bendus.bikestats.plblog rowerowy

avatar bendus
Jedlicze A

Informacje

baton rowerowy bikestats.pl

Znajomi

wszyscy znajomi(5)

Moje rowery

GT Grade 32 km
Epic EVO 412 km
MotoRower 289 km
Supernormal 310 km
[A] Moon 180 km
[A] Mike 1113 km
[A] Canyon 116 km
[A] Zumbi 182 km
[A] Spitfire 104 km
[A] Chińczyk 2104 km
[A] 45650b 2669 km
[A] Tomac 2998 km
[A] Prophet 3754 km
[A] Enduro 903 km
[A] Poison 330 km
[A] Scraper 2525 km
[A] Amstaff 1239 km
ŁRP 249 km
[A] Kryptoszosa 656 km
[A] Mongoose
[A] Stevens 310 km
[A] Mieszczuch 632 km
[A] Marin 1479 km

Szukaj

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy bendus.bikestats.pl

Archiwum

Linki

Jízda v horách

Wtorek, 2 sierpnia 2011 | dodano: 15.02.2017Kategoria Wideło, Świeradów-Zdrój 2011, Góry Izerskie, Góry
Singletrek pod Smrkem po raz kolejny, ale tym razem trasa rozszerzona o nieotwarte jeszcze single po Polskiej stronie w rejonie Młynicy (niestety nie zaliczyliśmy tych łączących pętlę czeską z polską). Praca wre i ponoć już koło września/października również po polskiej stronie będziemy śmigali po super singlach.
U Czechów nie próżnują. Trasa rozwija się. Pod koniec czerwca przedłużono główną pętlę, teraz też w kilku miejscach widzieliśmy koparki i sterty żwiru. Do przyszłego roku, zgodnie z mapką na oficjalnej stronie, single bardzo znacznie się rozrosną. Trzeba będzie to sprawdzić :)

Po raz pierwszy nie dojechaliśmy do singli samochodem, więc miałem wielką nadzieję na piwko w knajpie "Obří sud". Niestety w poniedziałki i wtorki nieczynne :/ Całe szczęście w budce z pamiątkami też mieli piwo i mogłem usiąść sobie na trawce i wysączyć zimny izotonik (który lekko mnie później zniszczył, ale to już inna bajka).

Jak zwykle na singlach, mało zdjęć, ale za to jest króciutki, zmontowany na szybciora film.
<object width="425" height="350"><param name="movie" value="http://www.youtube.com/v/0NJmFBv4deI"> <embed src="http://www.youtube.com/v/0NJmFBv4deI" type="application/x-shockwave-flash" wmode="transparent" width="425" height="350"></embed></object><br>

Widoczek, który uprzyjemniał sączenia piwka.


Jedni piją isostar, inni wybierają to co smaczne i zdrowe. Piwo było moje. Marysia tylko pożyczyła do foty :P


Aparat, zapasowe dętki, łatki, łyżki, kilka kluczy, kamerka plus akcesoria, mapa, bukłak, ochraniacze... I niech mi ktoś powie, że w Polsce nie ma wielbłądów.


Za każdym razem, gdy tam jesteśmy, ktoś cyka jakąś fotę. Zawsze prawie w tym samym miejscu. Teraz też się przytrafiła, ale uważam, że ta z czerwcowej wizyty na Singlach jest jednak lepsza.


Rower:[A] Prophet Dane wycieczki: 50.12 km (0.00 km teren), czas: h, avg: km/h, prędkość maks: 0.00 km/h
Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)

Nieizerskie Izery

Poniedziałek, 1 sierpnia 2011 | dodano: 15.02.2017Kategoria Świeradów-Zdrój 2011, Góry Izerskie, Góry
W sobotę przyszła pora, by opuścić Krościenko. Władowaliśmy więc rowery do auta i po przejechaniu przeszło 500km znaleźliśmy się w Górach Izerskich. Tym razem jednak naszą bazą nie były ani Jakuszyce, ani Szklarska Poręba, lecz pełen podstarzałych, niemieckich turystów Świeradów-Zdrój. Urocze to uzdrowisko powitało nas deszczem, który praktycznie bez przerwy padał przez całą sobotę i niedzielę, a odpuścił dopiero w poniedziałek rano. W związku z tym naprawdę nie było wyboru – trzeba było iść na rower.
Zaczęliśmy od „rozgrzewki” w postaci podjazdu do schroniska na Stogu Izerskim. Szło lekko i bez przygód, bo nie za stromo i po asfalcie. Jedynie początek po brukowanej drodze a potem singlem powyżej naszej kwatery (niech żyją skróty) trochę dał się nam w kość..
Podjazd minął dość szybko, a po zaliczeniu go mogliśmy zjechać wreszcie na „prawdziwy” szlak, tj. Czerwony szlak im. Orłowicza. Zawsze było na nim trochę błota, ale z powodu ostatnich deszczy teraz bardzie przypominał mały strumień niż ścieżkę, a w szerszych miejscach zmieniał się w jezioro. Dało się jednak jechać i szybko osiągnęliśmy Drwale.
Tutaj zapadła decyzja o darowaniu sobie kolejnego odcinka czerwonego szlaku. Tam nawet bez deszczu jest mokro i grząsko, więc teraz pewnie zapadalibyśmy sie po pas. Zjechaliśmy więc najkrótsza drogą do Chatki Górzystów. Tak właściwie to najkrótsza zupełnie nie była, bo odbiliśmy trochę, żeby do Chatki dotrzeć żółtym szlakiem, który od ostatniego wyjazdu ochrzczony został mianem „rozwodowego”.
W Chatce zamówiliśmy naleśniki (nie te najsłynniejsze – z jagodami i twarogiem, tylko wersję z pieczarkami i serem. Tak samo smaczne i równie sycące) i zabraliśmy się za jedzenie.
Siedząc tak sobie potem na zewnątrz, podziwiając widoczki, doszliśmy do wniosku, że w Izery jeździmy chyba głównie po to, by nażreć się w Chatce Górzystów i pobyczyć :) Niezbyt chwalebny cel, ale co tam...

Po jakimś czasie trzeba było jednak poderwać zwłoki i ruszyć w drogę. Zwłaszcza, że nie przejechaliśmy jeszc ze nawet połowy drogi.
Z chatki pojechaliśmy przez Halę Izerską do niebieskiego szlaku, który miał nas zaprowadzić do Rozdroża pod Cichą Równią. Niebieski (a przynajmniej jego część z kładkami) jak zwykle super. Nawet pod górę. Fakt, że dzisiaj płynął nim strumyk, jeszcze bardziej dodawał mu uroku.

Z Rozdroża podjechaliśmy do kopalni Stanisław, ale nie zatrzymywaliśmy się tam, tylko wróciliśmy na czerwony szlak i pojechaliśmy przez Zwalisko do zielonego szlaku prowadzącego w dół, do Rozdroża Izerskiego. Ten szlak był jedną z głównych atrakcji dzisiejszego dnia. Ze wszystkich opisów wynikało, że rowerowo jest bardzo „nieizerski”. Taki rzeczywiście był. Był kurewsko trudny. W najbardziej stromym miejscu był wyżłobioną przez wodę rynną pełną sporych rozmiarów kamieni. Nie będę wciskał kitu, że całość udało się przejechać. Miejscami szlak stanowczo przerastał moje umiejętności i musiałem znosić/sprowadzać rower, ale każdy przejechany kawałek cieszył i dawał wielką frajdę. Ubaw był przedni i aż żal było przesiadać się na Rozdrożu Izerskim znów na szutry. Niechęć trzeba było jednak zwalczyć, bo miały one nas poprowadzić w rejon zupełnie jeszcze niepoznany, a mianowicie przez Pasmo Kamienieckie. Jechaliśmy więc sobie lajtowymi szuterkami, aż dotarliśmy na Sępią Górę, górującą nad Świeradowem.
Krótki postój, kilka fot i trzeba było zjechać. Wybraliśmy niebieski szlak, o którym też wiele słyszałem. Jedni chwalili, jedni twierdzili, że rower się po nim znosi i w związku z tym trzeba było samemu sprawdzić.
Szlak okazał się być super. Był przysłowiową wisienką na torcie i miłym akcentem na zakończenie dnia. Szlak ten to pokryta kamieniami ścieżka, która dzisiaj dodatkowo płynął strumień (dzisiaj prawie wszystkie strome szlaki zamieniły się w strumienie). Zjechaliśmy nim prawie 350metrów w pionie, więc nie był to taki szybki fiu-bździu zjeździk, ale prawdziwa techniczna orgietka :)
Znów: nie będę pisał, że całość przejechana bez żadnej podpórki, ale jak na górala z nizin sądzę, że było nieźle. (kolejny przejazd, kilka dni później, poszedł mi juz znacznie lepiej, ale nie uprzedzajmy faktów).
Do domu wróciliśmy zmęczeni (ten końcowy podjazd ulicą Bronka Czecha mnie zabił) i umorusani jak świnie, ale zadowoleni i pełni optymizmu na kolejne dni, bo po drodze zniknęły gdzieś chmury i nawet zaświeciło słońce.

Niekoronowany król Hali Izerskiej, Niezależny, pies z Chatki Górzystów, spoglada na swoje włości.


Zapora przeciwrumoszowa przy drodze na Stóg


Czerwony szlak ze Stogu. Przydałby sie raczej rower wodny.


Strumień, ale ten tylko szlak przecinał, a nie płynął nim. Miła odmiana :)


Chatka Górzystów na Hali Izerskiej (pełna wersja dostępna po kliknięciu)


Główna atrakcja :)


Niebieski szlak z Hali Izerskiej




Gdzies na czerwonym za kopalnią. Jeśli zdaje się komuś, że ktoś tu aparat przechylił, żeby wyszło, że jest stromo, to się myli. Te drzewa naprawde tak krzywo rosną :P




Zielony na Rozdroze Izerskie. Coś dla miłosników Stoner Rocka :)


Jarzebina na szczycie Sępiej Góry. Fot ze zjazdu nie ma żadnych, więc to chyba najlepiej świadczy o szlaku.


Rower:[A] Prophet Dane wycieczki: 42.29 km (0.00 km teren), czas: h, avg: km/h, prędkość maks: 0.00 km/h
Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)

"...a na Lubaniu wiele razy byłem" A ja dopiero drugi raz jestem :P

Czwartek, 28 lipca 2011 | dodano: 15.02.2017Kategoria Pieniny, Krościenko 2011, Góry, Gorce
Już czwartek. Siedzimy w Krościenku już od soboty, a do tej pory udało się zaliczyć jedynie dwie wycieczki rowerowe. Mało. W związku z tym, postanowiliśmy, że idziemy na rower, niezależnie od tego, co akurat będzie padać z nieba.
Tak się jakoś dobrze złożyło, że w sumie to nic nie padało z tegoż nieba i w związku z tym nie było trudno z domu wyjść (nawet mimo konieczności wbicia się w mokre buty).
Na tapetę poszło gorczańskie Pasmo Lubania. Czerwony szlak na Lubań przez Marszałka (Marszałek?) okazał się nawet całkiem sympatyczny. Praktycznie cały był w tym kierunku przejezdny i poza króciutkim odcinkiem pod koniec, nie musieliśmy wygładzać niczego z buta.
Po drodze pogoda trochę się wyklarowała i dzięki temu mogliśmy posmakować trochę widoków, z których słyną Gorce. O Tatrach raczej nie było mowy, ale i tak nie było źle, a było nawet dobrze :)
Do studenckiej bazy namiotowej na Lubaniu dotarliśmy bez większych przygód i tu zatrzymaliśmy się na większy popas. W ruch poszły kanapki, oraz woda ze źródełka pod szczytem. (przy okazji przysłużyłem się „sprawie” i przyniosłem dwie bańki wody do „bazowej” kuchni). Ogólnie miłe miejsce, choć atmosferę psuli na początku harcerze. Jeszcze nie do końca jestem przekonany co męczy mnie bardziej: hałaśliwi, odziani w klapeczki, żłopiący piwko „zdobywcy” gór, którzy okupują łatwiej dostępne szlaki (a koncentrują się dziwnym trafem w rejonie górnych stacji wszelkich wyciągów), czy też hałaśliwi harcerze z gitarami, klaskaniem, debilnymi piosenkami, darciem papy i całym swym paramilitarnym charakterem. Z powodu grupki spotkanej na Lubaniu, na prowadzenie w tym rankingu wysunęli się chwilowo harcerze. Całe szczęście szczyle szybko zebrały dupy w troki i nastała cisza, zakłócana jedynie zawodzeniami kato-zdobywców gór, którzy przy krzyżu na szczycie Lubania odprawiali swoje gusła (Tak. Ich też nie lubię).
Po dłuższej chwili odpoczynku, my też zrobiliśmy to co harcerze (a więc jednak mamy w sobie coś z tych skauto-debili) i też ruszyliśmy w drogę. Już na początku przyszła pora na nagrodę, czyli zjazd z Lubania. Teraz piszę, że byłą to nagroda, ale w czasie jazdy miałem zgoła inne zdanie o tym odcinku. Średnie nachylenie wynosiło prawie 30%, a szlak pokrywały luźne kamienie w rozmiarach wszelakich. Zjechać się dało, ale emocji było sporo - na dole prawie miałem ochotę wrócić na górę do tych co mszę sobie w trawce odprawiali i podziękować za to, że nie wyglebiłem... Ale tylko prawie.
Potem była dalsza część czerwonego szlaku przez Runek i Kotelnicę. Jechało się dobrze: szlak przejezdny, momentami ciekawy , na boki coś prawie jak widoki... gites. Niestety wszystko szło dobrze, dopóki się nie wzięło i posrało. Jak dotarliśmy do Studzionek, lunął deszcz i trochę nas z grani przegonił. przez co nie dojechaliśmy do Przełęczy Knurowskiej. "Trudno" się mówi, kocha się dalej. Z tego całego kochania zjechaliśmy aż do Szlambarku, gzie deszcz zelżał i gdzie zapadła decyzja, że rozciągamy wycieczkę i asfaltem objeżdżamy Jezioro Czorsztyńskie i do domu wracamy przez Przełom Dunajca. Realizację planu utrudnił trochę kolejny atak deszczu. Ten już tak łatwo nie odpuścił. Lało jak z cebra przez bitą godzinę. Całe szczęście udało nam się zamelinować w jakimś grill-barze w Dębnie, gdzie uzupełniliśmy kalorie wciągając szaszłyk i wydębiliśmy od sprzedawczyni worki na śmieci, którymi owinęliśmy plecaki, żeby nam zawartość nie popłynęła (a aparatu np. byłoby szkoda). Na skutek wymuszonego prze descz postoju nasz tajmtejbl wziął trochę w łeb i zaczęło nam się odrobinę śpieszyć. W Niedzicy zatrzymaliśmy się tylko na chwile, by znów zrobić kilka fotek na zaporze (ale tym razem bez tłumów) a potem po słowackiej stronie śmignęliśmy do Czerwonego Klasztoru. Gdy tma dotarliśmy, szlak rowerowy wzdłuż Dunajca tonął w mroku. Spacerkiem więc, ostrożnie (oświetlenia absolutny brak - czołówki owszem, były, ale zostały na kwaterze) ruszyliśmy do Sczawnicy. Ja radziłem sobie nawet nieźle, ale Marysia (pozbawiona najwyraźniej zdolności widzenia mezopowego i skotopowego) jechała jak kret. Skończyło się na tym, że musiałem oświetlać drogę lampką w telefonie komórkowym trzymanym w jednej dłoni. Ostatecznie w domu byliśmy po 22-ej, ale założoną trasę przejechaliśmy. Bez strat w ludziach i sprzęcie :)

A se jadę! A co?! Wolno mi!


Marysi też wolno.


Widoczki się zaczynają robić (panoramki, jak zwykle, dostępne w większej wersji po kliknięciu)


W dół też można, ale jakoś (o dziwo) trudniej




Panorama prawie z tego samego miejsca co w niedzielę, ale teraz trochę więcej było widać.


I jeszcze raz malowidło "Moc żywiołów"




Trzy Korony wieczorową porą.


Rower:[A] Prophet Dane wycieczki: 68.18 km (0.00 km teren), czas: h, avg: km/h, prędkość maks: 0.00 km/h
Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)

"Podaruj mi trochę słońca" :/

Wtorek, 26 lipca 2011 | dodano: 15.02.2017Kategoria Krościenko 2011, Góry, Beskid Sądecki
Jakiś czas temu doszedłem do wniosku, że wolę Sudety, bo takie "mroczne" i "klimat" mają. Beskid Sądecki zaś, to takie słoneczne, radosne górki. Uznałem też, że może gdyby pogoda z dupy była, to by się i w Sądeckim klimat znalazł. No i kuwa mam klimat. Deszczem zapierdziela (wczoraj, czyli w poniedziałek, opady były iście "epickie") a i dziś klimat mi z lekka bokiem wychodził. Ruszyliśmy rano czerwonym szlakiem na przez Pasmo Radziejowej i nawet jakoś tak do Dzwonkówki niezgorzej szło. Potem zaczęło mżyć, by w rejonie Złomistego Wierchu deszczem już na całego przywalić. To jakoś skutecznie zniechęciło nas i przegoniło z Długiej Przełęczy na dół. Zjazd był na czuja, drogami zwózkowymi, więc mieliśmy okazję utaplać się w błocie pierwszego sortu, we wszystkich możliwych odmianach.
Jakoś bardzo nie narzekam, bo wycieczka była słuszna, ale jakbym może jednak tego radosnego i słonecznego Sądeckiego w najbliższych dniach zakosztował, to nikomu by się chyba krzywda nie stała.

Coś prawie jak widok na Pieniny i Małe Pieniny z podjazdu na Dzwonkówkę. Potem sprawy się rypły i taka mgła (chmury?) miejscami była, że człowiek własnej dupy po omacku szukał.


Nawet jednak te widoki nie do końca można było podziwiać, bo trzeba było pod górę poginać i nie było jak się w dal pogapić.


Ja chwile na widoki znalazłem, bo jak czekałem na Marysię, to się na trawce (z hamerykańska) relaksowałem. Rower też.


A teraz kilka losowych fot, co to niby ten "klimat" oddać miały... Pieprzę "klimat". Dajcie trochę słońca!








Na dole, w Jaworkach, pogoda oczywiście gites i o deszczu nikt chyba nie słyszał. Opłukaliśmy trochę rowery w potoku, pyknęliśmy fotę przed wejściem do Wąwozu Homole...

... i pojechaliśmy asfaltem do Krościenka.

Na miejscu podłączyliśmy wąż ogrodniczy i umyliśmy nim rowery, a po chwili zastanowienia również siebie, bo inaczej błoto z ciuchów by pralkę zapchało.



Miałem inny wpis, wesoły i bez narzekań na pogodę, ale mi się cały skasował, więc będzie taki :P
Rower:[A] Prophet Dane wycieczki: 41.94 km (0.00 km teren), czas: h, avg: km/h, prędkość maks: 0.00 km/h
Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)

Jeden dzień, dwie zapory, wiele kropel deszczu.

Niedziela, 24 lipca 2011 | dodano: 15.02.2017Kategoria Pieniny, Krościenko 2011, Góry
2011-07-24 50,87  Krościenko powitało nas pogodą co najmniej wątpliwą. W związku z tym (oraz ponieważ chcieliśmy jakąś lajtową rozgrzewkę sobie zaserwować), pierwszą wycieczkę zafundowaliśmy sobie wzdłuż przełomu Dunajca do Sromowców i dalej do zapory Zalewu Czorsztyńskiego (z międzylądowaniem na zaporze w Sromowcach). Łatwo (asfaltem i szutrami), szybko i gdyby nie deszcz (a pod koniec regularna ulewa), to nawet całkiem przyjemnie. Dla mnie była to pierwsza wizyta w tym rejonie od dosyć dawna - gdy byłem tu ostatnio, zapora nie była jeszcze ukończona.
W drodze powrotnej Marysia ścigała się z przedszkolakami, albo jakimś innym tam narybkiem. Nie wygrała, ale szczyle oszukiwały :D

Zamek w Niedzicy widziany z zapory


a tutaj zapora i zamek w Niedzicy, ale tym razem z zapory w Sromowcach


"Moc Żywiołów" - malowidło na koronie zapory


Widok z zapory w Niedzicy. W lepsze dni widać Tatry. Dzisiaj... cóż...


...widać Marysię.


Červený Kláštor - zabytkowy klasztor


Marysia i Trzy Korony
Rower:[A] Prophet Dane wycieczki: 50.87 km (0.00 km teren), czas: h, avg: km/h, prędkość maks: 0.00 km/h
Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)

Bez deszczu... prawie

Czwartek, 14 lipca 2011 | dodano: 15.02.2017Kategoria Łódź i okolice
We troje (ja, Marysia i El Padre) pojechaliśmy na lajtową przejażdżkę po szosie. Zarówno szosowość i lajtowość były na moją prośbę, bo ostatnio coś mi prawe kolano niedomaga.
W trakcie wycieczki współczynnik ulajtowienia wzrósł jeszcze na skutek wymuszonego ulewą postoju w Zgniłym Błocie (kiepska nazwa dla wsi, jeszcze gorsza dla ośrodka rekreacyjnego).

Ociec, Marysia,...


...po raz kolejny Marysia (na wyraźne życzenie tejże),...


...i Kogut Smierci


A tego Rollsa zobaczyliśmy pod sklepem w Grunwaldzie. Pojechał nim kolo w krótkich spodenkach i klapeczkach. Wysiadł, kupił paluszki i browca (albo coś w podobie) i odjechał. Ja tez tak chcę :)


Po drodze był tez taki 2CV na żółtych blachach, ale coś się za ładnie nie chciał zdjąć i nie widać jaki był odpicowany.
Rower:[A] Scraper Dane wycieczki: 35.19 km (0.00 km teren), czas: h, avg: km/h, prędkość maks: 0.00 km/h
Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)

Nogawka to nie miejsce na nabiał...

Sobota, 9 lipca 2011 | dodano: 15.02.2017Kategoria Łódź i okolice
Śmy się dzisiaj szosowili pośród upalnych wschodnich rubieży. Po raz pierwszy założyłem pewne spodenki i niestety cisnęły mnie tak okrutnie, że z powodu rozpaczliwych krzyków ugniatanych bliźniaków zbyt wiele z wycieczki nie pamiętam... ino że nas w Dalikowie uprzejmy dziadek po cmentarzu oprowadził i mogiły powstańców pokazał. Reszta jak przez mgłę:)





Rower:[A] Scraper Dane wycieczki: 65.45 km (0.00 km teren), czas: h, avg: km/h, prędkość maks: 0.00 km/h
Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)

Świat jest mały

Sobota, 25 czerwca 2011 | dodano: 15.02.2017Kategoria Szklarska Poręba 2011, Wideło, Góry Izerskie, Góry
Dzień jak każdy inny na rowerowych wypadach: mycie, śniadanie i na rower. W sumie, odstęp czasowy pomiędzy poszczególnymi punktami był dosyć spory, ale mniejsza o to. Ostatecznie w końcu się zebraliśmy.
Najpierw puściliśmy się asfaltem w kierunku Zakrętu Śmierci, ale po jakimś czasie opuściliśmy go i chwilkę pośmigaliśmy poza szlakami, poniżej Zakrętu. Potem był żółty szlak na Wysoki Kamień (jakiś, choroba, w tym roku bardziej stromy niż zwykle) i dalej czerwony do "Stanisława". (Po drodze Maricn zarył blatem o jakiś kamień i dzięki temu mieliśmy dodatkową chwilę na odpoczynek. Dobrze, bo po kilku dniach mniej lub bardziej intensywnej jazdy po górach, nogi odrobinę czułem i każda chwila wytchnienia była w cenie.) Za kopalnią wróciliśmy na czerwony szlak i cofnęliśmy się do Szklarskiej Drogi i potem niebieskim i żółtym dojechaliśmy do Chatki Górzystów. Po drodze spotkaliśmy Dominika, Ankę i Mirka z onthebike.com (których przy okazji pozdrawiam), a w schronisku Malaucha z emtb.pl. Z jednymi i z drugimi zamieniliśmy kilka słów i po wchłonięciu górzystowskiego obiadu "pomknęliśmy" do Jaluszyc i dalej do Szklarskiej. Po drodze zahaczyliśmy jeszcze o czarny szlak wzdłuż Kamieńczyka i tyle. Wyjazd się skończył. Pozostaje tylko miło wspominać i czekać na kolejny wypad w góry (a ten już stosunkowo niedługo)

Zdjęcia znów nie po kolei, ale trzeba jakieś "zajawkowe" na pierwszym miejscu walnąć, żeby ktoś może, po zobaczeniu miniaturki na stronie głównej bikestatsa, zajrzał tutaj :)

No to proszę: po raz któryś już na tym blogu - kopalnia "Stanisław"

...i jedna z porzuconych tam ciężarówek.


Podjazd żółtym szlakiem na Wysoki Kamień


Znów kładka na niebieskim szlaku


Kolejna nieprzyzwoicie przerobiona fota. Tym razem z Marysią na Hali Izerskiej


I w końcu asfaltowy finisz


...w dwóch odsłonach.


A jako bonus - witraż z dworca w Szklarskiej Porębie




A na koniec, z półrocznym opóźnieniem, krótki filmik z wyjazdu.
<object width="425" height="350"><param name="movie" value="http://www.youtube.com/v/PXw74nIdBgs"> <embed src="http://www.youtube.com/v/PXw74nIdBgs" type="application/x-shockwave-flash" wmode="transparent" width="425" height="350"></embed></object>
Rower:[A] Prophet Dane wycieczki: 42.54 km (0.00 km teren), czas: h, avg: km/h, prędkość maks: 0.00 km/h
Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)

A vychutnejte si jízdu

Piątek, 24 czerwca 2011 | dodano: 15.02.2017Kategoria Wideło, Szklarska Poręba 2011, Góry Izerskie, Góry
W zeszłym roku, po jesiennej wizycie na czeskich singlach napisałem, że trzeba wrócić. No to wróciliśmy.
Marysia była zaraz po chorobie (albo nawet jeszcze w trakcie), więc podjechaliśmy do Novego Mesta samochodem, a Siwy z Izą dokulali się asfaltami przez Zakręt Śmierci i Świeradów.

A tak poza tym to było dokładnie jak w zeszłym roku: super i z deszczem na końcu :)

Filmik - przejazd pierwszym odcinkiem od asfaltu do "Hubertki" + bonus, czyli godowy taniec ciachona :D
<object width="425" height="350"><param name="movie" value="http://www.youtube.com/v/KyDM1wfEhFU"> <embed src="http://www.youtube.com/v/KyDM1wfEhFU" type="application/x-shockwave-flash" wmode="transparent" width="425" height="350"></embed></object><br>


Česká radost


Kolejna knajpa przy singlu, a ja musiałem autem jechać i z piwa nici :(


Rower:[A] Prophet Dane wycieczki: 19.53 km (0.00 km teren), czas: h, avg: km/h, prędkość maks: 0.00 km/h
Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)

Naleśniki biszkoptowe z twarogiem i jagodami

Czwartek, 23 czerwca 2011 | dodano: 15.02.2017Kategoria Szklarska Poręba 2011, Góry Izerskie, Góry
Debilny tytuł? Być może, ale bez wątpienia to rzeczone naleśniki były jedną z głównych atrakcji tego dnia.
Ruszyliśmy ze Szkalrskiej i powoli, najbardziej lajtową drogą wspięliśmy się do Jakuszyc i dalej do Rozdroża pod Cichą Równią, a stamtąd (zaliczając po dordze świetny zjazd niebieskim szlakiem z kładkami) dotarliśmy do Chatki Górzystów. Na miejscu tłumy. Byłem tam już wiele razy, ale takiego oblężenia jeszcze nie widziałem. Normalnie zerknąłbym tylko na kolejkę i pojechał dalej, ale ponieważ byli ze mną Młodzi Kochankowie (aka Słodkie Gołąbeczki), to miałem kogo wysłać do środka po żarło, a sam mogłem wylegiwać się na trawce, udając, że pilnuję rowerów.
Żarło w postaci tytułowych naleśników w końcu dotarło (ach ten rym) i mogłem do swojej ulubionej czynności nr 1 (leżenia) dodać ulubioną czynność nr 2, czyli jedzenie :)
Niestety naleśniki są jak pudełko czekoladek (?) i się skończyły, czego skutkiem była konieczność wsiąśćięścia na rowery i dalszej jazdy. Do tego pod górę raczej. A fe! Coś tam chciałem ten Smrk sobie darować i jeszcze trochę poleżeć, ale ponieważ sprawowałem funkcję przewodnika, turgajda tudzież firera, to jakoś się nie godziło tak leżeć, więc pojechaliśmy dalej. Padło na żółty szlak na przełęcz Łącznik. Kilka razy na tym blogu pisałem o tym odcinku, więc nie będę się znów rozpisywał, tylko skrótowo ujmę tak: fajnie (droga wzdłuż Rezerwatu Izerskie Bagna) , świetnie (podjazd na Suchacz przez tzw. Sporne Ziemie), fajnie (podjazd wymytą drogą za Suchaczem), z dupy (zniszczony szlak do Drogi Telefonicznej). Ponieważ miało być miło, to część "z dupy" ominęliśmy i trochę nadłożyliśmy kaemów i na Drogę Telefoniczną władowaliśmy się dopiero na Polanie Izerskiej. Dalej była Przełęcz Łącznik (gdzie zaczął wstęp do mojego zgonu) a z niej miły podjeździk na czeski Smrk. Tam kilka fotek, chwila postoju, ale nie za długo, bo jakoś tak piździło wściekle, że ochota na dłuższe przebywanie tam rozwiała się równie szybko, jak zapach bąka puszczonego w przeciągu.
Powrót był już mega-lajtowy - przez Halę Izerką i Jakuszyce.

Co do zdjęć, to uwagi takie same jak przy wpisie z dnia wcześniejszego. Kolejność losowa.

Yeah!


Smrk


Iza z Marcinem walczą z podjazdem na Suchacz




Gołąbeczki blokują szlak :P


Wody ledwie starczyło, żeby buty zamoczyć, a radość, jakby się przede mną Morze Czerwone rozstąpiło


Ludzie zmęczeni... brzmi jak tytuł prequela do do "Ludzi bezdomnych".


Rower:[A] Prophet Dane wycieczki: 66.49 km (0.00 km teren), czas: h, avg: km/h, prędkość maks: 0.00 km/h
Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)