W lipcu zeszłego roku przejechałem trasę Gravela po łódzku kilka miesięcy po imprezie, a w tym postanowiłem oficjalnie wystartować.
Wyścig udało mi się ukończyć, ale wiele rzeczy poszło nie do końca po mojej myśli.
Przez pierwsze ca.110-120km udało mi się jechać zgodnie z założeniami mojego planu, unikać postojów i utrzymać średnią rzędu 20-21km/h, mimo skurczy w lewej łydce, które zaczęły mnie łapać po około 60km.
Potem, czyli od Kolumny, zaczęły się piachy i zaczęło się cierpienie. Tempo zaczęło spadać, ból nogi narastał, a po zmierzchu okazalo się jeszcze że lampa, którą ze sobą wziąłem, nie świeci. W efekcie przez Las Łagiewnicki i PKWŁ przebiłem się w zupełnych ciemnościach, prawie po omacku i klnąc na czym świat stoi.
Ostatecznie metę przekroczyłem kilka minut po 22, spędzając na trasie 14 godzin i 7 minut (czas w statsach to czas jazdy). Biorąc pod uwagę moją fatalną formę, to jest to sukces, ale nie ukrywam, że liczyłem na co najmniej godzinę mniej.
Nie wiem, czy za rok znów spróbuję sił w wyścigu, czy przejadę trasę sam, bo zeszłoroczny indywidualny przejazd, był znacznie przyjemniejszy niż ściganie. Niezależnie jednak od wersji, taki dystans musze poprzedzić choć odrobiną przygotowania.
Ja na trasie wyścigu "Gravel po łódzku" '24. Zdjęcie autorstwa Łukasz Sompoliński - Fotografia
Po powrocie spod Wa-wy, zostaliśmy wyciągnięci przez znajomych na obiad. Udało się wszystko pięknie, bo do restauracji zdążyliśmy dojechać przed burzą, a jak napchaliśmy brzuchy to już było po deszczu i udało się nie zmoknąć.
Po raz pierwszy od dłuższego czasu zostały spełnione dwa warunki koniczne mojego wyjścia na rower: brak deszczu i wolny czas. W związku z powyższym pojechałem. Jeśli chodzi o wybór trasy, to nie bawiłem się w żmudne siedzenie nad mapą, tylko zaznaczyłem kilka punktów, a resztę zrobił komputer. Nawet nieźle mu poszło - nie musiałem jechać zbyt dużymi, ruchliwymi drogami, a kilka leśnych dróżek było nawet fajnych, choć odcinek z Tumu do Modlnej był nudny jak flaki z olejem.
Odwiedziłem Łęczycę, Tum i Sokolniki. Wszystko było raczej ok do momentu, gdy jakieś 10km od domu najechałem na ukrytą w błocie, potłuczoną butelkę. Skończyło się wielkim rozcięciem z boku opony, wielką dziurą w dętce i zmianą charakteru wycieczki z rowerowej na pieszą. Do tego lunął deszcz.
Całe szczęcie dziś osiągalne było żona-taxi, więc spacer nie był zbyt długi. Rower trafił do bagażnika i już autem wróciłem do domu, by zacząć poszukiwania w Internecie nowej opony na przód.
Ze znajomymi na obiad do "Czarnego Stawu" w Nowym Adamowie. Oni dojechali autem, a my rowerami.
Po powrocie jeszcze kurs po wsi & dojazd na głosowanie w wyborach samorządowych.
Po długiej przerwie wracam na bikestats'a.
W życiu ostanio działo się wiele dużych rzeczy i nie za bardzo była okazja by myśleć o blogu. W związku z tym w 2014r. skasowałem swoje konto, bo i tak na nie nawet nie zaglądałem. Zauważyłem jednak, że brakuje mi tej odrobiny rowerowego ekshibicjonizmu i że bez tego kołaczącego się po głowie zdanka: "Będzie fajny wpis", trudno skłonić się nieraz do wymyślenia ciekawej trasy, do zrobienia podczas wycieczki zdjęcia, czy w ogóle do wyjścia na rower.
Teraz pomału odtwarzam zawartość bloga z zapisanego kiedyś pliku csv (trochę się wpisów przez 8 lat uzbierało) i mam nadzieję, że będę miał tez okazję dodawać nowe wycieczki bo chciałbym bardzo wrócić do rowerowania :)