Góry
Dystans całkowity: | 4521.25 km (w terenie 0.00 km; 0.00%) |
Czas w ruchu: | 37:49 |
Średnia prędkość: | 16.29 km/h |
Maksymalna prędkość: | 58.50 km/h |
Suma podjazdów: | 3741 m |
Maks. tętno maksymalne: | 165 (89 %) |
Maks. tętno średnie: | 114 (61 %) |
Suma kalorii: | 10646 kcal |
Liczba aktywności: | 118 |
Średnio na aktywność: | 38.32 km i 5h 24m |
Więcej statystyk |
Die riesige Eule
-
DST
37.80km
-
Sprzęt [A] Prophet
-
Aktywność Jazda na rowerze
W sposób zupełnie nieplanowany znalazłem się po raz kolejny w górach. Najpierw w Karpaczu (ale tam z powodów przeróżnych nie udało się wsiąść na rower) a potem w Rzeczce koło Walimia w Górach Sowich. Wiele razy już zdarzyło mi się przejeżdżać przez to pasmo samochodem, wiele razy fantazjowałem o poznaniu go od rowerowej strony i w końcu stało się.
Zakładałem, że w dniu dzisiejszym wjedziemy na Wielką Sowę, a potem czerwonym szlakiem przejedziemy aż do Srebrnej Góry.
Na najwyższy szczyt Gór Sowich wjechaliśmy z grubsza żółtym szlakiem od Walimia.
Na szczycie chwila wypoczynku, wizyta na wieży widokowej, kilka fotek (choć pogoda nie sprzyjała raczej podziwianiu widoków)...
...i dalej w drogę.
Zgodnie z planem ze szczytu zjechaliśmy Głównym Szlakiem Sudeckim. Okazał się on bardzo sympatyczną ścieżką/drogą wiodącą w dół po kamieniach całkiem rozsądnych rozmiarów :) Obfotografowaliśmy się po drodze ze wszystkich możliwych stron.
Gdy dotarliśmy na Kozie Siodło, uznałem, że z chęcią zaliczyłbym kilka sztolni należących do podziemnego kompleksu Riese. Dzień wcześniej "na butach" odwiedziliśmy podziemia w Rzeczce i na stoku Włodarza, a teraz postanowiłem jeszcze zahaczyć o Sokolec na stokach Gontowej i o Osówkę. Oczywiście o eksploracji sztolni w głębinach Gontowej, ani o zwiedzaniu trasy turystycznej w Osówce dzisiaj nie było mowy, ale taka "tematyczna" trasa bardzo mnie pociągała.
Wobec tego zielonym pieszym, a następnie czarnym rowerowym dotarliśmy do Sowiny. W zboczu górującej nad nią Gontowej wydrążone są podziemne korytarze. Obecnie na terenie ośrodka wypoczynkowego Harenda trwają prace nad odkopaniem i prawdopodobnie udostępnieniem dla turystów części podziemi. Oczywiście wstępu póki co za bardzo tam nie ma, ale za to przy szlaku znajdują się wejścia do innych sztolni.
Jak widać na fotce można wejść do środka bez problemu, ale raczej nie jest to chyba wskazane dla niedzielnych turystów (czyli np. dla nas). Korytarze drążono przeszło pół wieku temu w kruchym piaskowcu i przez wiele lat nikt o nie nie dbał. Jest więc spore ryzyko, że coś spadnie na głowę nieszczęsnemu poszukiwaczowi przygód. Ograniczyłem się zatem do zrobienia kilku fotek i pojechaliśmy dalej.
We wsi Sierpnica minęliśmy XVI-wieczny (wieża jest nowsza) drewniany kościół pod wezwaniem Matki Boskiej Śnieżnej...
...i asfaltem dojechaliśmy do "podziemnego miasta" Osówka.
Podziemia można zwiedzić z przewodnikiem, ale my z powodu rowerów musieliśmy sobie darować i pojechać dalej do wsi Grządki.
Tutaj Marysia postanowiła wrócić do domu, a ja zahaczając o Przełęcz pod Moszną pojechałem do Włodarza. Po drodze przekonałem się, że lasy porastające Góry Sowie kryją w sobie naprawdę wiele śladów wojennej historii. Wystarczyło na chwilę opuścić szlak, by natknąć się na zabudowania, bądź fundamenty - pozostałości po prowadzonych tu przez hitlerowców pracach.
Sam podziemny kompleks Włodarz jest udostępniony do zwiedzania i, jak już napisałem wcześniej, "zaliczyliśmy" go wczoraj. Teraz tylko zrobiłem kilka zdjęć i wróciłem na kwaterę.
To fotka długiej na 60metrów zalanej hali w rejonie sztolni nr 1.
Na zewnątrz zgromadzono sporą kolekcję sprzętu wojskowego i pojazdów. Niestety nie mają one nic wspólnego z historią tego miejsca, bo konstrukcje te pochodzą w najlepszym razie z późnych lat 50-tych. No i do tego jest to sprzęt państw należących do Układu Warszawskiego.
Ale... foty pyknąć można :)
Ja do tego niepasującego sprzętu wschodnioeuropejskiego dorzuciłem jeszcze trochę niepasującego hamerykańskiego.
Na koniec przeproszę jeszcze za nieprzyzwoitą ilość zdjęć, ale fascynują mnie takie obiekty i żal mi było cokolwiek wyciąć.
Dla zainteresowanych wrzucam też kilka linków:
Oficjalne strony podziemnych tras turystyczych:
Muzeum Sztolni Walimskich
Podziemne Miasto Osówka
Kompleks Włodarz
Kilka innych stron dotyczących kompleksu Riese:
www.riese.cba.pl
www.kompleksriese.pl
Sowiogórska Grupa Poszukiwawcza
I najświeższy (bo z poniedziałku 12.09.2011) "nius" dotyczący postępów przy odkrywaniu korytarzy na Gontowej - TVN24 - "Olbrzym" odkrył kolejną tajemnicę
Kategoria Rzeczka 2011, Góry Sowie, Góry
Sępia Góra raz jeszcze.
-
DST
13.02km
-
Sprzęt [A] Prophet
-
Aktywność Jazda na rowerze
EDIT 26.12.2011 - Dodaję wreszcie filmik podsumowujący nasz dwutygodniowy urlop w Krościenku i Świeradowie. Wybaczcie małe opóźnienie :)
<object width="425" height="350"><param name="movie" value="http://www.youtube.com/v/dGA7mAWgbzg">
<embed src="http://www.youtube.com/v/dGA7mAWgbzg" type="application/x-shockwave-flash" wmode="transparent" width="425" height="350"></embed></object><br>
Przed południem wybraliśmy się zobaczyć jak radzą sobie kolarze górscy (a raczej "górscy") na maratonie w Świeradowie-Zdroju. Radzili sobie... różnie... Na ostatnim odcinku przed metą, jedynym, który w pełni zasługiwał na miano górskiego, widziałem więcej prowadzących rower ludzi, niż do tej pory przez całe życie.
Serio. Niektórzy z tych w obcisłym powinni przesiąść się na szosówki, bo tak kaleczyć jak się tylko asfalt skończy, to aż nie wypada.
Na trasie zobaczyliśmy Mambę. Stanowiła miłą odmianę, bo jechała. Mignęła nam tylko przez chwilę i za wiele nie widzieliśmy, ale twierdzi, że jechała wręcz pięknie. Nie mam powodu, by w to wątpić :)
Z trasy przegnał nas deszcz. Trochę żałuję, że nie zostaliśmy, bo na mokrym, to dopiero musiały się rozgrywać dantejskie sceny.
Pod wieczór, na pożegnanie z górami, postanowiliśmy wybrać się na Sępią Górę.
Po drodze odbiliśmy nieco i zaliczyliśmy końcówkę trasy maratonu, żeby upewnić się, że rzeczywiście nie wymagała prowadzenia. No i wyobraźcie sobie, że nie wymagała :)
Potem była Sępia. Wjazd szlakiem rowerowym, a zjazd niebieskim (czyli trasą OS5 ostatniego Enduro Trophy). Tym razem poszło nam lepiej niż za pierwszym razem w poniedziałek. Znowu miejscami szlakiem płynęła woda, ale i tak było super. Jakbym miał taki szlak pod domem, to kilka razy w tygodniu chyba bym tam śmigał, żeby się odstresować:)
Na koniec wrzucam jeszcze filmik, który ktoś zamieścił na YT. Widać na nim jak maratończycy radzili sobie na szlaku :)
Oprócz tego widać mnie, jak robię zdjęcia. Później wrzucę jeszcze kilka, które wg. mnie wyszły jako tako.
<object width="425" height="350"><param name="movie" value="http://www.youtube.com/v/xLC3FWI_wBE">
<embed src="http://www.youtube.com/v/xLC3FWI_wBE" type="application/x-shockwave-flash" wmode="transparent" width="425" height="350"></embed></object><br>
EDIT: Obiecane fotki z BM. Dwie wrzucam tutaj, a TUTAJ link do albumu z dalszymi. Może ktoś znajdzie na fotach siebie.
Kategoria Świeradów-Zdrój 2011, Góry Izerskie, Góry
Od niechcenia.
-
DST
33.50km
-
Sprzęt [A] Prophet
-
Aktywność Jazda na rowerze
Nie chciało mi się. Ani trochę.
Mimo to zmusiłem jednak cielsko do opuszczenia łóżka. Potem ciało jechało rowerem. Za daleko nie dotarło, ino do Chatki Górzystów. Po drodze ciało opuściło szlak i przez ponad dwa kilometry targało rower przez strumienie, między drzewami i po kamieniach. Po wszystkim jaśnie ciało miało dość.
Nawet nie chciało mi się za bardzo po aparat sięgać, więc zdjęć nad wyraz mało.
Jak się mało jedzie, to nieraz człowiekowi bić zaczyna i potem są efekty :)
<object width="425" height="350"><param name="movie" value="http://www.youtube.com/v/dzMRhXIeQdY">
<embed src="http://www.youtube.com/v/dzMRhXIeQdY" type="application/x-shockwave-flash" wmode="transparent" width="425" height="350"></embed></object>
Kategoria Wideło, Świeradów-Zdrój 2011, Góry Izerskie, Góry
200% planu
-
DST
37.44km
-
Sprzęt [A] Prophet
-
Aktywność Jazda na rowerze
Wczorajszy dzień na singlach nieźle nas wykończył. Trasa niby nie była trudna, ale szlak zachęcał do jazdy... hmm.. intensywnej.
W rezultacie dzisiaj nasza ochota na jakąkolwiek jazdę rowerem byłą, ujmijmy to delikatnie, średnia. Uznaliśmy, że jedziemy jedynie na obiad do Chatki Górzystów.
Żeby się nie przemęczać, skorzystaliśmy z kolejki gondolowej na Stóg Izerski i dopiero tam zaczęliśmy konkretniejszą jazdę. Pierwotnie planowałem, że przez szczyt Stogu dojedziemy do Przełęczy Łącznik, a stamtąd Drogą Telefoniczną na Drwale itd. aż do Chatki Górzystów. Stało się jednak trochę inaczej. Na przełęczy spotkaliśmy stadko (cała rodzinka chyba) w obcisłym i na HT (i wszyscy na Specach. S-works, XTR itp.). Stadko rozdzieliło się i część pojechała Drogą Telefoniczną, a częśc ruszyła na Smrk. Świadom tego, jak kamienisty jest szlak do Granicy, postanowiłem pojechać na Smrk, żeby zobaczyć jak sobie "pro" radzą. Okazało się, że za bardzo nie było co oglądać, bo jak tylko zaczęły się kamienie, to skończyła się u nich jazda. Poczułem się oszukany - podstępnie zwabiono nas na szlak na Smrk, na który to wcale nie chcieliśmy wjeżdżać. Skoro jednak się już tu znaleźliśmy, to nie pozostało nam nic innego, jak zmodyfikować plany. Postanowiłem więc pojechać trasa, którą przebyliśmy rok temu. Nie będę opisywał dokładnie, jak wyglądał szlak. Jedynie tak w telefonicznym skrócie. Szuter-stop-stromo-stop-asfalt-stop-rezerwat-stop-kładki-stop-Pytlácké Kamene-stop-widoki-stop-Jelenu Stran-stop :)
Podobnie jak w zeszłym roku, dotarliśmy w końcu do Jizerki, a z niej wróciliśmy do Polski przez most na Izerze i w końcu wylądowaliśmy w Chatce Górzystów. Tu jak zwykle iście królewska wyżerka, piwko i relaks. Tak miło się zrobiło, że wracać się ani trochę nie chciało. No ale trzeba. Ponoć.
Wjechaliśmy więc na do Drwali (na Drwale?) i stamtąd zjechaliśmy z grubsza (na końcu odbiliśmy na rowerową trasę nr 21) niebieskim szlakiem do Świeradowa. Stop :)
Zdjęcia raczej bez opisu i niekoniecznie po kolei. Po prostu mi się nie chce klepać klawiatury więcej, niż jest to konieczne :)
"Pieprzę to!"
Widok ze skał na Jelenim Stráňu (pełny rozmiar po kliknięciu)
Trasa rowerowa nr 21 gdzieś powyżej Świeradowa
Profil trasy od górnej stacji wyciągu. Oprócz tego było jeszcze 65m przewyższenia na podjeździe z kwatery do dolnej stacji.
Kategoria Świeradów-Zdrój 2011, Góry Izerskie, Góry
Jízda v horách
-
DST
50.12km
-
Sprzęt [A] Prophet
-
Aktywność Jazda na rowerze
Singletrek pod Smrkem po raz kolejny, ale tym razem trasa rozszerzona o nieotwarte jeszcze single po Polskiej stronie w rejonie Młynicy (niestety nie zaliczyliśmy tych łączących pętlę czeską z polską). Praca wre i ponoć już koło września/października również po polskiej stronie będziemy śmigali po super singlach.
U Czechów nie próżnują. Trasa rozwija się. Pod koniec czerwca przedłużono główną pętlę, teraz też w kilku miejscach widzieliśmy koparki i sterty żwiru. Do przyszłego roku, zgodnie z mapką na oficjalnej stronie, single bardzo znacznie się rozrosną. Trzeba będzie to sprawdzić :)
Po raz pierwszy nie dojechaliśmy do singli samochodem, więc miałem wielką nadzieję na piwko w knajpie "Obří sud". Niestety w poniedziałki i wtorki nieczynne :/ Całe szczęście w budce z pamiątkami też mieli piwo i mogłem usiąść sobie na trawce i wysączyć zimny izotonik (który lekko mnie później zniszczył, ale to już inna bajka).
Jak zwykle na singlach, mało zdjęć, ale za to jest króciutki, zmontowany na szybciora film.
<object width="425" height="350"><param name="movie" value="http://www.youtube.com/v/0NJmFBv4deI">
<embed src="http://www.youtube.com/v/0NJmFBv4deI" type="application/x-shockwave-flash" wmode="transparent" width="425" height="350"></embed></object><br>
Widoczek, który uprzyjemniał sączenia piwka.
Jedni piją isostar, inni wybierają to co smaczne i zdrowe. Piwo było moje. Marysia tylko pożyczyła do foty :P
Aparat, zapasowe dętki, łatki, łyżki, kilka kluczy, kamerka plus akcesoria, mapa, bukłak, ochraniacze... I niech mi ktoś powie, że w Polsce nie ma wielbłądów.
Za każdym razem, gdy tam jesteśmy, ktoś cyka jakąś fotę. Zawsze prawie w tym samym miejscu. Teraz też się przytrafiła, ale uważam, że ta z czerwcowej wizyty na Singlach jest jednak lepsza.
Kategoria Wideło, Świeradów-Zdrój 2011, Góry Izerskie, Góry
Nieizerskie Izery
-
DST
42.29km
-
Sprzęt [A] Prophet
-
Aktywność Jazda na rowerze
W sobotę przyszła pora, by opuścić Krościenko. Władowaliśmy więc rowery do auta i po przejechaniu przeszło 500km znaleźliśmy się w Górach Izerskich. Tym razem jednak naszą bazą nie były ani Jakuszyce, ani Szklarska Poręba, lecz pełen podstarzałych, niemieckich turystów Świeradów-Zdrój. Urocze to uzdrowisko powitało nas deszczem, który praktycznie bez przerwy padał przez całą sobotę i niedzielę, a odpuścił dopiero w poniedziałek rano. W związku z tym naprawdę nie było wyboru – trzeba było iść na rower.
Zaczęliśmy od „rozgrzewki” w postaci podjazdu do schroniska na Stogu Izerskim. Szło lekko i bez przygód, bo nie za stromo i po asfalcie. Jedynie początek po brukowanej drodze a potem singlem powyżej naszej kwatery (niech żyją skróty) trochę dał się nam w kość..
Podjazd minął dość szybko, a po zaliczeniu go mogliśmy zjechać wreszcie na „prawdziwy” szlak, tj. Czerwony szlak im. Orłowicza. Zawsze było na nim trochę błota, ale z powodu ostatnich deszczy teraz bardzie przypominał mały strumień niż ścieżkę, a w szerszych miejscach zmieniał się w jezioro. Dało się jednak jechać i szybko osiągnęliśmy Drwale.
Tutaj zapadła decyzja o darowaniu sobie kolejnego odcinka czerwonego szlaku. Tam nawet bez deszczu jest mokro i grząsko, więc teraz pewnie zapadalibyśmy sie po pas. Zjechaliśmy więc najkrótsza drogą do Chatki Górzystów. Tak właściwie to najkrótsza zupełnie nie była, bo odbiliśmy trochę, żeby do Chatki dotrzeć żółtym szlakiem, który od ostatniego wyjazdu ochrzczony został mianem „rozwodowego”.
W Chatce zamówiliśmy naleśniki (nie te najsłynniejsze – z jagodami i twarogiem, tylko wersję z pieczarkami i serem. Tak samo smaczne i równie sycące) i zabraliśmy się za jedzenie.
Siedząc tak sobie potem na zewnątrz, podziwiając widoczki, doszliśmy do wniosku, że w Izery jeździmy chyba głównie po to, by nażreć się w Chatce Górzystów i pobyczyć :) Niezbyt chwalebny cel, ale co tam...
Po jakimś czasie trzeba było jednak poderwać zwłoki i ruszyć w drogę. Zwłaszcza, że nie przejechaliśmy jeszc ze nawet połowy drogi.
Z chatki pojechaliśmy przez Halę Izerską do niebieskiego szlaku, który miał nas zaprowadzić do Rozdroża pod Cichą Równią. Niebieski (a przynajmniej jego część z kładkami) jak zwykle super. Nawet pod górę. Fakt, że dzisiaj płynął nim strumyk, jeszcze bardziej dodawał mu uroku.
Z Rozdroża podjechaliśmy do kopalni Stanisław, ale nie zatrzymywaliśmy się tam, tylko wróciliśmy na czerwony szlak i pojechaliśmy przez Zwalisko do zielonego szlaku prowadzącego w dół, do Rozdroża Izerskiego. Ten szlak był jedną z głównych atrakcji dzisiejszego dnia. Ze wszystkich opisów wynikało, że rowerowo jest bardzo „nieizerski”. Taki rzeczywiście był. Był kurewsko trudny. W najbardziej stromym miejscu był wyżłobioną przez wodę rynną pełną sporych rozmiarów kamieni. Nie będę wciskał kitu, że całość udało się przejechać. Miejscami szlak stanowczo przerastał moje umiejętności i musiałem znosić/sprowadzać rower, ale każdy przejechany kawałek cieszył i dawał wielką frajdę. Ubaw był przedni i aż żal było przesiadać się na Rozdrożu Izerskim znów na szutry. Niechęć trzeba było jednak zwalczyć, bo miały one nas poprowadzić w rejon zupełnie jeszcze niepoznany, a mianowicie przez Pasmo Kamienieckie. Jechaliśmy więc sobie lajtowymi szuterkami, aż dotarliśmy na Sępią Górę, górującą nad Świeradowem.
Krótki postój, kilka fot i trzeba było zjechać. Wybraliśmy niebieski szlak, o którym też wiele słyszałem. Jedni chwalili, jedni twierdzili, że rower się po nim znosi i w związku z tym trzeba było samemu sprawdzić.
Szlak okazał się być super. Był przysłowiową wisienką na torcie i miłym akcentem na zakończenie dnia. Szlak ten to pokryta kamieniami ścieżka, która dzisiaj dodatkowo płynął strumień (dzisiaj prawie wszystkie strome szlaki zamieniły się w strumienie). Zjechaliśmy nim prawie 350metrów w pionie, więc nie był to taki szybki fiu-bździu zjeździk, ale prawdziwa techniczna orgietka :)
Znów: nie będę pisał, że całość przejechana bez żadnej podpórki, ale jak na górala z nizin sądzę, że było nieźle. (kolejny przejazd, kilka dni później, poszedł mi juz znacznie lepiej, ale nie uprzedzajmy faktów).
Do domu wróciliśmy zmęczeni (ten końcowy podjazd ulicą Bronka Czecha mnie zabił) i umorusani jak świnie, ale zadowoleni i pełni optymizmu na kolejne dni, bo po drodze zniknęły gdzieś chmury i nawet zaświeciło słońce.
Niekoronowany król Hali Izerskiej, Niezależny, pies z Chatki Górzystów, spoglada na swoje włości.
Zapora przeciwrumoszowa przy drodze na Stóg
Czerwony szlak ze Stogu. Przydałby sie raczej rower wodny.
Strumień, ale ten tylko szlak przecinał, a nie płynął nim. Miła odmiana :)
Chatka Górzystów na Hali Izerskiej (pełna wersja dostępna po kliknięciu)
Główna atrakcja :)
Niebieski szlak z Hali Izerskiej
Gdzies na czerwonym za kopalnią. Jeśli zdaje się komuś, że ktoś tu aparat przechylił, żeby wyszło, że jest stromo, to się myli. Te drzewa naprawde tak krzywo rosną :P
Zielony na Rozdroze Izerskie. Coś dla miłosników Stoner Rocka :)
Jarzebina na szczycie Sępiej Góry. Fot ze zjazdu nie ma żadnych, więc to chyba najlepiej świadczy o szlaku.
Kategoria Świeradów-Zdrój 2011, Góry Izerskie, Góry
"...a na Lubaniu wiele razy byłem" A ja dopiero drugi raz jestem :P
-
DST
68.18km
-
Sprzęt [A] Prophet
-
Aktywność Jazda na rowerze
Już czwartek. Siedzimy w Krościenku już od soboty, a do tej pory udało się zaliczyć jedynie dwie wycieczki rowerowe. Mało. W związku z tym, postanowiliśmy, że idziemy na rower, niezależnie od tego, co akurat będzie padać z nieba.
Tak się jakoś dobrze złożyło, że w sumie to nic nie padało z tegoż nieba i w związku z tym nie było trudno z domu wyjść (nawet mimo konieczności wbicia się w mokre buty).
Na tapetę poszło gorczańskie Pasmo Lubania. Czerwony szlak na Lubań przez Marszałka (Marszałek?) okazał się nawet całkiem sympatyczny. Praktycznie cały był w tym kierunku przejezdny i poza króciutkim odcinkiem pod koniec, nie musieliśmy wygładzać niczego z buta.
Po drodze pogoda trochę się wyklarowała i dzięki temu mogliśmy posmakować trochę widoków, z których słyną Gorce. O Tatrach raczej nie było mowy, ale i tak nie było źle, a było nawet dobrze :)
Do studenckiej bazy namiotowej na Lubaniu dotarliśmy bez większych przygód i tu zatrzymaliśmy się na większy popas. W ruch poszły kanapki, oraz woda ze źródełka pod szczytem. (przy okazji przysłużyłem się „sprawie” i przyniosłem dwie bańki wody do „bazowej” kuchni). Ogólnie miłe miejsce, choć atmosferę psuli na początku harcerze. Jeszcze nie do końca jestem przekonany co męczy mnie bardziej: hałaśliwi, odziani w klapeczki, żłopiący piwko „zdobywcy” gór, którzy okupują łatwiej dostępne szlaki (a koncentrują się dziwnym trafem w rejonie górnych stacji wszelkich wyciągów), czy też hałaśliwi harcerze z gitarami, klaskaniem, debilnymi piosenkami, darciem papy i całym swym paramilitarnym charakterem. Z powodu grupki spotkanej na Lubaniu, na prowadzenie w tym rankingu wysunęli się chwilowo harcerze. Całe szczęście szczyle szybko zebrały dupy w troki i nastała cisza, zakłócana jedynie zawodzeniami kato-zdobywców gór, którzy przy krzyżu na szczycie Lubania odprawiali swoje gusła (Tak. Ich też nie lubię).
Po dłuższej chwili odpoczynku, my też zrobiliśmy to co harcerze (a więc jednak mamy w sobie coś z tych skauto-debili) i też ruszyliśmy w drogę. Już na początku przyszła pora na nagrodę, czyli zjazd z Lubania. Teraz piszę, że byłą to nagroda, ale w czasie jazdy miałem zgoła inne zdanie o tym odcinku. Średnie nachylenie wynosiło prawie 30%, a szlak pokrywały luźne kamienie w rozmiarach wszelakich. Zjechać się dało, ale emocji było sporo - na dole prawie miałem ochotę wrócić na górę do tych co mszę sobie w trawce odprawiali i podziękować za to, że nie wyglebiłem... Ale tylko prawie.
Potem była dalsza część czerwonego szlaku przez Runek i Kotelnicę. Jechało się dobrze: szlak przejezdny, momentami ciekawy , na boki coś prawie jak widoki... gites. Niestety wszystko szło dobrze, dopóki się nie wzięło i posrało. Jak dotarliśmy do Studzionek, lunął deszcz i trochę nas z grani przegonił. przez co nie dojechaliśmy do Przełęczy Knurowskiej. "Trudno" się mówi, kocha się dalej. Z tego całego kochania zjechaliśmy aż do Szlambarku, gzie deszcz zelżał i gdzie zapadła decyzja, że rozciągamy wycieczkę i asfaltem objeżdżamy Jezioro Czorsztyńskie i do domu wracamy przez Przełom Dunajca. Realizację planu utrudnił trochę kolejny atak deszczu. Ten już tak łatwo nie odpuścił. Lało jak z cebra przez bitą godzinę. Całe szczęście udało nam się zamelinować w jakimś grill-barze w Dębnie, gdzie uzupełniliśmy kalorie wciągając szaszłyk i wydębiliśmy od sprzedawczyni worki na śmieci, którymi owinęliśmy plecaki, żeby nam zawartość nie popłynęła (a aparatu np. byłoby szkoda). Na skutek wymuszonego prze descz postoju nasz tajmtejbl wziął trochę w łeb i zaczęło nam się odrobinę śpieszyć. W Niedzicy zatrzymaliśmy się tylko na chwile, by znów zrobić kilka fotek na zaporze (ale tym razem bez tłumów) a potem po słowackiej stronie śmignęliśmy do Czerwonego Klasztoru. Gdy tma dotarliśmy, szlak rowerowy wzdłuż Dunajca tonął w mroku. Spacerkiem więc, ostrożnie (oświetlenia absolutny brak - czołówki owszem, były, ale zostały na kwaterze) ruszyliśmy do Sczawnicy. Ja radziłem sobie nawet nieźle, ale Marysia (pozbawiona najwyraźniej zdolności widzenia mezopowego i skotopowego) jechała jak kret. Skończyło się na tym, że musiałem oświetlać drogę lampką w telefonie komórkowym trzymanym w jednej dłoni. Ostatecznie w domu byliśmy po 22-ej, ale założoną trasę przejechaliśmy. Bez strat w ludziach i sprzęcie :)
A se jadę! A co?! Wolno mi!
Marysi też wolno.
Widoczki się zaczynają robić (panoramki, jak zwykle, dostępne w większej wersji po kliknięciu)
W dół też można, ale jakoś (o dziwo) trudniej
Panorama prawie z tego samego miejsca co w niedzielę, ale teraz trochę więcej było widać.
I jeszcze raz malowidło "Moc żywiołów"
Trzy Korony wieczorową porą.
Kategoria Pieniny, Krościenko 2011, Góry, Gorce
"Podaruj mi trochę słońca" :/
-
DST
41.94km
-
Sprzęt [A] Prophet
-
Aktywność Jazda na rowerze
Jakiś czas temu doszedłem do wniosku, że wolę Sudety, bo takie "mroczne" i "klimat" mają. Beskid Sądecki zaś, to takie słoneczne, radosne górki. Uznałem też, że może gdyby pogoda z dupy była, to by się i w Sądeckim klimat znalazł. No i kuwa mam klimat. Deszczem zapierdziela (wczoraj, czyli w poniedziałek, opady były iście "epickie") a i dziś klimat mi z lekka bokiem wychodził. Ruszyliśmy rano czerwonym szlakiem na przez Pasmo Radziejowej i nawet jakoś tak do Dzwonkówki niezgorzej szło. Potem zaczęło mżyć, by w rejonie Złomistego Wierchu deszczem już na całego przywalić. To jakoś skutecznie zniechęciło nas i przegoniło z Długiej Przełęczy na dół. Zjazd był na czuja, drogami zwózkowymi, więc mieliśmy okazję utaplać się w błocie pierwszego sortu, we wszystkich możliwych odmianach.
Jakoś bardzo nie narzekam, bo wycieczka była słuszna, ale jakbym może jednak tego radosnego i słonecznego Sądeckiego w najbliższych dniach zakosztował, to nikomu by się chyba krzywda nie stała.
Coś prawie jak widok na Pieniny i Małe Pieniny z podjazdu na Dzwonkówkę. Potem sprawy się rypły i taka mgła (chmury?) miejscami była, że człowiek własnej dupy po omacku szukał.
Nawet jednak te widoki nie do końca można było podziwiać, bo trzeba było pod górę poginać i nie było jak się w dal pogapić.
Ja chwile na widoki znalazłem, bo jak czekałem na Marysię, to się na trawce (z hamerykańska) relaksowałem. Rower też.
A teraz kilka losowych fot, co to niby ten "klimat" oddać miały... Pieprzę "klimat". Dajcie trochę słońca!
Na dole, w Jaworkach, pogoda oczywiście gites i o deszczu nikt chyba nie słyszał. Opłukaliśmy trochę rowery w potoku, pyknęliśmy fotę przed wejściem do Wąwozu Homole...
... i pojechaliśmy asfaltem do Krościenka.
Na miejscu podłączyliśmy wąż ogrodniczy i umyliśmy nim rowery, a po chwili zastanowienia również siebie, bo inaczej błoto z ciuchów by pralkę zapchało.
Miałem inny wpis, wesoły i bez narzekań na pogodę, ale mi się cały skasował, więc będzie taki :P
Kategoria Krościenko 2011, Góry, Beskid Sądecki
Jeden dzień, dwie zapory, wiele kropel deszczu.
-
DST
50.87km
-
Sprzęt [A] Prophet
-
Aktywność Jazda na rowerze
2011-07-24 50,87 Krościenko powitało nas pogodą co najmniej wątpliwą. W związku z tym (oraz ponieważ chcieliśmy jakąś lajtową rozgrzewkę sobie zaserwować), pierwszą wycieczkę zafundowaliśmy sobie wzdłuż przełomu Dunajca do Sromowców i dalej do zapory Zalewu Czorsztyńskiego (z międzylądowaniem na zaporze w Sromowcach). Łatwo (asfaltem i szutrami), szybko i gdyby nie deszcz (a pod koniec regularna ulewa), to nawet całkiem przyjemnie. Dla mnie była to pierwsza wizyta w tym rejonie od dosyć dawna - gdy byłem tu ostatnio, zapora nie była jeszcze ukończona.
W drodze powrotnej Marysia ścigała się z przedszkolakami, albo jakimś innym tam narybkiem. Nie wygrała, ale szczyle oszukiwały :D
Zamek w Niedzicy widziany z zapory
a tutaj zapora i zamek w Niedzicy, ale tym razem z zapory w Sromowcach
"Moc Żywiołów" - malowidło na koronie zapory
Widok z zapory w Niedzicy. W lepsze dni widać Tatry. Dzisiaj... cóż...
...widać Marysię.
Červený Kláštor - zabytkowy klasztor
Marysia i Trzy Korony
Kategoria Pieniny, Krościenko 2011, Góry
Świat jest mały
-
DST
42.54km
-
Sprzęt [A] Prophet
-
Aktywność Jazda na rowerze
Dzień jak każdy inny na rowerowych wypadach: mycie, śniadanie i na rower. W sumie, odstęp czasowy pomiędzy poszczególnymi punktami był dosyć spory, ale mniejsza o to. Ostatecznie w końcu się zebraliśmy.
Najpierw puściliśmy się asfaltem w kierunku Zakrętu Śmierci, ale po jakimś czasie opuściliśmy go i chwilkę pośmigaliśmy poza szlakami, poniżej Zakrętu. Potem był żółty szlak na Wysoki Kamień (jakiś, choroba, w tym roku bardziej stromy niż zwykle) i dalej czerwony do "Stanisława". (Po drodze Maricn zarył blatem o jakiś kamień i dzięki temu mieliśmy dodatkową chwilę na odpoczynek. Dobrze, bo po kilku dniach mniej lub bardziej intensywnej jazdy po górach, nogi odrobinę czułem i każda chwila wytchnienia była w cenie.) Za kopalnią wróciliśmy na czerwony szlak i cofnęliśmy się do Szklarskiej Drogi i potem niebieskim i żółtym dojechaliśmy do Chatki Górzystów. Po drodze spotkaliśmy Dominika, Ankę i Mirka z onthebike.com (których przy okazji pozdrawiam), a w schronisku Malaucha z emtb.pl. Z jednymi i z drugimi zamieniliśmy kilka słów i po wchłonięciu górzystowskiego obiadu "pomknęliśmy" do Jaluszyc i dalej do Szklarskiej. Po drodze zahaczyliśmy jeszcze o czarny szlak wzdłuż Kamieńczyka i tyle. Wyjazd się skończył. Pozostaje tylko miło wspominać i czekać na kolejny wypad w góry (a ten już stosunkowo niedługo)
Zdjęcia znów nie po kolei, ale trzeba jakieś "zajawkowe" na pierwszym miejscu walnąć, żeby ktoś może, po zobaczeniu miniaturki na stronie głównej bikestatsa, zajrzał tutaj :)
No to proszę: po raz któryś już na tym blogu - kopalnia "Stanisław"
...i jedna z porzuconych tam ciężarówek.
Podjazd żółtym szlakiem na Wysoki Kamień
Znów kładka na niebieskim szlaku
Kolejna nieprzyzwoicie przerobiona fota. Tym razem z Marysią na Hali Izerskiej
I w końcu asfaltowy finisz
...w dwóch odsłonach.
A jako bonus - witraż z dworca w Szklarskiej Porębie
A na koniec, z półrocznym opóźnieniem, krótki filmik z wyjazdu.
<object width="425" height="350"><param name="movie" value="http://www.youtube.com/v/PXw74nIdBgs">
<embed src="http://www.youtube.com/v/PXw74nIdBgs" type="application/x-shockwave-flash" wmode="transparent" width="425" height="350"></embed></object>
Kategoria Szklarska Poręba 2011, Wideło, Góry Izerskie, Góry