- Kategorie:
- Beskid Sądecki.6
- Beskid Śląski.5
- Bez roweru.1
- Bory Tucholskie.7
- Dolina Bobru 2024.4
- Dookoła Tatr 2023.3
- eBike.3
- Gorce.3
- Góry.125
- Góry Bardzkie.1
- Góry Bialskie.1
- Góry Izerskie.51
- Góry Sowie.6
- Góry Świętokrzyskie.1
- Jakuszyce 2009.3
- Jakuszyce 2010.4
- Jakuszyce 2012.5
- Jakuszyce 2014.3
- Jakuszyce 2016.3
- Jeseník 2012.3
- Jeseník 2014.3
- Jeseniky.3
- Jura Krakowsko-Częstochowska.1
- Jura Wieluńska.1
- Karkonosze.14
- Krościenko 2011.3
- Łódź i okolice.369
- ŁRP.39
- Małe Pieniny.1
- Masyw Śnieżnika.20
- Międzygórze 2009.5
- Międzygórze 2010.6
- Międzygórze 2012.7
- Międzygórze 2014.2
- Międzygórze 2020.3
- Ochotnica Górna 2010.2
- Okolice Warszawy.4
- Pieniny.3
- Pilchowice 2017.2
- Piwniczna-Zdrój 2009.4
- Piwniczna-Zdrój 2024.2
- Po ciemku.39
- Po mieście.99
- Podsumowanie roku.4
- Pogórze Kaczawskie.1
- Polskie morze.1
- Praca.42
- Przyczepka.35
- Rolki.1
- Rychlebské hory.7
- Rzeczka 2011.3
- Sprzęt.41
- Świeradów-Zdrój 09.2013.5
- Świeradów-Zdrój 2011.5
- Świeradów-Zdrój 2013.2
- Świeradów-Zdrój 2020.4
- Świeradów-Zdrój 2021.2
- Syf, kiła i mogiła.0
- Szczyrk 2010.1
- Szklarska Poręba 2007.4
- Szklarska Poręba 2008.7
- Szklarska Poręba 2010.4
- Szklarska Poręba 2011.4
- Szklarska Poręba 2019.2
- Szklarska Poręba 2021.2
- Szklarska Poręba 2022.1
- Tatry.4
- Te fajne.30
- Tleń 2007.6
- Tleń 2012.2
- Trójwieś.88
- Wałbrzych 2012.2
- Wałbrzych 2013.2
- Warte przeczytania.0
- Wideło.16
- Wisła 2008.2
- Z Buta.1
- Z muzyką.91
- Z Tosią.82
- Zakopane 2012.2
- Zalew Sulejowski i okolice.12
- Zerowy przebieg.21
- Zittauer Gebirge.1
"Due South"
Niedziela, 23 maja 2010 | dodano: 08.03.2017Kategoria Łódź i okolice
Na rower umówiłem się z Marcinem. Zażyczył sobie trasy na południe, więc taka była. Starałem się, żeby jak najmniej było asfaltu i nawet szło nieźle, ale później, za Pabianicami władowaliśmy się na leśne ścieżki i drogi tak podmokłe, że udało się nam obu uświnić siebie i rowery oraz doszczętnie przemoczyć buty. Mi udało się również sprawdzić dzielność morską Propheta, gdy woda w jednej z kałuż sięgnęła znacznie powyżej osi :) Do tego drogę kilka razy zagrodziły nam zwalone drzewa.
Gdy wreszcie dotarliśmy w rejonie Rydzyn do lasu w wersji suchej, to trzeba było wracać.
Powrót już asekuracyjnie i bez ryzyka zmoknięcia - asfaltem.
Rozlana Dobrzynka w pobliżu młyna na Źródlanej w Pabianicach
Siwy atakuje upadłą laskę (tzn. część lasku, czyli drzewo)
Ner poniżej Stawów Stefańskiego
Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Gdy wreszcie dotarliśmy w rejonie Rydzyn do lasu w wersji suchej, to trzeba było wracać.
Powrót już asekuracyjnie i bez ryzyka zmoknięcia - asfaltem.
Rozlana Dobrzynka w pobliżu młyna na Źródlanej w Pabianicach
Siwy atakuje upadłą laskę (tzn. część lasku, czyli drzewo)
Ner poniżej Stawów Stefańskiego
Rower:[A] Prophet
Dane wycieczki:
61.38 km (0.00 km teren), czas: h, avg: km/h,
prędkość maks: 0.00 km/hTemperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Dookoła komina
Sobota, 15 maja 2010 | dodano: 08.03.2017Kategoria Łódź i okolice, Wideło
Pogoda niepewna, ale kości rozruszać trzeba. Na tapetę poszedł więc las na Popiołach. Trochę tak bez ładu i składu, ale mimo leniwego początku wyszło nawet miło.
Ponieważ filmik w poprzednim wpisie spotkał się z pozytywnym odbiorem, to dzisiaj też trochę się pobawiłem (pobawiliśmy raczej, bo Marysia w bawieniu też udział brała) :)
<object width="425" height="350"><param name="movie" value="http://www.youtube.com/v/h85agjHDnqY"> <embed src="http://www.youtube.com/v/h85agjHDnqY" type="application/x-shockwave-flash" wmode="transparent" width="425" height="350"></embed></object><br> Muzyka: Babe Ruth - "The Mexican"
Główny bohater: komin nieczynnego Zakładu Energetyki Cieplnej "Ustronna".
Tor przeszkód dla rowerzystów - zjazd do przejścia podziemnego pod Pabianicką.
A tak bajdełej, to udało się pogodzić korby Evolve XC z Brainem w S6, więc odzyskałem swoje XT i nastała radość :D
Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Ponieważ filmik w poprzednim wpisie spotkał się z pozytywnym odbiorem, to dzisiaj też trochę się pobawiłem (pobawiliśmy raczej, bo Marysia w bawieniu też udział brała) :)
<object width="425" height="350"><param name="movie" value="http://www.youtube.com/v/h85agjHDnqY"> <embed src="http://www.youtube.com/v/h85agjHDnqY" type="application/x-shockwave-flash" wmode="transparent" width="425" height="350"></embed></object><br> Muzyka: Babe Ruth - "The Mexican"
Główny bohater: komin nieczynnego Zakładu Energetyki Cieplnej "Ustronna".
Tor przeszkód dla rowerzystów - zjazd do przejścia podziemnego pod Pabianicką.
A tak bajdełej, to udało się pogodzić korby Evolve XC z Brainem w S6, więc odzyskałem swoje XT i nastała radość :D
Rower:[A] Prophet
Dane wycieczki:
46.15 km (0.00 km teren), czas: h, avg: km/h,
prędkość maks: 0.00 km/hTemperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Chillout
Niedziela, 9 maja 2010 | dodano: 08.03.2017Kategoria Łódź i okolice, Wideło
2010-05-09 48,74 Poobiednie kręcenie w stylu relaksacyjnym wielce. Bez celu, bez zaplanowanej trasy i bez powodu, wśród płaskiej płaskości południowo-zachodnich rubieży Łodzi.
Było tak lajtowo, że aż miałem czas, by co chwilę rozstawiac statywik i popełnić suchy filmik ze sobą w roli głównej :)
<object width="425" height="350"><param name="movie" value="http://www.youtube.com/v/zhgEJ3xu3c4"> <embed src="http://www.youtube.com/v/zhgEJ3xu3c4" type="application/x-shockwave-flash" wmode="transparent" width="425" height="350"></embed></object><br> Muzyka: Consider the Thief - "Son of Hell"
Foty tez były:
Malowniczy, acz miejscami błotnisty singielek dookoła lotniska
Dobrzynka, lewy dopływ Neru
Płasko,...
...zielono,...
...i mokro, czyli dolina Neru
Grupowa Oczyszczalnia Ścieków (zgodnie z Wikipedią jeden z największych tego typu obiektów w Polsce) widziana z mostka nad Nerem. Pamiętam czasy sprzed jej uruchomienia, gdy praktycznie nie dało się stanąć w tym miejscu (ani nigdzie indziej nad Nerem) bez zatykania nosa. Teraz jest nawet miło, choć woda nadal pozaklasowa.
Nie byłbym sobą, gdybym takiego zdjęcia nie zamieścił :)
Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Było tak lajtowo, że aż miałem czas, by co chwilę rozstawiac statywik i popełnić suchy filmik ze sobą w roli głównej :)
<object width="425" height="350"><param name="movie" value="http://www.youtube.com/v/zhgEJ3xu3c4"> <embed src="http://www.youtube.com/v/zhgEJ3xu3c4" type="application/x-shockwave-flash" wmode="transparent" width="425" height="350"></embed></object><br> Muzyka: Consider the Thief - "Son of Hell"
Foty tez były:
Malowniczy, acz miejscami błotnisty singielek dookoła lotniska
Dobrzynka, lewy dopływ Neru
Płasko,...
...zielono,...
...i mokro, czyli dolina Neru
Grupowa Oczyszczalnia Ścieków (zgodnie z Wikipedią jeden z największych tego typu obiektów w Polsce) widziana z mostka nad Nerem. Pamiętam czasy sprzed jej uruchomienia, gdy praktycznie nie dało się stanąć w tym miejscu (ani nigdzie indziej nad Nerem) bez zatykania nosa. Teraz jest nawet miło, choć woda nadal pozaklasowa.
Nie byłbym sobą, gdybym takiego zdjęcia nie zamieścił :)
Rower:[A] Prophet
Dane wycieczki:
48.74 km (0.00 km teren), czas: h, avg: km/h,
prędkość maks: 0.00 km/hTemperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Weak-end warriors.
Niedziela, 2 maja 2010 | dodano: 15.02.2017Kategoria Okolice Warszawy
Dzień drugi majowego "łikendu" w Warszawie zaczął się od śniadania i sprzątania po karaoke :)
Potem można było wsiąść na rowery.
Tak samo jak dzień wcześniej przeprawiliśmy się przez Wisłę na pokładzie "Turkawki" i najkrótszą drogą dojechaliśmy do lasu. Tym razem nie bawiliśmy się w zwiedzanie, tylko zajęliśmy się objeżdżaniem okolicznych pagórków. W rejonie Góry Ojca Michał z Gosią odłączyli się, by pojeździć we dwójkę, a my we trójkę (Marysia, Michał i ja) pojechaliśmy w kierunku Izabelina. Tutaj mały postój na picie i dalej w drogę, w kierunku cmentarza Palmiry. Jechało się świetnie, bo ostatnie deszcze spowodowały, że osławione kampinoskie piaski nie były wielkim problemem. Do tego w wielu miejscach wzdłuż dróg przebiegały bardzo sympatyczne singielki, którymi można było pomykać z wielkim uśmiechem na paszczy :)
W Palmirach zatrzymaliśmy się na małe zwiedzanie, a potem czerwonym szlakiem pojechaliśmy w kierunku partyzanckiego cmentarza w Wierszach. Nie dane nam było jednak do niego dotrzeć, gdyż musieliśmy wyrobić się na ostatni kurs promu. Zatrzymaliśmy się tylko na chwilę w miejscu, w którym nie było zbyt wielu komarów (chmary tych bezczelnych krwiopijców uprzykrzały prawie każdy postój w lesie), zjedliśmy zakupione w Izabelinie ciacho jogurtowe (które miało cholernie wiele cech sernika) i wróciliśmy do Palmir. Stamtąd, ciągle czerwonym szlakiem,pojechaliśmy do Łomianek. Ten odcinek był bardzo atrakcyjny, bo najpierw prowadził przez pagórkowaty teren (znów fajne singielki wzdłuż drogi) a potem przez bagno w rezerwacie Sieraków. Fotek zbyt wielu nie ma, gdyż na każdym postoju atakowały nas takie stada komarów, że staraliśmy się unikać zatrzymywania się. Na koniec przeprawa promem, podjazd na wał i... tak zakończyło się nasze rowerowanie w rejonie stolicy.
Mamy nadzieję, że nie ostatnie :)
Wieża obserwacyjna na Górze Ojca
Cmentarz w Palmirach
Gdzieś na szlaku
Trzej Muszkieterowie
Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Potem można było wsiąść na rowery.
Tak samo jak dzień wcześniej przeprawiliśmy się przez Wisłę na pokładzie "Turkawki" i najkrótszą drogą dojechaliśmy do lasu. Tym razem nie bawiliśmy się w zwiedzanie, tylko zajęliśmy się objeżdżaniem okolicznych pagórków. W rejonie Góry Ojca Michał z Gosią odłączyli się, by pojeździć we dwójkę, a my we trójkę (Marysia, Michał i ja) pojechaliśmy w kierunku Izabelina. Tutaj mały postój na picie i dalej w drogę, w kierunku cmentarza Palmiry. Jechało się świetnie, bo ostatnie deszcze spowodowały, że osławione kampinoskie piaski nie były wielkim problemem. Do tego w wielu miejscach wzdłuż dróg przebiegały bardzo sympatyczne singielki, którymi można było pomykać z wielkim uśmiechem na paszczy :)
W Palmirach zatrzymaliśmy się na małe zwiedzanie, a potem czerwonym szlakiem pojechaliśmy w kierunku partyzanckiego cmentarza w Wierszach. Nie dane nam było jednak do niego dotrzeć, gdyż musieliśmy wyrobić się na ostatni kurs promu. Zatrzymaliśmy się tylko na chwilę w miejscu, w którym nie było zbyt wielu komarów (chmary tych bezczelnych krwiopijców uprzykrzały prawie każdy postój w lesie), zjedliśmy zakupione w Izabelinie ciacho jogurtowe (które miało cholernie wiele cech sernika) i wróciliśmy do Palmir. Stamtąd, ciągle czerwonym szlakiem,pojechaliśmy do Łomianek. Ten odcinek był bardzo atrakcyjny, bo najpierw prowadził przez pagórkowaty teren (znów fajne singielki wzdłuż drogi) a potem przez bagno w rezerwacie Sieraków. Fotek zbyt wielu nie ma, gdyż na każdym postoju atakowały nas takie stada komarów, że staraliśmy się unikać zatrzymywania się. Na koniec przeprawa promem, podjazd na wał i... tak zakończyło się nasze rowerowanie w rejonie stolicy.
Mamy nadzieję, że nie ostatnie :)
Wieża obserwacyjna na Górze Ojca
Cmentarz w Palmirach
Gdzieś na szlaku
Trzej Muszkieterowie
Rower:[A] Prophet
Dane wycieczki:
59.13 km (0.00 km teren), czas: h, avg: km/h,
prędkość maks: 0.00 km/hTemperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Wycieczka klasowa :)
Sobota, 1 maja 2010 | dodano: 15.02.2017Kategoria Okolice Warszawy
Nareszcie nadszedł długo oczekiwany długi weekend :] Zostaliśmy zaproszeni przez Michała na kręcenie po KPN'ie w wesołym gronie starych znajomych, z którego to zaproszenia z miłą chęcią skorzystaliśmy.
Do Warszawy dotarliśmy już w piątek wieczorem i przy wiosennym browarku zaplanowaliśmy z Michałem trasę na sobotę.
Rano pojechaliśmy autem na Pragę po Michała i Gosię, władowaliśmy ich nowe rowerki na pakę i zawieźliśmy do Kwatery Głównej, by zrealizować Plan. Niestety Plan wziął troszkę w łeb, bo zaczęło padać. Ale nie tak łatwo było nas zniechęcić. Przeczekaliśmy deszcz, a potem postąpiliśmy zgodnie z Planem :)
Wesołą gromadką wsiedliśmy na rowery i udaliśmy się na poszukiwanie Wojskowego Centrum Dowodzenia z okresu PRL położonego na terenie Puszczy Kapinoskiej. W wycieczce wydatnie pomógł nam prom Turkawka, dzięki któremu w miły i szybki sposób przeprawiliśmy się przed Wisłę. Potem przez Łomianki dokręcilismy do lasu i tam troszkę pojeździliśmy. Centrum dowodzenia znaleźliśmy (choć w całej swej mądrości nie wgrałem do GPS'a mapy okolic Wa-wy) i zwiedziliśmy przy wątłym świetle lampki rowerowej za 10zł, a przy okazji mieliśmy okazję przekonać się, że Kampinos to całkiem fajny teren na rower. Fajne ścieżki, pagórki... miło.
A tak poza tym, to Gosia zarządziła i zawstydziła nas wszystkich, na swojej dameczce wjeżdżając wszędzie tam, gdzie my na rowerach tzw. "górskich".
Na końcu przeprowadziliśmy się znów promem na Białołękę i zakończyliśmy w "Przystanku Tarchomin" przy piwku i kiełbasce z grilla.
...a potem było Karaoke a la Shrek :)
Nasza wesoła gromada, czyli uczestnicy wycieczki i wieczora pieśni :)
W bunkrze - Michał, Panie...
...i stwór bez ręki
Uroki Kampinosu
Rowery wodne
"Przystanek Tarchomin". Na grillu "robi się" nasza wyżerka :)
...bywa i tak :)
Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Do Warszawy dotarliśmy już w piątek wieczorem i przy wiosennym browarku zaplanowaliśmy z Michałem trasę na sobotę.
Rano pojechaliśmy autem na Pragę po Michała i Gosię, władowaliśmy ich nowe rowerki na pakę i zawieźliśmy do Kwatery Głównej, by zrealizować Plan. Niestety Plan wziął troszkę w łeb, bo zaczęło padać. Ale nie tak łatwo było nas zniechęcić. Przeczekaliśmy deszcz, a potem postąpiliśmy zgodnie z Planem :)
Wesołą gromadką wsiedliśmy na rowery i udaliśmy się na poszukiwanie Wojskowego Centrum Dowodzenia z okresu PRL położonego na terenie Puszczy Kapinoskiej. W wycieczce wydatnie pomógł nam prom Turkawka, dzięki któremu w miły i szybki sposób przeprawiliśmy się przed Wisłę. Potem przez Łomianki dokręcilismy do lasu i tam troszkę pojeździliśmy. Centrum dowodzenia znaleźliśmy (choć w całej swej mądrości nie wgrałem do GPS'a mapy okolic Wa-wy) i zwiedziliśmy przy wątłym świetle lampki rowerowej za 10zł, a przy okazji mieliśmy okazję przekonać się, że Kampinos to całkiem fajny teren na rower. Fajne ścieżki, pagórki... miło.
A tak poza tym, to Gosia zarządziła i zawstydziła nas wszystkich, na swojej dameczce wjeżdżając wszędzie tam, gdzie my na rowerach tzw. "górskich".
Na końcu przeprowadziliśmy się znów promem na Białołękę i zakończyliśmy w "Przystanku Tarchomin" przy piwku i kiełbasce z grilla.
...a potem było Karaoke a la Shrek :)
Nasza wesoła gromada, czyli uczestnicy wycieczki i wieczora pieśni :)
W bunkrze - Michał, Panie...
...i stwór bez ręki
Uroki Kampinosu
Rowery wodne
"Przystanek Tarchomin". Na grillu "robi się" nasza wyżerka :)
...bywa i tak :)
Rower:[A] Prophet
Dane wycieczki:
37.77 km (0.00 km teren), czas: h, avg: km/h,
prędkość maks: 0.00 km/hTemperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Pośpieszny Łódź-Teofilów - Skrzyczne odjeżdża o 4:20
Sobota, 17 kwietnia 2010 | dodano: 20.10.2017Kategoria Góry, Beskid Śląski
Połowa kwietnia, więc pora najwyższa jakieś góry pod oponami POCZUĆ. W zeszłym roku padło na mikro górki, ale w tym miałem ochotę na ostrzejszy debiut.
Postanowiłem zacząć tam, gdzie w zeszłym roku skończyłem, czyli zdobyć Skrzyczne.
Plan był prosty: pobudka wcześnie rano/w nocy, graty w Srebrną Dzidę i ziuuu do Szczyrku. Jak zaplanowałem, tak zrobiłem i o ósmej z małymi minutami zameldowałem się na miejscu. Dłuższą chwilę zajęło mi przebranie się i złożenie roweru do "kupy", a potem w drogę. Najpierw, przez Halę Skrzyczeńską skierowałem się na Skrzyczne. Kusiło mnie, by spróbować innej drogi, ale wiedziałem, że ta wersja jest na 100% przejezdna, a że czas miałem ograniczony, to nie ryzykowałem.
Podjazd był rzeczywiście taki jak go zapamiętałem, czyli bezproblemowy. W pół drogi zaczęły pojawiać się większe i mniejsze placki śniegu, ale albo dało się je ominąć, albo przejechać po nich.
Na szczycie zafundowałem sobie herbatę i puściłem się zielonym szlakiem w kierunku Malinowskiej Skały. We wrześniu ogołocone z lasu połacie w Paśmie Baraniej Góry wyglądały jeszcze jako tako. Teraz pozbawione jakichkolwiek prawie kolorów i skąpane w błocie sprawiały przygnębiające wrażenie. Do tego szlak na Malinowską Skałę nabrał charakteru wybitnie pieszego (śnieg powyżej kostek + zwalone drzewa). Całe szczęście zimowy odcinek długi nie był i właściwie więcej tego dnia po śniegu nie łaziłem.
Dalej zacny zjazd na Przełęcz Salmpopolską, ubarwiony wspinaczką na Malinów i łataniem dętki po zaliczeniu snejka (Ultralighty + MK Supersonic, to niekoniecznie zestaw na Beskid Śląski). Dalej Grabowa, Hyrców i Przełęcz Karkoszczonka. Wszystko miło i w siodle, w przeciwieństwie następnego do odcinka z Karkoszczonki na Przełęcz Kowiorek. Nachylenie wg. tracka z GPS miejscami 29%. Do tego luźne kamienie. W dół szlak byłby ciekawy, pod górę przywodził na myśl słowa takie jak np. "Golgota" i "K...a mać!". Prawie całą drogę z Chaty Wuja Toma tyrałem z buta. Podejście tak mnie wykończyło, że Klimczok zwiedziłem w trybie "Pier...olę, z dołu tez widać". Potem ciacho w schronisku, szybki (choć nudny) zjazd zielonym do Szczyrku, graty w auto i z powrotem 270km do Łodzi.
Zaczynam doceniać Srebrną Dzidę. Bez niej taki wypad byłby trudny do zorganizowania. Następnym razem trzeba ino w jakimś towarzystwie śmignąć, by koszt Podtelnku LPG się lepiej rozłożył.
TRASA: Szczyrk (Czyrna) - Hala Skrzyczeńska - Skrzyczne (1257 mnpm) - Małe Skrzyczne (1211 mnpm) - Kopa Skrzyczeńska (1189 mnpm)) - Malinowska Skała (1152 mnpm)) - Malinów (1115 mnpm) - Przeł. Salmopolska (916 mnpm) - Biały Krzyż (940 mnpm) - Grabowa (907 mnpm) - Kotarz (964 mnpm) - Hyrca (929 mnpm) - Przeł. Karkoszczanka (736 mnpm) - Przeł. Kowiorek (1042 mnpm) - [zielony szlak] - Szczyrk (centrum) - Szczyrk (Czyrna)
Ot widoczek. Tak na mój gust pierwsze pasmo, to Beskid Węgierski, drugie to Grupa Klimczoka, ale co za trójkątny szczyt widać z tyłu po lewej stronie foty?
Atrakcje nawierzchniowe przed szczytem Skrzycznego
Pierwszy punkt wycieczki zaliczony :)
Spojrzenie na Pasmo Baraniej Góry
Mokro...
...szaro...
...ponuro.
Do tego śnieg głęboki...
Pasmo Baraniej, ale tym razem widziane spod szczytu Malinowa.
a tu z podjazdu na Kotarz.
Podejście na Przeł. Kowiorek. Tak bluźniłem, że jest przynajmniej jedna "K..wa" na każde z tych ślicznych drzew porastających stoki Klimczoka :)
Miał być przerysowany, karykaturalny, szeroki uśmiech, ale przesadziłem i wygląda jakbym walnął mokrego bąka podczas akademii na rozpoczęcie roku szkolnego w podstawówce
Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Postanowiłem zacząć tam, gdzie w zeszłym roku skończyłem, czyli zdobyć Skrzyczne.
Plan był prosty: pobudka wcześnie rano/w nocy, graty w Srebrną Dzidę i ziuuu do Szczyrku. Jak zaplanowałem, tak zrobiłem i o ósmej z małymi minutami zameldowałem się na miejscu. Dłuższą chwilę zajęło mi przebranie się i złożenie roweru do "kupy", a potem w drogę. Najpierw, przez Halę Skrzyczeńską skierowałem się na Skrzyczne. Kusiło mnie, by spróbować innej drogi, ale wiedziałem, że ta wersja jest na 100% przejezdna, a że czas miałem ograniczony, to nie ryzykowałem.
Podjazd był rzeczywiście taki jak go zapamiętałem, czyli bezproblemowy. W pół drogi zaczęły pojawiać się większe i mniejsze placki śniegu, ale albo dało się je ominąć, albo przejechać po nich.
Na szczycie zafundowałem sobie herbatę i puściłem się zielonym szlakiem w kierunku Malinowskiej Skały. We wrześniu ogołocone z lasu połacie w Paśmie Baraniej Góry wyglądały jeszcze jako tako. Teraz pozbawione jakichkolwiek prawie kolorów i skąpane w błocie sprawiały przygnębiające wrażenie. Do tego szlak na Malinowską Skałę nabrał charakteru wybitnie pieszego (śnieg powyżej kostek + zwalone drzewa). Całe szczęście zimowy odcinek długi nie był i właściwie więcej tego dnia po śniegu nie łaziłem.
Dalej zacny zjazd na Przełęcz Salmpopolską, ubarwiony wspinaczką na Malinów i łataniem dętki po zaliczeniu snejka (Ultralighty + MK Supersonic, to niekoniecznie zestaw na Beskid Śląski). Dalej Grabowa, Hyrców i Przełęcz Karkoszczonka. Wszystko miło i w siodle, w przeciwieństwie następnego do odcinka z Karkoszczonki na Przełęcz Kowiorek. Nachylenie wg. tracka z GPS miejscami 29%. Do tego luźne kamienie. W dół szlak byłby ciekawy, pod górę przywodził na myśl słowa takie jak np. "Golgota" i "K...a mać!". Prawie całą drogę z Chaty Wuja Toma tyrałem z buta. Podejście tak mnie wykończyło, że Klimczok zwiedziłem w trybie "Pier...olę, z dołu tez widać". Potem ciacho w schronisku, szybki (choć nudny) zjazd zielonym do Szczyrku, graty w auto i z powrotem 270km do Łodzi.
Zaczynam doceniać Srebrną Dzidę. Bez niej taki wypad byłby trudny do zorganizowania. Następnym razem trzeba ino w jakimś towarzystwie śmignąć, by koszt Podtelnku LPG się lepiej rozłożył.
TRASA: Szczyrk (Czyrna) - Hala Skrzyczeńska - Skrzyczne (1257 mnpm) - Małe Skrzyczne (1211 mnpm) - Kopa Skrzyczeńska (1189 mnpm)) - Malinowska Skała (1152 mnpm)) - Malinów (1115 mnpm) - Przeł. Salmopolska (916 mnpm) - Biały Krzyż (940 mnpm) - Grabowa (907 mnpm) - Kotarz (964 mnpm) - Hyrca (929 mnpm) - Przeł. Karkoszczanka (736 mnpm) - Przeł. Kowiorek (1042 mnpm) - [zielony szlak] - Szczyrk (centrum) - Szczyrk (Czyrna)
Ot widoczek. Tak na mój gust pierwsze pasmo, to Beskid Węgierski, drugie to Grupa Klimczoka, ale co za trójkątny szczyt widać z tyłu po lewej stronie foty?
Atrakcje nawierzchniowe przed szczytem Skrzycznego
Pierwszy punkt wycieczki zaliczony :)
Spojrzenie na Pasmo Baraniej Góry
Mokro...
...szaro...
...ponuro.
Do tego śnieg głęboki...
Pasmo Baraniej, ale tym razem widziane spod szczytu Malinowa.
a tu z podjazdu na Kotarz.
Podejście na Przeł. Kowiorek. Tak bluźniłem, że jest przynajmniej jedna "K..wa" na każde z tych ślicznych drzew porastających stoki Klimczoka :)
Miał być przerysowany, karykaturalny, szeroki uśmiech, ale przesadziłem i wygląda jakbym walnął mokrego bąka podczas akademii na rozpoczęcie roku szkolnego w podstawówce
Rower:[A] Prophet
Dane wycieczki:
39.78 km (0.00 km teren), czas: h, avg: km/h,
prędkość maks: 0.00 km/hTemperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Sid's dead, baby. Sid's dead.
Sobota, 10 kwietnia 2010 | dodano: 16.02.2017
Dzień wielki i pamiętny, bo oto ze snu zimowego obudził się Szurro vel Wielki Szu i zaatakował z nami łódzkie ścieżki, które lat temu kilka przemierzaliśmy razem jako koledzy "ze szkolnej ławy".
Zaczęło się od szybkiego przerzucenia do Halnego Bobka hamulców i kół (choć obutych w inne gumy) z Kryptoszosy. Potem wizyta na terenie składowiska odpadów przemysłowych "Eko-Boruta" w Zgierzu, grzane piwo w Arturówku i kręcenie po ścieżkach Lasu Łagiewnickiego. Wszystko to sowicie zakrapiane deszczem i zimnym wiatrem.
Było miło, lecz nie bez ofiar. Podczas wycieczki chyba wyzionął ducha wiekowy SID w rowerze Marysi. Pewnie więc idzie nowe...
Dwóch starszych panów...
...i pani młodsza, w pięknych okolicznościach przyrody.
Przyczajony Bobek, ukryty Prorok
Podjazd, który wygląda jak zjazd, dzięki martwemu Sidowi (zwracam uwagę na ugięcie dampera)
I na koniec dwa zdjęcia z zagadką: Co robi Marysia? :)
Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Zaczęło się od szybkiego przerzucenia do Halnego Bobka hamulców i kół (choć obutych w inne gumy) z Kryptoszosy. Potem wizyta na terenie składowiska odpadów przemysłowych "Eko-Boruta" w Zgierzu, grzane piwo w Arturówku i kręcenie po ścieżkach Lasu Łagiewnickiego. Wszystko to sowicie zakrapiane deszczem i zimnym wiatrem.
Było miło, lecz nie bez ofiar. Podczas wycieczki chyba wyzionął ducha wiekowy SID w rowerze Marysi. Pewnie więc idzie nowe...
Dwóch starszych panów...
...i pani młodsza, w pięknych okolicznościach przyrody.
Przyczajony Bobek, ukryty Prorok
Podjazd, który wygląda jak zjazd, dzięki martwemu Sidowi (zwracam uwagę na ugięcie dampera)
I na koniec dwa zdjęcia z zagadką: Co robi Marysia? :)
Rower:[A] Prophet
Dane wycieczki:
44.25 km (0.00 km teren), czas: h, avg: km/h,
prędkość maks: 0.00 km/hTemperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Turkish Turqoise Coast
Sobota, 3 kwietnia 2010 | dodano: 17.01.2017
Kolejna po zeszłotygodniowej wycieczka szlakiem elektrowni opalanych węglem brunatnym. Tym razem padło na Elektrownię Adamów w Turku. Wymyśliłem, że pojadę tam i zrobię kilka fotek o wschodzie słońca.
Słońce wschodzi około 5:30, więc musiałem ruszyć bardzo wcześnie. Do tego cała wyprawa stała pod wielkim znakiem zapytania, bo pogoda raczyła (jak zwykle) zepsuć się na weekend. Jednak o 1 w nocy budzik zadzwonił, a ja wyjrzawszy za okno ustaliłem, że nie pada i że da się jechać. Zatem szybkie pakowanie, symboliczne śniadanie i w drogę ruszyłem około 1:40.
Potem było trochę ponad 70km prawie ciągłego kręcenia przy świetle jakichś chińskich diodówek i czołówki Petzl'a. Na początku lekko świrowałem ze strachu w miejscach, gdzie nie było latarni, bo to był mój pierwszy wypad nocny po drogach krajowych, ale poszło spokojnie. Na miejscu byłem na czas i mogłem zobaczyć wschód słońca, który zbyt widowiskowy nie był. Dzięki grubej powłoce chmur czerń nocy po prostu przeszła powoli w szarość poranka. Pod względem fotograficznym - padaka :/ Spod elektrowni ruszyłem zobaczyć punkt 2-gi programu, czyli "lazurowe jezioro". Jest to dawne wyrobisko kopalni odkrywkowej wykorzystywane jako składowisko popiołów z pobliskiej elektrowni. Dzięki nim, woda w jeziorku ma dość niespotykaną barwę (i odczyn pH 12). Dzisiaj nie było słońca, a i zieleni o tej porze niezbyt wiele, więc krajobraz nie był tak pocztówkowy, jak pewnie latem, ale i tak widok niesamowity.
Od jeziora zacząłem już wracać i odbiłem tylko na chwilę na jakieś polne drogi, by zbliżyć się do widocznej na horyzoncie wielkiej koparki pracującej na odkrywce. Za blisko nie udało mi się podjechać drogą, którą wybrałem, a bałem się, że szukając innej, zmęczę się walcząc na slickach z podmokłym terenem i zabraknie sił na powrót. Dotarłem więc do drogi asfaltowej i wróciłem do Łodzi tą samą trasą, którą przyjechałem. Dzięki bogu w nocy nie widać było dosłownie nic, więc nie nudziłem się w drodze powrotnej, bo z widocznością nieograniczoną do małego placka światła kilka metrów przed rowerem było jak jazda w zupełnie nowej okolicy :) Jak na złość, gdzieś na wysokości Uniejowa niebo zaczęło się przecierać, by w okolicy Poddębic już otwarcie kpić ze mnie brakiem najmniejszej chmurki. Jakby nie mogło tak nad Turkiem :/
Dzisiejszy cel - Elektrownia Adamów, w dwóch nocnych odsłonach
Cel nr2: tureckie "lazurowe wybrzeże" :) (turkusowe?)
Latem można focić i wmawiać, ze to jakieś Karaiby, czy insiejsze antypody :D
Fota letnia bardziej znaleziona na tym blogu
A na horyzoncie dinozaury majaczyły...
... bliżej zaś, gadziny mniejsze :)
A potem niebo zrobiło się takie, a mnie szał brał, że nie mogło tak kilkadziesiąt kilometrów wcześniej.
A na dowód (?), że nocka była:
Kościół w Poddębicach
Zamek w Uniejowie widziany z mostu nad Wartą
EDIT: Już nieaktualne, ale przez sporą część dnia było:
Miło :)
Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Słońce wschodzi około 5:30, więc musiałem ruszyć bardzo wcześnie. Do tego cała wyprawa stała pod wielkim znakiem zapytania, bo pogoda raczyła (jak zwykle) zepsuć się na weekend. Jednak o 1 w nocy budzik zadzwonił, a ja wyjrzawszy za okno ustaliłem, że nie pada i że da się jechać. Zatem szybkie pakowanie, symboliczne śniadanie i w drogę ruszyłem około 1:40.
Potem było trochę ponad 70km prawie ciągłego kręcenia przy świetle jakichś chińskich diodówek i czołówki Petzl'a. Na początku lekko świrowałem ze strachu w miejscach, gdzie nie było latarni, bo to był mój pierwszy wypad nocny po drogach krajowych, ale poszło spokojnie. Na miejscu byłem na czas i mogłem zobaczyć wschód słońca, który zbyt widowiskowy nie był. Dzięki grubej powłoce chmur czerń nocy po prostu przeszła powoli w szarość poranka. Pod względem fotograficznym - padaka :/ Spod elektrowni ruszyłem zobaczyć punkt 2-gi programu, czyli "lazurowe jezioro". Jest to dawne wyrobisko kopalni odkrywkowej wykorzystywane jako składowisko popiołów z pobliskiej elektrowni. Dzięki nim, woda w jeziorku ma dość niespotykaną barwę (i odczyn pH 12). Dzisiaj nie było słońca, a i zieleni o tej porze niezbyt wiele, więc krajobraz nie był tak pocztówkowy, jak pewnie latem, ale i tak widok niesamowity.
Od jeziora zacząłem już wracać i odbiłem tylko na chwilę na jakieś polne drogi, by zbliżyć się do widocznej na horyzoncie wielkiej koparki pracującej na odkrywce. Za blisko nie udało mi się podjechać drogą, którą wybrałem, a bałem się, że szukając innej, zmęczę się walcząc na slickach z podmokłym terenem i zabraknie sił na powrót. Dotarłem więc do drogi asfaltowej i wróciłem do Łodzi tą samą trasą, którą przyjechałem. Dzięki bogu w nocy nie widać było dosłownie nic, więc nie nudziłem się w drodze powrotnej, bo z widocznością nieograniczoną do małego placka światła kilka metrów przed rowerem było jak jazda w zupełnie nowej okolicy :) Jak na złość, gdzieś na wysokości Uniejowa niebo zaczęło się przecierać, by w okolicy Poddębic już otwarcie kpić ze mnie brakiem najmniejszej chmurki. Jakby nie mogło tak nad Turkiem :/
Dzisiejszy cel - Elektrownia Adamów, w dwóch nocnych odsłonach
Cel nr2: tureckie "lazurowe wybrzeże" :) (turkusowe?)
Latem można focić i wmawiać, ze to jakieś Karaiby, czy insiejsze antypody :D
Fota letnia bardziej znaleziona na tym blogu
A na horyzoncie dinozaury majaczyły...
... bliżej zaś, gadziny mniejsze :)
A potem niebo zrobiło się takie, a mnie szał brał, że nie mogło tak kilkadziesiąt kilometrów wcześniej.
A na dowód (?), że nocka była:
Kościół w Poddębicach
Zamek w Uniejowie widziany z mostu nad Wartą
EDIT: Już nieaktualne, ale przez sporą część dnia było:
Miło :)
Rower:[A] Kryptoszosa
Dane wycieczki:
150.61 km (0.00 km teren), czas: h, avg: km/h,
prędkość maks: 0.00 km/hTemperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Fabryka chmur
Niedziela, 28 marca 2010 | dodano: 17.01.2017
Plan na dzisiaj był jakby trochę inny. Mieliśmy z Marysią wybrać w rejon Skorzęcina na Pojezierzu Gnieźnieńskim i tam pojeździć wśród lasów i jezior.
Przebudzona jednak o 6 rano Marysia orzekła, że na pewno pogoda może się zepsuć, że nie warto ryzykować i lepiej poczekać, by sprawdzić jak się sprawy deszczu potoczą.
Wyraziłem zdanie zgoła odmienne, twierdząc iż czekanie sensu nie ma, gdyż pogada może z czasem jedynie się popsuć.
Różnica zdań spowodowała, że Marysia wróciła pod kołdrę, a ja o ósmej z groszami wsiadłem na rower i pomknąłem na południe ze świtającym w głowie niecnym planem dostania się do Bełchatowa.
Jadąc szoską i nie mając zbyt wielu zajęć, wymyśliłem, że taki Bełchatów to dosyć nieciekawy cel wycieczki i dużo lepiej sprawdzi się w tej roli Góra Kamieńsk. Im bliżej byłem Bełchatowa, tym bardziej podobała mi się ta myśl. Uznałem, że zdobędę górę, zobaczę elektrownię, a potem do domu wrócę pociągiem z Bełchatowa.
Zatem Bełchatów minąłem nie zatrzymując się nawet i po jakimś czasie stanąłem przy dolnej stacji wyciągu krzesełkowego. Myślałem, że już kręci się o tej porze ruch związany z trasa downhillową, ale nie. Obiekt trochę jakby wymarły obecnie, więc żółtą trasa rowerową dostałem się na szczyt. Początek był ciężki, bo wiódł drogą nieprzystosowaną zbytnio do moich nabitych na beton slicków. Dalej asfaltowy podjazd też nie był łatwy (bo forma nadal zimuje) i prędkość miałem pod górę iście wysokogórską :)
Na szczycie kilka fotek i sru asfaltem w dół. Trochę się zawiodłem zjazdem, bo 56 bez kręcenia nie robi na asfalcie jakiegoś specjalnego wrażenia. Niemniej jednak jak się nie ma co się lubi... to się nie kwęka i jedzie się dalej. W tym przypadku do Elektrowni Bełchatów. Nigdy wcześniej nie widziałem jej z bliska i muszę przyznać, że gigant zrobił na mnie wielkie wrażenie, a para i dym wydobywający się z kominów urzekły mnie swym hipnotycznym urokiem i w efekcie większość zdjęć przywiezionych z wycieczki przedstawia właśnie kominy, a słowa "fabryka chmur" tłukły mi się po głowie przez całą drogę powrotną :D
Po drodze zadzwoniłem do Marysi, by sprawdziła jak kursują pociągi z Bełchatowa i okazało się, że do Łodzi jechałbym pociągiem około 2,5h, bo po drodze miałbym przesiadkę w Skierniewicach (to jak jazda z Krakowa do Warszawy przez Gdańsk) :/ Dzięki bogu jaśnie Maria zaoferowała, że za sterami Srebrnej Dzidy przyjedzie po mnie do Bełchatowa. Umówiłem się z nią i ruszyłem na miejsce zbiórki. Na chwilę zboczyłem nad zalew Słok (by cyknąć fotę kominów oczywiście) i może chwilę posiedzieć (popatrzeć na kominy oczywiście), ale okazało się, że fabryka chmur sprawuje się dobrze i w moim kierunku zmierza spora ilość produktu w sorcie deszczowo-burzowym. Gdy już przed samym Bełchatowem "produkt" mnie dogonił, okazało się, że oprócz deszczu niósł też całkiem sporych rozmiarów grad. Ale mi się bonus trafił :) Całe szczęście atrakcje nie trwały zbyt długo i gdy spotkałem się z Marysią na stacji benzynowej, to na niebie znów świeciło słońce.
Rower powędrował na dach, a my pojechaliśmy do Łodzi (po drodze odbijając jeszcze nad Słok, by zrobić fotkę kominów, oczywiście).
Wycieczka, choć asfaltowa, podobała mi się bardzo. Następnym razem pojadę w rejon Konina (porobić zdjęcia kominów oczywiście :D)
Postój za Bełchatowem w drodze na Górę Kamieńsk. Trzymając aparat, słyszę zew kominów :)
Cel nr 1 - Góra Kamieńsk i "park wiatrowy" na jej szczycie
"Nieslickowy" odcinek żółtej trasy rowerowej
Zdezolowane konstrukcje przy składowisku gipsu
Widok z punktu widokowego na elektrownię. Mmmmmm... kominy :)
A tu już z bliska
Kryptoszosa nad zbiornikiem Słok, a tam gdzieś z tyłu Góra Kamieńsk (widać na pełnej wersji)
A tu już... kominy, wieże chłodnicze i te cudownie surrealistyczne kłęby...
A tu "produkt" pościgowy.
A tu wszyscy cisi, mechaniczni bohaterowie tej niedzieli. Srebrna dzida, Kryptoszosa i nowa zabawka w postaci bagażnika Thule 561 (dla niego tez jakąś ksywkę obmyślę. obiecuję). Tylko mi jakiś krzaczor w kadr wbiegł :/
Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Przebudzona jednak o 6 rano Marysia orzekła, że na pewno pogoda może się zepsuć, że nie warto ryzykować i lepiej poczekać, by sprawdzić jak się sprawy deszczu potoczą.
Wyraziłem zdanie zgoła odmienne, twierdząc iż czekanie sensu nie ma, gdyż pogada może z czasem jedynie się popsuć.
Różnica zdań spowodowała, że Marysia wróciła pod kołdrę, a ja o ósmej z groszami wsiadłem na rower i pomknąłem na południe ze świtającym w głowie niecnym planem dostania się do Bełchatowa.
Jadąc szoską i nie mając zbyt wielu zajęć, wymyśliłem, że taki Bełchatów to dosyć nieciekawy cel wycieczki i dużo lepiej sprawdzi się w tej roli Góra Kamieńsk. Im bliżej byłem Bełchatowa, tym bardziej podobała mi się ta myśl. Uznałem, że zdobędę górę, zobaczę elektrownię, a potem do domu wrócę pociągiem z Bełchatowa.
Zatem Bełchatów minąłem nie zatrzymując się nawet i po jakimś czasie stanąłem przy dolnej stacji wyciągu krzesełkowego. Myślałem, że już kręci się o tej porze ruch związany z trasa downhillową, ale nie. Obiekt trochę jakby wymarły obecnie, więc żółtą trasa rowerową dostałem się na szczyt. Początek był ciężki, bo wiódł drogą nieprzystosowaną zbytnio do moich nabitych na beton slicków. Dalej asfaltowy podjazd też nie był łatwy (bo forma nadal zimuje) i prędkość miałem pod górę iście wysokogórską :)
Na szczycie kilka fotek i sru asfaltem w dół. Trochę się zawiodłem zjazdem, bo 56 bez kręcenia nie robi na asfalcie jakiegoś specjalnego wrażenia. Niemniej jednak jak się nie ma co się lubi... to się nie kwęka i jedzie się dalej. W tym przypadku do Elektrowni Bełchatów. Nigdy wcześniej nie widziałem jej z bliska i muszę przyznać, że gigant zrobił na mnie wielkie wrażenie, a para i dym wydobywający się z kominów urzekły mnie swym hipnotycznym urokiem i w efekcie większość zdjęć przywiezionych z wycieczki przedstawia właśnie kominy, a słowa "fabryka chmur" tłukły mi się po głowie przez całą drogę powrotną :D
Po drodze zadzwoniłem do Marysi, by sprawdziła jak kursują pociągi z Bełchatowa i okazało się, że do Łodzi jechałbym pociągiem około 2,5h, bo po drodze miałbym przesiadkę w Skierniewicach (to jak jazda z Krakowa do Warszawy przez Gdańsk) :/ Dzięki bogu jaśnie Maria zaoferowała, że za sterami Srebrnej Dzidy przyjedzie po mnie do Bełchatowa. Umówiłem się z nią i ruszyłem na miejsce zbiórki. Na chwilę zboczyłem nad zalew Słok (by cyknąć fotę kominów oczywiście) i może chwilę posiedzieć (popatrzeć na kominy oczywiście), ale okazało się, że fabryka chmur sprawuje się dobrze i w moim kierunku zmierza spora ilość produktu w sorcie deszczowo-burzowym. Gdy już przed samym Bełchatowem "produkt" mnie dogonił, okazało się, że oprócz deszczu niósł też całkiem sporych rozmiarów grad. Ale mi się bonus trafił :) Całe szczęście atrakcje nie trwały zbyt długo i gdy spotkałem się z Marysią na stacji benzynowej, to na niebie znów świeciło słońce.
Rower powędrował na dach, a my pojechaliśmy do Łodzi (po drodze odbijając jeszcze nad Słok, by zrobić fotkę kominów, oczywiście).
Wycieczka, choć asfaltowa, podobała mi się bardzo. Następnym razem pojadę w rejon Konina (porobić zdjęcia kominów oczywiście :D)
Postój za Bełchatowem w drodze na Górę Kamieńsk. Trzymając aparat, słyszę zew kominów :)
Cel nr 1 - Góra Kamieńsk i "park wiatrowy" na jej szczycie
"Nieslickowy" odcinek żółtej trasy rowerowej
Zdezolowane konstrukcje przy składowisku gipsu
Widok z punktu widokowego na elektrownię. Mmmmmm... kominy :)
A tu już z bliska
Kryptoszosa nad zbiornikiem Słok, a tam gdzieś z tyłu Góra Kamieńsk (widać na pełnej wersji)
A tu już... kominy, wieże chłodnicze i te cudownie surrealistyczne kłęby...
A tu "produkt" pościgowy.
A tu wszyscy cisi, mechaniczni bohaterowie tej niedzieli. Srebrna dzida, Kryptoszosa i nowa zabawka w postaci bagażnika Thule 561 (dla niego tez jakąś ksywkę obmyślę. obiecuję). Tylko mi jakiś krzaczor w kadr wbiegł :/
Rower:[A] Kryptoszosa
Dane wycieczki:
114.93 km (0.00 km teren), czas: h, avg: km/h,
prędkość maks: 0.00 km/hTemperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Przedziwne skutki posiadania samochodu
Poniedziałek, 22 marca 2010 | dodano: 16.02.2017Kategoria Łódź i okolice, Sprzęt, Po mieście
A czemu dziwne? Bo przez to, że mamy samochód, jeżdżę na rowerze. Musi to być grat, który często się psuje, bo inaczej skutki mogą być odwrotne.
Dzisiaj np. pojechałem na drugi koniec miasta po osłonę rozrządu i prawie trzy dyszki pyknęły. Uroki motoryzacji.
A filmik to rozwiązanie zagadki z wczoraj
<object width="425" height="350"><param name="movie" value="http://www.youtube.com/v/hfkGEqu_yPU"> <embed src="http://www.youtube.com/v/hfkGEqu_yPU" type="application/x-shockwave-flash" wmode="transparent" width="425" height="350"></embed></object><br> No :)
EDIT: Wieczorkiem, oglądając po raz n-ty Bonda z 1965 i zaklejając dętkę w rowerze Marysi postanowiłem sprawdzić, jak w praktyce przedstawia się możliwość wpakowania do Kryptoszosy dużych kółek. Jak widać po poniższych fotach, problemów nie ma, więc kto wie... może wkrótce rower zmieni się w wielką, szosową kichę z tarczami 203mm? :)
Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Dzisiaj np. pojechałem na drugi koniec miasta po osłonę rozrządu i prawie trzy dyszki pyknęły. Uroki motoryzacji.
A filmik to rozwiązanie zagadki z wczoraj
<object width="425" height="350"><param name="movie" value="http://www.youtube.com/v/hfkGEqu_yPU"> <embed src="http://www.youtube.com/v/hfkGEqu_yPU" type="application/x-shockwave-flash" wmode="transparent" width="425" height="350"></embed></object><br> No :)
EDIT: Wieczorkiem, oglądając po raz n-ty Bonda z 1965 i zaklejając dętkę w rowerze Marysi postanowiłem sprawdzić, jak w praktyce przedstawia się możliwość wpakowania do Kryptoszosy dużych kółek. Jak widać po poniższych fotach, problemów nie ma, więc kto wie... może wkrótce rower zmieni się w wielką, szosową kichę z tarczami 203mm? :)
Rower:[A] Kryptoszosa
Dane wycieczki:
29.76 km (0.00 km teren), czas: h, avg: km/h,
prędkość maks: 0.00 km/hTemperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)