Wpisy archiwalne w kategorii

Góry

Dystans całkowity:4722.02 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:55:03
Średnia prędkość:14.84 km/h
Maksymalna prędkość:62.20 km/h
Suma podjazdów:7242 m
Maks. tętno maksymalne:165 (89 %)
Maks. tętno średnie:114 (61 %)
Suma kalorii:18120 kcal
Liczba aktywności:123
Średnio na aktywność:38.39 km i 4h 35m
Więcej statystyk

Montenegro

Poniedziałek, 4 czerwca 2012 · Komentarze(0)
W dzisiejszym dniu dołączyła do nas kolejna grupka nizinnych górali - Iza, Marcin i Mateusz. Rano zwlokłem się z łóżka i zjechałem przywitać ich kawałek poniżej Międzygórza.
Po zameldowaniu ich na kwaterze i chwili odpoczynku (nowoprzybyli mieli za sobą nieprzespaną noc), ruszyliśmy na właściwą wycieczkę.
Miało być lajtowo, ale nie chciałem, żeby było nudno.
Poprowadziłem naszą pięcioosobową grupkę szutrowym podjazdem...




... na Przełęcz Śnieżnicką, a stamtąd czerwonym szlakiem przez Żmijowiec w kierunku głównej atrakcji dzisiejszego dnia - Czarnej Góry.
Szczyt zdobyliśmy czerwonym szlakiem. Było trochę pchania, zwłaszcza pod koniec, ale nagrodą były widoki z mieszczącej się tam wieży.















Nasze pojawienie się z rowerami na szczycie wywołało w goszczącej tam akurat grupie dzieciaków coś w rodzaju sensacji.


Potem przyszła pora na wisienkę na torcie, czyli wizytę w parku rowerowym.
Do górnej stacji wyciągu trzeba było kawałek zejść - niestety zjazd na tym odcinku trochę nas przerósł.



Potem już było tylko miło, czyli trasa "FR". Może za bardzo freeride'owa to ona nie jest, bo to w sumie singielek, ale bez wątpienia warto odwiedzić.
Chciałoby się powiedzieć, że na zjeździe był "ogień", ale niezupełenie. Skoordynowanie przejazdu naszej radosnej grupki o mocno zróżnicowanych umiejętnościach było sporym wyzwaniem. Głównie jechałem więc z tyłu i sprawdzałem czy nikt się nie rozwalił. Udało się - nikt się nie rozwalił (ja lekko zahaczyłem o drzewo, ale to się nie liczy).





Jak już zjechaliśmy do Siennej, to wdrapaliśmy sie asfaltem na Przełęcz Puchaczówkę i dalej szlakami niebieskim i zielonym pojechaliśmy w kierunku Iglicznej, by ostatecznie żółtym zjechać do Międzygórza.
Miło, fajnie itd.
Wizytę w parku rowerowym Czarna Góra stanowczo muszę powtórzyć.


(profil z wycieczki "właściwej" bez porannego wyjazdu "powitalnego")

Śnieżnicke stezky?

Niedziela, 3 czerwca 2012 · Komentarze(0)
Pierwotnie na niedzielę w planach były Rychlebske Stezky, ale ponieważ akurat dziś odbywały się tam jakieś zawody, odpuściliśmy.
Ta wizyta w Międzygórzu jest naszą trzecią, więc większość okolicznych szlaków, to tacy nasi starzy znajomi. Zostały jednak odcinki, których nie dane nam było zobaczyć. Takim nieznajomym był niebieski szlak od schroniska pod Śnieżnikiem wzdłuż rezerwatu i właśnie dzisiaj przyszła kolej na jego zaliczenie. Podjazd do schroniska jak zwykle, szutrem i bez przygód. Przy schronisku spotkaliśmy rowerzystę z Wrocka, który podjechał tam w iście koksiarskim tempie (co było dość imponujące, zważywszy na fakt, że jego Pitch lajtbajkiem stanowczo nie był). Dałem mu zrobić kółko na swoim rowerze, zamieniliśmy kilka słów, polecił nam zielony graniczny szlak w stronę przełęczy Płoszczyny (mieliśmy go zaplanowanego już na inny dzień) i powiedział, że czeka na swoje "panienki", które na podjeździe trochę zostały z tyłu. Gdy na horyzoncie pojawiły się sylwetki męczących podjazd rowerzystów, okazało się, że te "panienki" najwyraźniej mają jaja i sikają na stojąco. Cóż...
Zebraliśmy się i ruszyliśmy na niebieski szlak. Pierwszy odcinek, trawersujący szczyt Śnieżnika był super - lajtowa jazda singlem z widokami. Na tyle miła, że w sumie nawet nie było ochoty na robienie zdjęć. Na koniec, dopiero gdy szlak zaczął się poszerzać, walnęliśmy jedną panoramkę.



Potem szlak skręcił w dół i stał się mniej urokliwy - wymyta zwózkowa droga z mnóstwem luźnych kamieni sporych rozmiarów. Nią dotarliśmy do rowerowego szlaku, którym znów (nudząc się podczas szutrowego podjazdu śmiertelnie) wróciliśmy na Przełęcz Śnieżnicką. Po drodze mały pit-stop związany z moimi hamplami i przy okazji fota Tomaca.


Z przełęczy czerwonym przez Żmijowiec do Żmijowej Polany...




...a potem z grubsza zielony w kierunku Iglicznej i zjazd do Międzygórza żółtym.
Dzień udany, choć pogoda raczej trochę z dupy i zdjęć mało.

Good afternoon, Międzygórze!

Sobota, 2 czerwca 2012 · Komentarze(0)
Do Międzygórza dotarliśmy z Marysią jakoś późnym popołudniem. Rozpakowaliśmy graty z samochodu, złożyliśmy rowery i po szybkim obiedzie złożonym z zupek "chińskich" pojechaliśmy na szybką, powitalną pętelkę. Podjazd szutrówkami a potem zjazd zielonym i niebieskim. Krótko i treściwie. W sam raz na początek.
Zdjęć ze zjazdu praktycznie nie ma - za jakiś czas będzie filmik z całego tygodnia.



Dwie panoramki - po kliknięciu pełny rozmiar






Góry Sowie po raz trzeci (za szczyptą Gór Czarnych)

Poniedziałek, 12 września 2011 · Komentarze(0)
 W niedzielę odpuściliśmy jazdę i przejechaliśmy "kilka" kilometrów samochodem, by zwiedzić trochę dalsze okolice. Między innymi odwiedziliśmy obóz koncentracyjny Gross-Rosen w Rogoźnicy. Więźniowie licznych filii tego obozu pracowali m.in. przy budowie sztolni kompleksu "Riese", które odwiedziliśmy wcześniej.





Na miejscu kupiłem sobie książkę "Za drutami śmierci" Abrahama Kajzera - więźnia, który trafił do obozu z łódzkiego getta. Książka nie była zbyt gruba, więc w jeden wieczór wchłonąłem całość. Za sprawą tej lektury zachciałem jeszcze rozejrzeć się w górach za pozostałościami obozów.

W związku z tym pierwsza część wycieczki wiodła nas przez stoki Osówki i Sobonia, gdzie co chwila zapuszczałem się w las, by obejrzeć liczne ruiny i pozostałości budowli z lat 40-tych.





Straciliśmy przez to sporo czasu, ale ostatecznie, jadąc głównie szlakami rowerowymi (które swoją droga prowadzone są w wielu miejscach drogami i nasypami kolejowymi wybudowanymi na potrzeby budowy kompleksu Riese) w rejon Głuszycy i stamtąd pojechaliśmy do Jedliny-Zdroju.


Tam Marysia dokupiła sobie kolejną pijałkę do swojej kolekcji i pojechaliśmy dalej. Szukać obiadu.
Nie było łatwo, bo żeby zasłużyć na obiad musieliśmy wdrapać się na Przełęcz Niedźwiedzią w Górach Czarnych. Na głodniaka było trudno, ale widoki bardzo ułatwiały walkę z podjazdami i głodem.















Obiad pożarliśmy dopiero w Zagórzu Śląskim. Ponieważ głód jest najlepszym kucharzem, to był to naprawdę świetny posiłek :)

Z Zagórza wymyśliłem przejazd do zapory na jeziorze Bystrzyckim ścieżką wzdłuż zalewu. Wiedziałem, że takowa zaczyna się gdzieś w Zagórzu, ale nie wiedziałem gdzie dokładnie. W efekcie przez pół drogi do zapory przebijaliśmy się wzdłuż rzeki, pośród dwumetrowej wysokości pokrzyw, pokonując zwalone drzewa i kończąc wszystko zdobyciem kilkunastometrowej "ścianki wspinaczkowej". Wszystko oczywiście z rowerami na plecach. Później okazało się, że kawałek powyżej nas cały czas wiódł piękny szlak turystyczny.. cóż...
Reszta drogi do zapory, już szlakiem, była super.





Od zapory, drogą pełną niebezpieczeństw...

...
wróciliśmy do domu, rzucając pożegnalne spojrzenia na Góry Sowie, znów skąpane w świetle zachodzącego słońca.




Das Eulengebirge - Teil 2

Sobota, 10 września 2011 · Komentarze(0)
Drugi dzień w Górach Sowich i kolejny odcinek Głównego Szlaku Sudeckiego. Wjechaliśmy nań na Kozim Siodle (czyli tam, gdzie wczoraj go opuściliśmy). Podjeżdżaliśmy od Przełęczy Sokoła, mijając po drodze schroniska "Orzeł" i "Sowa".





Na Kozim Siodle spotkaliśmy grupkę rowerzystów z Warszawy. Dwóch z nich ujeżdżało Stumpjumpery, więc nie mogło się obejść bez "rodzinnego" zdjęcia "Specgrupy".
.

Razem z nimi dojechaliśmy mniej więcej do Kalenicy, gdzie my trochę zmarudziliśmy i siedzieliśmy na wieży widokowej dłużej niż było trzeba :)





Widoczność dzisiaj była lepsza niż dzień wcześniej, choć nadal daleka od ideału.


Wpisaliśmy się też do księgi pamiątkowej :)


Z Kalenicy pojechaliśmy dalej czerwonym szlakiem aż do Przełęczy Woliborskiej.
Odcinek całkiem miły, z małymi tylko "zgrzytem" w rejonie bodajże Popielaka (stromo+luźne kamienie).




Na przełęczy przesiedliśmy się na szlaki rowerowe i to generalnie był błąd, bo były w tragicznym stanie. W kilku miejscach prowadzone są na nich jakieś prace przy wyrębie drzew, czy poszerzaniu/odnawianiu drogi i ciężki sprzęt zmienił nawierzchnię w zupę. Jechało się wobec tego mało przyjemnie.

Sympatycznie zaczęło się robić dopiero, gdy dojechaliśmy z powrotem do Przełęczy Jugowskiej. Pojechaliśmy stamtąd na Kozie Siodło czarnym szlakiem rowerowym, który już taki zniszczony nie był. Ponadto coraz niższe słońce zaserwowało nam taki pokaz, że zapomnieliśmy zupełnie o błocie i zmęczeniu, a nawet postanowiliśmy przedłużyć nieco wycieczkę, zaliczając jeszcze trawers Małej Sowy szlakiem hmm.. purpurowym?.







Trasa od "Sowy" do Rzeczki zrobiła na mnie wielkie wrażenie.
Złote światło , otwierające się co chwilę widoki na Góry Kamienne, w uszach muzyka...
<object width="425" height="350"><param name="movie" value="http://www.youtube.com/v/vTZej6DOLzw"> <embed src="http://www.youtube.com/v/vTZej6DOLzw" type="application/x-shockwave-flash" wmode="transparent" width="425" height="350"></embed></object><br>Po prostu wiedziałem wtedy, że dla takich chwil się żyje.

Profil trasy. Wyszło śmiesznie, bo pokazało sumę przewyższeń identyczną jak dzień wcześniej.

Die riesige Eule

Piątek, 9 września 2011 · Komentarze(0)
W sposób zupełnie nieplanowany znalazłem się po raz kolejny w górach. Najpierw w Karpaczu (ale tam z powodów przeróżnych nie udało się wsiąść na rower) a potem w Rzeczce koło Walimia w Górach Sowich. Wiele razy już zdarzyło mi się przejeżdżać przez to pasmo samochodem, wiele razy fantazjowałem o poznaniu go od rowerowej strony i w końcu stało się.
Zakładałem, że w dniu dzisiejszym wjedziemy na Wielką Sowę, a potem czerwonym szlakiem przejedziemy aż do Srebrnej Góry.
Na najwyższy szczyt Gór Sowich wjechaliśmy z grubsza żółtym szlakiem od Walimia.







Na szczycie chwila wypoczynku, wizyta na wieży widokowej, kilka fotek (choć pogoda nie sprzyjała raczej podziwianiu widoków)...

...i dalej w drogę.
Zgodnie z planem ze szczytu zjechaliśmy Głównym Szlakiem Sudeckim. Okazał się on bardzo sympatyczną ścieżką/drogą wiodącą w dół po kamieniach całkiem rozsądnych rozmiarów :) Obfotografowaliśmy się po drodze ze wszystkich możliwych stron.






Gdy dotarliśmy na Kozie Siodło, uznałem, że z chęcią zaliczyłbym kilka sztolni należących do podziemnego kompleksu Riese. Dzień wcześniej "na butach" odwiedziliśmy podziemia w Rzeczce i na stoku Włodarza, a teraz postanowiłem jeszcze zahaczyć o Sokolec na stokach Gontowej i o Osówkę. Oczywiście o eksploracji sztolni w głębinach Gontowej, ani o zwiedzaniu trasy turystycznej w Osówce dzisiaj nie było mowy, ale taka "tematyczna" trasa bardzo mnie pociągała.
Wobec tego zielonym pieszym, a następnie czarnym rowerowym dotarliśmy do Sowiny. W zboczu górującej nad nią Gontowej wydrążone są podziemne korytarze. Obecnie na terenie ośrodka wypoczynkowego Harenda trwają prace nad odkopaniem i prawdopodobnie udostępnieniem dla turystów części podziemi. Oczywiście wstępu póki co za bardzo tam nie ma, ale za to przy szlaku znajdują się wejścia do innych sztolni.


Jak widać na fotce można wejść do środka bez problemu, ale raczej nie jest to chyba wskazane dla niedzielnych turystów (czyli np. dla nas). Korytarze drążono przeszło pół wieku temu w kruchym piaskowcu i przez wiele lat nikt o nie nie dbał. Jest więc spore ryzyko, że coś spadnie na głowę nieszczęsnemu poszukiwaczowi przygód. Ograniczyłem się zatem do zrobienia kilku fotek i pojechaliśmy dalej.


We wsi Sierpnica minęliśmy XVI-wieczny (wieża jest nowsza) drewniany kościół pod wezwaniem Matki Boskiej Śnieżnej...

...i asfaltem dojechaliśmy do "podziemnego miasta" Osówka.

Podziemia można zwiedzić z przewodnikiem, ale my z powodu rowerów musieliśmy sobie darować i pojechać dalej do wsi Grządki.
Tutaj Marysia postanowiła wrócić do domu, a ja zahaczając o Przełęcz pod Moszną pojechałem do Włodarza. Po drodze przekonałem się, że lasy porastające Góry Sowie kryją w sobie naprawdę wiele śladów wojennej historii. Wystarczyło na chwilę opuścić szlak, by natknąć się na zabudowania, bądź fundamenty - pozostałości po prowadzonych tu przez hitlerowców pracach.

Sam podziemny kompleks Włodarz jest udostępniony do zwiedzania i, jak już napisałem wcześniej, "zaliczyliśmy" go wczoraj. Teraz tylko zrobiłem kilka zdjęć i wróciłem na kwaterę.


To fotka długiej na 60metrów zalanej hali w rejonie sztolni nr 1.


Na zewnątrz zgromadzono sporą kolekcję sprzętu wojskowego i pojazdów. Niestety nie mają one nic wspólnego z historią tego miejsca, bo konstrukcje te pochodzą w najlepszym razie z późnych lat 50-tych. No i do tego jest to sprzęt państw należących do Układu Warszawskiego.
Ale... foty pyknąć można :)






Ja do tego niepasującego sprzętu wschodnioeuropejskiego dorzuciłem jeszcze trochę niepasującego hamerykańskiego.




Na koniec przeproszę jeszcze za nieprzyzwoitą ilość zdjęć, ale fascynują mnie takie obiekty i żal mi było cokolwiek wyciąć.
Dla zainteresowanych wrzucam też kilka linków:

Oficjalne strony podziemnych tras turystyczych:
Muzeum Sztolni Walimskich
Podziemne Miasto Osówka
Kompleks Włodarz

Kilka innych stron dotyczących kompleksu Riese:
www.riese.cba.pl
www.kompleksriese.pl
Sowiogórska Grupa Poszukiwawcza

I najświeższy (bo z poniedziałku 12.09.2011) "nius" dotyczący postępów przy odkrywaniu korytarzy na Gontowej - TVN24 - "Olbrzym" odkrył kolejną tajemnicę

Sępia Góra raz jeszcze.

Sobota, 6 sierpnia 2011 · Komentarze(0)
EDIT 26.12.2011 - Dodaję wreszcie filmik podsumowujący nasz dwutygodniowy urlop w Krościenku i Świeradowie. Wybaczcie małe opóźnienie :)
<object width="425" height="350"><param name="movie" value="http://www.youtube.com/v/dGA7mAWgbzg"> <embed src="http://www.youtube.com/v/dGA7mAWgbzg" type="application/x-shockwave-flash" wmode="transparent" width="425" height="350"></embed></object><br>

Przed południem wybraliśmy się zobaczyć jak radzą sobie kolarze górscy (a raczej "górscy") na maratonie w Świeradowie-Zdroju. Radzili sobie... różnie... Na ostatnim odcinku przed metą, jedynym, który w pełni zasługiwał na miano górskiego, widziałem więcej prowadzących rower ludzi, niż do tej pory przez całe życie.
Serio. Niektórzy z tych w obcisłym powinni przesiąść się na szosówki, bo tak kaleczyć jak się tylko asfalt skończy, to aż nie wypada.

Na trasie zobaczyliśmy Mambę. Stanowiła miłą odmianę, bo jechała. Mignęła nam tylko przez chwilę i za wiele nie widzieliśmy, ale twierdzi, że jechała wręcz pięknie. Nie mam powodu, by w to wątpić :)

Z trasy przegnał nas deszcz. Trochę żałuję, że nie zostaliśmy, bo na mokrym, to dopiero musiały się rozgrywać dantejskie sceny.

Pod wieczór, na pożegnanie z górami, postanowiliśmy wybrać się na Sępią Górę.
Po drodze odbiliśmy nieco i zaliczyliśmy końcówkę trasy maratonu, żeby upewnić się, że rzeczywiście nie wymagała prowadzenia. No i wyobraźcie sobie, że nie wymagała :)

Potem była Sępia. Wjazd szlakiem rowerowym, a zjazd niebieskim (czyli trasą OS5 ostatniego Enduro Trophy). Tym razem poszło nam lepiej niż za pierwszym razem w poniedziałek. Znowu miejscami szlakiem płynęła woda, ale i tak było super. Jakbym miał taki szlak pod domem, to kilka razy w tygodniu chyba bym tam śmigał, żeby się odstresować:)





Na koniec wrzucam jeszcze filmik, który ktoś zamieścił na YT. Widać na nim jak maratończycy radzili sobie na szlaku :)
Oprócz tego widać mnie, jak robię zdjęcia. Później wrzucę jeszcze kilka, które wg. mnie wyszły jako tako.
<object width="425" height="350"><param name="movie" value="http://www.youtube.com/v/xLC3FWI_wBE"> <embed src="http://www.youtube.com/v/xLC3FWI_wBE" type="application/x-shockwave-flash" wmode="transparent" width="425" height="350"></embed></object><br>
EDIT: Obiecane fotki z BM. Dwie wrzucam tutaj, a TUTAJ link do albumu z dalszymi. Może ktoś znajdzie na fotach siebie.



Od niechcenia.

Piątek, 5 sierpnia 2011 · Komentarze(0)
Nie chciało mi się. Ani trochę.
Mimo to zmusiłem jednak cielsko do opuszczenia łóżka. Potem ciało jechało rowerem. Za daleko nie dotarło, ino do Chatki Górzystów. Po drodze ciało opuściło szlak i przez ponad dwa kilometry targało rower przez strumienie, między drzewami i po kamieniach. Po wszystkim jaśnie ciało miało dość.

Nawet nie chciało mi się za bardzo po aparat sięgać, więc zdjęć nad wyraz mało.






Jak się mało jedzie, to nieraz człowiekowi bić zaczyna i potem są efekty :)
<object width="425" height="350"><param name="movie" value="http://www.youtube.com/v/dzMRhXIeQdY"> <embed src="http://www.youtube.com/v/dzMRhXIeQdY" type="application/x-shockwave-flash" wmode="transparent" width="425" height="350"></embed></object>

200% planu

Środa, 3 sierpnia 2011 · Komentarze(0)
Wczorajszy dzień na singlach nieźle nas wykończył. Trasa niby nie była trudna, ale szlak zachęcał do jazdy... hmm.. intensywnej.
W rezultacie dzisiaj nasza ochota na jakąkolwiek jazdę rowerem byłą, ujmijmy to delikatnie, średnia. Uznaliśmy, że jedziemy jedynie na obiad do Chatki Górzystów.
Żeby się nie przemęczać, skorzystaliśmy z kolejki gondolowej na Stóg Izerski i dopiero tam zaczęliśmy konkretniejszą jazdę. Pierwotnie planowałem, że przez szczyt Stogu dojedziemy do Przełęczy Łącznik, a stamtąd Drogą Telefoniczną na Drwale itd. aż do Chatki Górzystów. Stało się jednak trochę inaczej. Na przełęczy spotkaliśmy stadko (cała rodzinka chyba) w obcisłym i na HT (i wszyscy na Specach. S-works, XTR itp.). Stadko rozdzieliło się i część pojechała Drogą Telefoniczną, a częśc ruszyła na Smrk. Świadom tego, jak kamienisty jest szlak do Granicy, postanowiłem pojechać na Smrk, żeby zobaczyć jak sobie "pro" radzą. Okazało się, że za bardzo nie było co oglądać, bo jak tylko zaczęły się kamienie, to skończyła się u nich jazda. Poczułem się oszukany - podstępnie zwabiono nas na szlak na Smrk, na który to wcale nie chcieliśmy wjeżdżać. Skoro jednak się już tu znaleźliśmy, to nie pozostało nam nic innego, jak zmodyfikować plany. Postanowiłem więc pojechać trasa, którą przebyliśmy rok temu. Nie będę opisywał dokładnie, jak wyglądał szlak. Jedynie tak w telefonicznym skrócie. Szuter-stop-stromo-stop-asfalt-stop-rezerwat-stop-kładki-stop-Pytlácké Kamene-stop-widoki-stop-Jelenu Stran-stop :)
Podobnie jak w zeszłym roku, dotarliśmy w końcu do Jizerki, a z niej wróciliśmy do Polski przez most na Izerze i w końcu wylądowaliśmy w Chatce Górzystów. Tu jak zwykle iście królewska wyżerka, piwko i relaks. Tak miło się zrobiło, że wracać się ani trochę nie chciało. No ale trzeba. Ponoć.
Wjechaliśmy więc na do Drwali (na Drwale?) i stamtąd zjechaliśmy z grubsza (na końcu odbiliśmy na rowerową trasę nr 21) niebieskim szlakiem do Świeradowa. Stop :)

Zdjęcia raczej bez opisu i niekoniecznie po kolei. Po prostu mi się nie chce klepać klawiatury więcej, niż jest to konieczne :)


















"Pieprzę to!"


Widok ze skał na Jelenim Stráňu (pełny rozmiar po kliknięciu)


Trasa rowerowa nr 21 gdzieś powyżej Świeradowa


Profil trasy od górnej stacji wyciągu. Oprócz tego było jeszcze 65m przewyższenia na podjeździe z kwatery do dolnej stacji.

Jízda v horách

Wtorek, 2 sierpnia 2011 · Komentarze(0)
Singletrek pod Smrkem po raz kolejny, ale tym razem trasa rozszerzona o nieotwarte jeszcze single po Polskiej stronie w rejonie Młynicy (niestety nie zaliczyliśmy tych łączących pętlę czeską z polską). Praca wre i ponoć już koło września/października również po polskiej stronie będziemy śmigali po super singlach.
U Czechów nie próżnują. Trasa rozwija się. Pod koniec czerwca przedłużono główną pętlę, teraz też w kilku miejscach widzieliśmy koparki i sterty żwiru. Do przyszłego roku, zgodnie z mapką na oficjalnej stronie, single bardzo znacznie się rozrosną. Trzeba będzie to sprawdzić :)

Po raz pierwszy nie dojechaliśmy do singli samochodem, więc miałem wielką nadzieję na piwko w knajpie "Obří sud". Niestety w poniedziałki i wtorki nieczynne :/ Całe szczęście w budce z pamiątkami też mieli piwo i mogłem usiąść sobie na trawce i wysączyć zimny izotonik (który lekko mnie później zniszczył, ale to już inna bajka).

Jak zwykle na singlach, mało zdjęć, ale za to jest króciutki, zmontowany na szybciora film.
<object width="425" height="350"><param name="movie" value="http://www.youtube.com/v/0NJmFBv4deI"> <embed src="http://www.youtube.com/v/0NJmFBv4deI" type="application/x-shockwave-flash" wmode="transparent" width="425" height="350"></embed></object><br>

Widoczek, który uprzyjemniał sączenia piwka.


Jedni piją isostar, inni wybierają to co smaczne i zdrowe. Piwo było moje. Marysia tylko pożyczyła do foty :P


Aparat, zapasowe dętki, łatki, łyżki, kilka kluczy, kamerka plus akcesoria, mapa, bukłak, ochraniacze... I niech mi ktoś powie, że w Polsce nie ma wielbłądów.


Za każdym razem, gdy tam jesteśmy, ktoś cyka jakąś fotę. Zawsze prawie w tym samym miejscu. Teraz też się przytrafiła, ale uważam, że ta z czerwcowej wizyty na Singlach jest jednak lepsza.