Wpisy archiwalne w kategorii

Góry

Dystans całkowity:4722.02 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:55:03
Średnia prędkość:14.84 km/h
Maksymalna prędkość:62.20 km/h
Suma podjazdów:7242 m
Maks. tętno maksymalne:165 (89 %)
Maks. tętno średnie:114 (61 %)
Suma kalorii:18120 kcal
Liczba aktywności:123
Średnio na aktywność:38.39 km i 4h 35m
Więcej statystyk

Górski rower wodny

Wtorek, 17 sierpnia 2010 · Komentarze(0)
Wtorek powitał nas pogodą iście jesienną - zachmurzonym niebem i temperaturą rzędu 12 stopni. Do tego nastroje też niebezpiecznie krązyły w rejonach zarezerwowanych zwykle dla jesiennej depresji. Wszystko z powodu, Marysi, która nie mogła wybaczyć mi, że gdy spała pożarłem jej orzechowe chrupki... W końcu jednak udało się jakoś Ją udobruchać (wystarczył kilkukilometrowy spacer do sklepu po nową paczkę) i poszliśmy na rower.
Plan wyjazdu nie był do końca sprecyzowany (a właściwie, to nie było go wcale). Uznaliśmy, że wjedziemy na Przełęcz Śnieżnicką i tam ocenimy sytuację pogodowo-siłowo-nastrojową.
Na miejscu okazało się, że jest mokro i zimno, a rejony już kilkanaście metrów powyżej przełęczy toną w chmurach (więc pewnie jest tam jeszcze bardziej mokro i zimno). W związku zpowyższym zjechaliśmy sobie do Kletna szlakiem narciarstwa biegowego. Tam podjechaliśmy pod Jaskinię Niedźwiedzią, gdzie ogrzaliśmy sie herbatą i pożarotwaliśmy z przysmaków serwowanych w lokalnym barze. W naszych wspomnieniach wciąż żywy był zjedzony tu w zeszłym roku legendarny hamburger, który chyba był knyszą, ale właściwie to nikt nic nie wie, poza tym, ze był obleśny. W tym roku przy pawilonie wejściowym cos strasznie śmierdziało i podejrzewaliśmy, że to właśnie wita nas On...
Po tych przygodach kulinarnych bryknęliśmy w kierunku Siennej. W planach był zjazd na sam dół i wjazd na Czarną Górę wyciągiem. Całe szczęście po drodze coś nas tknęło i postanowiliśmy zadzwonić i upewnić się, ze w dniu dzisiejszym wyciąg działa. Okazało się, że nie. Darowalismy sobie zatem niezbyt pasjonujący zjazd asfaltem i nie tracąc cennych metrów nad poziomem morza wskoczyliśmy na szlak rowerowy wiodący na Żmijową Polanę. Wiódł szutrówką przecinająca narciarskie trasy zjazdowe i trasę downhillową z Czarnej Góry. Po drodze okazało się, że od zeszłego roku bikepark na Czarnej Górze trochę się rozbudował. Oprócz trasy DH (raczej nie na nasze umiejętności) powstała np. trasa oznaczona jako "FR", będąca sympatycznym singlem. Normalnie wypadałoby nią zjechać, ale to byłoby odrobinę nie po drodze, więc poznaliśmy ja "od dupy strony", czyli jako podjazd. W każdy inny dzień byłoby to nierozsądne i naraziłoby nas na czołowe zderzenie z pędzącymi w dół rowerzystami, ale teraz przy niedziałającym wyciągu i w strugach deszczu (gdzieś w Kletnie nieśmiała mżawka zmieniła się w normalną ulewę) na Czarną Górę nie zaglądał nawet pies z kulawą nogą i bylismy bezpieczni.
Trasa FR okazała się fajna i wielce polecam. Ale raczej jednak w dół :)
Gdy wreszcie dotarliśmy na Żmijowa Polanę, byliśmy tak nakręceni jazdą fajnym singielkiem, ze ochota na dalszą jazde była ogromna. Rozważalismy różne mozliwości - wjazd z powrotem do Schroniska pod Snieznikiem i ekspoloracja niebieskiego szlaku na zboczu Goworka, wizyta na szczycie Czarnej Góry... Jednak chmury spowijające wszystko w połączeniu z zacinającym deszczem i niska temperaturą szybko ostudziły nasz zapał. Zapadła decyzja o powrocie. Dojechaliśmy do zielonego szlaku wiodącego z Jaworowej Kopy na Igliczną i zjechalismy nim do niebieskiego, który ostatecznie zawiódł nas do centrum Międzygórza. Oba te szlaki zasługują na własne wypracowanko. Były bowiem super i polecam każdemu, kto choć odrobine lubi jazdę terenową na rowerze górskim. Zielony był w miare szybki i niestromy, ale za to ze sporą dawką kamieni i korzeni - jakby szyty na miarę dla rowerów górskich. Niebieski zaś, mimo zupełnie niewinnego początku szutróweczką, szybko zmienił się w orgiastyczną walkę z kamieniami i nastromieniem. Dwa razy strzeliłem orzechami w tył siodła, raz poślizgnąłem sie i wpakowałem po kostki w strumyk i raz przefrunąłem przez kierownicę, a i tak było zajebiście. Marysia zaś zawstydzała mnie i przemykała po kamieniach z gracja kozicy.
No ogólnie, to było tak fajnie, że prawie wrócilismy na górę, by przejechać je jeszcze raz. Ale tylko prawie :)

Fotek dużo, ale raczej średnich, bo światło tego kiepskawe i nasz kompakcik nie za bardzo sobie radził.

Widoczek z podjazdu niebieskim szlakiem na Przełęcz Śnieżnicką. Chmury wisza nisko, więc szanse na jakieś porywające widoki są dosyć marne.


Trochę poniżej przełęczy. Chmury już prawie na wyciągnięcie ręki.


Zaczęło padać. Podjeżdżamy na Czarną Górę. Najpierw szlakiem rowerowym, czyli szutrowo-kamienną autostradą...


...a później pod prąd trasą "FR"






Wracamy w chmury




"Mokrość" :)


Zjazd zielonym i niebieskim szlakiem z Czarnej Góry








Bez deszczu (prawie)

Poniedziałek, 16 sierpnia 2010 · Komentarze(1)
Dzisiejsza wycieczka miała być już "normalna". Poznanymi w zeszłym roku stokówkami wdrapaliśmy się do Schroniska pod Snieżnikiem, gdzie czekały na nas... naleśniki z jagodami (kiepskie, ale przynajmniej czekały). Posiliwszy się musieliśmy zdecydować co dalej. Przy schronisku zbiegają się liczne szlaki turystyczne, więc można pojechać w prawie każdą część Masywu Śnieżnika.
Nasz wybór padł na czerwony szlak przez Żmijowiec. W zeszłym roku mieliśmy okazję przejechać się nim dwa razy i zapamiętaliśmy go jaki przyjemny i z widoczkami. Taki też był. Jechało się przyjemnie i były widoczki :) A potem sprawy "się rypły" i na Żmijowej Polanie dogoniły nas chmury i trochę spłoszyły. Jakimś rowerowym szlakiem zjechaliśmy do... gdzieś. W każdym bądź razie dotarliśmy pod Igliczną, po drodze zaliczając naszą "ulubioną" ściankę na zielonym szlaku. A potem... był zjazd żółtym...mmm :)
Na końcu, koło Ogrodu Bajek była sympatyczna sekcja po korzeniach, która każde z nas zaliczyło po kilka razy, bo a) było fajnie, b) zdjęcia musiały być:)
A potem znów spadł deszcz.

Góry, rower i piękne kobiety (sztuk: 1)... Jest miło :)


Atrakcje "hydrologiczne"




i znowu góry :)


Czerwony szlak przez Żmijowiec (prawie jak w zeszłym roku)


Kilka fotek z zielonego i żółtego szlaku w rejonie Iglicznej










Pokrzyżowane plany (po raz pierwszy)

Niedziela, 15 sierpnia 2010 · Komentarze(0)
Pobyt w górach zainaugurowaliśmy wczoraj nierowerowo - pizzą i piwkiem (no dobra... piwko w jakimś stopniu było rowerowe). Dzisiaj więc wypadało ruszyć tyłki i wybrać się w góry.
Niestety świetna w dniu wczorajszym pogoda poszła się... zabawiać gdzieś indziej.
Gdy upuściliśmy centrum Międzygórza, z nieba spadły pierwsze krople. Kilkanaście minut później zrobiła się z tego solidna mżawka, a w rejonie Góry Parkowej mieliśmy już normalny deszcz. Postanowiliśmy więc wrócić do domu. Decyzja okazała się słuszna, bo kilka minut po powrocie zrobiła się z tego wszystkiego niezła burza, z piorunami, grzmotami i innymi atrakcjami.



Porażka...

Turbacz or bust!

Sobota, 7 sierpnia 2010 · Komentarze(0)
Początek był trudny. Jak napisałem wcześniej, wczoraj nie udało nam się kupić piwka na wieczorne odkwaszenie i pewnie dlatego wstawanie poszło nam dziś gorzej, a Słońce stało już wysoko, gdy wreszcie umieścilismy dupcie na siodełkach.
Tym razem postanowiliśmy skorzystać z rad naszej gospodyni i trochę wysokości zdobyć asfaltem, by uniknąć wycieńczającego pchania szlakiem wybitnie pieszym. Wjechaliśmy na Przełęcz Knurowską i dopiero tam przesiedliśmy się na czerwony szlak turystyczny na Turbacz (który zarazem był też szlakiem rowerowym).
Początek nie był zły.

Generalnie do przejechania z pewną ilością pchania w bardziej zniszczonych przez wodę miejscach.
Wszystko było OK do momentu, gdy szlak zaczął wspinać się na Stus (na mojej mapie cioś takiego było, a na mapie Compass'u juz nie ma...).
Nazwanie tego odcinka "rowerowym" uznaję za świetny, acz nieco okrutny żart.

W miejscu zrobienia tego zdjęcia było ciężko, a potem było jeszcze gorzej.
Z buta przyszło zrobić gdzieś ze 200 metrów w pionie, a potem znów dało się jechać, ale ile napociliśmy się uderzając z buta pod tą ściankę, to tylko my wiemy.
Potem było juz lepiej. Zaczęły pojawiać się jakieś widoczki.
Lubań, Jezioro Czorsztyńskie, Pieniny, Małe Pienieny i Beskid Sądecki. Aż miło było się zatrzymać i popatrzeć w bok.
. Na fotce nie wyszło to zbyt ładnie i sporo trzeba było dłubać, by widać było cokolwiek, ale na żywo było super.
Tutaj ostatnie metry przed szczytem Kiczory. Dało się jechać, ale z dając z buta łatwiej zerkać do tyłu, a było na co, bo z chmur zaczęły wyłaniać się Tatry (czego oczywiście na tym zdjęciu prawie wcale nie widać).


Za Kiczorą szlak zrobił się już świetny. Wysokość nie zmieniała się zbyt drastycznie, a miejsce wymytych kamieni zajęły korzenie i jazda nie dość, że nie sprawiała tyle trudu, to jeszcze niesamowicie bawiła.




Ani się spostrzegliśmy, jak dotarliśmy do Hali Długiej i pomknęliśmy nią do schroniska na Turbaczu.

Tam zjedliśmy przydrogi (ale całkiem smaczny) obiad, pyknęliśmy fotkę Tatrom...

...i powtarzając zajebisty odcinek czerwonego szlaku wrócilismy na Kiczorę.
Tam pyknęliśmy raz jeszcze fotkę widoczkom i...

...w Marysi aparacie padła bateria. Oznaczało to koniec fotografowania, bo mój wyzionął ducha dzień wcześniej. W efekcie zdjęć ze zjazdu nie ma, a szkoda, bo był całkiem niesamowity. Zjechaliśmy do Ochotnicy ścieżką/drogą, która na niektórych mapach figuruje jako oznaczony zielonymi kropkami szlak, a na niektórych nie figuruje wcale. Wiedzie przez Cioski Ochotnickie, Suchą Polanę i Wierch Znaki. Spora część to korzenisty, techniczny i miejscami stromy singielek, na którym nei sposób nie szczerzyć paszczy w uśmiechu.

Podczas zjazdu pozwoliłem sobie przedstawić teorię Grawitacyjnego Pola Rynien.
Chodzi o to, że nieważne jak szeroki i równy jest szlak, to jeśli w którymś miejscu jest on wymyty przez spływającą deszczówkę, towrząc głęboką, kamienistą rynnę, to nie jest możliwą jazda równolegle do niej. Rynna taka wytwarza własne pole grawitacyjne, które sciąga rowerzystę do rynny. Wpływ ten jest zauważalny zarówno podczas podjazdu, jak i zjazdu, ale jest tym silniejszy, im rynna głębsza i im poważniejsze byłyby konsekwencje wpadnięcia w nią :)
No.. ale koniec OT

Dojechaliśmy do Ochotnicy, gdzie czekał nas jeszcze bardzo szybki kawałek po asfalcie, zakup piwka (sklep zlokalizowałem jeszcze rano i uczyniłem zeń istotny punkt na trasie wycieczki) oraz drugi obiad (tym razem na kwaterze) i konsumpcja złotego trunku. Ja piłem zdrowie Marysi, która po raz kolejny udowodniła, że zasługuje na miano Pierwszej Góralki Łódzkiego Teofilowa.

Gorce nas wymęczyły, ale pewnie kiedyś tu wrócimy, bo weekend bez wątpienia był udany.

New Wave of Polish Romantic Porn

Piątek, 6 sierpnia 2010 · Komentarze(1)
 I stało się! Pojechaliśmy w Gorce! Wypad ważny, bo pierwszy Marysi kontakt z górami od czasu jej wrześniowego wypadku w Beskidzie Śląskim.
Na pokładzie Srebrnej Dzidy w czwartek po pracy śmignęliśmy (no powiedzmy, że miało to więc wspólnego z powolnym toczeniem, niż śmiganiem) do naszej kwatery w Ochotnicy Górnej i w piątek rano wsiedliśmy na rowery, by... dojechać do pobliskiego sklepu i zaserwować sobie śniadanie.

Po śniadaniu, asfaltem bryknęliśmy do zielonego szlaku na Gorc.
Był on momentami niezbyt przyjazny rowerzystom...

... więc było trochę pchania,...

...trochę jazdy...

...i trochę przedzierania się przez zwalone drzewa blokujace drogę.


Było to na tyle męczące, że gdzieś po drodze zaliczyłem mały kryzys i postanowiłem usiąść, sprzedać rower i przerzucić się na szachy.

Ponieważ jednak o kupca na szlaku trudno, a i szachownica w domu została, zmuszony byłem zebrać się "do kupy" i wspinać się dalej. Od wysokości gdzieś 900mnpm szlak zrobił się bardziej przejezdny.



Pojawiły się hale i widoczki...

... a na twarze wrócił uśmiech...

...lub coś w podobie :)


Sam szczyt Gorca darowaliśmy sobie i trawersikiem dotarliśmy na zielony szlak biegnący granią w kierunku Turbacza.
Był on całkiem zacny, ale tyranie zielonym pod górę tak nas wycieńczyło, że zamiast dotrzeć na Turbacz, już na polanie Przysłop Górny mieliśmy serdecznie dość i postanowiliśmy wracać. Cofnęliśmy się do żółtego szlaku i zjechaliśmy nim do Ochotnicy.
Zjazd był całkiem zajebisty. Nie za stromy, nie za płaski, nie za łatwy i nie za szeroki. Nie pozwalał się nudzić i dawał dużo radości.
Marysia dorobiła się na nim kilku "hardkorowych" fotek :)




a gdzieś w połowie drogi była malownicza hala...

...na której można by, dajmy na to, nakręcić pornola w sielskiej scenerii :D
(uprzedzę wszelkie głupie pytania i powiem od razu, że żadnego pornola nie kręciliśmy)

Potem znów trochę fajnego zjazdu...

... i wizyta w sklepie, w którym (o zgrozo!) nie sprzedawali piwa!

I na koniec technikalia:


Trasa: Ochotnica Górna-Jaszcze -> Ochotnica Dolna-Gorcowe -> [zielony szlak] -> Jaworzyna Gorcowska (Piorunowiec) (1047 mnpm) -> Baza namiotowa SKPG Kraków -> Polana Chyzikowa (1080 mnpm) -> Polana Morgi Czajkowskie -> Polana Przysło Dolny -> Przysłop (1187 mnpm) -> Przysłop Górny -> Przysłop (1187 mnpm) -> Przysłop Dolny -> [żółty szlak] -> Kosarzyska (1019 mnpm) -> Ochotnica Górna-Jamne -> Ochotnica Górna-Jaszcze

Pośpieszny Łódź-Teofilów - Skrzyczne odjeżdża o 4:20

Sobota, 17 kwietnia 2010 · Komentarze(0)
Połowa kwietnia, więc pora najwyższa jakieś góry pod oponami POCZUĆ. W zeszłym roku padło na mikro górki, ale w tym miałem ochotę na ostrzejszy debiut.
Postanowiłem zacząć tam, gdzie w zeszłym roku skończyłem, czyli zdobyć Skrzyczne.
Plan był prosty: pobudka wcześnie rano/w nocy, graty w Srebrną Dzidę i ziuuu do Szczyrku. Jak zaplanowałem, tak zrobiłem i o ósmej z małymi minutami zameldowałem się na miejscu. Dłuższą chwilę zajęło mi przebranie się i złożenie roweru do "kupy", a potem w drogę. Najpierw, przez Halę Skrzyczeńską skierowałem się na Skrzyczne. Kusiło mnie, by spróbować innej drogi, ale wiedziałem, że ta wersja jest na 100% przejezdna, a że czas miałem ograniczony, to nie ryzykowałem.
Podjazd był rzeczywiście taki jak go zapamiętałem, czyli bezproblemowy. W pół drogi zaczęły pojawiać się większe i mniejsze placki śniegu, ale albo dało się je ominąć, albo przejechać po nich.
Na szczycie zafundowałem sobie herbatę i puściłem się zielonym szlakiem w kierunku Malinowskiej Skały. We wrześniu ogołocone z lasu połacie w Paśmie Baraniej Góry wyglądały jeszcze jako tako. Teraz pozbawione jakichkolwiek prawie kolorów i skąpane w błocie sprawiały przygnębiające wrażenie. Do tego szlak na Malinowską Skałę nabrał charakteru wybitnie pieszego (śnieg powyżej kostek + zwalone drzewa). Całe szczęście zimowy odcinek długi nie był i właściwie więcej tego dnia po śniegu nie łaziłem.
Dalej zacny zjazd na Przełęcz Salmpopolską, ubarwiony wspinaczką na Malinów i łataniem dętki po zaliczeniu snejka (Ultralighty + MK Supersonic, to niekoniecznie zestaw na Beskid Śląski). Dalej Grabowa, Hyrców i Przełęcz Karkoszczonka. Wszystko miło i w siodle, w przeciwieństwie następnego do odcinka z Karkoszczonki na Przełęcz Kowiorek. Nachylenie wg. tracka z GPS miejscami 29%. Do tego luźne kamienie. W dół szlak byłby ciekawy, pod górę przywodził na myśl słowa takie jak np. "Golgota" i "K...a mać!". Prawie całą drogę z Chaty Wuja Toma tyrałem z buta. Podejście tak mnie wykończyło, że Klimczok zwiedziłem w trybie "Pier...olę, z dołu tez widać". Potem ciacho w schronisku, szybki (choć nudny) zjazd zielonym do Szczyrku, graty w auto i z powrotem 270km do Łodzi.
Zaczynam doceniać Srebrną Dzidę. Bez niej taki wypad byłby trudny do zorganizowania. Następnym razem trzeba ino w jakimś towarzystwie śmignąć, by koszt Podtelnku LPG się lepiej rozłożył.

TRASA: Szczyrk (Czyrna) - Hala Skrzyczeńska - Skrzyczne (1257 mnpm) - Małe Skrzyczne (1211 mnpm) - Kopa Skrzyczeńska (1189 mnpm)) - Malinowska Skała (1152 mnpm)) - Malinów (1115 mnpm) - Przeł. Salmopolska (916 mnpm) - Biały Krzyż (940 mnpm) - Grabowa (907 mnpm) - Kotarz (964 mnpm) - Hyrca (929 mnpm) - Przeł. Karkoszczanka (736 mnpm) - Przeł. Kowiorek (1042 mnpm) - [zielony szlak] - Szczyrk (centrum) - Szczyrk (Czyrna)



Ot widoczek. Tak na mój gust pierwsze pasmo, to Beskid Węgierski, drugie to Grupa Klimczoka, ale co za trójkątny szczyt widać z tyłu po lewej stronie foty?


Atrakcje nawierzchniowe przed szczytem Skrzycznego


Pierwszy punkt wycieczki zaliczony :)


Spojrzenie na Pasmo Baraniej Góry




Mokro...


...szaro...


...ponuro.


Do tego śnieg głęboki...






Pasmo Baraniej, ale tym razem widziane spod szczytu Malinowa.


a tu z podjazdu na Kotarz.


Podejście na Przeł. Kowiorek. Tak bluźniłem, że jest przynajmniej jedna "K..wa" na każde z tych ślicznych drzew porastających stoki Klimczoka :)




Miał być przerysowany, karykaturalny, szeroki uśmiech, ale przesadziłem i wygląda jakbym walnął mokrego bąka podczas akademii na rozpoczęcie roku szkolnego w podstawówce

"The Holy Trail"

Piątek, 14 sierpnia 2009 · Komentarze(0)
Tyle naczytałem się o pętli przez Małe Pieniny i Pasmo Radziejowej (opis np. tu), że musiałem sam spróbować. Przekonać się, czy rzeczywiście jest to ścisła czołówka polskich górskich szlaków.
Autorzy w/w opisów ruszali zwykle gdzieś od strony Dunajca, ale nam przyszło zacząć pętlę w innym miejscu - na Przełęczy Gromadzkiej (Obidza). Tym razem darowaliśmy sobie terenowy podjazd przez Eliaszówkę i zdecydowaliśmy, że wjedziemy w najmniej uciążliwy, choć niestety również najnudniejszy sposób. Dokulaliśmy się od nas z Łomnickiego do centrum i wsiedliśmy na czerwony szlak, który przez Kosarzyska i Suchą Dolinę zawiódł nas na górę. 100% asfaltu i betonowych płyt. Nuda.
Na Przełęczy Gromadzkiej zaczęliśmy właściwą wycieczkę, ładując się na niebieski szlak. Początek był średni - droga wykorzystywana miejscami do zwózki drewna nie była zbyt pasjonująca. Szybko jednak "sytuacja nawierzchniowa" poprawiła się, a do tego pojawiły się widoczki. Najpierw na Pasmo Radziejowej, a kawałek przed Przełęczą Rozdziela również na Małe Pieniny i Pieniny. Na przełęczy opuścilismy Beskid Sądecki i wjechaliśmy w Małe Pieniny. Na dzień dobry mocny akcent w postaci podjazdu pod szczyt Wierchliczki (stromo, ale przejezdnie). Następnie "przemknęliśmy" przez szczyt Watriska i znaleźliśmy się pod Smerkową. W tym rejonie opuściliśmy na chwilę niebieski szlak, bo zakupiony jakiś czas temu przewodnik "Najlepsze wycieczki rowerowe na rowerze Górskim - Beskid Sądecki" sugerował ominięcie Wysokiej. Po przejechaniu kilku metrów uznałem jednak, że ja właśnie trawers Wysokiej niebieskim szlakiem chcę zobaczyć i że trzeba wrócić na niebieski szlak. Chwila pchania pod górę, a potem jazdy na przełaj przez łąkę i znów bylismy gdzie trzeba i zmierzalismy do Wysokiej. Tu zaczęła sie poezja. Niebieski trawersuje zbocze malowniczym singlem. Najpierw przez halę, a potem juz lasem. Część lesna nie była zbyt miła, bo po kilku dniach deszczu rower pływał jak na lodowisku, ale ta część poza lasem... aż pozwolę sobie zacytować: "ziewanie to 1/16 orgazmu. To jest 1/1 orgazmu".
Podobnie jak orgazm, singielek skończył się stanowczo za szybko i trzeba było wtaszczyć rowery na cholernie śliskim podejściu pod szczyt. Potem jeszcze kawałek z buta i znów jazda i znów widok zwalający prawie z siodła. Wypadliśmy na Durbaszkę i tu "Bach" - widok na Pieniny, a potem Tatry (trochę zamglone, ale jednak widoczne). Do tego profil szlaku zdrowo w dół. Zupełnie nie było wiadomo, czy jechać ile fabryka dała, czy też zatrzymać się i chłonąć widoki. Znaleźliśmy chyba złoty środek i dotarlismy ostatecznie na Szafranówkę, z której żółtym odbiliśmy na Palenicę. Tutaj tłumy, gwar itp. więc szybko opuściliśmy szczyt, jadąc jakimiś nieoznakowanymi ścieżynami. Wybierałem na chybił-trafił, ale ostatecznie dotarliśmy gdzie trzeba, a zjazd był konkretny, stromy i kamienisty (niestety zgubiłem gdzieś na nim pokrętło od ETA. Odnalezienie go było nierealne, więc musiałem uznać, że było ono daniną pobraną przez Małe Pieniny za zgodę na przebycie Ich grzbietu).
Mój mega-hiper zjazd doprowadził nas dokładnie do Szczawnicy, na sam brzeg Dunajca.
Sama Szczawnica... Okropna. Dzikie tłumy na złomach z wypożyczalni, w "śmiesznych" koszulkach ze straganów, z watą cukrową, ciupagami ze stoisk z Souvenirami... tragedia.
Uzupełniliśmy kalorie i daliśmy nogę. Marysię wysłałem na Obidzę przez Biała Wodę, a sam postanowiłem pojechać przez Pasmo Radziejowej (zgodnie z przebiegiem "Tej Najlepszej").
Wysokości nabrałem jadąc najpierw jakimś szlakiem rowerowym, a potem niebieskim pieszym. Przed szczytem Czeremchy zaliczyłem mały kryzys (w Szczawnicy nie napełniłem pustego już bukłaka) i kilkadziesiąt metrów przed szczytem pokonałem niestety uderzając z buta :( Na szczycie wsiadłem i pomknąłem w kierunku schroniska na Przechybie, fantazjując lubieżnie na temat płynnego asortymentu tamtejszego bufetu. Niestety bufet był już nieczynny, więc bukłak napełniłem wodą z kranu w kiblu, którą to wodę pieszczotliwie ochrzciłem "Przechybianką". Jaka by nie była, przywróciła mi ona siły i pozwoliła cieszyć się czerwonym szlakiem przez kolejne szczyty. A był on z tych na piątkę z plusem. To w górę, to w dół, po korzeniach i kamieniach i nie za szeroko. Super. Do tego co chwilę zerkać mogłem w prawo na odwiedzone wcześniej pasmo Małych Pienin oraz na Pieniny i na nadal widoczne Tatry. Na Długiej Przełęczy niestety tak zajęty byłem czerpaniem przyjemności z jazdy, że przeoczyłem znaki i zamiast czerwonym pieszym wjechać na Radziejową, zrobiłem trawers jej zbocza czerwonym szlakiem narciarstwa biegowego :( Błąd swój zauważyłem dość szybko i nawet planowałem cofnięcie się na Radziejową od Przełęczy Żłobki. Niestety nie wyszło. Zadzwoniła Marysia i powiedziała, że złapała gumę, a jedyna pompka tego wypadu zwiedzała Beskid Sądecki w moim plecaku.
W związku z tym Radziejową zostawiłem na inny raz, a sam przez Wielki Rogacz dotarłem na Obidzę, gdzie czekała już Marysia z rozbebeszonym tylnym kołem. Zakleiłem, napompowałem i już razem zjechaliśmy do Piwnicznej w szybko zapadającym zmroku.
Trasa była rzeczywiście świetna. Nie wiem, czy, jak uważają niektórzy, najpiękniejsza w polskich górach, ale na pewno umieszczę ją bardzo wysoko w swoim prywatnym rankingu. Jak tylko zacznę taki prowadzić ;) Żałuje, że przez nieuwagę ominąłem Radziejową. W tym roku już nie ma szans na jej zdobycie. Cóż... kolejny powód, by jeszcze w Beskid Sądecki wrócić :)

Dzisiaj bez śladu i sumy przewyższeń, bo GPS jechał na swoim miejscu, czyli na rowerze Marysi, więc ślad zgadzałby się tylko w połowie wycieczki.

TRASA: Piwniczna-Zdrój, Łomnickie (ca.360 mnpm) - Kosarzyska - Sucha Dolina - Obidza (930 mnpm) - [niebieski szlak] - Szczob (936 mnpm) - Przeł. Rozdziela (802 mnpm) - Wierchliczka (966 mnpm) - Watrisko (960 mnpm) - trawers Wysokiej (na sam szczyt - 1050mnpm się nie pchaliśmy) - Borsuczyny (939 mnpm) - Durbaszka (942 mnpm) - Huściawa (818 mnpm) - Witkula (730 mnpm) - Szafranówka (742 mnpm) - [żółty szlak] - Palenica (719 mnpm) - [ścieżki] Szczawnica Niźna, przystań flisacka - Szczawnica Wyźna - Sewerynówka - Czeremcha (1124 mnpm) - Przehyba (1175 mnpm) - [czerwony szlak] - Złomisty Wierch Płn. i Płd (1226 i 1207 mnpm) - Długa Przełęcz (1161 mnpm) - czerwona trasa narciarstwa biegowego] - Przełęcz Żłobki - Wielki Rogacz (1182 mnpm) - [niebieski szlak] - Obidza (930 mnpm) - Sucha Dolina - Kosarzyska - Piwniczna-Zdrój, Łomnickie

Zdjęć z podjazdu na Obidzę nie ma, ale i tak wiałoby z nich nudą. Tu już wtaczamy się z przełęczy na Szczob. Marysia akurat zasłoniła, ale dokładnie za nią widać Radziejową :)



Ja, a w tle Pieniny


Przełęcz Rozdziela - od tego miejsca śmigamy w Małych Pieninach








We wpisie podsumowującym zeszły rok napisałem, że w 2009r. chcę pojawić sie w tym miejscu. Oto jestem (ta mała kropeczka) :) Trawers Wysokiej.


Przed szczytem Wysokiej. Zrobiło się mocno pieszo.






Widoczek z mojego "radosnego" podjazdu na Przechybę


Uwalony rower czeka pod schroniskiem, ja uzupełniam płyny w kiblu... góry :)


A tu już Przechyba widziana z okolic Złomistego Wierchu


Zjazd z Wielkiego Rogacza na Obidzę. Tatry troche zachmurzone, ale jeszcze widoczne.


Podczas gdy ja jechałem pasmem Radziejowej, Marysia wjeżdżała po raz kolejny na Przeł. Rodziela i miała takie bajeczne widoczki, których trochę Jej zazdroszczę.


Początek zjazdu z Obidzy... Zmrok zapadał, ale tempo i tak trzymaliśmy niezłe. W górę chyba ponad półtorej godziny, w dół poniżej 15 minut.

Softcore :)

Środa, 12 sierpnia 2009 · Komentarze(0)
Po deszczowym wtorku postanowiłem dać szlakom trochę przeschnąć. W związku z tym byczyliśmy się rano do godziny bardzo nieprzyzwoitej, a potem tylko przejechaliśmy się kawałek wzdłuż Popradu na lody i oranżadę. Lajtowo było zwłaszcza w moim wykonaniu, bo miałem przemoczone obuwie spd i musiałem męczyć się w "cywilnych" butach.
Po powrocie Marysia przesiadła się z roweru na konia i wszystko byłoby fajnie, gdyby nie to, że zaczęło lać i ze schnięcia szlaków nici.

"Inne siodło i mogłabym na tym jeździć" ...a niedoczekanie! :)


Relaks nad Popradem


Na tym innym rumaku (w sumie to była to rumaczyca, ale mniejsza o to)

Kwestia honoru

Wtorek, 11 sierpnia 2009 · Komentarze(0)
 Od rana pogoda była niepewna, a prognozy mówiły o deszczu. W trasę wyruszyłem więc sam. Zakupiłem baterie do odtwarzacza mp3 i byłem gotów walczyć z górami. Najpierw niebieskim szlakiem przez Bucznik dotarłem do Łomnicy-Zdrój. Stamtąd, dalej niebiekim, skierowałem się w kierunku Hali Łabowskiej. Wszystko szło super, dopóki jechało się leśną drogą. Potem jednak, gdy tylko szlak ją opuścił, zaczął sie koszmar. Zrobiło się cholernie stromo (zgodnie z zapisem śladu z GPS'a - ca. 38%), po korzeniach i kamieniach. Nawet nie było mowy o pchaniu rowru. Targałem go na ramieniu, plecach i czym tam jeszcze się dało. W ten sposób wspiąłem się z około 640 mnpm na prawie 900. Gdyby nie to, że powrót w dół wiązałby się z koniecznością znoszenia roweru, to pewnie bym zawrócił.
Nie napisałem jeszcze, że gdzieś za Łomnicą zaczęło padać i padało już prawie do końca wycieczki, a na podjeździe pojawiły się wszędobylskie muchy.
Gdy dotarłem na Halę Łabowską, zmęczony targaniem roweru na plecach i mokry na wylot, poważnie rozważałem powrót przez PisanąHalę do domu, ale uznałem, że taki dystans byłby dla mnie hańbiący. Postanowiłem, że dojadę na Runek i wtedy się zobaczy co dalej.
Szlak na Runek był z tych zajebistych - nie za trudny, nie za stromy, ale w sporej części w dół, a do tego z racji deszczu prawie zupełnie pusty.
Deszcz oprócz wymiecenia turystów ze szlaku miał też jedną wadę - zamieniał nawierzchnię w błotko, które nie specjalnie podobało się mojemu napędowi. Gdzieś przed Runkiem rower zbuntował się. Na małej zębatce zaczęło mi zabierac łańcuch i od tej pory skazany byłem na podjeżdżanie w niezbyt miły na fullu sposób - na tarczy 32 i z mała kadencją. Całe szczęście podjazdów już tego dnia zbyt wielu w planach nie było.
Dotarłem na Runek i tam postaniowiłem, że, mimo deszczu i problemów z napędem, jadę pełną wersję, czyli na Jaworzynę Krynicką (jak mogłem zorbić inaczej, gdy na drogowskazie widniało tylko 3,5 km?) Zatem szybki transfer na Jaworzynę (z niemiłym z racji ograniczonych przełożeń podjazdem wzdłuż wyciągu) i już mogłem na termometrze na górnej stacji kolei gondolowej przekonać się, że na serio jest zimno oraz kupić 1,5l wody mineralnej za dychę (a myślałem, że ta za szóstkę kupiona podczas ostatniego pobytu na Stogu Izerskim była droga...). Trochę wypiłem, a trochę wylałem na zębatki i hamulce, by pozbyć się błota, a potem... wróciłem na Runek, bo z jaworzyny żaden szklak mi nie pasował.
Z Runka już lajtowo, bo w dół, do Bacówki nad Wierchomlą, gdzie dostałem foliówkę, która pomogła mi uratować aparat przed utonięciem w przemoczonym na wylot plecaku. Potem zielonym rowerowym w dół do Wierchomli, a stamtąd już niestety asfaltem do Piwnicznej.
Trochę żałuję, że końcówkę walnąłem po asfalcie, ale brak możliwości korzystania z tarczy 22z spowodował, że jakoś nie czułem chęci do walki z kolejnymi podjazdami.

TRASA: Piwnicza-Zdrój, Łomnickie (ca.360mnpm) - [niebieski szlak] - Bucznik (640 mnpm) - Łomnica-Zdrój - [niebieski szlak] - Hala Groń - Hala Skotarki - Hala Łabowska - [czerwony szlak] - Cisowy Wierch (982 mnpm) - Runek (1079 mnpm) - Jaworzyna Krynicka (1113 mnpm) - Runek (1079 mnpm) - [niebieski szlak] - Schr. PTTK "Bacówka nad Wierchomlą - [zielony szlak rowerowy] - Wierchomla Wielka - Wierchomla Wielka PKP - Piwniczna-Zdrój, Łomnickie (ca.360 mnpm)

EDIT: Wrzucam profil trasy wygenerowany na bikebrother.com. W związku z tym trochę inna będzie tez suma przewyższeń (1431m z Trackan wydawało się jednak trochę zbyt optymistyczne)


Prophet pławi się w Łomniczance. Zadowolony, drań, bo zaraz to ja go będę nosił


Niebieski szlak pieszy (wybitnie pieszy!)


Piękne widoki na Hali Łabowskiej


Zwózka na szlaku - przyjaciel każdego rowerzysty :/


Tłumy na Jaworzynie :)




Warunki się polepszają :) - widoczek ze schroniska nad Wierchomlą


I na koniec dwie foty z "Myjni nad Popradem" (w sumie to sporo błota zmyło się podczas ostatnich kilometrów asfaltem)


Inauguracja / Spotkanie na szczycie

Poniedziałek, 10 sierpnia 2009 · Komentarze(0)
Pierwszy dzień pobytu w Beskidzie Sądeckim i pierwsza wycieczka. Już w niedzielę wieczorem naszkicowałem w MapSource jakąś traskę o odpowiedniej długości. Profil trasy nie wyglądał zbyt zachęcająco, Domin z onthebike.com ostrzegał nas przed zielonym na Eliaszówkę, w przewodniku rowerowym po Beskidzie Sądeckim szlak ten był opisany jako bardzo trudna wersja zjazdu do Piwnicznej, ale uznałem, że tak źle nie będzie.
Ruszyliśmy prawie o poranku i przeotczyliśmy się przez centrum do zielonego szlaku. Pierwsze spojrzenie nań i... daliśmy y spokój z pierwszym odcinkiem. Za stromo. Uznaliśmy, że podjedziemy niebieskim rowerowym, który kawałek wyżej łączy się z zielonym pieszym.
Podjazd był masakrycznie nudny. Stromo i mocno pod górę, ale cały czas po betonowych płytach. Do tego nie przez las, tylko cały czas przez pola, lub wśród zabudowań. klimat średnio mi przypasował, bo czułem się jak w przerosniętej wersji parku Krajobrazowego Wzniesień Łódzkich. Gdy zaczął się las, pojawił się kolejny powód do narzekań - muchy. Wokół nas pojawiły sie ich całe roje. Latały wokół, siadały na nas i na rowerach, wlatywały do ust, nosa i uszu i ogólnie czyniły pobyt na szlaku nieznośnnym. Jakoś udwało mi się je ignorować, ale Marysi wyraźnie działały na nerwy - co chwile gdzieś zza pleców słyszałem soczyste "Ku..wa!". Poza tym szlak miejscami szlak był w tą stronę wybitnie pieszy i fakt wyznaczenia tam szlaku rowerowego świadczy o sporym poczuciu humoru ludzi za to odpowiedzialnych (nachylenie miejscami ponad 22% po zniszczonej przez wodę, kamienistej scieżce). Chciałbym móc powiedzieć, że szczyt Eliaszówki wart był tej walki, ale... cóż... nie był. Zalesiony, bez widoków i innych atrakcji. Poprawiło się dopiero na zjeździe do Przełęczy Gromadzkiej. Udało sie nam zgubić namolne owady i była nagroda w postaci browarka :)
Podczas uzupełniania płynów dostaliśmy sms'a od Domina. Okazało sie, że we dwójkę (z Anią) przebyli właśnie niebieski szlak przez Małe Pieniny i wkrótce dojadą na Obidzę. Poczekaliśmy więc chwilę na nich i już we czwórkę ruszyliśmy na Wielki Rogacz.
Tu już jechało się lepiej. Nie było pól, był las, były widoczki - no jakby wreszcie zrobiło się jak w górach :) Jeśli chodzi o widoczki, to nie był na nie najlepszy dzień, ale zarys Tatr było widać, więc bez tragedii.
Na (a właściwie pod) Wielkim Rogaczu pożegnalismy się z ekipą onthebike.com i pomknęlismy czerwonym szlakiem przez Międzyradziejówki na Niemcową, gdzie wsiedliśmy na żółty szlak. Początkowy jego odcinek to czysta poezja. Prowadzi singielkiem przez halę, by następnie zagłębić się w lesie i klucząc między drzewami znów wypaść na łąki. Bajka.
Dalej było już mniej fajnie, ale też nieźle - polne drogi o słusznym nachyleniu. Dopiero wraz z pierwszymi zabudowaniami pojawiły się znienawidzone płyty betonowe, ale i tak prędkości oraz widok na Piwniczną i Poprad pozwalały zapomnieć o niedoskonałej nawierzchni :)
Ogólnie, to zjazd był zajebiaszczy - z 1182 mnpm prawie bez przerwy w dół do kwatery na ca. 360 mnpm.
Wycieczka wyszła trochę mniej lajtowa niż pierwotnie planowałem, ale dzieki miłemu spotkaniu "na szczycie" oraz słusznej dawce zjazdów wystawiam jej piatkę (no... powiedzmy 4+) :D

TRASA: Piwniczna-Zdrój, Łomnickie (ca.360 mnpm) - [niebieski rowerowy] - Eliaszówka (1020 mnpm) - Przeł. Gromadzka (Obidza) (930mnpm) - Wielki Rogacz (1182 mnpm) - [czerwony szlak] - Międzyradziejówki (1035 mnpm) - Niemcowa (1001 mnpm) - [żółty szlak] - Piwniczna-Zdrój, Łomnickie (ca.360 mnpm)



Na dzień dobry wysokość zdobywamy taką drogą z płyt. Mało to przyjemne, ale diabelnie efektywne. W tle zabudowania Piwnicznej i Pasmo Jaworzyny


Widoczków z podjazdu odsłona kolejna


Czasem trzeba było wygładzać z buta (foto jak zwykle nie oddaje nachylenia)


Obidza. Ania i Domin z onthebike.com. W tle Małe Pieniny oraz Tatry, których to zupełnie na tej focie nie widać :)


W drodze na Wielki Rogacz, a z tyłu m.in. Przełęcz Rozdziela


Grupowa fota pod Wielkim Rogaczem


i ziuuuu.... w dół :)