[A] Mongoose
[A] Stevens 310 km
[A] Mieszczuch 632 km
[A] Marin 1479 km

Szukaj

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy bendus.bikestats.pl

Archiwum

Linki

Sudecki weekend, czyli Izersko-karkonoska terenowa wyrypa (dzień 2)

Sobota, 4 lipca 2009 | dodano: 04.01.2017Kategoria Jakuszyce 2009, Góry Izerskie, Góry
Zmęczeni podróżą przez pół Polski, wczorajszą wycieczką i pewnie nadmiarem browca na wieczór, spaliśmy jak pisklęta dzięcioła, ale gdy o 8 rano zadzwonił budzik zerwalismy się na nogi rozpoczęliśmy przygotowania do kolejnego dnia w górach. Wyjazd trochę się opóźnił, bo zmuszeni byliśmy uderzyć machlasem do Szkalrskiej po zakupy, ale gdy około 11 ruszyliśmy w trasę, nic nie mogło nas powstrzymać.

Najpierw przez "Samolot" dotarliśmy do schroniska Orle. Po dordze zaliczyliśmy po glebie na małym skrócie (Marcin wpakował sie w jakiś dół obok szlaku a mi chwilę później na korzeniu uślizgnęło sie przednie koło i wylądowałem w krzakach), ale mimo calkiem znacznej prędkości skończyło się na śmiechu, kilku otarciach i kilkunastu soczystych "córach koryntu".
Orle minęliśmy w pełnym pędzie (prawie) i jadąc piękną Halą Izerską dojechaliśmy do Chatki Górzystów. Niestety nie dane nam było skosztować wypasionych naleśników, ale byliśmy świeżo po śniadaniu i na podjazdach, albo zjazdach mogłoby się nam potem coś ulać :)
Zaraz za chatka władowaliśmy się na żółty szlaku, który poprowadził nas do Przełęczy Łącznik. Tym razem ominęliśmy jednak jeden jego odcinek, który tak mi i Marysi dał w kość w zeszłym roku. Zamiast tego sami wyszukaliśmy jakąś ścieżkę, która choć zabagniona, stroma, zarośnięta i miejscami zmieniająca się w strumyk, była przejezdna.
Na przełęczy odpoczynek połączony z obserwacją licznych rowerzystów (głównie Czechów) którzy co chwilę wjeżdżali na szlak, albo wyjeżdżali ze szlaku prowadzącego na Smrk. Rowery przeróżne, wypasione karbonowe śmigacze, trekingi na rachitycznych oponkach, a wszystkie pewnie i tak lżejsze od mojej kochanej kobyłki. Zbieraliśmy się dość długo, bo po walce na ostatnim odcinku, czuliśmy dość znaczne zmęczenie, ale jechać trzeba było. Gdy na szlak wjechały dwa trekingi wiozące parę o okolicach sześćdziesiątki, a z przeciwnego kierunku wyłoniło się małżeństwo z wózkiem, radośnie uznaliśmy, że będzie łatwo. Otóż nie było. Wózek najwyraźniej odcinek od granicy polsko-czeskiej przebył na plecach ojca, bo kamienie na szlaku były znacznie większe od jego kółek, a i stromizna miejscami nie była najgorsza. My jednak jechaliśmy. Najpierw minąłem parę prowadzącą trekingi. Nie dziwota. Sapiąc minąłem ich, by za następnym zakrętem natknąć się na widzianych wcześniej kolesi prowadzących pod górę dwa rowerki do XC, z których każdy ważyć musiał jakieś 5kg mniej niż mój. Mile połechtany wrzuciłem wyższy bieg i minąłem ich w szaleńczym pędzie (się znaczy w tych warunkach jakieś pi razy drzwi 13km/h :D). Na granicy poczekałem na Marcina i już razem pomknęliśmy na Smrk, by pofocić i porobić sobie jaja.
Potem powrót tą samą drogą na Przełęcz Łącznik (w dół Marcin znów nakurwiał, a mi było głupio), a stamtąd podjazd na Stóg Izerski i dojazd do Schroniska poniżej szczytu. Tu uzupełniłem płyny (płacąc nieprzyzwoicie dużo: 6zł za duża wodę i 10zł za 1l Coli :/). Nie siedzieliśmy długo, bo odkąd uruchomiono kolej linową ze Świeradowa, rejon schroniska zmienił się w deptak dla ludzi w klapkach i z piwkiem :/
Ruszyliśmy więc czerwonym szlakiem, który przez kolejne szczyty wysokiego grzbietu doprowadzić miał nas aż do kopalni kwarcu. Po drodze na Mokrą przełęcz przyszło nam zmagać się z podmokłym torfowiskiem, przez ktore szlak lawirował, zmieniając się co chwila w grząskie bagno, bądź bajoro. Kilka razy koło zapadło mi się prawie po ośkę, a raz przypłaciłem to pięknym lotem przez kieronicę, który zakończył się równie pięknym lądowaniem w bagnie.
Z Mokrej Przełęczy wjechaliśmy na Sine Skałki (tu dłuższy postój na odpoczynek i foty, bo widok był niesamowity), a potem pędem do kopalni. Tu krótka gadka ze spotkanymi rowerzystami (i jedną rowerzystką) i dalej w drogę. Przez Zwalisko (na zjeździe ze Zwaliska Marcin domknął widelec, złapał snejka w przednim kole i wyglebił się chyba dość solidnie, choć bez większych obrażeń) wjechaliśmy na Wysoki Kamień. Tam powiedziałem Siwemu, że jak chce nakurwiać (jak to ma w zwyczaju) w dół, to niech jedzie pierwszy i poczeka na mnie na Zakręcie Śmierci, zapali fajkę, zrobi kupę, prześpi się, czy coś, bo ja będę trochę wolniej niz on śmigał.
No to zjechaliśmy. Ja jechałem szybko, on jak zwykle nakurwiał :)
Z Zakrętu Śmierci pojechaliśmy rowerowa trójką do Domku Wesołych Kolejorzy i stamtąd przez Bagnisko do Jakuszyc.
Planowaną trasę zrobiliśmy w 100%, pogoda była niesamowicie dobra i ogólnie było całkiem super :)

TRASA: Jakuszyce-Leśniczówka - Przełęcz Szklarska (886 m.n.p.m.) - "Samolot" - Orle - Chatka Górzystów - [Droga Borowinowa] - Izerskie Bagno - Suchacz (917 m.n.p.m.) - Przeł. Łącznik (1066 m.n.p.m.) - Smrk (1124 m.n.p.m.) - Przeł. Łącznik (1066 m.n.p.m.) - Stóg Izerski (1107 m.n.p.m.) - Świeradowiec (1002 m.n.p.m.) - Polana Izerska - Podmokła (1001 m.n.p.m.) - Szerzawa (975 m.n.p.m.) - Rudy Grzbiet (945 m.n.p.m.) - Mokra Przełęcz (940 m.n.p.m.) - Rozdroże pod Kopą - Sine Skałki (1122 m.n.p.m) - Kopalnia Stanisław (1080 m.n.p.m.) - Rozdroże pod Izerskim Garbem (1018m.n.p.m.) - Zwalisko (1047m.n.p.m) - Rozdroże pod Zwaliskiem - Wysoki Kamień (1058m.n.p.m.) - Kozie Skały (1012m.n.p.m.) - Czarna Góra (965 m.n.p.m.) - Zakręt Śmierci (755 m.n.p.m.) - Domek Wesołych Kolejorzy - Bagnisko - Jakuszyce-Lesniczówka

Marcin na "Samolocie"


Nad Izerą


Przeprawa przez jeden z dopływów Izery. W sumie to lanserka na maksa, bo zaraz obok jest mostek :]


Żółty szlak


Chyba najbardziej malowniczy odcinek tego dnia - biegnący granicą polsko-czeską stromy singletrack wśród jagód, który prowadzin na szczyt Suchacza. To zdjęcie nawet w połowie nie oddaje, jaki on był świety.


Widok z muchą :)


Na wiezy widokowej na Smrku






Czerwony szlak między Stogiem Izerskim a Sinymi Skałkami


Miejsce to samo co rok temu, tylko ja starszy i rower inny :)


Chwilę po moim OTB w błoto. "O! Tak się tył unosił." :)


Widok z Sinych Skałek. Widać m.in. odwiedzone wczesniej Smrk i Stóg Izerski.


El Rower a w oddali Wysoki Kamień.


Nie wymaga komentarza
Rower: Dane wycieczki: 60.20 km (0.00 km teren), czas: h, avg: km/h, prędkość maks: 0.00 km/h
Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)

Sudecki weekend, czyli Izersko-karkonoska terenowa wyrypa (dzień 1)

Piątek, 3 lipca 2009 | dodano: 04.01.2017Kategoria Jakuszyce 2009, Góry Izerskie, Góry
2009-07-03 40,11 Pomysł na ten wyjazd dojrzewał w mojej głowie od bardzo dawna. Zaczęło się od planu na samotny wjazd na Pilsko, potem miał być wypad w Góry Sowie, ale ostatecznie, z racji ostatnich ulew, wybór padł na Góry Izerskie. Po drodze też zorganizował się też towarzysz jazdy i zamiast samotnie walczyć z Beskidem Żywieckim, miałem zmierzyć się z Izerami w towarzystwie Siwego.
O 5.30 podjechałem pod blok Marcina, spakowalismy jego tobioły do samochodu i ruszylismy. Po drodze mieliśmy małą usterkę techniczną, ale tak ogólnie, to samochodowa część wyprawy minęła w spokoju i wiele, wiele piosenek później zameldowaliśmy się w naszej kwaterze w Jakuszycach.
Nie tracąc czasu przebraliśmy się, złożyliśmy rowery i pojechaliśmy się zmęczyć.
Najpierw lajtowo, szutróweczką dojechaliśmy w rejon Chatki Wesołych Kolejorzy i odbiliśmy w kierunku Czeskiej Drogi, która przecięliśmy i asfalcikiem, przez las podjechaliśmy do schroniska nad Kamieńczykiem. Do wodospadu nie udało się zejść, bo najwyraźniej w piątki jest nieczynne (pewnie zakręcają wodę i dokonują przeglądu technicznego), ale za to zjechalismy sobie czarnym szlakiem do Sklarskiej Poręby. Zwłaszcza na pierwszym odcinku (tym stromym) pruliśmy nieźle. Marcin nakurwiał jak szalony na swoim hardtailu, zawstydzając mnie powaznie, ale przypłacił to snejkiem, więc sprawiedliwość jakaś była. Na dole myśleliśmy, że sfajczyliśmy klocki, bo coś śmierdziało koszmarnie, ale to tylko na straganie oscypki grillowali :D
Do Szklarskiej wparowalismy w rejonie stacji wyciągu na Szrenicę i stamtąd asfaletm poturlaliśmy sie (przeszło 60km/h) bez pedałowania) do centrum, gdzie zjedlismy pizzę i obmyśliliśmy (obmyśliłem) dalszą trasę.
Następnie wbiliśmy się na zielony szlak w kierunku wodospadu Szklarki. Nie taki szybki (a wręcz dość wolny) ale za to kamienisty, śliski i niesamowicie fajny. Po dordze odbiliśmy z niego, by dojechać do czarnego szlaku i nim dojechać do wodospadu od góry. Po dordze, a właściwie na drodze delektowaliśmy się kamieniami i głazami we wszelkich możliwych rozmiarach - od takich jak pięść, do takich jak małe fiaty. Oczywiście całość w siodle, bo prowadzić nie wypada, jak co chwila jacyś piesi patrzą (a może były wśród nich jakieś gimnazjalistki). Od wodospadu znów zielony do Szklarskiej, potem asfaltowy mega-stromy podjazd do kościoła i na Krucze skały, a potem znów w rejon Kamieńczyka. Tam zaliczyłem mały kryzys, ale zamiast wracać postanowiliśmy dojechać do kopalni "Stanisław" na Izerskich Garbach. No to siup! Trasami rowerowymi nr 3, 2 i 8 dojechaliśmy na wysokość 1084 mnpm i... trochę się polasnowaliśmy, focąc jak szaleni. Potem zjazd do Rozdroża pod Cicha Równią i dalej Górnym Duktem Końskiej Jamy do Jakuszyc.
Na koniec mycie łańcuchów, 1,66l płynu odkwaszającego mięśnie i kima, bo jutro też jest dzień na jazdę.

Jak szyty na miarę :)


Zjazd z Kamieńczyka...


...i jego efekty.


Nasza dwuosobowa delegacja forumrowerowe.org/bikestats.pl nad Szklarką.


J.w., ale jakby już bliżej wodospadu :)


No i wreszcie sam wodospad


Na zielonym szlaku, w drodze do Szklarskiej Poręby




Fast Forward i już jesteśmy przy kopalni Stanisław - Marcin robi triki na "szosie" :)


Chwila zadumy.


Chwila lansu :)




Wieczorny serwis


Odkwaszające browki i opary benzyny, w której myliśmy łańcuchy, stworzyły potwora - Adam-Nożycoręki :D


Jedyna ofiara dzisiejszego dnia - moje portki. Dziurę najwyraźniej wypierdziałem na podjazdach:)
Rower:[A] Prophet Dane wycieczki: 40.11 km (0.00 km teren), czas: h, avg: km/h, prędkość maks: 0.00 km/h
Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)

"Wcale nie jest tak głęboko"

Niedziela, 14 czerwca 2009 | dodano: 15.02.2017Kategoria Zalew Sulejowski i okolice, Wideło
Pobudka bardzo wczesna (6 rano), ale nie wypadało się spóźnić, bo dzisiejsza wycieczka miała odbyć się w nieco szerszym gronie niż zwykle. Spotkanie zarządziłem o wczesnej godzinie, aby za sprawą miłosiernie nam panujących PKP ruszyć w świat. Na Dworcu Fabrycznym stawiliśmy się w komplecie: ja, Marysia i Marcin (miała być jeszcze Kinga ale nie wyszło). Władowaliśmy się w "kibelka" i po dwudziestu kilku minutach powitaliśmy piękne miasto Koluszki. Stamtąd drogami polno-leśnymi (oraz pewną ilością pól, ale już bez dróg) dotarliśmy do Tomaszowa Mazowieckiego. Po drodze było kilka kałuż i inncyh atrakcji, które pomogły mi i Marysi wytworzyć na rowerach, ciuchach i twarzach solidną ochronną warstewkę błota. W Tomaszowie okazało się, ża Marcin jest w miarę czysty, więc radośnie, jadąc tuż przed nim wjechałem w kałużę. Głośne "Córa Koryntu!" (czy jakoś tak) usłyszane z tyłu dało mi znać, że mój plan się powiódł i teraz Siwy też będzie mógł ze mną podrywać gimnazjalistki na maseczkę błotną.
Gimnazjalistek jak na złość nie było, ale była pizza. Nie była łatwa i kazała czekać na siebie aż do godziny dwunstej. Kiedy jednak zjawiła się, to skonsumowaliśmy ją grupowo, nie bacząc, że przy stolikach siedzą obcy ludzie.
Potem szybki transfer dróżkami na zaporę w Smardzewicach (+mały foto-stopik przy Grotach Nagórzyckich) a dalej... singlowo-leśna, rowerowa orgietka brzegiem zalewu aż do Bronisławowa. Jadąc brzegiem co chwilę napomykałem o tym, że "coś dużo wody w zalewie". Fakt ten miał okazać się dość istotny w dalszym stadium wyprawy. A tak poza tym, to po drodze jedna z dużych kałuż "korciła mnie" i w efekcie zanurzyłem w niej nogi. Tak gdzieś na głębokość 10 cm powyżej kostki i kurort Bronisławów przywitałem wydając butami odgłosy, jak rozdeptywana żaba.
Postanowiliśmy wyprzeć z organizmów wilgoć za pomocą bursztynowego trunku wypitego na plaży. Chyba pomogło i po krótkiej wymianie pobożnych życzeń ruszyliśmy w drogę powrotną. Po drodze przyszło nam pokonać małą zatoczkę, nad którą zbudowano wąską kładkę. Normalnie jest ona kilkadziesiąt centymetrów nad wodą. Ale nie dzisiaj:) (bo "coś dużo wody w zalewie") Już sćieżka prowadzaca do niej była pod wodą, ale Marcin stwierdził, że "Wcale nie jest tak głęboko" więc pojechaliśmy. Gdy w wodzie zanurzyły się już buty, uznaliśmy, ze gorzej i tak nie będzie (to pewnie przez to wypite piwo). A jednak mogło być gorzej. Znacznie. Kładka również byłą pod wodą i do tego była cholernie śliska. Szczegółów przeprawy nie opiszę, bo nie umiem, ale na samym dole jest filmik, więc zapraszam do "lektury".
Dalej już bez większych przygód dotarliśmy do zapory, a stamtąd wzdłuż Pilicy, zahaczając o rezerwat "Niebieskie Źródła" i o "Małe Groty" dotarliśmy do Tomaszowa. Na koniec po dworcowym goferku i za sprawą PKP znów dotarliśmy do Łodzi. Wycieczka wyszła ogólnie całkiem zajebista :) Jedyny minus jest taki, ze opaliły mi się paski do kasku i jutro w robocie będę wyglądał jak upośledzona, czerwona zebra :)

W dordze z Koluszek do Tomaszowa: "Udawaj, że jedziemy szybko" Prędkość rzeczywista rzedu 7km/h :)


Kolejna sesja leśnego lansu


I jeszcze jakiś "landszafcik", żeby nie na każdej focie nasze paszcze widac było


Pomagamy babce uruchomić kaszlaka. Odpalił i odjechała w dal. Nawet nie podziękowała. To jędza :)


Inside joke: wrzosowisko :D


Off-road, off-path, on-pole :)


Marcin robi triki przed spożywczakiem. Pewnie wypatrzył gdzieś gimnazjalistkę jakąś :)


Groty Nagórzyckie


i Jeszcze jednen "landszafcik"


Całe stadko nad Pilicą


Zapora w Smardzewicach...


...i ptoki


Zalew Sulejowski


Ja robię serwis, a Siwy się pręży... pewnie znów te gimnazjalistki szły. A ja cholera nie patrzyłem i przegapiłem :/


Costa del Beton


Zatoczka


"Mówiłeś, że nie jest głęboko!"...


"...bo... za blisko jechaliście"


Kładka prawdy, słupki nadziei...


Marcin uzupełnie węglowodany, bułkowodany, masłowodany, szynkowodany i inne składniki odżywcze


Marcin znów robi triki (w krzkach była pewnie jakaś gimnazjalistka). Ja lansowałem sie na tych skałkach w zeszłym roku przed grupką pań w wieku circa 50 lat, więc uznałem, że dla marnej gimnazjalistki nie będe się wysilał :) Poza tym trochę zaczynało nam się na pociąg spieszyć.


Kolejne foto do kolekcji

A tu numer: 1, 2 i 3

Dworcowy przysmak. I zagadka: jaki owoc ukrywa się pod tą oczojebną zielenią? :)


Mój light-bike robi dziury w asfalcie


A na koniec obiecany film. Dramat "Przeprawa", czyli 6:28 hardkoru :)
<object width="425" height="350"><param name="movie" value="http://www.youtube.com/v/r5aL008wAeg"> <embed src="http://www.youtube.com/v/r5aL008wAeg" type="application/x-shockwave-flash" wmode="transparent" width="425" height="350"></embed></object><br>
Opis tej wycieczki u Marcina i u Marysi
Rower:[A] Prophet Dane wycieczki: 92.50 km (0.00 km teren), czas: h, avg: km/h, prędkość maks: 0.00 km/h
Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)

"Norfu norfu daj mi torfu"

Czwartek, 11 czerwca 2009 | dodano: 15.02.2017Kategoria Łódź i okolice
 Z Marysią, ale za to bez ładu, składu i pomysłu na trasę, kręciłem się po okolicach Zgierza i Malinki. Cel objawił mi się dopiero, gdy na horyzoncie zamajaczył sklep z wielkim transparentem "Piwa regionalne". Wiedziałem wtedy, że znalazłem to, czego cały czas nieświadomie szukałem :)

W hołdzie Uryniom...


Tabliczka mocno humorystyczna, biorac pod uwagę, że to rejon składowiska odpadów przemysłowych "Eko-Boruta" w Zgierzu


Wszyscy chcą czegoś od Norfu...


I chociaż jedno rowerowe:


Nie z dzisiaj, ale co z tego?
Rower:[A] Prophet Dane wycieczki: 43.50 km (0.00 km teren), czas: h, avg: km/h, prędkość maks: 0.00 km/h
Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)

W krainie kolorowych rzek

Niedziela, 31 maja 2009 | dodano: 15.02.2017Kategoria Łódź i okolice
Koło południa wyruszyłem na małą przejażdżkę. Ostatnio nie było okazji albo pogody, żeby pojeździć, więc ochotę na jeżdżenie miałem wielką.
Ruszyłem na północ, by bocznymi, polnymi drogami dotrzeć do Lasu Okręglik i Nowej Gdyni. Tutaj kanałem przejechałem pod torami i przedmieściami Zgierza dotarłem do lasu w okolicy ulic Cegielnianej i Jedlickiej. Pokręciłem się całkiem fajnymi singielkami i ostatecznie dotarłem zo Jedlicza. Tutaj szybkie spojrzenie na niebo i modyfikacja planów - do Grtonik nie jadę, bo chyba wkrótce lunie. Zatem pędem wzdłuż torów do Zgierza, a stamtąd znów przez las do Nowej Gdyni. Chciałem znów skorzystać z kanału pod torami, ale okazało się, że ktoś coś spuścił do wody i jej kolor stanowczo zniechęcił mnie do jakiegokolwiek z nią kontaktu. Zatem rower na plecy i z buta na nasyp kolejowy. Potem już wzdłuż torów na Pabiankę i dalej na Teo. Dwa kilometry od domu deszcz jednak mnie złapał. Lunęło solidnie i zmokłem do ostatniej nitki.





Zgierskie singielki






Kolejna woda, w której przyszło mi się dziś nurzać...


...Przejazd przez tą jednak sobie darowałem.
Rower:[A] Prophet Dane wycieczki: 30.84 km (0.00 km teren), czas: h, avg: km/h, prędkość maks: 0.00 km/h
Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)

Tungsten grey

Sobota, 30 maja 2009 | dodano: 15.02.2017Kategoria Łódź i okolice, Sprzęt
Runda po mieście. Miało być trochę dalej, ale co chwilę moczył nas mniejszy lub większy deszcz. W efekcie jechaliśmy od sklepu do sklepu (rowerowego oczywiście). Efekt - waga roweru kilkadziesiąt gramów w dół.

Cytat dnia: "Jestem sprzętową dziwką" :)

Rower:[A] Prophet Dane wycieczki: 17.35 km (0.00 km teren), czas: h, avg: km/h, prędkość maks: 0.00 km/h
Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)

Familiada, czyli dzień Mrocznej Regulacji

Niedziela, 17 maja 2009 | dodano: 15.02.2017Kategoria Łódź i okolice
Dzisiaj wycieczkę odbyłem w liczniejszym niż zazwyczaj towarzystwie. Oprócz Kłótliwej Marii pojechał też Ojciec. Zbiórka była na Retkini. Tu nastapiła pierwsza (lecz nie ostatnia) regulacja siodełka. Potem ruszyliśmy. Najpierw wzdłuż torów kolejowych do Pabianic (tu tłumy "komunistów" i wbitych w garniako-suknie rodzin), a stamtąd tradycyjnie już pojechaliśmy przez las w kierunku na Ldzań. Trasa była nieco inna niż zwykle (nie zahaczyliśmy o staw), ale też cel był odmienny - mieliśmy znaleźć kamieniołom koło Mogilna Dużego, o którym przebąkiwano coś na stronie PTTK. Nie udało nam się go znaleźć (nawet lokalsi za bardzo o czymś takim nie słyszeli), a jedyne co zwiedziliśmy w Mogilnie, to MiniMarket z piwem, kiełbasą i bułkami (tu też kolejna regulacja siodełka).
Potem kierunek Kolumna/Barycz z fajną ścieżką na brzegu Grabii i atrakcyjną przeprawą przez jeden z dopływów tejże.
Z Kolumny do Dobronia na obiad. Nie było łatwo o miejsca (znów ci przeklęci komuniści), ale daliśmy radę i wrzuciliśmy na ruszt coś bardziej konkretnego.
Zaspokoiwszy głód, klucząc przez lasy i pola (i dłubiąc dla odmiany przy widelcu Marysi) dotarliśmy do ostatniego punktu programu, czyli do baru u Józka, który wcale na imię Józek nie ma. Uzupełniliśmy płyny i tym małym sekciarskim akcentem zakończyliśmy wycieczkę. Koło "Agaty" rozwiązaliśmy nasza grupę pościgową i pozostał jeszcze tylko powrót przez poligon na Teo.
Li i tyle

Trasa: Teo - Retkinia - Lublinek - Pabianice - Terenin - Mogilno Duże - Kolumna - Dobroń - Markówka - Wymysłów - Żytowice - Zalew - Bochcice - Florentynów - Okołowice - GOŚ - Retkinia - Teo

Regulacja I


Za Pabianicami, w lasach, któe są całkiem zajebiste :)






"Not Just Anyone Can Be Cool", czyli krótka opowieść o nietrafionych prezentach "garderobianych" :)


Ojciec i syn, czyli niedaleko jedzie jabłko od jabłoni.


Potęga MiniMarketu,...


... potęga Regulacji II...


...i potęga szczerego uśmiechu :)


Grabia


Przeprawa




Bocian twardziel, bo linia kolejowa jak najbardziej czynna. Kilkanaście sekund po zrobieniu zdjęcia przejechał ET22 z węglarkami.


Po zakończonej Regulacji III pozuję z pompką i brzuchem


Marysia. (się uśmiecha, a ja poza kadrem przeprowadzam Regulację IV)


I na koniec psycho-test: co Kubuś, figlarz i świntuszek, ma na plecach?
Rower:[A] Prophet Dane wycieczki: 87.03 km (0.00 km teren), czas: h, avg: km/h, prędkość maks: 0.00 km/h
Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)

Szosowo

Sobota, 9 maja 2009 | dodano: 16.02.2017Kategoria Łódź i okolice
Mieliśmy wybrać się na długą, szosową wycieczkę z wujkiem Marysi. Przygotowania do niej zaczęły się już wczoraj - wymiana w obydwu rowerach opon terenowych na slicki, utwardzenie zawieszenia. Tymczasem wyprawa tak jakby nie doszła do skutku z powodu drobnej "awarii", która wymagała "fachowej naprawy".
Zamiast więc ruszyć we trójkę na podbój asfaltów, pojechaliśmy we dwójkę na... podbój asflatów. Z racji takiego, a nie innego doboru opon i nawierzchni, tempo było żwawe, a kilometrów na liczniku przybywało dość szybko. Na pierwszym większym postoju w Tuszyn-Lesie zjedliśmy zupę grzybową, a Marysia poznała swoją nową "siostrzyczkę". Najwyraźniej się polubiły i były zasczycone tym spotkaniem :D
Potem przecięliśmy "jedynkę" i zahaczając o staw na "Młynku" pojechaliśmy przez wiochy i wioski w kierunku Łodzi.

Trasa: Teo - Retkinia - Stawy Stefańskiego - Stara Gadka - Guzew - Prawda - Rydzynki - Tuszyn-Las - Tuszyn - "Młynek" - Modlica - Kalinko - Stefanów - ul.Kolumny - Carrefour - Plac Niepodległości - Piotrkowska - Rynek Bałucki - Teo

Zdjęć mało i do tego jeszcze ze mną w roli głównej.

En face (z "awarią")


Z profilu


...i od dupy strony
Rower:[A] Prophet Dane wycieczki: 75.75 km (0.00 km teren), czas: h, avg: km/h, prędkość maks: 0.00 km/h
Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)

Scyzoryk, tak na mnie wołają... czyli wizyta w kieszonkowych górach

Niedziela, 26 kwietnia 2009 | dodano: 04.01.2017Kategoria Góry Świętokrzyskie, Góry
Ta niedziela to nasz tegoroczny debiut w górach. Wybraliśmy się pożyczonym machalasem do Kielc zaliczyć rundkę po Górach Świętokrzyskich. Małe te góry jakieś, ale zawsze coś.
Trasę prawie identyczną z dzisiejszą przjechałem w sierpniu 2006 r. samotnie i do tego jadac na miejsce 5h pociągiem i tego samego dnia wracając (kolejne 5h z PKP), ale... wróćmy do sedna sprawy:
Ruszyliśmy z centrum Kielc udaliśmy na północ, by w Dąbrowie-Koszarce wjechać na czerwony szlak im. Edmunda Massalskiego. Przez las wjechaliśmy nim na Domaniówkę (418 m.n.p.m.) i dalej przez Masłów Starą Wieś dotarliśmy na Klonówkę (473 m.n.p.m.). Dalej, zahaczając o Diabelski Kamień dotarliśmy do masakrycznego zejścia/zjadu do doliny Lubrzanki. Jeśli ktoś tam zjedzie, i jakoś to udokumentuje to ma u mnie piwo (nie dotyczy masakratorów od DH). Kawałek próbowałem, ale ogólnie to wyszło jak kiedyś - środkowy odcinek z buta. Potem podjazd na Radostową (451 m.n.p.m.). Jestem z siebie dumny, bo tym razem zaliczyłem go w siodle w całości i mniej przy tym wykrzykiwałem wulgaryzmów. Nie wiem, czy to zasługa lepszej formy, czy też magia koronki 34z :) Na szczycie opuściliśmy szlak czerowny i czymś, co pewnie kiedyś miało być stokiem narciarskim, zjechaliśmy do Wilkowa. Tu szybka fotka nad zalewem, a potem przeprawa przez haszczo-las do drogi (oczywiście leśnej) do Grabowa. Potem juz Św. Katarzyna, obiadek i powrót przez Grabów, Barczę, Brzezinki i Masłów II.
Przejażdżka była dość przygodowa. Marysia uparła się, że z Kielc przywiezie pamiątkę w postaci szlifów na kolanah i jeszcze przez opuszczeniem asfaltu glebnęła podczas nieudanej próby wyciągnięcia w czasie jazdy mapy z mojego plecaka. Kolejna gleba gdzieś poniżej Klonówki, ale mimo Jej prób, to ja zdobyłem pamiątkę w postaci dziurki w kolanie, gdy wywaliłem sie odganiając dwa goniące mnie psy.
Było fajnie, ale po raz kolejny nie udało się wejść/wjechać na Łysicę (wiem, wiem... ne wolno). Może następnym razem - do trzech razy sztuka.

No to lecimy z tym koksem - czas jechać!


Widok na niekoniecznie najciekawszą czść Kielc


Zjazd z Domaniówki


My (Bob Budowniczy i Rowerzystka Szatana) na Klonówce...

...i widok z tejże w kierunku zlaewu w Cedzynie i lotniska sportowego




(pa)Góry Świętokrzyskie



a tu to samo miejsce kilka lat temu.

Zjazd z Klonówki - wstęp do sekcji pieszej.

i znów ten sam rejon w sierpniu 2006

Przejazd brodem przez Lubrzankę. W 2006 było to koniecznością, teraz jest juz obok kładka, ale... czego się nie robi dla lansu :)


Walka z Radosotową


Spojrzenie z Radostowej w kierunku Wschodnim. Na pierwszym planie "stok narciarski", którym przysżło nam zjeżdżać.


Nad Zalewem Wilkowskim. Ta górka za moim plecakiem to Łysica.


A tu juz Łysica widziana z "przedmieścia" Grabowa


I na koniec "souveniry" :)
Rower:[A] Prophet Dane wycieczki: 60.01 km (0.00 km teren), czas: h, avg: km/h, prędkość maks: 0.00 km/h
Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)

Jura. Nie Krakowsko-Częstochowska, ale jednak...

Wtorek, 14 kwietnia 2009 | dodano: 15.02.2017Kategoria Jura Wieluńska
Jak się nie ma za wiele czasu na jazdę, to trzeba dbać, żeby przynajmniej jakością nadrabiać. W związku z tym, wycieczka w ten dodatkowy wolny dzień musiała być ciekawsza, niż zwykłe objeżdżanie tych samych starych śmieci wokół Łodzi. Pomysł na dzisiejszą trasę podsunęła mi lektura strony onthebike.com i zamieszczonego tam opisu wycieczki pt. "Jurassic Park"
Rano władowaliśmy się z Marysią w blachosmroda z całym złomem i z pieśnią na ustach (GNR są do dupy) ruszyliśmy do Działoszyna, leżącego nad brzegiem Warty, na skraju Załęczańskiego Parku Krajobrazowego.
Pogoda, która rano zapowiadała się świetnie, w trakcie podróży zaczęła się psuć. Temperatura zamiast rosnąć, zaczeła spadać, by w pewnym momencie osiągnąć 8 st. Celsjusza. Do tego doszła wilogotna mgła i chmury. W pewnym momencie rozważaliśmy nawet możliwość rezygnacji z wyprawy. Wytrwaliśmy jednak i nie zawróciliśmy. W Działoszynie złożyliśmy sprzęt do kupy, opatuliliśmy się we wszystkie ciuchy, jakie tylko zabraliśmy i ruszyliśmy na rowerową część wycieczki.
Nie mieliśmy żadnej mapy tych rejonów. Przed wyjściem odświeżyłem sobie jedynie opis na onthebike.com, wiec odnalezienie właściwego szlaku nie było na początku łatwe. Pokręciliśmy się chwilę wzdłuż Warty, skorzystaliśmy z usług systemu GPS (Gębą Pytaj Spotkanych) i wreszcie znaleźliśmy co trzeba i zrobiło się fajnie. Na pierwszy ogień pozedł Rezerwat "Węże" położony na szczycie góry Zelce. Znajduje się tam kilka jaskiń, w tym dwie udostępnione dla turystów. Znaleźliśmy jedną (Stlagmitową), którą pobieżnie zwiedziłem. Potem mała foto-sesja na skałkach i dalej w drogę. Klucząc przez pola i lasy dotarliśmy do Rezerwatu "Szachownica" (opuszczając po drodze województwo łódzkie i wjeżdżając na teren śląskiego). Na terenie tego rezerwatu znajduje się kolejna jaskinia (na tyle duża , by pobrykać po niej rowerem) i pełno fajnych skałek, ścieżek i innych atrakcji, które zapewniły nam rozrywkę na dłuższą chwilę.
Stamtąd zupełnie już na czuja ruszyliśmy przez pola (nawet nie po polnych drogach) i lasy do Działoszyna, zahaczjąc znów o "Węże". W Działoszynie piknik na parkingu i znów 130km samochodem z powrotem do Łodzi.
Wycieczka była super. Nie wiem, czy zdjęcia oddają to, ale ubaw był po pachy i żeby pojeździć w takiej fajnej okolicy, warto było tłuc się z gratami przez tyle kilometrów. I nawet pogoda zrobiła się zajebista :)

Fotek dzisiaj bardzo dużo, ale cóż... jakoś tak się ich dużo zrobiło.

Godzina 7.30, Łódź - pakowanie rowerów do mniej szlachetnego pojazdu.


Później, Działoszyn - rowerzyści gotowi do walki z zimnem, albo... do napadu na bank.


Most nad Wartą w Lisowicach


Spojrzenie na "góry"


... a skoro góry, to i muszą być owieczki :)


W drodze na Górę Zelce


Znikam we wnętrzu Jakini Stalagmitowej


Foto-sesja na szczycie


W drodze do "Szachownicy"


... a to już kilka fotek na miejscu.








Jaskiniowe enduro :) Jaskinia Szachownica ma dwa wejścia i spokojnie da się przejechać jej głównym korytarzem z jednego do drugiego.




Polną "drogą". Na skutek braku mapy i obierania trasy na podstawie położenia Słońca, mchu na drzewach i mojej kobiecej intuicji, spore kawałki przebyliśmy właśnie tak - na przełaj przez pola.




Wszyscy walą takie foty z rowerem nad głową to ja też. No i do tego mam o co najmniej rozmiar za luźne portki (ach te zakupy przez internet) i na tym zdjęciu wyszło, jakbym miał figurę 50-letniej matki pięciorga. Aż tak źle nie jest... co najwyżej dwójkę urodziłem :P


Przyczajony rowerzysta, ukryty stok


Znów nad Wartą


Piknik na skraju drogi :)

Rower:[A] Prophet Dane wycieczki: 50.57 km (0.00 km teren), czas: h, avg: km/h, prędkość maks: 0.00 km/h
Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)