Scyzoryk, tak na mnie wołają... czyli wizyta w kieszonkowych górach

Niedziela, 26 kwietnia 2009 · Komentarze(0)
Ta niedziela to nasz tegoroczny debiut w górach. Wybraliśmy się pożyczonym machalasem do Kielc zaliczyć rundkę po Górach Świętokrzyskich. Małe te góry jakieś, ale zawsze coś.
Trasę prawie identyczną z dzisiejszą przjechałem w sierpniu 2006 r. samotnie i do tego jadac na miejsce 5h pociągiem i tego samego dnia wracając (kolejne 5h z PKP), ale... wróćmy do sedna sprawy:
Ruszyliśmy z centrum Kielc udaliśmy na północ, by w Dąbrowie-Koszarce wjechać na czerwony szlak im. Edmunda Massalskiego. Przez las wjechaliśmy nim na Domaniówkę (418 m.n.p.m.) i dalej przez Masłów Starą Wieś dotarliśmy na Klonówkę (473 m.n.p.m.). Dalej, zahaczając o Diabelski Kamień dotarliśmy do masakrycznego zejścia/zjadu do doliny Lubrzanki. Jeśli ktoś tam zjedzie, i jakoś to udokumentuje to ma u mnie piwo (nie dotyczy masakratorów od DH). Kawałek próbowałem, ale ogólnie to wyszło jak kiedyś - środkowy odcinek z buta. Potem podjazd na Radostową (451 m.n.p.m.). Jestem z siebie dumny, bo tym razem zaliczyłem go w siodle w całości i mniej przy tym wykrzykiwałem wulgaryzmów. Nie wiem, czy to zasługa lepszej formy, czy też magia koronki 34z :) Na szczycie opuściliśmy szlak czerowny i czymś, co pewnie kiedyś miało być stokiem narciarskim, zjechaliśmy do Wilkowa. Tu szybka fotka nad zalewem, a potem przeprawa przez haszczo-las do drogi (oczywiście leśnej) do Grabowa. Potem juz Św. Katarzyna, obiadek i powrót przez Grabów, Barczę, Brzezinki i Masłów II.
Przejażdżka była dość przygodowa. Marysia uparła się, że z Kielc przywiezie pamiątkę w postaci szlifów na kolanah i jeszcze przez opuszczeniem asfaltu glebnęła podczas nieudanej próby wyciągnięcia w czasie jazdy mapy z mojego plecaka. Kolejna gleba gdzieś poniżej Klonówki, ale mimo Jej prób, to ja zdobyłem pamiątkę w postaci dziurki w kolanie, gdy wywaliłem sie odganiając dwa goniące mnie psy.
Było fajnie, ale po raz kolejny nie udało się wejść/wjechać na Łysicę (wiem, wiem... ne wolno). Może następnym razem - do trzech razy sztuka.

No to lecimy z tym koksem - czas jechać!


Widok na niekoniecznie najciekawszą czść Kielc


Zjazd z Domaniówki


My (Bob Budowniczy i Rowerzystka Szatana) na Klonówce...

...i widok z tejże w kierunku zlaewu w Cedzynie i lotniska sportowego




(pa)Góry Świętokrzyskie



a tu to samo miejsce kilka lat temu.

Zjazd z Klonówki - wstęp do sekcji pieszej.

i znów ten sam rejon w sierpniu 2006

Przejazd brodem przez Lubrzankę. W 2006 było to koniecznością, teraz jest juz obok kładka, ale... czego się nie robi dla lansu :)


Walka z Radosotową


Spojrzenie z Radostowej w kierunku Wschodnim. Na pierwszym planie "stok narciarski", którym przysżło nam zjeżdżać.


Nad Zalewem Wilkowskim. Ta górka za moim plecakiem to Łysica.


A tu juz Łysica widziana z "przedmieścia" Grabowa


I na koniec "souveniry" :)

Jura. Nie Krakowsko-Częstochowska, ale jednak...

Wtorek, 14 kwietnia 2009 · Komentarze(0)
Kategoria Jura Wieluńska
Jak się nie ma za wiele czasu na jazdę, to trzeba dbać, żeby przynajmniej jakością nadrabiać. W związku z tym, wycieczka w ten dodatkowy wolny dzień musiała być ciekawsza, niż zwykłe objeżdżanie tych samych starych śmieci wokół Łodzi. Pomysł na dzisiejszą trasę podsunęła mi lektura strony onthebike.com i zamieszczonego tam opisu wycieczki pt. "Jurassic Park"
Rano władowaliśmy się z Marysią w blachosmroda z całym złomem i z pieśnią na ustach (GNR są do dupy) ruszyliśmy do Działoszyna, leżącego nad brzegiem Warty, na skraju Załęczańskiego Parku Krajobrazowego.
Pogoda, która rano zapowiadała się świetnie, w trakcie podróży zaczęła się psuć. Temperatura zamiast rosnąć, zaczeła spadać, by w pewnym momencie osiągnąć 8 st. Celsjusza. Do tego doszła wilogotna mgła i chmury. W pewnym momencie rozważaliśmy nawet możliwość rezygnacji z wyprawy. Wytrwaliśmy jednak i nie zawróciliśmy. W Działoszynie złożyliśmy sprzęt do kupy, opatuliliśmy się we wszystkie ciuchy, jakie tylko zabraliśmy i ruszyliśmy na rowerową część wycieczki.
Nie mieliśmy żadnej mapy tych rejonów. Przed wyjściem odświeżyłem sobie jedynie opis na onthebike.com, wiec odnalezienie właściwego szlaku nie było na początku łatwe. Pokręciliśmy się chwilę wzdłuż Warty, skorzystaliśmy z usług systemu GPS (Gębą Pytaj Spotkanych) i wreszcie znaleźliśmy co trzeba i zrobiło się fajnie. Na pierwszy ogień pozedł Rezerwat "Węże" położony na szczycie góry Zelce. Znajduje się tam kilka jaskiń, w tym dwie udostępnione dla turystów. Znaleźliśmy jedną (Stlagmitową), którą pobieżnie zwiedziłem. Potem mała foto-sesja na skałkach i dalej w drogę. Klucząc przez pola i lasy dotarliśmy do Rezerwatu "Szachownica" (opuszczając po drodze województwo łódzkie i wjeżdżając na teren śląskiego). Na terenie tego rezerwatu znajduje się kolejna jaskinia (na tyle duża , by pobrykać po niej rowerem) i pełno fajnych skałek, ścieżek i innych atrakcji, które zapewniły nam rozrywkę na dłuższą chwilę.
Stamtąd zupełnie już na czuja ruszyliśmy przez pola (nawet nie po polnych drogach) i lasy do Działoszyna, zahaczjąc znów o "Węże". W Działoszynie piknik na parkingu i znów 130km samochodem z powrotem do Łodzi.
Wycieczka była super. Nie wiem, czy zdjęcia oddają to, ale ubaw był po pachy i żeby pojeździć w takiej fajnej okolicy, warto było tłuc się z gratami przez tyle kilometrów. I nawet pogoda zrobiła się zajebista :)

Fotek dzisiaj bardzo dużo, ale cóż... jakoś tak się ich dużo zrobiło.

Godzina 7.30, Łódź - pakowanie rowerów do mniej szlachetnego pojazdu.


Później, Działoszyn - rowerzyści gotowi do walki z zimnem, albo... do napadu na bank.


Most nad Wartą w Lisowicach


Spojrzenie na "góry"


... a skoro góry, to i muszą być owieczki :)


W drodze na Górę Zelce


Znikam we wnętrzu Jakini Stalagmitowej


Foto-sesja na szczycie


W drodze do "Szachownicy"


... a to już kilka fotek na miejscu.








Jaskiniowe enduro :) Jaskinia Szachownica ma dwa wejścia i spokojnie da się przejechać jej głównym korytarzem z jednego do drugiego.




Polną "drogą". Na skutek braku mapy i obierania trasy na podstawie położenia Słońca, mchu na drzewach i mojej kobiecej intuicji, spore kawałki przebyliśmy właśnie tak - na przełaj przez pola.




Wszyscy walą takie foty z rowerem nad głową to ja też. No i do tego mam o co najmniej rozmiar za luźne portki (ach te zakupy przez internet) i na tym zdjęciu wyszło, jakbym miał figurę 50-letniej matki pięciorga. Aż tak źle nie jest... co najwyżej dwójkę urodziłem :P


Przyczajony rowerzysta, ukryty stok


Znów nad Wartą


Piknik na skraju drogi :)

Walka z kryzysem, czyli po mieście za friko

Czwartek, 26 marca 2009 · Komentarze(0)
Nie planowałem jazdy rowerem w dniu dzisiejszym, ale ponieważ z kasą krucho, postanowiłem zaoszczędzić kilka zł i zrezygnować z usług MPK. Najpierw interesy, czyli kurs do lekarza po receptę. Odebrawszy tęże, pojechałem na chwilę do ojca, gdzie uraczyłem się świetnym barszczem (i kolejna oszczędność - nie musiałem sobie obiadu zafundować :D). Potem szybki kurs z Retkini do Centrum na spotkanie z Marysią (kończyła jakieś zajęcia, dzięki którym jest nie tylko piękna, lecz też mądra). Razem przeszliśmy pieszo odcinek od Zielonej do Julianowskiej (tych kilku km oczywiście nie wliczam). Potem Ona władowała się w autobus (znając Ją, to też oszczędziła na biletach i to bez używania roweru), a ja bryknąłem do Kwatery Głównej.

Po powrocie. Godzina 22:05 - pokaz stroju w sam raz na gorące wiosenne wieczory.


Ale jak miło wracać, gdy w domu czeka na człowieka takie coś :P

Kąpiel błotna (z proszkiem do prania)

Sobota, 14 marca 2009 · Komentarze(0)
Jeśli wycieczka miałaby być taka długa jak mentalne przygotowania do niej, to pisałbym teraz z kawiarenki internetowej w Paryżu. Piszę jednak z domu, znad odkwaszającego Tyskiego, więc było krócej.
Wybyliśmy z domów o poranku (póżnym) i obraliśmy kierunek E, SE. Po raz pierwszy w tym roku opuściliśmy zaciszne i suche drogi utwardzone i zapuściliśmy się w dziki gąszcz polnych traktów i ścieżek. Tam od razu okazało się, że wiosna to jeszcze chwilę poczeka. Znalazło się błoto (nienawidzę!) i śnieg. Całe szczęście prowadziła nas wierna bułka z Nutellą (przynajmniej dopóki jej nie zjedliśmy). Potem lanserka w południowych rejonach miasta i powrót w glorii chwały do Kwatery Głównej. (tutaj opis wycieczki słowami Rowerzystki Szatana)

Trasa: Teo - park Mickiewicza - M1 - Zakład Górniczy Listopadowa - Mileszki - Olechów - Stawy Jana - Łódź Kaliska - Teo

Dzisiaj nie ja poskramiałem optykę, więc jestem gwiazdą większości zdjęć :)

Kopalnia czegoś tam gdzieś tam...

...i ja z wierną bułką na krawędzi.


Wcale nie pozowane i wcale nie w przeciwnym kierunku niż zmierzaliśmy..


Nienawidzę!


Znów ja... Superstar


Jedyny Słuszny Rower, czyli laski lecą na jednozawiasy


Szatański rumak Pięknej Marii

Śnieg, śnieg, śnieg... :/

Sobota, 14 lutego 2009 · Komentarze(0)
Kategoria Góry, Bez roweru
Ostatnio przeprowadzaliśmy nierowerowy rekonesans w Kotlinie Kłodzkiej. Miejsce ładne i planujemy zawitać tam latem z rowerkami. Kwatera wybrana, cel wyznaczony (Śnieżnik), teraz tylko czekać trzeba aż śnieg zniknie. A jest go tam w cholerę i ciut!
BTW. przejeżdżaliśmy przez Przełęcz Walimską pod Wielką Sową. Ot taki zwiad przed Zlotem FR.ORG. Się nie mogę doczekać śmigania tam na dwóch kółkach, a nie na czterech.





Inauguracja sezonu 2009

Niedziela, 25 stycznia 2009 · Komentarze(0)
Usilnie namawiany przez Marysię i zachęcony ładną pogodą, zdecydowałem się wreszcie przerwać rowerowy sen zimowy. Przjechaliśmy się po mieście (tu wiosna na całego) i dotarliśmy w rejon Lublinka, gdzie potaplaliśmy się chwilę w błocie.
A potem dom i seansik filmowy :)

Pierwszy kontakt Propheta z błotem


Z okazji wiosny składam hołd Uryniom ;)

Podsumowanie roku 2008

Środa, 31 grudnia 2008 · Komentarze(0)
Przejechane 3276km (Mało. Mniej niż w 2007). Trzy ramy (choć na nr 3 już w tym roku nie pośmigałem), dwa rowerowe wyjazdy wyjazdy w góry (i chrapka na więcej).

Postanowienia na rok 2009: Może dla odmiany bez zmiany ramy w środku sezonu, więcej wyjazdów rowerowych w góry, więcej przejechanych kilometrów i mniej asfaltu. No i zaliczenie polskiego "Holy trail", czyli przejażdżka w tym miejscu

Nie lubię poniedziałków?

Poniedziałek, 10 listopada 2008 · Komentarze(0)
W sobotę i niedzielę, zamiast korzystać z zajebiaszczej pogody musiałem się edukować, więc wolny poniedziałek trzeba było spędzić na rowerze. Pogoda jakby kiepściejsza niż dzień wcześniej, ale cóż... Z Teo dojechaliśmy na Rogi i tam wbiliśmy się na zielony szlak, który mniej więcej (były miejscami spore odstępstwa) i wraz z czarnym rowerowym towarzyszył nam przez całą drogę na terenie Parku Krajobrazowego Wzniesień Łódzkich. Pierwszym charakterystycznym punktem przez nas odwiedzonym było wzgórze "Radary". Tam mały zgrzyt, bo jakiemuś kutafonowi (pracownikowi stacji nadajnikowej) chciało się zatrzymać swoją brykę i wyrzucić nas z tego terenu.Niby stoi tam zakazu wjazdu, ale że chciało mu sie tak na betonowej drodze przez pole... Mając go głęboko w dupie dojechaliśmy do stacji przez pole, a potem wróciliśmy do drogi dojazdowej, którą demonstracyjnie doszedłem do bramy pieszo (bo przecież znak B-2 pieszych nie dotyczy).
Potem przez Bukowiec, Grabinę i Plichtów dojechaliśmy do Moskwy i dalej do Buczka, gdzie wjechaliśmy do Lasu Janinowskiego. Tutaj pokręciliśmy się przez chwilę, jeżdżąc momentami zupełnie na przełaj, aż dotarliśmy do Parowów Janinowskich. Świetnie sie jeździ po tych "wąwozach", tylko szkoda, że w pięc minut można przejechać całość :(
Od Parowów Janinowskich znów jechaliśmy zielonym szlakiem, by przez Rosyjkę dotrzeć do Starych Skoszewów, gdzie przesiedliśmy się na czarny rowerowy, którym bryknęliśmy do Dobieszkowa. Dalej trochę na czuja przez Las Dobieszkowski do Dąbrówki i dalej przez Moskuliki znów na Rogi i do domu. Finisz oczywiście już w zupełnych ciemnościach, bo około 16.30 :/

"Radary"


Znalezione w ruinach garażu w pobliżu zielonego szlaku...




W Lesie Janinowskim


Na północ

Sobota, 25 października 2008 · Komentarze(0)
Wybraliśmy się na północ, bo ostatnio jakoś w inne rejony nas nosiło. Z Radogoszcza przez las wzdłuż torów kolejowych śmignęliśmy do Zgierza, a stamtąd przez Smardzew, Glinnik i Czaplinek do lasów w okolicy Swędowa. Potem do Szczawina i przez Malinkę i Zgierz znów do Łodzi. W Malince Marysia glebnęła na zjeździe w okolicy wyciągu narciarskiego. Obyło się bez obrażeń, ale przednie koło ma gigantyczną ósemkę i na dniach musi trafić do serwisu.
Strasznie ponura była ta przejażdżka - ani przez chwilę nie pokazało się słońce, a pod koniec zrobiło się ciemno. Byle do wiosny...




...w pełnym pędzie.






Łódź "od kuchni", czyli terenowa jazda miejska

Sobota, 11 października 2008 · Komentarze(0)
Mieliśmy w dniu dzisiejszym wybrać się na Górę Kamieńsk, ale... jakoś ceny biletów PKP nas odstraszyły - wyszło, że bilety z Łodzi do Kamieńska i z powrotem kosztowałyby nas łącznie ponad 70zł :/ Trzeba się za jakimś machalasem rozejrzeć, bo za tyle kasy, to bym samochodem w normalne góry dojechał... ale... na temat:
Pokręciliśmy się niby cały czas po terenie Łodzi, ale staraliśmy się unikać utwardzonych nawierzchni. Wszystkie ścieżki haszcze i opuszczone bocznice kolejowe były nasze :) Klucząc i błądząc dotarliśmy przez Radogoszcz i Arturówek w rejon EC-4 a potem pojeździliśmy ścieżkami w rejonie ulicy Zakładowej. Pogoda dopisała (ubraliśmy się jak na jesień, a potem kolejno gubiliśmy kolejne warstwy ciuchów) i wycieczka, mimo że "lokalna" wyszła całkiem przyjemna.

Spojrzenie na Łódź z nad zajezdni tramwajowej na Telefonicznej. Widać m.in. stadion Widzewa i Centrum Kliniczno-Dydaktyczne Uniwersytetu Medycznego


Na wschód przez haszczory (rejon ulicy Lawinowej)


Na tyłach EC-4 (najwyższe kominy w Łodzi - ten z lewej 265m, ten z prawej 200m)


Aż tak ciepło było ;)


Rejon ulicy Nery - najprawdziwszy singletrack


Prawie jak lot


Jak ktoś lubi takie rzeczy (ja tak), to EP-07 w malowaniu PKP-KR zmierza w kierunku stacji Łódź-Widzew


Jak zabraknie ścieżki, trzeba torami...


...albo, co gorsza, asfaltem