Masywne pożegnanie

Sobota, 8 sierpnia 2009 · Komentarze(0)
Nasz pobyt w Międzygórzu powoli dobiega końca. Dzisiaj zrobiliśmy więc sobie pożegnalną wycieczke rowerową w Masywie Śnieżnika.
Zaczęlismy od podjazdu do schroniska pod Śnieżnikiem leśną drogą trawersującą zbocze Małego Śnieżnika, którą poleciał nam poznany na kwaterze GOPRowiec. Ponieważ nie prowadziły nią żadne szlaki, mimo weekendu nie spotkalismy żadnych turystów aż do samego schroniska. W schronisku zjedliśmy późne drugie śniadanie i czerwonym szlakiem zjechaliśmy na Przełęcz Śnieżnicką (po raz pierwszy mieliśmy okazję przejechać ten odcinek w tym kierunku - na ogół tędy podjeżdżaliśmy) i dalej podążylismy nim w kierunku Czarnej Góry przez grzbiet Żmijowca. Odcinek ten poznalismy już we wtorek, ale dzisiaj dla odmiany widoki były zajebiste. Czerwonym dojechaliśmy do Żmijowej Polany i przesiedliśmy sie na zielony rowerowy wiodący w dół do Siennej. Po drodze, pod wyciągiem krzesełkowym złapałem gumę w tylnym kole i zmuszony byłem zrobić mały serwis. Trwało długo, bo co chwila z góry słyszałem: "Guma?" no i wypadało odpowiedzieć :)
W miejscu gdzie stalismy przechodziła też wytyczona wzdłuż wyciągu trasa DH. Przemykali nią co chwilę kolesie na całkiem konkretnych sprzętach (Iron Horse Sunday, Trek Session i inne takie). Wmieniłem dętkę i zjechaliśmy. Nie trasą downhillową, ale też szybko (cały czas ca. 50km/h).
W Siennej kupilismy bilety na wyciąg, poczekaliśmy chwile w kolejce (pogadaliśmy ze zjazdowcami... kurczę! To tez ludzie!) i w bardzo komfortowy sposób odrobilismy straconą wysokość siedząc wygodnie na krzesełkach wyciągu. Obsługa bardzo miła, spowalniała wyciąg by ułatwić władowanie się bikerom ze sprzętem, pomagała powiesić rowery na krzesełkach, zaopatrzonych zresztą w odpowiednie wieszaczki na rower... no full serwis!
Na górze darowaliśmy sobie wieżę widokową, bo trzeba byłoby rowery wnieść na plecach, i nartostradą B1 dojechalismy znów na Żmijowa Polanę. Tu spojrzenie w mapę, gadka z Panem na rowerze i jazda żółtym szlakiem do niebieskiego. Na tym odcinku na liczniku pojawiło mi sie 64,96 km/h - bez żadnego kręcenia. Spokojnie byłoby więcej, ale bałem się przeoczyć zjazd na niebieski szlak.
Potem już bryknęliśmy stokówkami na Górę Parkową i dalej niebieskim do domu.
Wycieczka wyszła megaprzyjemna i sympatyczna. W sam raz na pożegnanie z "Królem"
Jutro transfer do Piwnicznej. Beskid Sądecki czeka.

TRASA: Międzygórze "Kaskada" (640 mnpm) - Hala pod Śnieżnikiem (1218 mnpm) - [czerwony szlak] - Przełęcz Snieżnicka (1123 mnpm) - Żmijowiec (1153 mnpm) - Przeł. Żmijowa Polana (1049 mnpm) - [zielony szlak rowerowy] - Sienna - [wyciąg krzesełkowy] - Czarna Góra (górna stacja wyciągu - ca.1160 mnpm) - [trasa narciarska B1] - Przeł. Żmijowa Polana (1049 mnpm) - [zielony szlak rowerowy] - [niebieski szlak] - [stokówki] - Góra Parkowa - Międzygórze "Kaskada" (640 mnpm)



Pożegnalny podjazd do Halę pod Śnieżnikiem






Na czerwonym przez Żmijowiec, a w tle wieczne czujny Śnieżnik.




Idziemy na łatwiznę? :)


Przełęcz Puchaczówka widziana z wyciągu krzesełkowego na Czarną Górę


Rower + góry, ale z takiej trochę innej perspektywy :)


Trasa DH wzdłuż wyciągu (Park Rowerowy Czarna Góra)

Sudeckie Bieszczady

Piątek, 7 sierpnia 2009 · Komentarze(0)
Z braku pomysłu na kolejną traskę w Masywie Śnieżnika, postanowiliśmy zwiedzić sąsiadujące z nim Góry Bialskie. Machalasem śmignęliśmy na Przełęcz Płoszczynę (którą odwiedziliśmy też podczas niedzielnej wycieczki), a stąd (już na rowerach, oczywiście) ruszyliśmy na graniczny, zielony szlak. Dzisiaj coś nastrój mi nie dopisywał i jakoś nie umiałem czerpać radości z jazdy. Szkoda, bo sam szlak był całkiem niezły (wręcz bardzo niezły). Początkowo była to kamienista, bądź pozarastana trawą droga, która dosyć szybko zmieniła się w pięknego singla, który przez kilka kilometrów wił się po korzeniach, wśród wielkich połaci porośniętych krzaczkami jagód.
Pomału toczyliśmy się, zdobywając wysokość, aż osiągnęlismy najwyższy punkt tego dnia - Rudawiec. Zaraz za nim szlak zagłebił się w las i poprowadził nas przez rezerwat "Puszcza Śnieżnej Białki". Byłby to w mojej ocenie najlepszy na tym wyjeździe zjazd, bo choć niezbyt stromy, to wiódł przez piękną puszczę jaworową (no i cały czas singielkiem). Byłby, bo co chwilę drogę blokowały zwalone drzewa. Przez niektóre dało się przejechać, ale większość zmuszała do opuszczenia siodła i tachania roweru na plecach.
Po opuszczeniu rezerwatu miejsce singla zajęły stokówki, ale trochę bardziej zapuszczone niż te w Masywie Śnieżnika (ale równie miejscami strome). Czyniło to jazdę nimi całkiem emocjonującą. Zawiodły nas one do doliny Białej Lądeckiej. Tu posiedzieliśmy chwilę na głazach, a potem szlakiem rowerowym ruszyliśmy na Przełęcz Suchą. Nieco przed przełęczą przyszło nam jechać kawałek asfaltem i to do tego przeprowadzonym prawie idealnie wzdłuż poziomic. Dziwne uczucie jechać po raz pierwszy od pewnego czasu "po płaskim" :)
Z przełęczy znów leśna droga (Droga Marianny), którą wytraciliśmy sporo wysokości i dojechaliśmy do asfaltu prowadzącego z powrotem na Przełęcz Płoszczynę. Tu Marysia postanowiła się poopalać, a ja asfalcikiem bryknąłem pod górę po samochód.
Było ładnie, ale ja stanowczo przechodziłem dzisiaj kryzys. Niemniej jednak rejony te polecam :)

A wieczorem bryknąłem jeszcze z kwatery do centrum Miedzygórza po napoje odkwaszające i tez dobiłem ze 3 km :)

TRASA: Przełęcz Płoszczyna (817 mnpm) - [zielony szlak] - Jelenia Kopa - Jawornik Graniczny (1026 mnpm) - Rude Krzyże (1053 mnpm) - Rudawiec (1106 mnpm) - [zielony szlak do Baiłej Lądeckiej] - [czerwony szlak rowerowy] - Przełęcz Sucha (1002 mnpm) - [Droga Marianny (zielony szlak)] - [Droga Morawska] - Przełęcz Płoszczyna (817 mnpm)



Najpierw mega-seks-lans filmik... No dobra. Jest czerstwy, ale za to gra Kyuss :)
... co w sumie niekoniecznie jest zaletą...
<object width="425" height="350"><param name="movie" value="http://www.youtube.com/v/emlrDPm38kE"> <embed src="http://www.youtube.com/v/emlrDPm38kE" type="application/x-shockwave-flash" wmode="transparent" width="425" height="350"></embed></object><br>
Singielkiem przez morze jagód




Raczę się jagodami pod szczytem Rudawca, a gdzieś tam daleko, na tym przepalonym horyzoncie widać Śnieżnik

... o właśnie tam.


Gdzies na zielonym, na zjeździe z Rudawca.




Biała Lądecka


Pod górę, wśród zielonej zieloności.


Wieczorne odkwaszanie ;)

Na Kłapiące Głazy

Czwartek, 6 sierpnia 2009 · Komentarze(0)
 Choćbym ten rower musiał cała drogę z Międzygórza na plecach niesć - dla takich chwil warto.

ale... może od początku:

Wczoraj pogoda była jeszcze gorsza niż we wtorek, więc darowaliśmy sobie rowerowanie i regenerowaliśmy siły.
Na dzisiaj prognozy były lepsze, więc wieczorkiem uknułem jakąś trasę i rano zarządziłem pobudkę.
Wycieczkę zaczęliśmy od wjazdu na Przełęcz Śnieżnicką (tym razem zawiodły nas tam nieoznakowane stokówki). Po drodze z nadzieją zerkaliśmy na niebo, gdzie spomiędzy chmur wyzierało tu i ówdzie niebieskie, czyste niebo.
Z przełęczy śmignęlismy na Halę Pod Snieznikiem i w schronisku pożarliśmy po naleśniku z jagodami i bitą śmietaną. Przy stoliku siedzieliśmy z bikerem z Wrocławia, który objeżdżał Masyw Śnieznika na nomadzie (Pozdrawiamy). Pogadaliśmy chwilę, skonsultowaliśmy naszą dzisiejszą trasę, a potem każdy ruszył w swoja stronę.
Gdy wychodziliśmy ze schroniska, nadciągnęły chmury i wydawało się, że wycieczka będzie powtórką z tej wtorkowej, ale jakoś tak kawałek za Małym Śnieżnikiem dopadł nas atak ładnej pogody i pozwolił cieszyć sie pięknymi widokami.
Na dzisiaj plan zakładał blizsze zapoznanie sie z granicznym szlakiem zielonym, który zaprowadzić miał nas na Trójmorski Wierch. Początkowo trasa była banalnie łatwa, ale gdy zielony szlak odłaczył się od niebieskiego zrobiło się ciekawie. Miejsce szerokiej (choć trochę podmokłej i wymytej) drogi zajął wąziutki singielek urozmaicony korzeniami i wszelkiej maści kamieniami. W miejscach gdzie udawało mi się jechać (jakieś 60-70% odcinka do Przełęczy Puchacza) szlak był kwintesencją kolarstwa górskiego - trudno i z widoczkami. Tam gdzie się nie dało był gorzką lekcją pokory. Na tych odcinkach nadających się do "wygładzania z buta" Marysia dorobiła się kilku siniaków na ciele, a ja poważnie zweryfikowałem swoje pojęcie o własnych umiejętnościach. Mimo to warto było wybrać tą wersję, a nie łatwy trawers niebieskim.
Z Przełęczy Puchacza, dalej zielonym szlakiem (tu już wyraźnie łatwiejszym i w 100% przejezdnym) wspięliśmy się na Puchacza, a z niego udaliśmy się na Trójmorski Wierch. Szczyt ten jest jedynym w Polsce miejscem, gdzie zbiegają się zlewiska trzech mórz: na zachodnich zboczach mają swoje źródła dopływy Nysy Kłodzkiej w zlewisku Morza Bałtyckiego, z południowo-wschodniego zbocza spływa Lipkovský potok, dopływ Cichej Orlicy w zlewisku Morza Północnego, a u stóp wschodniego zbocza znajduje się dolina Morawy w zlewisku Morza Czarnego.
Ze szczytu był bardzo ładny widok, ale nie siedzielismy zbyt długo. Obecnie jest tam budowana wieza widokowa i hałas narzędzi i generatora pradotwórczego szybko nas stamtąd wypłoszył. Bardzo nie żałowaliśmy, bo dalsza droga wiodła w dół, dalej zielonym, który teraz nie był już taki okrutny i pokazał bardziej ludzką twarz :) Dotarlismy nim do dawnego przejścia granicznego Jodłów - Horni Morava. Stamtąd żółtym szlakiem zjechaliśmy do Jodłowa. Nie było trudno, ale było szybko, zwłaszcza gdy szlak wypadł z lasu i przez pola powiódł nas do samej wsi.
Smutne było tylko, to, że stracilismy w ten sposób kilkaset cennych metrów w pionie i przeszło nam to później odrobić na żmudnym podjeździe przez Jodłów, czyli wieś, w której psy jeżdżą kaszlakami :)
Z Jodłowa niebieskim szlakiem wspięlismy się prawie z powrotem na Przełęcz Puchacza, a potem przesiedliśmy sie na żółty szlak (na którym to Marysia zakończyła piękny i beztroski okres bezserwisowy i zmasakrowała tylna detkę, dobijając ją przy czterdziestukilku km/h). Mieliśmy opuścić go w rejonie Jawora i trochę jeszcze pokrązyć, ale jedna z pałętających się po niboskłonie chmur spłoszyła nas i w efekcie żółty szlak zawiódł nas do centrum Międzygórza. Tu zjedliśmy małe co nieco i jeszcze, by dobić kilka kaemów, podjechaliśmy zielonym szlakiem na Górę Parkową i z niej zjechaliśmy na kwaterę.

TRASA: Międzygórze - Przeł. Śneiznicka (1123 mnpm) - Schronisko pod Śnieznikiem (1218 mnpm) - [zielony szlak] - Mały Śnieznik (1326 mnpm) - Goworek (1320 mnpm) - Przeł. Puchacza (1100 mnpm) - Puchacz (1190 mnpm) - Trójmorski Wierch (1198 mnpm) - Przejście graniczne Jodłów/Dolni Morava - [żółty szlak] - Jodłów - [niebieski szlak] - [żółty szlak] - Międzygórze - [zielony szlak] - Góra Parkowa - [niebieski szlak] - Międzygórze



A dlaczego tytuł taki, a nie inny? Po wyjaśnienie zapraszam tutaj

I wreszcie fotki... Dużo fotek... Sorry...

Sielski widoczek z podjazdu wzdłuż Wilczki


Opuszczamy Halę Pod Śnieżnikiem i ruszamy na spotkanie z zielonym szlakiem


...ale póki co, niebieski


Zaczyna się robić ciekawie - zielony szlak przez Mały Śnieżnik i Goworek






Gdzieś za Małym Śnieżnikiem... a może już za Goworkiem?








Zjazd na Przełęcz Puchacza


...i spojrzenie nań (to ta jasnozielona krecha) ze szlaku prowadzacego na Trójmorski Wierch


Trójmorski Wierch


Spojrzenie na Śnieżnik (oraz odwiedzone wcześniej Mały Śnieżnik i Goworek),...

...na Kotlinę kłodzką,...

...i na tablice informacyjną


Przyjemność, za którą przyszło później zapłacić - zjazd do Jodłowa (na drugiej focie zdrowo ponad 50km/h, a w tle Trójmorski Wierch).




Widoczek z sennego Jodłowa


I znowu podjazd. Cholera! ;)


Nadciągająca od Czarnej Góry chmura - znak, że pora zbierać klocki i kończyć wycieczkę :)

Z głową w chmurach

Wtorek, 4 sierpnia 2009 · Komentarze(0)
Oprócz głowy, w dniu dzisiejszym były i nogi i ręce i dupsko, bo tak pogoda dopisała. W niedzielę w nocy nad Kotlina Kłodzka (i ponoć nad sporą częścią Polski) przeszła spora burza. W związku z tym postanowilismy dać szlakom jeden dzień na przeschnięcie i na rowery wsiąść dopiero we wtorek. Liczyliśmy, że wtedy znów wróci pogoda z gatunku zajebiaszczych.
Niestety nie wróciła. O dziewiątej temperatura wynosiła 16 stopni i jakoś uparcie nie chciała za bardzo wzrosnąć. Dodajmy do tego niski pułap chmur, a otrzymamy receptę na wycieczkę w iście jesiennych klimatach.
Na dzisiaj plan nie był w 100% wyklarowany, a ostateczną decyzję o doborze trasy podjąć mieliśmy dojechawszy na Przełęcz Śnieżnicką. Tym razem wjechaliśmy na nia zielonym szlakiem z centrum Międzygórza, przez przełęcz między Smrekowcem a Żmijowcem. Na Przełęczy Snieżnickiej postanowiliśmy zmierzyć się z Czarną Górą. Nie był to chyba najlepszy wybór... Zwykle z zcerwonego szlaku prowadzący przez Żmijowiec i Przełęcz Żmijowa Polana oraz z samego szczytu Czarnej Góry roztaczają się pewnie świetne widoki. Dzisiaj widoczność była miejscami rzędu kilkunastu metrów, więc za wiele nie zobaczyliśmy. Wdrapaliśmy się na szczyt (końcówka trudna, do "wygładzenia z buta", ale i tak sporo jazdy), zobaczyliśmy wieżę widokową (dzisiaj niezbyt widokową) a potem dostaliśmy się, to jadąc, to prowadząc rowery po mokrych kamieniach i korzeniach, do nadajnika. Tu Marysia uznała, że szuterkiem zjeżdżać nie chce i że mamy zjechać jakąś drogą (przynajmniej na mapie było to zaznaczone jako droga leśna) prawie bezpośrednio na Przełęcz Puchaczówkę. "Droga" ta okazała się być kamienistym, błotnistym itp. szlakiem, który na odcinku około 700 metrów miał nachylenie około 32%. Siodło w dół i ogień....
Na dole uśmiech na twarzy oraz syczenie kropli wody, które wrzały na rozgrzanych tarczach hamulcowych. Potem już lajtowy (v max 54,96km/h) zjazd Na Puchaczówkę i dalej Do siennej. Tu miał być obiad, ale jedyną knajpą okzała się "Karczma" z cenami stanowczo nie na nasza kieszeń i z eleganckim wnętrzem stanowczo nie na nasze zabłocone tyłki. Ruszyliśmy więc w drogę i zielonym szlakiem rowerowym wróciliśmy na Przełęcz Żmijowa Polana. Z niej już prawie cały czas w dół, najpierw czerwonym, a potem zielonym pieszym na Igliczną. Tutaj po zapiekance a potem żółtym szlakiem w dół do Międzygórza z małym międzylądowaniem w Ogrodzie Bajek (ultra kiczowatym, acz sympatycznym).
Wyszło nam za mało kilometrów, więc leśnymi duktami wspięlismy się jeszcze na Górę Parkową i z niej śmignęliśmy do domu niebieskim szlakiem.
Rowery były solidnie ubłocone, więc zafundowaliśmy im jeszcze na koniec mycie w potoku.

TRASA: Międzygórze - [zielony szlak] - Góra Parkowa - [zielony szlak] - Przeł. Śnieżnicka (1123 mnpm) - Żmijowiec (1153 mnpm) - Przeł. Żmijowa Polana (1049 mnpm) - Przeł. Pod Jaworową Kopą (1132 mnpm) - Czarna Góra (1205 mnpm) - Przeł. Puchaczówka (862 mnpm) - Sienna - Przeł. Żmijowa Polana (1049 mnpm) - Lesieniec - Igliczna (845 mnpm) - Międzygórze - [stokówki] - Góra Parkowa - Międzygórze




Żmudnie zdobywamy kolejne mnpm'y zielonym szlakiem.








Na czerwonym szlaku przez Żmijowiec


Podjazd na Czarną Górę




Z braku widoków, największą atrakcją Czarnej góry były wielkie ilosci krzaczków jagód. Jak widać, skusiłem się:)


Czerwony szlak poniżej szczytu




"Przełajowy" zjazd poza szlakiami. Nie widać, ale cały czas około 30% nachylenia.




Nieczynny w dniu dzisiejszym wyciąg na Czarną Górę


Atrakcje Ogrodu Bajek :)




Moje "stanowisko pracy" :)


Mycie rowerów w Wilczce. Dużo fajniej niż w domu w wannie :)


Nowe hampelki Marysi na myjni. XT rulez! Na pohybel Soczystym!:)

Z wizytą u Króla Śniegu

Niedziela, 2 sierpnia 2009 · Komentarze(0)
Dzień wcześniej, widoczny z wielu punktów na trasie Śnieżnik zdawał się mówić "Przybywaj". Odpowiedziałem oczywiście "Spoko, spoko!" :)
Wstaliśmy więc dzisiaj rano i po skromnym śniadaniu ruszyliśmy w drogę. Początek był dość intensywny, bo z około 640 mnpm dostać mieliśmy się na 1425 mnpm.
Wbiliśmy się na niebieski szlak i powoli toczyliśmy się pod górę. Po drodze na chwilę opuściliśmy niebieski szlak, bo spotkani rowerzyści powiedzieli, że jest "łatwy i przyjemny". Łatwo i przyjemnie to my nie lubimy :) Odbiliśmy więc na czerwony rowerowy, który na Przełęcz Śnieżnicką powiódł nas drogą prowadzącą poniżej szczytu Smrekowca. Stamtąd do Schroniska pod Śnieżnikiem był tylko rzut beretem, więc chwilę później się tam znaleźlismy. Pogadaliśmy chwile z kilkoma rowerzystami, wciągnęliśmy po gofrze i ruszyliśmy zielonym na górę.
Szlak był w części nawet przejezdny, szli ludzie i wypadało się trochę ponapinać. Wcisnąłem wiec w pedały i Marysia została nieco z tyłu. Pod szczytem postanowiłem na nią poczekać poczekać. Najwyraźniej wtedy, podróżując inną trochę ścieżką, Marysia wyprzedziła mnie i powędrowała na szczyt. Ja zaś zestresowany długim czekaniem i zaniepokojony jej nieobecnością, wróciłem aż pod samo schronisko. Gdy wreszcie udało się nam ze sobą skontaktować (zasięg telefonii komórkowej w górach do najlepszych nie nalezy), nie pozostało mi nic innego jak ponownie władować się na górę.
Trochę jazdy, trochę pchania i spotkaliśmy się na Śnieżniku.
Zrobiliśmy kilka fotek i czerwonym szlakiem ruszyliśmy na czeską stroną. Szlak ten, wg. wszelkich relacji znalezionych w necie, zacnym miał być wielce. Rzeczywiście taki był. Ładne widoczki, ciekawa nawierzchnia i kilkaset metrów utraconej wysokości. Po drodze zahaczyliśmy o miejsce dawnego czeskiego schroniska pod Śnieżnikiem i sfotografowaliśmy sie pod stojąca tam rzeźbą słonia, stojącą obok ruin dawnego schroniska księcia Liechtensteina na Śnieżniku.
Podczas dalszego zjazdu Marysia prawie została skasowana przez czeską turystkę, która postanowiła pokazać nam, że szlak ten nie jest otwarty dla ruchu rowerowego. Zrobiła to za pomocą wielkiego drąga (służącego jej za laskę), którym dość gwałtownie zagrodziła jej drogę tuż przed nosem. Ominęliśmy tą wstrętną, gruba babę na butach i kawałek dalej wsiedliśmy znów na rowery i pomknęliśmy szlakiem jak należy - w siodle.
Czerwonym dojechaliśmy do asfaltowej drogi na Staré Město i wspięliśmy sie nią do granicy czesko-polskiej. Stamtąd leśnymi duktami dojechaliśmy do Kletna, gdzie pod Jaskinią Niedźwiedzią zatrzymaliśmy sie na popas.
Uzupełniwszy kalorie wspięliśmy się znów na Przełęcz Śnieżnicką (1123mnpm) i z niej zjechaliśmy do Międzygórza. Zjazd niebieskim szlakiem nie był zbyt trudny technicznie (znaczy się nie był wcale trudny technicznie), ale bez wątpienia był szybki. 58km/h (hamowałem) na kamienistej drodze wynagrodziło mi wysiłek, jaki włożyłem w drugie tego dnia zdobycie przełęczy Śnieżnickiej.
Wycieczka wyszła solidna. Śnieżnik to póki co nasz rekord rowerowej wysokości (do tej pory była Barania Góra).


Trasa: Międzygórze "Kaskada" (ca.640mnpm) - Góra Parkowa [niebieski szlak] - rozdroże pod Smrekowcem - [czerwony rowerowy+zielony pieszy] - Przeł. Śnieżnicka (1123mnpm) - Schr. pod Śnieżnikiem - Śnieżnik (1425mnpm) - [czerwony szlak] - 720mnpm - [asfalt-czeska droga 446] - Przeł. Płoszczyna (817mnpm) - Przeł. Staromorawska (794mnpm) - Porębek - Kletno - Jaskinia Niedźwiedzia - Przeł. Śnieżnicka (1123mnpm) [niebieski szlak]- Międzygórze "Kaskada" (ca.640mnpm)



Widok spod schroniska pod Śnieżnikiem


W drodze na szczyt Śnieznika




Szczytowy lans na rekorodowej jak dotąd wysokości (1425 mnpm woot!)


Widoczek z czerwonego szlaku poniżej Śnieżnika. Widać Mały Śnieżnik, Goworek i Trójmorski Wierch.


Śnieżnicki słonik






Powitanie z górami

Sobota, 1 sierpnia 2009 · Komentarze(0)
Pierwszy dzień urlopu. Zameldowaliśmy się w Międzygórzu o całkiem rozsądnej porze i... podczas wyładowywania klamotów z samochodu przekonalismy się, że mój rower jednak nie skrzypi. W związku z tym nie było gadania - trzeba było ruszyć w góry. Niebieskim szlakiem dojechaliśmy do zielonego na Igliczną i puściliśmy sie nim na zachód, w kierunku Sanktuarium Marii Śnieżnej. Sanktuarium zobaczyliśmy z zewnątrz... nawet za bardzo nie chciało się nam wchodzić:)
Potem czerwony w dół do "centrum" Międzygórza, stamtąd na zaporę, potem spory kawałek wzdłuż Wilczki i z powrotem do szosy do Wilkanowa. Ponieważ wyszło za mało kilometrów, to jeszcze żołtym rowerowym wbiliśmy się na Jawor i potem na czuja przez las wrócilismy od góry na kwaterę.
Potem jeszcze wizyta w centrum po zakupy i do "domciu".
Na dzień dobry wyszła miła wycieczka, która pozwoliła przypomniec sobie jak to po górach sie jeździ.
No i Prophet nie skrzypi :D



Marysia pozuje na zjeździe z Lesieńca...

...Potem trzeba było już prowadzić


Gdzieś przed Igliczną


Widok z zapory na Wilczce


Nad brzegiem Wilczki, między zaporą, a wodospadem.


Igliczna widziana spod szczytu Jawora.
Cannondale Prophet

Szoping end faking :P

Sobota, 25 lipca 2009 · Komentarze(0)
Się napisałem, stworzyłem długi opis, a potem mnie wylogowało i wszystko straciłem
Drugi raz nie napiszę :P
Tylko tyle: z Marysią i Pawłem na spacer po mieście i Lesie Łagiewnickim.

Przędzalnia Scheiblera na Księżym Młynie




Pomnik-muzeum Radegast


Na śmieciowej górce




Piękna Sokołówka w rejonie Pabianki


Dzisiejszy łup (Efekt szopingu. Fakingu nie było, ale sam "szoping" w tytule wyglądał głupio:))

Sudecki weekend, czyli Izersko-karkonoska terenowa wyrypa (epilog)

Niedziela, 5 lipca 2009 · Komentarze(0)
Minął piątek, minęła sobota i nastał dzień powrotu. Na niedzielę w planach była jeszcze jakaś lajtowa wycieczka na pożegnianie z górami, ale zmoczone wczoraj w górach buty nie wyschły, a w nocy padało, więc po wycieczce rowery wymagałyby dodatkowego mycia i wyjazd do domu opóźniłby się poza akceptowalne granice.
Szkoda, bo tym razem wycieczka odbyłaby się w szerszym gronie, z dwoma bikerami z Zachodnio-pomorskiego (których to pozdrawiam), poznanymi na kwaterze i którzy łączyli się z nami w wieczornym odkwaszaniu przy ognisku :)
Skoro nie byo jazdy, to ruszyliśmy wcześniej i po drodze z buta uderzyliśmy nad Wodospad Kamieńczyka, odbiliśmy z trasy by zerknąć na zamek w Książu i wreszcie spotkaliśmy się w Wałbrzychu z tobo z forumrowerowe.org, który w jednej z rozważanych wersji wyjazdu miał być naszym przewodnikiem podczas jazdy po Górach Sowich.
Wyjazd był świetny. Wszystko udało się jak należy, a pogoda dopisała. Forma, choć nienajlepsza ostatnio, pozowliła nie zbłaźnić sie przy świadkach i było OK.
Smutno wracać, ale juz za niecały miesiąc znów wrócę w Izery. Tym razem na trochę dłużej :)


Kamieńczyk




Zamek w Książu


Spotkanie na szczycie
Siwy, ja (bendus) i tobo

Sudecki weekend, czyli Izersko-karkonoska terenowa wyrypa (dzień 2)

Sobota, 4 lipca 2009 · Komentarze(0)
Zmęczeni podróżą przez pół Polski, wczorajszą wycieczką i pewnie nadmiarem browca na wieczór, spaliśmy jak pisklęta dzięcioła, ale gdy o 8 rano zadzwonił budzik zerwalismy się na nogi rozpoczęliśmy przygotowania do kolejnego dnia w górach. Wyjazd trochę się opóźnił, bo zmuszeni byliśmy uderzyć machlasem do Szkalrskiej po zakupy, ale gdy około 11 ruszyliśmy w trasę, nic nie mogło nas powstrzymać.

Najpierw przez "Samolot" dotarliśmy do schroniska Orle. Po dordze zaliczyliśmy po glebie na małym skrócie (Marcin wpakował sie w jakiś dół obok szlaku a mi chwilę później na korzeniu uślizgnęło sie przednie koło i wylądowałem w krzakach), ale mimo calkiem znacznej prędkości skończyło się na śmiechu, kilku otarciach i kilkunastu soczystych "córach koryntu".
Orle minęliśmy w pełnym pędzie (prawie) i jadąc piękną Halą Izerską dojechaliśmy do Chatki Górzystów. Niestety nie dane nam było skosztować wypasionych naleśników, ale byliśmy świeżo po śniadaniu i na podjazdach, albo zjazdach mogłoby się nam potem coś ulać :)
Zaraz za chatka władowaliśmy się na żółty szlaku, który poprowadził nas do Przełęczy Łącznik. Tym razem ominęliśmy jednak jeden jego odcinek, który tak mi i Marysi dał w kość w zeszłym roku. Zamiast tego sami wyszukaliśmy jakąś ścieżkę, która choć zabagniona, stroma, zarośnięta i miejscami zmieniająca się w strumyk, była przejezdna.
Na przełęczy odpoczynek połączony z obserwacją licznych rowerzystów (głównie Czechów) którzy co chwilę wjeżdżali na szlak, albo wyjeżdżali ze szlaku prowadzącego na Smrk. Rowery przeróżne, wypasione karbonowe śmigacze, trekingi na rachitycznych oponkach, a wszystkie pewnie i tak lżejsze od mojej kochanej kobyłki. Zbieraliśmy się dość długo, bo po walce na ostatnim odcinku, czuliśmy dość znaczne zmęczenie, ale jechać trzeba było. Gdy na szlak wjechały dwa trekingi wiozące parę o okolicach sześćdziesiątki, a z przeciwnego kierunku wyłoniło się małżeństwo z wózkiem, radośnie uznaliśmy, że będzie łatwo. Otóż nie było. Wózek najwyraźniej odcinek od granicy polsko-czeskiej przebył na plecach ojca, bo kamienie na szlaku były znacznie większe od jego kółek, a i stromizna miejscami nie była najgorsza. My jednak jechaliśmy. Najpierw minąłem parę prowadzącą trekingi. Nie dziwota. Sapiąc minąłem ich, by za następnym zakrętem natknąć się na widzianych wcześniej kolesi prowadzących pod górę dwa rowerki do XC, z których każdy ważyć musiał jakieś 5kg mniej niż mój. Mile połechtany wrzuciłem wyższy bieg i minąłem ich w szaleńczym pędzie (się znaczy w tych warunkach jakieś pi razy drzwi 13km/h :D). Na granicy poczekałem na Marcina i już razem pomknęliśmy na Smrk, by pofocić i porobić sobie jaja.
Potem powrót tą samą drogą na Przełęcz Łącznik (w dół Marcin znów nakurwiał, a mi było głupio), a stamtąd podjazd na Stóg Izerski i dojazd do Schroniska poniżej szczytu. Tu uzupełniłem płyny (płacąc nieprzyzwoicie dużo: 6zł za duża wodę i 10zł za 1l Coli :/). Nie siedzieliśmy długo, bo odkąd uruchomiono kolej linową ze Świeradowa, rejon schroniska zmienił się w deptak dla ludzi w klapkach i z piwkiem :/
Ruszyliśmy więc czerwonym szlakiem, który przez kolejne szczyty wysokiego grzbietu doprowadzić miał nas aż do kopalni kwarcu. Po drodze na Mokrą przełęcz przyszło nam zmagać się z podmokłym torfowiskiem, przez ktore szlak lawirował, zmieniając się co chwila w grząskie bagno, bądź bajoro. Kilka razy koło zapadło mi się prawie po ośkę, a raz przypłaciłem to pięknym lotem przez kieronicę, który zakończył się równie pięknym lądowaniem w bagnie.
Z Mokrej Przełęczy wjechaliśmy na Sine Skałki (tu dłuższy postój na odpoczynek i foty, bo widok był niesamowity), a potem pędem do kopalni. Tu krótka gadka ze spotkanymi rowerzystami (i jedną rowerzystką) i dalej w drogę. Przez Zwalisko (na zjeździe ze Zwaliska Marcin domknął widelec, złapał snejka w przednim kole i wyglebił się chyba dość solidnie, choć bez większych obrażeń) wjechaliśmy na Wysoki Kamień. Tam powiedziałem Siwemu, że jak chce nakurwiać (jak to ma w zwyczaju) w dół, to niech jedzie pierwszy i poczeka na mnie na Zakręcie Śmierci, zapali fajkę, zrobi kupę, prześpi się, czy coś, bo ja będę trochę wolniej niz on śmigał.
No to zjechaliśmy. Ja jechałem szybko, on jak zwykle nakurwiał :)
Z Zakrętu Śmierci pojechaliśmy rowerowa trójką do Domku Wesołych Kolejorzy i stamtąd przez Bagnisko do Jakuszyc.
Planowaną trasę zrobiliśmy w 100%, pogoda była niesamowicie dobra i ogólnie było całkiem super :)

TRASA: Jakuszyce-Leśniczówka - Przełęcz Szklarska (886 m.n.p.m.) - "Samolot" - Orle - Chatka Górzystów - [Droga Borowinowa] - Izerskie Bagno - Suchacz (917 m.n.p.m.) - Przeł. Łącznik (1066 m.n.p.m.) - Smrk (1124 m.n.p.m.) - Przeł. Łącznik (1066 m.n.p.m.) - Stóg Izerski (1107 m.n.p.m.) - Świeradowiec (1002 m.n.p.m.) - Polana Izerska - Podmokła (1001 m.n.p.m.) - Szerzawa (975 m.n.p.m.) - Rudy Grzbiet (945 m.n.p.m.) - Mokra Przełęcz (940 m.n.p.m.) - Rozdroże pod Kopą - Sine Skałki (1122 m.n.p.m) - Kopalnia Stanisław (1080 m.n.p.m.) - Rozdroże pod Izerskim Garbem (1018m.n.p.m.) - Zwalisko (1047m.n.p.m) - Rozdroże pod Zwaliskiem - Wysoki Kamień (1058m.n.p.m.) - Kozie Skały (1012m.n.p.m.) - Czarna Góra (965 m.n.p.m.) - Zakręt Śmierci (755 m.n.p.m.) - Domek Wesołych Kolejorzy - Bagnisko - Jakuszyce-Lesniczówka

Marcin na "Samolocie"


Nad Izerą


Przeprawa przez jeden z dopływów Izery. W sumie to lanserka na maksa, bo zaraz obok jest mostek :]


Żółty szlak


Chyba najbardziej malowniczy odcinek tego dnia - biegnący granicą polsko-czeską stromy singletrack wśród jagód, który prowadzin na szczyt Suchacza. To zdjęcie nawet w połowie nie oddaje, jaki on był świety.


Widok z muchą :)


Na wiezy widokowej na Smrku






Czerwony szlak między Stogiem Izerskim a Sinymi Skałkami


Miejsce to samo co rok temu, tylko ja starszy i rower inny :)


Chwilę po moim OTB w błoto. "O! Tak się tył unosił." :)


Widok z Sinych Skałek. Widać m.in. odwiedzone wczesniej Smrk i Stóg Izerski.


El Rower a w oddali Wysoki Kamień.


Nie wymaga komentarza

Sudecki weekend, czyli Izersko-karkonoska terenowa wyrypa (dzień 1)

Piątek, 3 lipca 2009 · Komentarze(0)
2009-07-03 40,11 Pomysł na ten wyjazd dojrzewał w mojej głowie od bardzo dawna. Zaczęło się od planu na samotny wjazd na Pilsko, potem miał być wypad w Góry Sowie, ale ostatecznie, z racji ostatnich ulew, wybór padł na Góry Izerskie. Po drodze też zorganizował się też towarzysz jazdy i zamiast samotnie walczyć z Beskidem Żywieckim, miałem zmierzyć się z Izerami w towarzystwie Siwego.
O 5.30 podjechałem pod blok Marcina, spakowalismy jego tobioły do samochodu i ruszylismy. Po drodze mieliśmy małą usterkę techniczną, ale tak ogólnie, to samochodowa część wyprawy minęła w spokoju i wiele, wiele piosenek później zameldowaliśmy się w naszej kwaterze w Jakuszycach.
Nie tracąc czasu przebraliśmy się, złożyliśmy rowery i pojechaliśmy się zmęczyć.
Najpierw lajtowo, szutróweczką dojechaliśmy w rejon Chatki Wesołych Kolejorzy i odbiliśmy w kierunku Czeskiej Drogi, która przecięliśmy i asfalcikiem, przez las podjechaliśmy do schroniska nad Kamieńczykiem. Do wodospadu nie udało się zejść, bo najwyraźniej w piątki jest nieczynne (pewnie zakręcają wodę i dokonują przeglądu technicznego), ale za to zjechalismy sobie czarnym szlakiem do Sklarskiej Poręby. Zwłaszcza na pierwszym odcinku (tym stromym) pruliśmy nieźle. Marcin nakurwiał jak szalony na swoim hardtailu, zawstydzając mnie powaznie, ale przypłacił to snejkiem, więc sprawiedliwość jakaś była. Na dole myśleliśmy, że sfajczyliśmy klocki, bo coś śmierdziało koszmarnie, ale to tylko na straganie oscypki grillowali :D
Do Szklarskiej wparowalismy w rejonie stacji wyciągu na Szrenicę i stamtąd asfaletm poturlaliśmy sie (przeszło 60km/h) bez pedałowania) do centrum, gdzie zjedlismy pizzę i obmyśliliśmy (obmyśliłem) dalszą trasę.
Następnie wbiliśmy się na zielony szlak w kierunku wodospadu Szklarki. Nie taki szybki (a wręcz dość wolny) ale za to kamienisty, śliski i niesamowicie fajny. Po dordze odbiliśmy z niego, by dojechać do czarnego szlaku i nim dojechać do wodospadu od góry. Po dordze, a właściwie na drodze delektowaliśmy się kamieniami i głazami we wszelkich możliwych rozmiarach - od takich jak pięść, do takich jak małe fiaty. Oczywiście całość w siodle, bo prowadzić nie wypada, jak co chwila jacyś piesi patrzą (a może były wśród nich jakieś gimnazjalistki). Od wodospadu znów zielony do Szklarskiej, potem asfaltowy mega-stromy podjazd do kościoła i na Krucze skały, a potem znów w rejon Kamieńczyka. Tam zaliczyłem mały kryzys, ale zamiast wracać postanowiliśmy dojechać do kopalni "Stanisław" na Izerskich Garbach. No to siup! Trasami rowerowymi nr 3, 2 i 8 dojechaliśmy na wysokość 1084 mnpm i... trochę się polasnowaliśmy, focąc jak szaleni. Potem zjazd do Rozdroża pod Cicha Równią i dalej Górnym Duktem Końskiej Jamy do Jakuszyc.
Na koniec mycie łańcuchów, 1,66l płynu odkwaszającego mięśnie i kima, bo jutro też jest dzień na jazdę.

Jak szyty na miarę :)


Zjazd z Kamieńczyka...


...i jego efekty.


Nasza dwuosobowa delegacja forumrowerowe.org/bikestats.pl nad Szklarką.


J.w., ale jakby już bliżej wodospadu :)


No i wreszcie sam wodospad


Na zielonym szlaku, w drodze do Szklarskiej Poręby




Fast Forward i już jesteśmy przy kopalni Stanisław - Marcin robi triki na "szosie" :)


Chwila zadumy.


Chwila lansu :)




Wieczorny serwis


Odkwaszające browki i opary benzyny, w której myliśmy łańcuchy, stworzyły potwora - Adam-Nożycoręki :D


Jedyna ofiara dzisiejszego dnia - moje portki. Dziurę najwyraźniej wypierdziałem na podjazdach:)