"Wcale nie jest tak głęboko"

Niedziela, 14 czerwca 2009 · Komentarze(0)
Pobudka bardzo wczesna (6 rano), ale nie wypadało się spóźnić, bo dzisiejsza wycieczka miała odbyć się w nieco szerszym gronie niż zwykle. Spotkanie zarządziłem o wczesnej godzinie, aby za sprawą miłosiernie nam panujących PKP ruszyć w świat. Na Dworcu Fabrycznym stawiliśmy się w komplecie: ja, Marysia i Marcin (miała być jeszcze Kinga ale nie wyszło). Władowaliśmy się w "kibelka" i po dwudziestu kilku minutach powitaliśmy piękne miasto Koluszki. Stamtąd drogami polno-leśnymi (oraz pewną ilością pól, ale już bez dróg) dotarliśmy do Tomaszowa Mazowieckiego. Po drodze było kilka kałuż i inncyh atrakcji, które pomogły mi i Marysi wytworzyć na rowerach, ciuchach i twarzach solidną ochronną warstewkę błota. W Tomaszowie okazało się, ża Marcin jest w miarę czysty, więc radośnie, jadąc tuż przed nim wjechałem w kałużę. Głośne "Córa Koryntu!" (czy jakoś tak) usłyszane z tyłu dało mi znać, że mój plan się powiódł i teraz Siwy też będzie mógł ze mną podrywać gimnazjalistki na maseczkę błotną.
Gimnazjalistek jak na złość nie było, ale była pizza. Nie była łatwa i kazała czekać na siebie aż do godziny dwunstej. Kiedy jednak zjawiła się, to skonsumowaliśmy ją grupowo, nie bacząc, że przy stolikach siedzą obcy ludzie.
Potem szybki transfer dróżkami na zaporę w Smardzewicach (+mały foto-stopik przy Grotach Nagórzyckich) a dalej... singlowo-leśna, rowerowa orgietka brzegiem zalewu aż do Bronisławowa. Jadąc brzegiem co chwilę napomykałem o tym, że "coś dużo wody w zalewie". Fakt ten miał okazać się dość istotny w dalszym stadium wyprawy. A tak poza tym, to po drodze jedna z dużych kałuż "korciła mnie" i w efekcie zanurzyłem w niej nogi. Tak gdzieś na głębokość 10 cm powyżej kostki i kurort Bronisławów przywitałem wydając butami odgłosy, jak rozdeptywana żaba.
Postanowiliśmy wyprzeć z organizmów wilgoć za pomocą bursztynowego trunku wypitego na plaży. Chyba pomogło i po krótkiej wymianie pobożnych życzeń ruszyliśmy w drogę powrotną. Po drodze przyszło nam pokonać małą zatoczkę, nad którą zbudowano wąską kładkę. Normalnie jest ona kilkadziesiąt centymetrów nad wodą. Ale nie dzisiaj:) (bo "coś dużo wody w zalewie") Już sćieżka prowadzaca do niej była pod wodą, ale Marcin stwierdził, że "Wcale nie jest tak głęboko" więc pojechaliśmy. Gdy w wodzie zanurzyły się już buty, uznaliśmy, ze gorzej i tak nie będzie (to pewnie przez to wypite piwo). A jednak mogło być gorzej. Znacznie. Kładka również byłą pod wodą i do tego była cholernie śliska. Szczegółów przeprawy nie opiszę, bo nie umiem, ale na samym dole jest filmik, więc zapraszam do "lektury".
Dalej już bez większych przygód dotarliśmy do zapory, a stamtąd wzdłuż Pilicy, zahaczając o rezerwat "Niebieskie Źródła" i o "Małe Groty" dotarliśmy do Tomaszowa. Na koniec po dworcowym goferku i za sprawą PKP znów dotarliśmy do Łodzi. Wycieczka wyszła ogólnie całkiem zajebista :) Jedyny minus jest taki, ze opaliły mi się paski do kasku i jutro w robocie będę wyglądał jak upośledzona, czerwona zebra :)

W dordze z Koluszek do Tomaszowa: "Udawaj, że jedziemy szybko" Prędkość rzeczywista rzedu 7km/h :)


Kolejna sesja leśnego lansu


I jeszcze jakiś "landszafcik", żeby nie na każdej focie nasze paszcze widac było


Pomagamy babce uruchomić kaszlaka. Odpalił i odjechała w dal. Nawet nie podziękowała. To jędza :)


Inside joke: wrzosowisko :D


Off-road, off-path, on-pole :)


Marcin robi triki przed spożywczakiem. Pewnie wypatrzył gdzieś gimnazjalistkę jakąś :)


Groty Nagórzyckie


i Jeszcze jednen "landszafcik"


Całe stadko nad Pilicą


Zapora w Smardzewicach...


...i ptoki


Zalew Sulejowski


Ja robię serwis, a Siwy się pręży... pewnie znów te gimnazjalistki szły. A ja cholera nie patrzyłem i przegapiłem :/


Costa del Beton


Zatoczka


"Mówiłeś, że nie jest głęboko!"...


"...bo... za blisko jechaliście"


Kładka prawdy, słupki nadziei...


Marcin uzupełnie węglowodany, bułkowodany, masłowodany, szynkowodany i inne składniki odżywcze


Marcin znów robi triki (w krzkach była pewnie jakaś gimnazjalistka). Ja lansowałem sie na tych skałkach w zeszłym roku przed grupką pań w wieku circa 50 lat, więc uznałem, że dla marnej gimnazjalistki nie będe się wysilał :) Poza tym trochę zaczynało nam się na pociąg spieszyć.


Kolejne foto do kolekcji

A tu numer: 1, 2 i 3

Dworcowy przysmak. I zagadka: jaki owoc ukrywa się pod tą oczojebną zielenią? :)


Mój light-bike robi dziury w asfalcie


A na koniec obiecany film. Dramat "Przeprawa", czyli 6:28 hardkoru :)
<object width="425" height="350"><param name="movie" value="http://www.youtube.com/v/r5aL008wAeg"> <embed src="http://www.youtube.com/v/r5aL008wAeg" type="application/x-shockwave-flash" wmode="transparent" width="425" height="350"></embed></object><br>
Opis tej wycieczki u Marcina i u Marysi

"Norfu norfu daj mi torfu"

Czwartek, 11 czerwca 2009 · Komentarze(0)
 Z Marysią, ale za to bez ładu, składu i pomysłu na trasę, kręciłem się po okolicach Zgierza i Malinki. Cel objawił mi się dopiero, gdy na horyzoncie zamajaczył sklep z wielkim transparentem "Piwa regionalne". Wiedziałem wtedy, że znalazłem to, czego cały czas nieświadomie szukałem :)

W hołdzie Uryniom...


Tabliczka mocno humorystyczna, biorac pod uwagę, że to rejon składowiska odpadów przemysłowych "Eko-Boruta" w Zgierzu


Wszyscy chcą czegoś od Norfu...


I chociaż jedno rowerowe:


Nie z dzisiaj, ale co z tego?

W krainie kolorowych rzek

Niedziela, 31 maja 2009 · Komentarze(0)
Koło południa wyruszyłem na małą przejażdżkę. Ostatnio nie było okazji albo pogody, żeby pojeździć, więc ochotę na jeżdżenie miałem wielką.
Ruszyłem na północ, by bocznymi, polnymi drogami dotrzeć do Lasu Okręglik i Nowej Gdyni. Tutaj kanałem przejechałem pod torami i przedmieściami Zgierza dotarłem do lasu w okolicy ulic Cegielnianej i Jedlickiej. Pokręciłem się całkiem fajnymi singielkami i ostatecznie dotarłem zo Jedlicza. Tutaj szybkie spojrzenie na niebo i modyfikacja planów - do Grtonik nie jadę, bo chyba wkrótce lunie. Zatem pędem wzdłuż torów do Zgierza, a stamtąd znów przez las do Nowej Gdyni. Chciałem znów skorzystać z kanału pod torami, ale okazało się, że ktoś coś spuścił do wody i jej kolor stanowczo zniechęcił mnie do jakiegokolwiek z nią kontaktu. Zatem rower na plecy i z buta na nasyp kolejowy. Potem już wzdłuż torów na Pabiankę i dalej na Teo. Dwa kilometry od domu deszcz jednak mnie złapał. Lunęło solidnie i zmokłem do ostatniej nitki.





Zgierskie singielki






Kolejna woda, w której przyszło mi się dziś nurzać...


...Przejazd przez tą jednak sobie darowałem.

Tungsten grey

Sobota, 30 maja 2009 · Komentarze(0)
Runda po mieście. Miało być trochę dalej, ale co chwilę moczył nas mniejszy lub większy deszcz. W efekcie jechaliśmy od sklepu do sklepu (rowerowego oczywiście). Efekt - waga roweru kilkadziesiąt gramów w dół.

Cytat dnia: "Jestem sprzętową dziwką" :)

Familiada, czyli dzień Mrocznej Regulacji

Niedziela, 17 maja 2009 · Komentarze(0)
Dzisiaj wycieczkę odbyłem w liczniejszym niż zazwyczaj towarzystwie. Oprócz Kłótliwej Marii pojechał też Ojciec. Zbiórka była na Retkini. Tu nastapiła pierwsza (lecz nie ostatnia) regulacja siodełka. Potem ruszyliśmy. Najpierw wzdłuż torów kolejowych do Pabianic (tu tłumy "komunistów" i wbitych w garniako-suknie rodzin), a stamtąd tradycyjnie już pojechaliśmy przez las w kierunku na Ldzań. Trasa była nieco inna niż zwykle (nie zahaczyliśmy o staw), ale też cel był odmienny - mieliśmy znaleźć kamieniołom koło Mogilna Dużego, o którym przebąkiwano coś na stronie PTTK. Nie udało nam się go znaleźć (nawet lokalsi za bardzo o czymś takim nie słyszeli), a jedyne co zwiedziliśmy w Mogilnie, to MiniMarket z piwem, kiełbasą i bułkami (tu też kolejna regulacja siodełka).
Potem kierunek Kolumna/Barycz z fajną ścieżką na brzegu Grabii i atrakcyjną przeprawą przez jeden z dopływów tejże.
Z Kolumny do Dobronia na obiad. Nie było łatwo o miejsca (znów ci przeklęci komuniści), ale daliśmy radę i wrzuciliśmy na ruszt coś bardziej konkretnego.
Zaspokoiwszy głód, klucząc przez lasy i pola (i dłubiąc dla odmiany przy widelcu Marysi) dotarliśmy do ostatniego punktu programu, czyli do baru u Józka, który wcale na imię Józek nie ma. Uzupełniliśmy płyny i tym małym sekciarskim akcentem zakończyliśmy wycieczkę. Koło "Agaty" rozwiązaliśmy nasza grupę pościgową i pozostał jeszcze tylko powrót przez poligon na Teo.
Li i tyle

Trasa: Teo - Retkinia - Lublinek - Pabianice - Terenin - Mogilno Duże - Kolumna - Dobroń - Markówka - Wymysłów - Żytowice - Zalew - Bochcice - Florentynów - Okołowice - GOŚ - Retkinia - Teo

Regulacja I


Za Pabianicami, w lasach, któe są całkiem zajebiste :)






"Not Just Anyone Can Be Cool", czyli krótka opowieść o nietrafionych prezentach "garderobianych" :)


Ojciec i syn, czyli niedaleko jedzie jabłko od jabłoni.


Potęga MiniMarketu,...


... potęga Regulacji II...


...i potęga szczerego uśmiechu :)


Grabia


Przeprawa




Bocian twardziel, bo linia kolejowa jak najbardziej czynna. Kilkanaście sekund po zrobieniu zdjęcia przejechał ET22 z węglarkami.


Po zakończonej Regulacji III pozuję z pompką i brzuchem


Marysia. (się uśmiecha, a ja poza kadrem przeprowadzam Regulację IV)


I na koniec psycho-test: co Kubuś, figlarz i świntuszek, ma na plecach?

Szosowo

Sobota, 9 maja 2009 · Komentarze(0)
Mieliśmy wybrać się na długą, szosową wycieczkę z wujkiem Marysi. Przygotowania do niej zaczęły się już wczoraj - wymiana w obydwu rowerach opon terenowych na slicki, utwardzenie zawieszenia. Tymczasem wyprawa tak jakby nie doszła do skutku z powodu drobnej "awarii", która wymagała "fachowej naprawy".
Zamiast więc ruszyć we trójkę na podbój asfaltów, pojechaliśmy we dwójkę na... podbój asflatów. Z racji takiego, a nie innego doboru opon i nawierzchni, tempo było żwawe, a kilometrów na liczniku przybywało dość szybko. Na pierwszym większym postoju w Tuszyn-Lesie zjedliśmy zupę grzybową, a Marysia poznała swoją nową "siostrzyczkę". Najwyraźniej się polubiły i były zasczycone tym spotkaniem :D
Potem przecięliśmy "jedynkę" i zahaczając o staw na "Młynku" pojechaliśmy przez wiochy i wioski w kierunku Łodzi.

Trasa: Teo - Retkinia - Stawy Stefańskiego - Stara Gadka - Guzew - Prawda - Rydzynki - Tuszyn-Las - Tuszyn - "Młynek" - Modlica - Kalinko - Stefanów - ul.Kolumny - Carrefour - Plac Niepodległości - Piotrkowska - Rynek Bałucki - Teo

Zdjęć mało i do tego jeszcze ze mną w roli głównej.

En face (z "awarią")


Z profilu


...i od dupy strony

Scyzoryk, tak na mnie wołają... czyli wizyta w kieszonkowych górach

Niedziela, 26 kwietnia 2009 · Komentarze(0)
Ta niedziela to nasz tegoroczny debiut w górach. Wybraliśmy się pożyczonym machalasem do Kielc zaliczyć rundkę po Górach Świętokrzyskich. Małe te góry jakieś, ale zawsze coś.
Trasę prawie identyczną z dzisiejszą przjechałem w sierpniu 2006 r. samotnie i do tego jadac na miejsce 5h pociągiem i tego samego dnia wracając (kolejne 5h z PKP), ale... wróćmy do sedna sprawy:
Ruszyliśmy z centrum Kielc udaliśmy na północ, by w Dąbrowie-Koszarce wjechać na czerwony szlak im. Edmunda Massalskiego. Przez las wjechaliśmy nim na Domaniówkę (418 m.n.p.m.) i dalej przez Masłów Starą Wieś dotarliśmy na Klonówkę (473 m.n.p.m.). Dalej, zahaczając o Diabelski Kamień dotarliśmy do masakrycznego zejścia/zjadu do doliny Lubrzanki. Jeśli ktoś tam zjedzie, i jakoś to udokumentuje to ma u mnie piwo (nie dotyczy masakratorów od DH). Kawałek próbowałem, ale ogólnie to wyszło jak kiedyś - środkowy odcinek z buta. Potem podjazd na Radostową (451 m.n.p.m.). Jestem z siebie dumny, bo tym razem zaliczyłem go w siodle w całości i mniej przy tym wykrzykiwałem wulgaryzmów. Nie wiem, czy to zasługa lepszej formy, czy też magia koronki 34z :) Na szczycie opuściliśmy szlak czerowny i czymś, co pewnie kiedyś miało być stokiem narciarskim, zjechaliśmy do Wilkowa. Tu szybka fotka nad zalewem, a potem przeprawa przez haszczo-las do drogi (oczywiście leśnej) do Grabowa. Potem juz Św. Katarzyna, obiadek i powrót przez Grabów, Barczę, Brzezinki i Masłów II.
Przejażdżka była dość przygodowa. Marysia uparła się, że z Kielc przywiezie pamiątkę w postaci szlifów na kolanah i jeszcze przez opuszczeniem asfaltu glebnęła podczas nieudanej próby wyciągnięcia w czasie jazdy mapy z mojego plecaka. Kolejna gleba gdzieś poniżej Klonówki, ale mimo Jej prób, to ja zdobyłem pamiątkę w postaci dziurki w kolanie, gdy wywaliłem sie odganiając dwa goniące mnie psy.
Było fajnie, ale po raz kolejny nie udało się wejść/wjechać na Łysicę (wiem, wiem... ne wolno). Może następnym razem - do trzech razy sztuka.

No to lecimy z tym koksem - czas jechać!


Widok na niekoniecznie najciekawszą czść Kielc


Zjazd z Domaniówki


My (Bob Budowniczy i Rowerzystka Szatana) na Klonówce...

...i widok z tejże w kierunku zlaewu w Cedzynie i lotniska sportowego




(pa)Góry Świętokrzyskie



a tu to samo miejsce kilka lat temu.

Zjazd z Klonówki - wstęp do sekcji pieszej.

i znów ten sam rejon w sierpniu 2006

Przejazd brodem przez Lubrzankę. W 2006 było to koniecznością, teraz jest juz obok kładka, ale... czego się nie robi dla lansu :)


Walka z Radosotową


Spojrzenie z Radostowej w kierunku Wschodnim. Na pierwszym planie "stok narciarski", którym przysżło nam zjeżdżać.


Nad Zalewem Wilkowskim. Ta górka za moim plecakiem to Łysica.


A tu juz Łysica widziana z "przedmieścia" Grabowa


I na koniec "souveniry" :)

Jura. Nie Krakowsko-Częstochowska, ale jednak...

Wtorek, 14 kwietnia 2009 · Komentarze(0)
Kategoria Jura Wieluńska
Jak się nie ma za wiele czasu na jazdę, to trzeba dbać, żeby przynajmniej jakością nadrabiać. W związku z tym, wycieczka w ten dodatkowy wolny dzień musiała być ciekawsza, niż zwykłe objeżdżanie tych samych starych śmieci wokół Łodzi. Pomysł na dzisiejszą trasę podsunęła mi lektura strony onthebike.com i zamieszczonego tam opisu wycieczki pt. "Jurassic Park"
Rano władowaliśmy się z Marysią w blachosmroda z całym złomem i z pieśnią na ustach (GNR są do dupy) ruszyliśmy do Działoszyna, leżącego nad brzegiem Warty, na skraju Załęczańskiego Parku Krajobrazowego.
Pogoda, która rano zapowiadała się świetnie, w trakcie podróży zaczęła się psuć. Temperatura zamiast rosnąć, zaczeła spadać, by w pewnym momencie osiągnąć 8 st. Celsjusza. Do tego doszła wilogotna mgła i chmury. W pewnym momencie rozważaliśmy nawet możliwość rezygnacji z wyprawy. Wytrwaliśmy jednak i nie zawróciliśmy. W Działoszynie złożyliśmy sprzęt do kupy, opatuliliśmy się we wszystkie ciuchy, jakie tylko zabraliśmy i ruszyliśmy na rowerową część wycieczki.
Nie mieliśmy żadnej mapy tych rejonów. Przed wyjściem odświeżyłem sobie jedynie opis na onthebike.com, wiec odnalezienie właściwego szlaku nie było na początku łatwe. Pokręciliśmy się chwilę wzdłuż Warty, skorzystaliśmy z usług systemu GPS (Gębą Pytaj Spotkanych) i wreszcie znaleźliśmy co trzeba i zrobiło się fajnie. Na pierwszy ogień pozedł Rezerwat "Węże" położony na szczycie góry Zelce. Znajduje się tam kilka jaskiń, w tym dwie udostępnione dla turystów. Znaleźliśmy jedną (Stlagmitową), którą pobieżnie zwiedziłem. Potem mała foto-sesja na skałkach i dalej w drogę. Klucząc przez pola i lasy dotarliśmy do Rezerwatu "Szachownica" (opuszczając po drodze województwo łódzkie i wjeżdżając na teren śląskiego). Na terenie tego rezerwatu znajduje się kolejna jaskinia (na tyle duża , by pobrykać po niej rowerem) i pełno fajnych skałek, ścieżek i innych atrakcji, które zapewniły nam rozrywkę na dłuższą chwilę.
Stamtąd zupełnie już na czuja ruszyliśmy przez pola (nawet nie po polnych drogach) i lasy do Działoszyna, zahaczjąc znów o "Węże". W Działoszynie piknik na parkingu i znów 130km samochodem z powrotem do Łodzi.
Wycieczka była super. Nie wiem, czy zdjęcia oddają to, ale ubaw był po pachy i żeby pojeździć w takiej fajnej okolicy, warto było tłuc się z gratami przez tyle kilometrów. I nawet pogoda zrobiła się zajebista :)

Fotek dzisiaj bardzo dużo, ale cóż... jakoś tak się ich dużo zrobiło.

Godzina 7.30, Łódź - pakowanie rowerów do mniej szlachetnego pojazdu.


Później, Działoszyn - rowerzyści gotowi do walki z zimnem, albo... do napadu na bank.


Most nad Wartą w Lisowicach


Spojrzenie na "góry"


... a skoro góry, to i muszą być owieczki :)


W drodze na Górę Zelce


Znikam we wnętrzu Jakini Stalagmitowej


Foto-sesja na szczycie


W drodze do "Szachownicy"


... a to już kilka fotek na miejscu.








Jaskiniowe enduro :) Jaskinia Szachownica ma dwa wejścia i spokojnie da się przejechać jej głównym korytarzem z jednego do drugiego.




Polną "drogą". Na skutek braku mapy i obierania trasy na podstawie położenia Słońca, mchu na drzewach i mojej kobiecej intuicji, spore kawałki przebyliśmy właśnie tak - na przełaj przez pola.




Wszyscy walą takie foty z rowerem nad głową to ja też. No i do tego mam o co najmniej rozmiar za luźne portki (ach te zakupy przez internet) i na tym zdjęciu wyszło, jakbym miał figurę 50-letniej matki pięciorga. Aż tak źle nie jest... co najwyżej dwójkę urodziłem :P


Przyczajony rowerzysta, ukryty stok


Znów nad Wartą


Piknik na skraju drogi :)

Walka z kryzysem, czyli po mieście za friko

Czwartek, 26 marca 2009 · Komentarze(0)
Nie planowałem jazdy rowerem w dniu dzisiejszym, ale ponieważ z kasą krucho, postanowiłem zaoszczędzić kilka zł i zrezygnować z usług MPK. Najpierw interesy, czyli kurs do lekarza po receptę. Odebrawszy tęże, pojechałem na chwilę do ojca, gdzie uraczyłem się świetnym barszczem (i kolejna oszczędność - nie musiałem sobie obiadu zafundować :D). Potem szybki kurs z Retkini do Centrum na spotkanie z Marysią (kończyła jakieś zajęcia, dzięki którym jest nie tylko piękna, lecz też mądra). Razem przeszliśmy pieszo odcinek od Zielonej do Julianowskiej (tych kilku km oczywiście nie wliczam). Potem Ona władowała się w autobus (znając Ją, to też oszczędziła na biletach i to bez używania roweru), a ja bryknąłem do Kwatery Głównej.

Po powrocie. Godzina 22:05 - pokaz stroju w sam raz na gorące wiosenne wieczory.


Ale jak miło wracać, gdy w domu czeka na człowieka takie coś :P

Kąpiel błotna (z proszkiem do prania)

Sobota, 14 marca 2009 · Komentarze(0)
Jeśli wycieczka miałaby być taka długa jak mentalne przygotowania do niej, to pisałbym teraz z kawiarenki internetowej w Paryżu. Piszę jednak z domu, znad odkwaszającego Tyskiego, więc było krócej.
Wybyliśmy z domów o poranku (póżnym) i obraliśmy kierunek E, SE. Po raz pierwszy w tym roku opuściliśmy zaciszne i suche drogi utwardzone i zapuściliśmy się w dziki gąszcz polnych traktów i ścieżek. Tam od razu okazało się, że wiosna to jeszcze chwilę poczeka. Znalazło się błoto (nienawidzę!) i śnieg. Całe szczęście prowadziła nas wierna bułka z Nutellą (przynajmniej dopóki jej nie zjedliśmy). Potem lanserka w południowych rejonach miasta i powrót w glorii chwały do Kwatery Głównej. (tutaj opis wycieczki słowami Rowerzystki Szatana)

Trasa: Teo - park Mickiewicza - M1 - Zakład Górniczy Listopadowa - Mileszki - Olechów - Stawy Jana - Łódź Kaliska - Teo

Dzisiaj nie ja poskramiałem optykę, więc jestem gwiazdą większości zdjęć :)

Kopalnia czegoś tam gdzieś tam...

...i ja z wierną bułką na krawędzi.


Wcale nie pozowane i wcale nie w przeciwnym kierunku niż zmierzaliśmy..


Nienawidzę!


Znów ja... Superstar


Jedyny Słuszny Rower, czyli laski lecą na jednozawiasy


Szatański rumak Pięknej Marii