Szoping end faking :P

Sobota, 25 lipca 2009 · Komentarze(0)
Się napisałem, stworzyłem długi opis, a potem mnie wylogowało i wszystko straciłem
Drugi raz nie napiszę :P
Tylko tyle: z Marysią i Pawłem na spacer po mieście i Lesie Łagiewnickim.

Przędzalnia Scheiblera na Księżym Młynie




Pomnik-muzeum Radegast


Na śmieciowej górce




Piękna Sokołówka w rejonie Pabianki


Dzisiejszy łup (Efekt szopingu. Fakingu nie było, ale sam "szoping" w tytule wyglądał głupio:))

Sudecki weekend, czyli Izersko-karkonoska terenowa wyrypa (epilog)

Niedziela, 5 lipca 2009 · Komentarze(0)
Minął piątek, minęła sobota i nastał dzień powrotu. Na niedzielę w planach była jeszcze jakaś lajtowa wycieczka na pożegnianie z górami, ale zmoczone wczoraj w górach buty nie wyschły, a w nocy padało, więc po wycieczce rowery wymagałyby dodatkowego mycia i wyjazd do domu opóźniłby się poza akceptowalne granice.
Szkoda, bo tym razem wycieczka odbyłaby się w szerszym gronie, z dwoma bikerami z Zachodnio-pomorskiego (których to pozdrawiam), poznanymi na kwaterze i którzy łączyli się z nami w wieczornym odkwaszaniu przy ognisku :)
Skoro nie byo jazdy, to ruszyliśmy wcześniej i po drodze z buta uderzyliśmy nad Wodospad Kamieńczyka, odbiliśmy z trasy by zerknąć na zamek w Książu i wreszcie spotkaliśmy się w Wałbrzychu z tobo z forumrowerowe.org, który w jednej z rozważanych wersji wyjazdu miał być naszym przewodnikiem podczas jazdy po Górach Sowich.
Wyjazd był świetny. Wszystko udało się jak należy, a pogoda dopisała. Forma, choć nienajlepsza ostatnio, pozowliła nie zbłaźnić sie przy świadkach i było OK.
Smutno wracać, ale juz za niecały miesiąc znów wrócę w Izery. Tym razem na trochę dłużej :)


Kamieńczyk




Zamek w Książu


Spotkanie na szczycie
Siwy, ja (bendus) i tobo

Sudecki weekend, czyli Izersko-karkonoska terenowa wyrypa (dzień 2)

Sobota, 4 lipca 2009 · Komentarze(0)
Zmęczeni podróżą przez pół Polski, wczorajszą wycieczką i pewnie nadmiarem browca na wieczór, spaliśmy jak pisklęta dzięcioła, ale gdy o 8 rano zadzwonił budzik zerwalismy się na nogi rozpoczęliśmy przygotowania do kolejnego dnia w górach. Wyjazd trochę się opóźnił, bo zmuszeni byliśmy uderzyć machlasem do Szkalrskiej po zakupy, ale gdy około 11 ruszyliśmy w trasę, nic nie mogło nas powstrzymać.

Najpierw przez "Samolot" dotarliśmy do schroniska Orle. Po dordze zaliczyliśmy po glebie na małym skrócie (Marcin wpakował sie w jakiś dół obok szlaku a mi chwilę później na korzeniu uślizgnęło sie przednie koło i wylądowałem w krzakach), ale mimo calkiem znacznej prędkości skończyło się na śmiechu, kilku otarciach i kilkunastu soczystych "córach koryntu".
Orle minęliśmy w pełnym pędzie (prawie) i jadąc piękną Halą Izerską dojechaliśmy do Chatki Górzystów. Niestety nie dane nam było skosztować wypasionych naleśników, ale byliśmy świeżo po śniadaniu i na podjazdach, albo zjazdach mogłoby się nam potem coś ulać :)
Zaraz za chatka władowaliśmy się na żółty szlaku, który poprowadził nas do Przełęczy Łącznik. Tym razem ominęliśmy jednak jeden jego odcinek, który tak mi i Marysi dał w kość w zeszłym roku. Zamiast tego sami wyszukaliśmy jakąś ścieżkę, która choć zabagniona, stroma, zarośnięta i miejscami zmieniająca się w strumyk, była przejezdna.
Na przełęczy odpoczynek połączony z obserwacją licznych rowerzystów (głównie Czechów) którzy co chwilę wjeżdżali na szlak, albo wyjeżdżali ze szlaku prowadzącego na Smrk. Rowery przeróżne, wypasione karbonowe śmigacze, trekingi na rachitycznych oponkach, a wszystkie pewnie i tak lżejsze od mojej kochanej kobyłki. Zbieraliśmy się dość długo, bo po walce na ostatnim odcinku, czuliśmy dość znaczne zmęczenie, ale jechać trzeba było. Gdy na szlak wjechały dwa trekingi wiozące parę o okolicach sześćdziesiątki, a z przeciwnego kierunku wyłoniło się małżeństwo z wózkiem, radośnie uznaliśmy, że będzie łatwo. Otóż nie było. Wózek najwyraźniej odcinek od granicy polsko-czeskiej przebył na plecach ojca, bo kamienie na szlaku były znacznie większe od jego kółek, a i stromizna miejscami nie była najgorsza. My jednak jechaliśmy. Najpierw minąłem parę prowadzącą trekingi. Nie dziwota. Sapiąc minąłem ich, by za następnym zakrętem natknąć się na widzianych wcześniej kolesi prowadzących pod górę dwa rowerki do XC, z których każdy ważyć musiał jakieś 5kg mniej niż mój. Mile połechtany wrzuciłem wyższy bieg i minąłem ich w szaleńczym pędzie (się znaczy w tych warunkach jakieś pi razy drzwi 13km/h :D). Na granicy poczekałem na Marcina i już razem pomknęliśmy na Smrk, by pofocić i porobić sobie jaja.
Potem powrót tą samą drogą na Przełęcz Łącznik (w dół Marcin znów nakurwiał, a mi było głupio), a stamtąd podjazd na Stóg Izerski i dojazd do Schroniska poniżej szczytu. Tu uzupełniłem płyny (płacąc nieprzyzwoicie dużo: 6zł za duża wodę i 10zł za 1l Coli :/). Nie siedzieliśmy długo, bo odkąd uruchomiono kolej linową ze Świeradowa, rejon schroniska zmienił się w deptak dla ludzi w klapkach i z piwkiem :/
Ruszyliśmy więc czerwonym szlakiem, który przez kolejne szczyty wysokiego grzbietu doprowadzić miał nas aż do kopalni kwarcu. Po drodze na Mokrą przełęcz przyszło nam zmagać się z podmokłym torfowiskiem, przez ktore szlak lawirował, zmieniając się co chwila w grząskie bagno, bądź bajoro. Kilka razy koło zapadło mi się prawie po ośkę, a raz przypłaciłem to pięknym lotem przez kieronicę, który zakończył się równie pięknym lądowaniem w bagnie.
Z Mokrej Przełęczy wjechaliśmy na Sine Skałki (tu dłuższy postój na odpoczynek i foty, bo widok był niesamowity), a potem pędem do kopalni. Tu krótka gadka ze spotkanymi rowerzystami (i jedną rowerzystką) i dalej w drogę. Przez Zwalisko (na zjeździe ze Zwaliska Marcin domknął widelec, złapał snejka w przednim kole i wyglebił się chyba dość solidnie, choć bez większych obrażeń) wjechaliśmy na Wysoki Kamień. Tam powiedziałem Siwemu, że jak chce nakurwiać (jak to ma w zwyczaju) w dół, to niech jedzie pierwszy i poczeka na mnie na Zakręcie Śmierci, zapali fajkę, zrobi kupę, prześpi się, czy coś, bo ja będę trochę wolniej niz on śmigał.
No to zjechaliśmy. Ja jechałem szybko, on jak zwykle nakurwiał :)
Z Zakrętu Śmierci pojechaliśmy rowerowa trójką do Domku Wesołych Kolejorzy i stamtąd przez Bagnisko do Jakuszyc.
Planowaną trasę zrobiliśmy w 100%, pogoda była niesamowicie dobra i ogólnie było całkiem super :)

TRASA: Jakuszyce-Leśniczówka - Przełęcz Szklarska (886 m.n.p.m.) - "Samolot" - Orle - Chatka Górzystów - [Droga Borowinowa] - Izerskie Bagno - Suchacz (917 m.n.p.m.) - Przeł. Łącznik (1066 m.n.p.m.) - Smrk (1124 m.n.p.m.) - Przeł. Łącznik (1066 m.n.p.m.) - Stóg Izerski (1107 m.n.p.m.) - Świeradowiec (1002 m.n.p.m.) - Polana Izerska - Podmokła (1001 m.n.p.m.) - Szerzawa (975 m.n.p.m.) - Rudy Grzbiet (945 m.n.p.m.) - Mokra Przełęcz (940 m.n.p.m.) - Rozdroże pod Kopą - Sine Skałki (1122 m.n.p.m) - Kopalnia Stanisław (1080 m.n.p.m.) - Rozdroże pod Izerskim Garbem (1018m.n.p.m.) - Zwalisko (1047m.n.p.m) - Rozdroże pod Zwaliskiem - Wysoki Kamień (1058m.n.p.m.) - Kozie Skały (1012m.n.p.m.) - Czarna Góra (965 m.n.p.m.) - Zakręt Śmierci (755 m.n.p.m.) - Domek Wesołych Kolejorzy - Bagnisko - Jakuszyce-Lesniczówka

Marcin na "Samolocie"


Nad Izerą


Przeprawa przez jeden z dopływów Izery. W sumie to lanserka na maksa, bo zaraz obok jest mostek :]


Żółty szlak


Chyba najbardziej malowniczy odcinek tego dnia - biegnący granicą polsko-czeską stromy singletrack wśród jagód, który prowadzin na szczyt Suchacza. To zdjęcie nawet w połowie nie oddaje, jaki on był świety.


Widok z muchą :)


Na wiezy widokowej na Smrku






Czerwony szlak między Stogiem Izerskim a Sinymi Skałkami


Miejsce to samo co rok temu, tylko ja starszy i rower inny :)


Chwilę po moim OTB w błoto. "O! Tak się tył unosił." :)


Widok z Sinych Skałek. Widać m.in. odwiedzone wczesniej Smrk i Stóg Izerski.


El Rower a w oddali Wysoki Kamień.


Nie wymaga komentarza

Sudecki weekend, czyli Izersko-karkonoska terenowa wyrypa (dzień 1)

Piątek, 3 lipca 2009 · Komentarze(0)
2009-07-03 40,11 Pomysł na ten wyjazd dojrzewał w mojej głowie od bardzo dawna. Zaczęło się od planu na samotny wjazd na Pilsko, potem miał być wypad w Góry Sowie, ale ostatecznie, z racji ostatnich ulew, wybór padł na Góry Izerskie. Po drodze też zorganizował się też towarzysz jazdy i zamiast samotnie walczyć z Beskidem Żywieckim, miałem zmierzyć się z Izerami w towarzystwie Siwego.
O 5.30 podjechałem pod blok Marcina, spakowalismy jego tobioły do samochodu i ruszylismy. Po drodze mieliśmy małą usterkę techniczną, ale tak ogólnie, to samochodowa część wyprawy minęła w spokoju i wiele, wiele piosenek później zameldowaliśmy się w naszej kwaterze w Jakuszycach.
Nie tracąc czasu przebraliśmy się, złożyliśmy rowery i pojechaliśmy się zmęczyć.
Najpierw lajtowo, szutróweczką dojechaliśmy w rejon Chatki Wesołych Kolejorzy i odbiliśmy w kierunku Czeskiej Drogi, która przecięliśmy i asfalcikiem, przez las podjechaliśmy do schroniska nad Kamieńczykiem. Do wodospadu nie udało się zejść, bo najwyraźniej w piątki jest nieczynne (pewnie zakręcają wodę i dokonują przeglądu technicznego), ale za to zjechalismy sobie czarnym szlakiem do Sklarskiej Poręby. Zwłaszcza na pierwszym odcinku (tym stromym) pruliśmy nieźle. Marcin nakurwiał jak szalony na swoim hardtailu, zawstydzając mnie powaznie, ale przypłacił to snejkiem, więc sprawiedliwość jakaś była. Na dole myśleliśmy, że sfajczyliśmy klocki, bo coś śmierdziało koszmarnie, ale to tylko na straganie oscypki grillowali :D
Do Szklarskiej wparowalismy w rejonie stacji wyciągu na Szrenicę i stamtąd asfaletm poturlaliśmy sie (przeszło 60km/h) bez pedałowania) do centrum, gdzie zjedlismy pizzę i obmyśliliśmy (obmyśliłem) dalszą trasę.
Następnie wbiliśmy się na zielony szlak w kierunku wodospadu Szklarki. Nie taki szybki (a wręcz dość wolny) ale za to kamienisty, śliski i niesamowicie fajny. Po dordze odbiliśmy z niego, by dojechać do czarnego szlaku i nim dojechać do wodospadu od góry. Po dordze, a właściwie na drodze delektowaliśmy się kamieniami i głazami we wszelkich możliwych rozmiarach - od takich jak pięść, do takich jak małe fiaty. Oczywiście całość w siodle, bo prowadzić nie wypada, jak co chwila jacyś piesi patrzą (a może były wśród nich jakieś gimnazjalistki). Od wodospadu znów zielony do Szklarskiej, potem asfaltowy mega-stromy podjazd do kościoła i na Krucze skały, a potem znów w rejon Kamieńczyka. Tam zaliczyłem mały kryzys, ale zamiast wracać postanowiliśmy dojechać do kopalni "Stanisław" na Izerskich Garbach. No to siup! Trasami rowerowymi nr 3, 2 i 8 dojechaliśmy na wysokość 1084 mnpm i... trochę się polasnowaliśmy, focąc jak szaleni. Potem zjazd do Rozdroża pod Cicha Równią i dalej Górnym Duktem Końskiej Jamy do Jakuszyc.
Na koniec mycie łańcuchów, 1,66l płynu odkwaszającego mięśnie i kima, bo jutro też jest dzień na jazdę.

Jak szyty na miarę :)


Zjazd z Kamieńczyka...


...i jego efekty.


Nasza dwuosobowa delegacja forumrowerowe.org/bikestats.pl nad Szklarką.


J.w., ale jakby już bliżej wodospadu :)


No i wreszcie sam wodospad


Na zielonym szlaku, w drodze do Szklarskiej Poręby




Fast Forward i już jesteśmy przy kopalni Stanisław - Marcin robi triki na "szosie" :)


Chwila zadumy.


Chwila lansu :)




Wieczorny serwis


Odkwaszające browki i opary benzyny, w której myliśmy łańcuchy, stworzyły potwora - Adam-Nożycoręki :D


Jedyna ofiara dzisiejszego dnia - moje portki. Dziurę najwyraźniej wypierdziałem na podjazdach:)

"Wcale nie jest tak głęboko"

Niedziela, 14 czerwca 2009 · Komentarze(0)
Pobudka bardzo wczesna (6 rano), ale nie wypadało się spóźnić, bo dzisiejsza wycieczka miała odbyć się w nieco szerszym gronie niż zwykle. Spotkanie zarządziłem o wczesnej godzinie, aby za sprawą miłosiernie nam panujących PKP ruszyć w świat. Na Dworcu Fabrycznym stawiliśmy się w komplecie: ja, Marysia i Marcin (miała być jeszcze Kinga ale nie wyszło). Władowaliśmy się w "kibelka" i po dwudziestu kilku minutach powitaliśmy piękne miasto Koluszki. Stamtąd drogami polno-leśnymi (oraz pewną ilością pól, ale już bez dróg) dotarliśmy do Tomaszowa Mazowieckiego. Po drodze było kilka kałuż i inncyh atrakcji, które pomogły mi i Marysi wytworzyć na rowerach, ciuchach i twarzach solidną ochronną warstewkę błota. W Tomaszowie okazało się, ża Marcin jest w miarę czysty, więc radośnie, jadąc tuż przed nim wjechałem w kałużę. Głośne "Córa Koryntu!" (czy jakoś tak) usłyszane z tyłu dało mi znać, że mój plan się powiódł i teraz Siwy też będzie mógł ze mną podrywać gimnazjalistki na maseczkę błotną.
Gimnazjalistek jak na złość nie było, ale była pizza. Nie była łatwa i kazała czekać na siebie aż do godziny dwunstej. Kiedy jednak zjawiła się, to skonsumowaliśmy ją grupowo, nie bacząc, że przy stolikach siedzą obcy ludzie.
Potem szybki transfer dróżkami na zaporę w Smardzewicach (+mały foto-stopik przy Grotach Nagórzyckich) a dalej... singlowo-leśna, rowerowa orgietka brzegiem zalewu aż do Bronisławowa. Jadąc brzegiem co chwilę napomykałem o tym, że "coś dużo wody w zalewie". Fakt ten miał okazać się dość istotny w dalszym stadium wyprawy. A tak poza tym, to po drodze jedna z dużych kałuż "korciła mnie" i w efekcie zanurzyłem w niej nogi. Tak gdzieś na głębokość 10 cm powyżej kostki i kurort Bronisławów przywitałem wydając butami odgłosy, jak rozdeptywana żaba.
Postanowiliśmy wyprzeć z organizmów wilgoć za pomocą bursztynowego trunku wypitego na plaży. Chyba pomogło i po krótkiej wymianie pobożnych życzeń ruszyliśmy w drogę powrotną. Po drodze przyszło nam pokonać małą zatoczkę, nad którą zbudowano wąską kładkę. Normalnie jest ona kilkadziesiąt centymetrów nad wodą. Ale nie dzisiaj:) (bo "coś dużo wody w zalewie") Już sćieżka prowadzaca do niej była pod wodą, ale Marcin stwierdził, że "Wcale nie jest tak głęboko" więc pojechaliśmy. Gdy w wodzie zanurzyły się już buty, uznaliśmy, ze gorzej i tak nie będzie (to pewnie przez to wypite piwo). A jednak mogło być gorzej. Znacznie. Kładka również byłą pod wodą i do tego była cholernie śliska. Szczegółów przeprawy nie opiszę, bo nie umiem, ale na samym dole jest filmik, więc zapraszam do "lektury".
Dalej już bez większych przygód dotarliśmy do zapory, a stamtąd wzdłuż Pilicy, zahaczając o rezerwat "Niebieskie Źródła" i o "Małe Groty" dotarliśmy do Tomaszowa. Na koniec po dworcowym goferku i za sprawą PKP znów dotarliśmy do Łodzi. Wycieczka wyszła ogólnie całkiem zajebista :) Jedyny minus jest taki, ze opaliły mi się paski do kasku i jutro w robocie będę wyglądał jak upośledzona, czerwona zebra :)

W dordze z Koluszek do Tomaszowa: "Udawaj, że jedziemy szybko" Prędkość rzeczywista rzedu 7km/h :)


Kolejna sesja leśnego lansu


I jeszcze jakiś "landszafcik", żeby nie na każdej focie nasze paszcze widac było


Pomagamy babce uruchomić kaszlaka. Odpalił i odjechała w dal. Nawet nie podziękowała. To jędza :)


Inside joke: wrzosowisko :D


Off-road, off-path, on-pole :)


Marcin robi triki przed spożywczakiem. Pewnie wypatrzył gdzieś gimnazjalistkę jakąś :)


Groty Nagórzyckie


i Jeszcze jednen "landszafcik"


Całe stadko nad Pilicą


Zapora w Smardzewicach...


...i ptoki


Zalew Sulejowski


Ja robię serwis, a Siwy się pręży... pewnie znów te gimnazjalistki szły. A ja cholera nie patrzyłem i przegapiłem :/


Costa del Beton


Zatoczka


"Mówiłeś, że nie jest głęboko!"...


"...bo... za blisko jechaliście"


Kładka prawdy, słupki nadziei...


Marcin uzupełnie węglowodany, bułkowodany, masłowodany, szynkowodany i inne składniki odżywcze


Marcin znów robi triki (w krzkach była pewnie jakaś gimnazjalistka). Ja lansowałem sie na tych skałkach w zeszłym roku przed grupką pań w wieku circa 50 lat, więc uznałem, że dla marnej gimnazjalistki nie będe się wysilał :) Poza tym trochę zaczynało nam się na pociąg spieszyć.


Kolejne foto do kolekcji

A tu numer: 1, 2 i 3

Dworcowy przysmak. I zagadka: jaki owoc ukrywa się pod tą oczojebną zielenią? :)


Mój light-bike robi dziury w asfalcie


A na koniec obiecany film. Dramat "Przeprawa", czyli 6:28 hardkoru :)
<object width="425" height="350"><param name="movie" value="http://www.youtube.com/v/r5aL008wAeg"> <embed src="http://www.youtube.com/v/r5aL008wAeg" type="application/x-shockwave-flash" wmode="transparent" width="425" height="350"></embed></object><br>
Opis tej wycieczki u Marcina i u Marysi

"Norfu norfu daj mi torfu"

Czwartek, 11 czerwca 2009 · Komentarze(0)
 Z Marysią, ale za to bez ładu, składu i pomysłu na trasę, kręciłem się po okolicach Zgierza i Malinki. Cel objawił mi się dopiero, gdy na horyzoncie zamajaczył sklep z wielkim transparentem "Piwa regionalne". Wiedziałem wtedy, że znalazłem to, czego cały czas nieświadomie szukałem :)

W hołdzie Uryniom...


Tabliczka mocno humorystyczna, biorac pod uwagę, że to rejon składowiska odpadów przemysłowych "Eko-Boruta" w Zgierzu


Wszyscy chcą czegoś od Norfu...


I chociaż jedno rowerowe:


Nie z dzisiaj, ale co z tego?

W krainie kolorowych rzek

Niedziela, 31 maja 2009 · Komentarze(0)
Koło południa wyruszyłem na małą przejażdżkę. Ostatnio nie było okazji albo pogody, żeby pojeździć, więc ochotę na jeżdżenie miałem wielką.
Ruszyłem na północ, by bocznymi, polnymi drogami dotrzeć do Lasu Okręglik i Nowej Gdyni. Tutaj kanałem przejechałem pod torami i przedmieściami Zgierza dotarłem do lasu w okolicy ulic Cegielnianej i Jedlickiej. Pokręciłem się całkiem fajnymi singielkami i ostatecznie dotarłem zo Jedlicza. Tutaj szybkie spojrzenie na niebo i modyfikacja planów - do Grtonik nie jadę, bo chyba wkrótce lunie. Zatem pędem wzdłuż torów do Zgierza, a stamtąd znów przez las do Nowej Gdyni. Chciałem znów skorzystać z kanału pod torami, ale okazało się, że ktoś coś spuścił do wody i jej kolor stanowczo zniechęcił mnie do jakiegokolwiek z nią kontaktu. Zatem rower na plecy i z buta na nasyp kolejowy. Potem już wzdłuż torów na Pabiankę i dalej na Teo. Dwa kilometry od domu deszcz jednak mnie złapał. Lunęło solidnie i zmokłem do ostatniej nitki.





Zgierskie singielki






Kolejna woda, w której przyszło mi się dziś nurzać...


...Przejazd przez tą jednak sobie darowałem.

Tungsten grey

Sobota, 30 maja 2009 · Komentarze(0)
Runda po mieście. Miało być trochę dalej, ale co chwilę moczył nas mniejszy lub większy deszcz. W efekcie jechaliśmy od sklepu do sklepu (rowerowego oczywiście). Efekt - waga roweru kilkadziesiąt gramów w dół.

Cytat dnia: "Jestem sprzętową dziwką" :)

Familiada, czyli dzień Mrocznej Regulacji

Niedziela, 17 maja 2009 · Komentarze(0)
Dzisiaj wycieczkę odbyłem w liczniejszym niż zazwyczaj towarzystwie. Oprócz Kłótliwej Marii pojechał też Ojciec. Zbiórka była na Retkini. Tu nastapiła pierwsza (lecz nie ostatnia) regulacja siodełka. Potem ruszyliśmy. Najpierw wzdłuż torów kolejowych do Pabianic (tu tłumy "komunistów" i wbitych w garniako-suknie rodzin), a stamtąd tradycyjnie już pojechaliśmy przez las w kierunku na Ldzań. Trasa była nieco inna niż zwykle (nie zahaczyliśmy o staw), ale też cel był odmienny - mieliśmy znaleźć kamieniołom koło Mogilna Dużego, o którym przebąkiwano coś na stronie PTTK. Nie udało nam się go znaleźć (nawet lokalsi za bardzo o czymś takim nie słyszeli), a jedyne co zwiedziliśmy w Mogilnie, to MiniMarket z piwem, kiełbasą i bułkami (tu też kolejna regulacja siodełka).
Potem kierunek Kolumna/Barycz z fajną ścieżką na brzegu Grabii i atrakcyjną przeprawą przez jeden z dopływów tejże.
Z Kolumny do Dobronia na obiad. Nie było łatwo o miejsca (znów ci przeklęci komuniści), ale daliśmy radę i wrzuciliśmy na ruszt coś bardziej konkretnego.
Zaspokoiwszy głód, klucząc przez lasy i pola (i dłubiąc dla odmiany przy widelcu Marysi) dotarliśmy do ostatniego punktu programu, czyli do baru u Józka, który wcale na imię Józek nie ma. Uzupełniliśmy płyny i tym małym sekciarskim akcentem zakończyliśmy wycieczkę. Koło "Agaty" rozwiązaliśmy nasza grupę pościgową i pozostał jeszcze tylko powrót przez poligon na Teo.
Li i tyle

Trasa: Teo - Retkinia - Lublinek - Pabianice - Terenin - Mogilno Duże - Kolumna - Dobroń - Markówka - Wymysłów - Żytowice - Zalew - Bochcice - Florentynów - Okołowice - GOŚ - Retkinia - Teo

Regulacja I


Za Pabianicami, w lasach, któe są całkiem zajebiste :)






"Not Just Anyone Can Be Cool", czyli krótka opowieść o nietrafionych prezentach "garderobianych" :)


Ojciec i syn, czyli niedaleko jedzie jabłko od jabłoni.


Potęga MiniMarketu,...


... potęga Regulacji II...


...i potęga szczerego uśmiechu :)


Grabia


Przeprawa




Bocian twardziel, bo linia kolejowa jak najbardziej czynna. Kilkanaście sekund po zrobieniu zdjęcia przejechał ET22 z węglarkami.


Po zakończonej Regulacji III pozuję z pompką i brzuchem


Marysia. (się uśmiecha, a ja poza kadrem przeprowadzam Regulację IV)


I na koniec psycho-test: co Kubuś, figlarz i świntuszek, ma na plecach?

Szosowo

Sobota, 9 maja 2009 · Komentarze(0)
Mieliśmy wybrać się na długą, szosową wycieczkę z wujkiem Marysi. Przygotowania do niej zaczęły się już wczoraj - wymiana w obydwu rowerach opon terenowych na slicki, utwardzenie zawieszenia. Tymczasem wyprawa tak jakby nie doszła do skutku z powodu drobnej "awarii", która wymagała "fachowej naprawy".
Zamiast więc ruszyć we trójkę na podbój asfaltów, pojechaliśmy we dwójkę na... podbój asflatów. Z racji takiego, a nie innego doboru opon i nawierzchni, tempo było żwawe, a kilometrów na liczniku przybywało dość szybko. Na pierwszym większym postoju w Tuszyn-Lesie zjedliśmy zupę grzybową, a Marysia poznała swoją nową "siostrzyczkę". Najwyraźniej się polubiły i były zasczycone tym spotkaniem :D
Potem przecięliśmy "jedynkę" i zahaczając o staw na "Młynku" pojechaliśmy przez wiochy i wioski w kierunku Łodzi.

Trasa: Teo - Retkinia - Stawy Stefańskiego - Stara Gadka - Guzew - Prawda - Rydzynki - Tuszyn-Las - Tuszyn - "Młynek" - Modlica - Kalinko - Stefanów - ul.Kolumny - Carrefour - Plac Niepodległości - Piotrkowska - Rynek Bałucki - Teo

Zdjęć mało i do tego jeszcze ze mną w roli głównej.

En face (z "awarią")


Z profilu


...i od dupy strony